środa, 7 listopada 2012


Mateusz Matyszkowicz: Zły sen polityczności

06-11-2012

Jeżeli rezygnujemy z dyskursu właściwego polityce, pozostaje nam język zwierzęcy

Ucieczka od polityki wydaje się niektórym drogą do wolności. Być wolnym i nie czytać, nie pisać, nie myśleć. Być wolnym i zaznawać przyjemności.
W naszych czasach polityka nie ma dobrej prasy. O, nie, nie narzekam wcale, że o politykach pisze się źle – to akurat byłaby nieprawda, bo oni to mają świetną prasę. Rusz, człowieku, premiera lub jego ministrów, zaczep posła partii rządzącej, uszczypnij szefa sporej instytucji, to zobaczysz. Fala współczucia, powszechne zrozumienie, empatia, uwewnętrzniony respekt. Z politykami jest nie najgorzej, z polityką jest bardzo źle. To zresztą jest taka prawidłowość: im lepiej ma się polityk, tym gorzej polityka. Im więcej polityków w naszym życiu, tym mniej polityki.

Fałszywy personalizm

Najlepszym sposobem na zniszczenie polityki jest sprowadzenie jej do osób. Fałszywy personalizm, który jest charakterystyczny dla współczesnych społeczeństw, niszczy je od środka, ale czasem wydaje się, że nie ma siły, by ten proces powstrzymać. Z czego bierze się jego siła? Dlaczego potrafi tak zniewalać współczesne społeczeństwa, które przestają być zdolne do uprawiania polityki, oddają się za to osobom, które sprawują władzę?

Odpowiedź na to pytanie wymaga zrozumienia, czym jest sama polityczność – ta najbardziej klasyczna i jej nowoczesne aplikacje. Coś musi być już w samym pojęciu polityczności takiego, że społeczeństwa czują się dobrze, zrzucając ją z siebie, jak znoszony płaszcz albo uwierający kapelusz. Musi powodować lęki i wprowadzać w stan niepewności. Coś naprawdę strasznego.

U Arystotelesa, jak się wydaje, jest już odpowiedź na to pytanie. Polityka bierze się ze zdolności człowieka do wyrokowania o tym, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe. Polityczność jest osądzaniem i opiera się na moralnym kośćcu. Z samego faktu, że ludzki język potrafi posługiwać się kategoriami sprawiedliwości i użyteczności, co odróżnia go od zwierzęcych systemów komunikowania, Arystoteles wyciąga wniosek, iż człowiek jest zwierzęciem politycznym w stopniu większym niż inne zorganizowane społeczności zwierzęce, jak mrówki czy pszczoły. To oznacza, że właśnie w zdolności do moralnego wyrokowania widział zarzewie polityczności i źródło polis – czyli tej greckiej formy życia państwowego.

Możliwość wydawania sądów moralnych sprawia, że ludzkie życie można oceniać w kategoriach dobra i zła, że do dobra można świadomie dążyć, czyli staje się ono ludzkim celem, że wreszcie ma ono zdolność organizowania ludzkiej wspólnoty. Każda wspólnota – pisze Arystoteles – dąży do jakiegoś dobra. Polis jest jedną ze wspólnot, więc i ona jest ukierunkowana na dobro. Ale więcej: ona jest na nie ukierunkowana w sposób szczególny, jej chodzi o dobro przede wszystkim. We wspólnocie politycznej nie chodzi bowiem ani o samo życie, ani o jakieś dobro pojedyncze czy cząstkowe, ale o dobro w stopniu dla Greka najwyższym, które skutkuje dobrym życiem. Polityka jest nie tylko po to, by żyć, ale przede wszystkim po to, by żyć dobrze.
Tu należą się dwie uwagi.

Po pierwsze, polityka znaczyła dla Greka coś więcej niż dla nas teraz. O jednym z tych znaczeń już powiedzieliśmy wyżej – polityki nie da się oderwać od osądu moralnego. Ale jest jeszcze coś więcej: grecka polityka ma zakres o wiele szerszy niż nasza. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć tak, że polityczność jest tym wszystkim, co wspólnotowe i publiczne, wszystkim, co przekracza perspektywę jednostki. W tej całości nazywanej polis znajdą się więc i kultura, i religia.

Po drugie, dziś mamy nieraz skłonność redukowania polityki do ekonomii. Myśląc o polityce, w pierwszym rzędzie mówimy o podatkach, PKB i redystrybucji dóbr. Dla Greka to były też sprawy istotne, ale to nie wokół nich koncentrowało się życie polityczne. Polis to dobre życie obywateli, ale co znaczy tu dobrze? Czy Grek powiedziałby, że ludziom się żyje dobrze, ponieważ mają jedzenie i picie, i dobre materiały? Nie, słowo „dobrze” ma tu wymiar etyczny. Dobre życie to takie, które jest zgodne z cnotą.

Przyjemne zapomnienie

Współczesne społeczeństwa chciałyby o tym etycznym wymiarze polityki zapomnieć, ale to jest niemożliwe. Nawet jeśli próbujemy redukować program polityczny do ekonomii, gdzieś w tle pozostaną rozstrzygnięcia o charakterze zupełnie innym. Nawet za, wydawałoby się, najbardziej technicznym wyborem rozwiązania ekonomicznego stoi rozstrzygnięcie o charakterze etycznym. Tylko że tym razem ukryte, oddzielone od publicznej debaty i świadomej dyskusji, wyprane z dylematów i podane jako pragmatyczne. Ale to, że coś nam się jakieś wydaje, wcale nie oznacza, że jest takie.

Kiedy nam się wydaje, że coś jest wyborem technicznym i przyjmujemy je na wiarę, bo przecież nie jesteśmy ekonomistami i inni znają się na tym lepiej, są fachowcami, z warsztatem matematycznym, to oznacza, że oddajemy w cudze ręce decyzje o tym, jakie życie etyczne jest dla nas lepsze; pozwalamy kształtować najbardziej intymną sferę naszego życia, czyli tę związaną z sumieniem, komuś innemu – grupie osób albo po prostu mechanizmowi kulturowemu.

I tu mamy odpowiedź na pokusę ucieczki od polityczności. Kto chce uciekać od polityki, ten tak naprawdę pragnie wyzwolenia z konieczności decydowania o tym, co dobre i złe, sprawiedliwe i niesprawiedliwe – tego, w jaki sposób etycznie kształtować życie, w jaki system moralny się wpisać, jaki system wartości przyjąć i wreszcie, jaką pracę trzeba wykonać, żeby do niego się dostosować. Wygodniej jest tu być prowadzonym.

Pod tym względem współczesna kultura nie różni się ani od tej greckiej, ani średniowiecznej, ani wczesnej nowożytności. Każda kultura ma charakter normatywny, czyli wyznacza ludziom zadania i metody ich realizacji. Każda uczy tego, co dobre i złe. Każda pewne postawy wynosi na piedestał, a inne piętnuje. Inaczej skąd by się wzięły i te głosy potępiające, jakie często pojawiają się w debacie publicznej? Skąd te wszystkie pochwały, od Jurka Owsiaka, przez Władysława Bartoszewskiego, po Magdalenę Środę? Wszyscy oceniają. Wszyscy chcą do czegoś dążyć. W pewnym sensie wszyscy są lemingami, my także.

Różnica tkwi tylko w świadomości problemu. Czy dokonujemy tego wyboru, wiedząc o tym, czy też bezwolnie poddajemy się kulturze, nie podejrzewając nawet, że między nią a polityką istnieje ścisły związek. I wreszcie jeszcze silniejsza więź łączy politykę z etyką. I czy wreszcie te trzy sfery: etykę, politykę i kulturę traktujemy w sposób dyskursywny, czyli taki, który pozwala ważyć racje, podawać argumenty i analizować, czy też bliższe są nam zachowania mniej ludzkie. O tych Arystoteles także pisze. Nieco wyżej powoływałem się na fragment „Polityki”, w którym określono ludzką mowę jako zdolną do określania tego, co dobre i złe. Ale Stagiryta pisał też o języku zwierząt, w którym możliwe są komunikaty o tym, co przyjemne i nieprzyjemne.

Jeżeli sami rezygnujemy z dyskursu właściwego polityce – czyli tego, który obraca się wokół sprawiedliwości – pozostaje nam język zwierzęcy, dzielenie się radością i smutkiem, przyjemnością i bólem, pozytywnymi i negatywnymi reakcjami. Czyż nie tak wygląda język dzisiejszej polityki celebryckiej? Władza robi nie to, co sprawiedliwe, ale to, co spotyka się z pozytywną reakcją. Stymuluje zachowaniami masowymi, szukając dla nich tego, co fajne i przyjemne. Oszczędza bólu.

Poziom zwierzęcy

Sama też staje się przedmiotem ocen na tym zwierzęcym poziomie, w którym kwalifikacja oparta na przyjemności zmysłowej ma prymat przed ocenami moralnymi. Władza więc może nie być etyczna, ale musi być estetyczna. Musi robić to, co każda władza, ale w dobrym stylu.
To powoduje wzajemną zależność. Rządzący muszą dopasować się do tych oczekiwań i zapracować na opinię stylowych i przyjemnych zmysłowo. Dostają jednak za to coś więcej, co warte jest poświęceń: łatwą w manipulacji masę hedonistów politycznych. Nie będą ci nowi obywatele zagrażać władzy skłonnością do moralnych ocen, za to pozwolą regulować własnym zachowaniem, jeśli tylko w zamian dostaną serię przyjemnych bodźców. Eric Voegelin ten proces opisywał, sięgając do myślicieli wczesnego oświecenia, przede wszystkim Helvetiusa, który doskonale wyczuł ten mechanizm wykorzystania przez politykę ludzkich namiętności, także tych, które wcześniejsi filozofowie uznawali godne potępień. Teraz one wszystkie, razem wzięte, tworzą mechanizm, na którym opiera się nowa wizja państwa. Państwa, w którym znika klasycznie pojęta polityka.

Nieprzypadkowo następuje wtedy pewna zmiana pojęciowa. Nadrzędne staje się pojęcie wolności. Znika za to pojęcie człowieka wolnego. U Arystotelesa nie ma wolności jako takiej. Jest natomiast pewna koncepcja człowieka wolnego. Człowiek wolny u Stagiryty musi być zamożny, by mieć czas na zajęcie się polityką w sposób, w którym warunki jego egzystencji nie będą determinowały dokonanych wyborów. Człowiek wolny realizuje swoją wolność w życiu politycznym.

Możemy powiedzieć, że dziś już takich wolnych ludzi nie ma, bo nie da się żyć, nie prowadząc działalności zarobkowej. Jedni robią tylko to. Inni łączą pracę zawodową z polityką. Jeszcze inni żyją z polityki. Nie ma jednak ludzi z takim majątkiem i takim zastępem niewolników, by niezarabiając, uprawiać politykę. Jednak odrywając tę koncepcję od jej ekonomicznego kontekstu, uzyskujemy wizję człowieka cały czas aktualną – aktualną jako ideał i postulat. Punktem wyjścia polityki powinno być pojęcie człowieka wolnego, to znaczy kogoś, kto potrafi prowadzić dyskurs etyczny niezależnie od jakiejkolwiek użyteczności. I wreszcie będzie potrafił przekładać go na politykę. Po co? Po to, by żyć dobrze i być tego świadomym.

Klasyka jako emancypacja

Takie przedefiniowanie polityki i jej właściwego podmiotu, czyli człowieka wolnego, ten swoisty powrót do klasyki ma ogromny potencjał emancypacyjny. Emancypacja stała się słowem-kluczem współczesnej polityki, ale póki co jest to tylko emancypacja namiętności. Gniewu i radości, przyjemności cielesnych, rozmaitych i niepoddawanych ocenie uczuć. Brakuje w tym wszystkim emancypacji człowieka jako osoby, czyli wielowymiarowego podmiotu, którego głównymi wyróżnikami są rozum i wolna wola. Powrót do klasyków nie polega więc na całkowitym zaprzeczeniu wszystkim pojęciom nowoczesności, ale ich redefinicji. Redefinicji tego, co wolne i niewolne, połączenie tego z pojęciem dobra, zła, sprawiedliwości i niesprawiedliwości.

Nie polega na odrzuceniu mechanizmów społecznych aspiracji, naturalnej potrzebie życia na wyższym poziomu – jakby to powiedział Józef Mackiewicz: powszechnemu dążeniu do kariery, która jest szczęściem – ale ich przemianie. Rzecz nie jest w wytępieniu namiętności, ale w napełnieniu ich sensem moralnym.

Co nam grozi, jeśli tego nie zrobimy? To, czego obawiał się Arystoteles: stoczenie się na poziom barbarzyństwa. U Arystotelesa człowiek jest istotą polityczną z natury, z natury także powstaje polis, ale powstawanie wspólnoty politycznej nie ma charakteru ani koniecznego, ani nieodwracalnego. Dlatego istnieją społeczności, które nie tworzą polis (chociaż mają struktury państwowe) i to dla nich Stagiryta rezerwuje określenie „barbarzyńcy”. Czy nasze państwa klasyk też nazwałby barbarzyńskimi? Nie mam wątpliwości, że tak.

Na dzisiejszym uniwersytecie nie czułby się komfortowo. Współczesny uniwersytet też by sobie z nim nie mógł dać rady. Znanym publicystą też by nie został. Komentatorem telewizyjnym tym bardziej. Pewnie sam – nie czekając na pojawienie się nowego Aleksandra – założyłby Liceum i w nim nauczał grupę osób w nadziei, że zbudują oni kiedyś polis. A jeśli nie oni, to ich dzieci. W końcu był prawdziwym intelektualistą – takim, jakich teraz już prawie nie ma. Nie ma już Arystotelesa na uniwersytecie. Umarł.
Mateusz Matyszkowicz

Tekst ukazał się pierwotnie w Nowym Państwie (Numer 7/8 (77/78)/2012
)

piątek, 26 października 2012

"LISTU PASTERSKIEGO ABPA JÓZEFA BILCZEWSKIEGO DO MŁODZIEŻY SZKÓŁ ŚREDNICH" z roku 1905.

Tydzień Kultury Chrześcijańskiej: Św. Abp Józef Bilczewski do młodzieży w roku 1905Utwórz PDFDrukujPoleć znajomemu
Redaktor: Wiesław Kopeć   
logo
TYDZIEŃ KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ
14 - 21 października 2012 roku

MIĘDZYSZKOLNY KLUB MYŚLI POLSKIEJ W LICEUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCYM  IM. WŁADYSŁAWA JAGIEŁŁY W PŁOCKU
WŁĄCZA SIĘ W OBCHODY TYGODNIA KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ PUBLIKACJĄ"LISTU PASTERSKIEGO ABPA JÓZEFA BILCZEWSKIEGO DO MŁODZIEŻY SZKÓŁ ŚREDNICH" z roku 1905.
.
Międzyszkolnym Klubie Myśli Polskiej czytamy od 4 lat teksty Wielkich Polaków, ponieważ chcemy nauczyć się myśleć po polsku. Pośród Wielkich Rodaków znajdujemy postać Abpa Józefa Bilczewskiego (1860-1923), Metropolity Lwowskiego, a wcześniej profesora teologii dogmatycznej oraz rektora Uniwersytetu we Lwowie (w roku 1900), beatyfikowanego przez Ojca Świętego Jana Pawła II 26 czerwca 2001 roku we Lwowie, kanonizowanego przez Ojca Świętego Benedykta XVI 23 października 2005 roku w Rzymie.

 Udostępniamy odnaleziony przez nas "List pasterski" Arcybiskupa skierowany do młodzieży szkół średnich w roku 1905, ponieważ odnajdujemy w nim treści ważne dla wychowania współczesnej młodzieży polskiej. Arcybiskup Bilczewski w niezwykły sposób połączył ideały chrześcijańskie z ideałami filaretów, studentów Uniwersytetu Wileńskiego z początku XIX wieku.

Św. Abp Józef Bilczewski:
Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach koło Kęt, w obecnej diecezji bielsko-żywieckiej, dawnej krakowskiej. Po ukończeniu szkoły powszechnej w Wilamowicach i w Kętach uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie uzyskał dyplom maturalny w roku 1880. 6 lipca 1884 r. został wyświęcony na kapłana w Krakowie przez kard. Albina Dunajewskiego. W 1886 r. uzyskał doktorat z teologii na Uniwersytecie Wiedeńskim. W oparciu o dalsze studia w Rzymie i w Paryżu habilitował się w roku 1890 na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. W rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, piastując przez pewien okres funkcję dziekana fakultetu teologicznego, a także Rektora Uniwersytetu. Jako profesor był bardzo ceniony przez studentów oraz cieszył się szacunkiem i przyjaźnią swoich kolegów - pracowników naukowych uniwersytetu. Dużo pracował naukowo zyskując sobie, pomimo stosunkowo młodego wieku, sławę cenionego naukowca. Jego niepospolite zalety umysłu i serca nie uszły uwagi osób mających znaczenie w ówczesnym społeczeństwie, które zwróciły się z prośbą do ówczesnego cesarza Austrii Franciszka Józefa, by zechciał przedstawić i zaproponować Ojcu Świętemu ks. prał. Józefa Bilczewskiego na wakującą stolicę metropolitarną we Lwowie. Ojciec Święty Leon XIII ustosunkował się pozytywnie do propozycji cesarskiej, mianując go 17 grudnia 1900 r. arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego.
23 lata bardzo pracowitego pasterzowania w archidiecezji, które przypadło na ciężkie czasy pierwszej wojny światowej i wojny w 1920 r. podcięły i tak już słabe zdrowie abp. Bilczewskiego. Po świątobliwym życiu 20 marca 1923 r. zmarł - przygotowany na śmierć, którą przyjął spokojnie, jako wolę Bożą, którą uważał dla siebie zawsze za świętą. Odszedł z tego świata w powszechnej opinii świętości.
Stosownie do swego życzenia został pochowany na Cmentarzu Janowskim we Lwowie, na którym grzebano biednych pragnąc spoczywać wśród ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem.
Abp. Józefa Bilczewskiego charakteryzowała ogromna dobroć serca, wyrozumiałość, pokora, pobożność, pracowitość, przeogromna gorliwość duszpasterska, która wywodziła się z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. Słowa płynące z ust abp. Bilczewskiego cechował Boży polot, namaszczenie przesiąknięte żarem wiary i miłości ku Bogu i człowiekowi.
Chwała Boża, chwała św. Matki Kościoła i dobro dusz opiece jego powierzonych stanowiły hasła arcypasterskiej działalności Księdza Arcybiskupa na przestrzeni niemal całego pierwszego ćwierćwiecza XX wieku. Nic więc dziwnego, że taka postawa oraz osobiste, świątobliwe życie Arcypasterza, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, spowodowały, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi bez względu na ich wyznanie, obrządek czy narodowość. (Życiorys Arcybiskupa ze strony internetowej Watykanu)

Uchwała Senatu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 29 kwietnia 2010 roku w 150. rocznicę urodzin św. Arcybiskupa Józefa Bilczewskiego (1860—1923)
Senat Rzeczypospolitej Polskiej w 150. rocznicę urodzin św. Józefa Bilczewskiego, Arcybiskupa Metropolity Lwowskiego obrządku łacińskiego, zaświadczając Jego zasługi dla odrodzenia Rzeczypospolitej Polskiej po mrocznych czasach zaborów, przypominając Jego heroiczną walkę o godność człowieka i pojednanie polsko-ukraińskie, upamiętniając Jego bohaterską postawę w czasie I wojny światowej i najazdu bolszewickiego na Polskę, wyrażając wdzięczność za Jego gotowość do wyrzeczeń i poświęceń dla dzieci i młodzieży, za krzewienie wiary i budowę obiektów sakralnych, podkreślając Jego ogromną dobroć serca, wyrozumiałość, pokorę, pobożność, pracowitość i gorliwość duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga, Ojczyzny i bliźniego, składa Mu hołd i wyrazy wdzięczności.
Uchwała podlega ogłoszeniu w Dzienniku Urzędowym Rzeczypospolitej Polskiej „Monitor Polski”.  Marszałek Senatu: B. Borusewicz


LIST PASTERSKI  Abpa Józefa Bilczewskiego:
 .
J Ó Z E F  B I L C Z E W S K I
z Bożego zmiłowania i św. Stolicy Apostolskiej łaski
Arcybiskup i Metropolita lwowski obrządku łacińskiego
Ukochanym swoim synom
uczniom szkół średnich i seminariów nauczycielskich
pozdrowienie i błogosławieństwo w Panu!

 Siej rano nasienie two­je,
a w wieczór niech nie odpoczywa ręka twoja,
bo nie wiesz, które lepiej zej­dzie,
to albo owo, a jeśli oboje społem, lepiej bę­dzie.
Eklezjastes 11, 6.

Młodości! ty nad po­ziomy wylatuj!
Mickiewicz, Oda do młodości.


W czasach, kiedy Grecja chyliła się już do upadku, zebrało się w Atenach kilku mężów i radziło, jak uratować ojczyznę od ostatecznej zguby. Różni różne podawali lekarstwa. Jeden z nich, starzec siwowłosy, który lepsze pamiętał czasy, milczał. Naglony, aby swoje wypowiedział zdanie, rzucił na ziemię jabłko, już nieco nadpsute, które się rozbiło. Co to ma znaczyć? — pytali zebrani. Chcecie wiedzieć, co to ma znaczyć? — odrzekł starzec. Oto patrzcie! To jabłko ma jeszcze zdrowe ziarna. Zasadźcie je, pielęgnujcie je troskliwie, a wyrosną wielkie, silne drzewo, pełne owoców. Podobnie rzecz się ma z ojczyzną. Ziarnem, z którego może dla niej wyróść lepsza przyszłość, jest nasza młodzież. Wychowajmy ją zdrową fizycznie i moralnie, a Grecja wyzdrowieje.

Młodzi moi przyjaciele!

Chciałbym z każdym z was pomówić z osobna, jak ojciec, jak przyjaciel, boście wy przecież liczną i ukochaną cząstką mojej diecezji, kwiatem i szlachetną dumą Kościoła, jak powiada św. Augustyn, zarazem i całą nadzieją narodu. W was — aby użyć słów jednego z naszych wieszczów, w was ojczyzna, skołatana burzami, chciałaby nagrodzić sobie dawne nieszczęścia i błędyOd was wyczekuje przypływu nowych a zdrowych sił.
Ale ponieważ rzeczą dla mnie niemożliwą przystąpić do każdego z was osobno, więc napisałem to pasterskie orędzie, w którym przez kilka niedziel będę razem z wami zastanawiał się nad sprawą dla was najważniejszą, bo nad pytaniem: czym jest życie, jakie w nim mamy do spełnienia zadanie, jaki jego cel ostateczny?
O szczęście wasze mi chodzi, młodzi przyjaciele! O to, aby każdy z was od młodości nauczył się nosić swą godność ludzką szlachetnie i dostojnie i żaden później nie wybuchnął spóźnioną skargą: „zmarnowałem życie”!
O zdrowie mojego narodu mi chodzi, bo całość dobra, tylko z dobrych części może się złożyć!
Czymże tedy jest życie i jakie nasze zadanie na ziemi?

I.
Fałszywe teorie życia.
 Epikureizm.

Zdaniem dawnych i nowszych epikurejczyków człowiek jest dzieckiem przypadku. Jak z obracania kół u wozu powstaje proch, aby za chwilę zaginąć, tak z obrotów wszechświata powstają te miliony proszków, które zwiemy ludźmi. Po co je natura wydaje, nikt nie wie, bo ona ślepa, bez świadomości. Boga nie ma, duszy różnej od ciała nie ma, nikt tym samym nie ma odpowiedzialności moralnej za swoje czyny. Życie kończy się tu na ziemi. Stąd też jedyną troską człowieka być powinno, aby z niego wycisnąć jak najwięcej rozkoszy. Rozkosz jest wszystkim, uczy cynik francuski. Kto ją uchwyci, zbawion jest.
Znał dokładnie zwolenników tej teorii natchniony pisarz księgi Mądrości (2, 3—9) i te wkłada im w usta słowa: „Popiołem będzie ciało nasze, a duch rozwionie się jako miękkie powietrze... Pójdźcież tedy, a używajmy dóbr niniejszych. Winem drogim i olejkami się napełniajmy, a niech nas nie mija kwiat czasu. Chodźmy w wieńcach różanych, pókim nie zwiędną, żadna łąka niech nie będzie, której by nie miała przejść rozpusta nasza... Wszędzie zostawiajmy znaki rozpusty, gdyż to jest cząstka nasza i ten jest dział”.
W świecie przekwitłej cywilizacji rzymskiej kazali sobie ci epikurejczycy pisać na nagrobkach: urodziłem się, nie wiem po co; żyłem, nie wiem na co; umarłem, nie wiem dlaczego. Tyle tylko mego, co zjadłem i wypiłem — quod edi, bibi — mecum habeo.
A skąd brać pieniądze na ciągłe orgie? Skąd je brać? Z radą spieszy znowu dawny rozpustnik żydowski, wołając: „Uciśnijmy ubogiego sprawiedliwego, a nie przepuśćmy wdowie... a moc nasza niech będzie za prawo!” (Mądr. 3, 10, 11.). Znaczy to innymi słowy: jeśli nie masz własnych pieniędzy, to ukradnij, zdefrauduj! 
*
 Pesymizm.

Obok sybarytów, przechodzących przez życie z krzykiem: euhoe Bacche! — niech żyje wino, niech żyją karty, niech, żyje rozpusta, obok nich, a raczej pomieszani z nimi, idą inni, którzy złorzeczą życiu, przeklinają życie. Są to tak zwani pesymiści. Według nich nie warto żyć. Życie jest złem i tylko złem. Dwa są bowiem główne jego składniki: bezcelowe ciągłe cierpienie i straszna nuda. I na to tylko jesteśmy na świecie, aby być pożarci przez cierpienie i przez nudę tak, jak komary są na to, aby służyły za żer pająkom. Stąd też najlepiej wrócić czym prędzej do nirwany, do nicości, do niebytu. A gdyby lampka życia, pomimo naszej chęci tliła się za długo, to ją gwałtownie zagasić!
Nirwana jest więc jedynym bóstwem, jedynym pragnieniem tych desperatów. Do niej modlą się filozofowie i poeci pesymizmu, do niej układają hymny, jej przyzywają jako jedynego wybawienia. Święć się imię twoje, nirwano, wołają; przyjdź królestwo twoje! Krew ścina się na samą myśl, że są i tacy — którzy z nienawiści ku Bogu wznoszą sztandar szatana i publicznie zapisują się mu w służbę.
Jeśli pesymistów porównamy z epikurejczykami, to znajdziemy, że ci ostatni potrafią nawet być skromniejsi w ocenianiu swojej wartości, bo już poeta pogański nazwał ich bydlętami w słowach, w których sam się do nich zalicza.

Me pinguem et nitidum bene curata cute vises,
Cum ridere voles, Epicuri de grege porcum.
                                       (Horacy, Epist. I., 4, 15—16).

Przywódcy zaś pesymistów dają sobie nazwę nadludzi. Dlaczego? Czy oni może gardzą cielesną rozkoszą? Bynajmniej. Cechą wielu z nich także najwyuzdańsza rozpusta myśli i ciała. Nadludźmi mają być dlatego, że nie krępują się dotychczasową etyką, która ma być dobra tylko dla niewolników, dla szarego tłumu. Oni wyżsi są ponad wszelkie przesądy religijne, ponad dobre i złe. Ich mają obowiązywać tylko prawidła tak zwanej etyki estetycznej. Sami sobie są prawem. Każda ich namiętność jest święta i każda winna znaleźć zaspokojenie, choćby kosztem łez i zniszczenia życia własnego i cudzego. Grzech w ich oczach to nawet pierwsze znamię genialności. Przeklinają zaś życie, kiedy przedwcześnie wyczerpali jego kapitał, kiedy już używać nie mogą. 
*

Agnostycyzm.

Wymienię jeszcze trzeci rodzaj ludzi.
Są to tak zwani agnostycy. Nie mają także żadnej religii. Zwyczajnie nie są oni jednak wrogo usposobieni względem religii. Spytasz agnostyka: czy jest Bóg? Odpowiada — nie wiem, bo nie może być naukowo dowiedziony, a człowiek powinien to tylko przyjąć za prawdziwe i rzeczywiste, co może być stwierdzone zmysłami. Czy jest dusza nieśmiertelna — i czy człowiek znajdzie poza grobem zapłatę za trudy życia? — Nie wiem. A co jest obowiązek, powinność moralna, cnota, występek, dobre i złe? Nie wiem. — Ignoramus, ignorabimus! Mamy zresztą ważniejsze zadania do spełnienia, niż zatapiać się w jałowych spekulacjach scholastycznych!
Jakież to są te ważniejsze zadania? Uprawianie nauki, sztuki, filantropii, szerzenie oświaty i uświadamianie polityczne ludu. Prawidłem działania dla agnostyków, to etyka niezależna od religii, czyli wywiedziona z samego rozumu i poczucia honoru. Bodźcem — to sława, utrwalenie swego imienia w historii, czyli nieśmiertelność w rodzaju ludzkim.

*

Źródła i ocena systemów.

Młodzieży ty moja serdeczna! Na co ja tobie to wszystko mówię i w jakim celu roztaczam te smutne, te tak ubogie w treść  i  na tak kruchych podstawach spoczywające teorie życia?
Pewien pielgrzym rzymski wybrał się raz w śliczny ranek sierpniowy do Ostii. Spodziewał się tam znaleźć roślinność bujną i ludność tryskającą zdrowiem, bo przecież po zdrowie ludzie jeżdżą nad morze. Tymczasem ziemia popękana od żaru słońca, tylko gdzieniegdzie zieleniła się lichą trawką, zresztą wszędzie rosły dzikie chwasty, między którymi błąkały się chude owce i bawoły. Mieszkańcy uciekli z miasta. Kościół był zamknięty. Po długim szukaniu przewodnika, który by go do dawnych ruin zaprowadził, pielgrzym znalazł chłopca bladego, który pomimo ognia, jakim słońce prażyło z nieba, trząsł się cały od zimna. Zapytany, co mu dolega, wyszeptał  ze  spiekłych  ust tylko słowa:  La mala aria. Zaraźliwe miazmaty, które podnoszą się w lecie z tych napływowych ziem, zatruwają powietrze do tego stopnia, iż nie dają nikomu oddychać bezkarnie.
O, ta mala aria jest i u nas. I u nas atmosfera  moralna jest  zatruta.   Pełno w niej zarazków, które wniosły w dusze, w organizm młodzieży  straszny rozstrój i spustoszenie. W wielu rodzinach wkradł się przedział między dzieci a rodziców tak, że najbliżsi sobie nie mogą się zrozumieć. To samo daje się nieraz spostrzec w szkole, gdzie uczniowie  nie  dosyć  odnoszą się z zaufaniem do swych nauczycieli. W ogóle pokolenie  młodsze nie może się porozumieć ze starszym. Tantillus puer, mówią też o niejednym studencie, tantillus puer et iam tantus peccator!  Lat ma dopiero 14, 15, a grzeszy, a bluźni, jak stary grzesznik. Ale też patrz, jak wygląda! Lica jego blade, twarz zwiędła, oczy podsiniałe, krok chwiejny. Śledząc takiego zgrzybiałego młodzieńca, ma się wrażenie, iż słyszy się za nim kroki grabarza, spieszącego unieść żywego trupa. Prosisz go, zaklinasz go, żeby nawrócił na lepszą drogą, odpowiada: nie mogę, nie mam sił!
Niektórzy z nich mają nawet starożytne, rozpaczne taedium vitae na ustach. Ledwie żyć zaczęli, a już stracili, wyczerpali i stłumili w sobie chęć, energię i odwagę życia! Is life worth living, czy życie warte życia? — pytają raz po raz za sceptykiem angielskim. I jak nowi Werterzy, z bólem wszechświatowym, prawdziwym czy udanym, w duszy, uciekają z placówki życia tylnymi drzwiczkami samobójstwa.
Jakie przyczyny wytworzyły u nas tę bolesną rozterkę w duszach młodzieńczych, a u wielu nawet zupełny rozkład moralny?
Przyczyny są liczne, ale jedną z głównych to ten odłam literatury, tak przeciwny naszej tradycji narodowej i wszystkiemu, co przywykliśmy byli kochać, czcić, wielbić, odłam literatury, który zwie się dekadentyzmem, a także poezją nagiej duszy. Widać, jeszcze za mało u nas złego i nieszczęścia, kiedy niektórym przedstawicielom tej literatury zdaje się, iż mogą spowiadać się przed społeczeństwem, przed dziećmi szkolnymi, z neurastenicznych swych majaczeń, uwielbiać nierząd, przekręcać prawdy wiary katolickiej, urągać Bogu, szydzić z katechizmu, zwać go zbiorem idiotyzmów  i kłamstw  religijnych.
Na nikogo nie myślę tutaj rzucać kamieniem potępienia. Nie z ludźmi walczę, jeno z błędami. Każdy sam za siebie i swoją robotę przed Bogiem odpowie. Ale kto kocha młodzież, musi głośno zawołać: Quousque tandem! Musi młodzież ostrzec przed tymi chorobliwymi prądami, jeśli nie chce dopuścić do tego, żeby ona w końcu uwierzyła, iż człowiek nie ma istotnie do spełnienia ważniejszego zadania nad brzęczenie na chwilę jak truteń po brukach ulic, po kawiarniach, teatrach — i że głównymi etapami życia to: tingle, knajpy, szpital, cmentarz.
Ukochani moi! - Wy sami osądzić potraficie, że teorie epikureizmu i pesymizmu, to teorie fałszywe, brutalne, człowieka niegodne, dla społeczeństwa i zdrowego postępu i kultury wprost zabójcze. Fałszywa jest teoria epikureizmu, jakoby życie było tylko ciągłą zabawą, bo większa część ludzi  mało  się bawi, ale spędza życie raczej w pracach i trudach. Nieprawdą także, że życie jest nieprzerwanym pasmem smutku i bezcelowych cierpień, bo jak doświadczenie stwierdza, ma ono dużo stron słonecznych, dużo radości, szczęścia, cnoty.  Dalej wydzierają te teorie ze społeczeństwa wszystkie wyższe, szlachetne aspiracje, osłabiają energię narodową i prowadzą do samobójstwa. Cavete iuvenes, res vestra agitur!
Co się tyczy teorii agnostycyzmu, to przyznaję, że między jej wyznawcami są ludzie, którzy idą przez świat prostą drogą obowiązku i nie tknęliby włoska na głowie dziecka. Ale są to rari nantes in gurgite vasto — pływacze uprzywilejowani na morzu świata, którzy od rodziców wzięli szczęśliwe uposażenie temperamentu, dobre wychowanie i znajdują się w takich warunkach i okolicznościach, iż prawie niepodobna im popełnić czynów hańbiących. Ale czy także ich myśli, intencje są zawsze czyste? Czy pod pokrywą szlachetnego sposobu myślenia nie kryje się nieraz także u nich najbrudniejszy egoizm, a nawet egotyzm, czyli ubóstwianie siebie?! Nigdy nie zapomnę słów, których o sobie nie wahał się wypowiedzieć głęboki myśliciel i człowiek wielkiej uczciwości: „Nie znam sumienia zbrodniarza, znam tylko sumienie uczciwego człowieka, a to coś okropnego!"
Teoria agnostycyzmu jest jednak także zasadniczo błędną. Krzywdzi ona rozum ludzki, bo  kurczy zakres prawdy i uznaje ją tylko w dziedzinie, dostępnej zmysłom. Uwierzę, powiada agnostyk np. w istnienie duszy niematerialnej, gdyby mi się udało zewnętrznym doświadczeniem stwierdzić jej istnienie, a więc wyjąć ją z ciała, pokazać ją, a potem wsadzić znowu w ciało, a przynajmniej dotknąć ją skalpelem! Ależ dusza, którą można by pokazać, musiałaby być przestrzenną, mieć kolor, ciężar — czyli nie byłaby duszą, jeno ciałem! Ten znowu, co chce dotknąć jej skalpelem, chce dziwnym rozumowaniem znaleźć ją tam, skąd ona już odeszła, odleciała. Gdzie tu logika? Co sądzilibyśmy o uczonym, któryby zaprzeczał istnieniu słodkiego słowika, śpiewaka gajów naszych dlatego, że go w pustej nie znalazł klatce?
Błędną i szkodliwą jest teoria agnostycyzmu także dlatego, że przecząc, a przynajmniej zachowując się obojętnie wobec pytania, czy Bóg osobisty istnieje i czy jest życie pozagrobowe, odbiera zasadom etycznym jedyną niewzruszoną podstawę i niszczy wszystkie trwałe pobudki wyższego, szlachetnego działania. Zrozumiał to nasz poeta, który na śpiewkę agnostyka:
Niech sobie ludzie nie kochają Boga,
Byle im była cnota i ojczyzna droga!
odpowiedział:
Głupiec  mówi:  niech sobie źródło wyschnie w górach,
Byleby mi  płynęła  woda w miejskich rurach!

Etyka czysto rozumowa, czyli od Boga niezależna, to piętro bez fundamentu, to sznurek, którym człowiek sam się związał, ale który też dlatego każdej chwili może zrzucić. Obowiązek, cnota w tej etyce niezależnej stają się równoznaczne z wyrazami grzeczność, takt, na zyski ziemskie spekulująca roztropność. Pojęcie zaś honoru, nie wysnute z zasad religii, to tylko blady cień sumienia.
Wreszcie jest agnostycyzm teorią głodzenia duszy, bo żąda od niej wyrzeczenia się prawdziwej nieśmiertelności u Boga na rzecz marnej sławy, która by z zaginięciem rodzaju ludzkiego musiała przepaść i domaga się w ogóle abdykacji z najszczytniejszych ludzkich aspiracji wbrew stwierdzonemu doświadczeniu wieków, że człowiek jest też animal religiosum. Obok zaspokojenia potrzeb fizycznych, naukowych, społecznych, estetycznych, towarzyskich, ludzkość — a przynajmniej jej część najlepsza, szukała zawsze Boga i życia z Bogiem. A ten popęd szukania prawdy religijnej był i jest dla człowieka nie czymś dodatkowym i luksusowym, choćby nawet jak np. literatura i sztuka, ale tkwi wprost w naturze ludzkiej.

*

Na zakończenie tego rozdziału przytaczam kilka świadectw najgłębszych myślicieli świata starożytnego, w których streszczają się wyniki ich śledzeń i badań nad przeznaczeniem życia i ostatecznego celu człowieka. Będą one najlepszą odpowiedzią na teorie epikureizmu, pesymizmu, agnostycyzmu.
Według Sokratesa i Platona życie — to rzecz wielka, poważna (...),  powiadają oni, co łacińskie przysłowie oddaje słowy:vita negotium, non otium. Nie kończy się ono na ziemi. Jest raczej podróżą do ojczyzny lepszej, do krainy niebieskiej, gdzie dusza otrzyma w nagrodę szczęście bezmierne, polegające na oglądaniu Bóstwa a przynajmniej odwiecznych idei prawdy, piękna, cnoty. Ale nie wszyscy dojdą do tego szczęścia w niebie. Dusze obżartuchów, rozpustnikow i pijaków wejdą po rozłączeniu się z ciałem w pokrewne im cielska osłów i podobnych bydląt (Fedon p.81). Szczęścia bez końca w niebie dostąpią tylko ci, którzy ukochali prawdę i cnotę (Symposion 212a). Może być spokojnym o duszę swoją człowiek, powiada pięknie Platon, „który za życia wszystkie rozkosze ciała i ozdoby odrzucał, jako mu obce i raczej do złego wiodące, a tylko o rozkosze wiedzy ubiegał się i duszę swoją nie w cudze, lecz właściwe jej stroił kwiaty, w mądrość, sprawiedliwość, odwagę, wolność i prawdę. Taki spokojnie czekać może drogi na świat inny, jako zawsze gotów do podróży, gdy przeznaczenie go wezwie” (Fedon p.114.e).
Śmierci tym samym prawdziwy filozof się nie boi, bo ona tylko oddzieleniem duszy od ciała, do czego całe życie dążył i przyzwyczajał się, starając się przebywać z duszą samą w głębokim skupieniu i szukaniu prawdy. Filozofować bowiem znaczy właśnie gotować się ciągle na śmierć. Tota enim philosophorum  vita commentatio mortis est — powiada Cycero, (Tusculanae disputationes I.30. 74.), powtarzając i parafrazując myśl Sokratesa. Filozof bowiem stawia sobie jako zadanie główne życia (...) — to jest, żeby dojść do stanu doskonałego obumarcia swoim namiętnościom (Fedon p.64). Mimo jednak całe pragnienie złączenia się jak najrychlej w niebie z Bóstwem, filozof prawdziwy nigdy nie targnie się na swoje życie. On podobny do żołnierza, który wedle słów Pitagorasa spełnia do końca zadanie swoje, aż go sam wódz naczelny odwoła:Vetatque Pythagoras iniussu imperatoris, id est Dei, de praesidio et statione vitae decedere (Cicero de senect. 20). Cierpieniu prawdziwy mędrzec nie złorzeczy, ani go nie uważa za złe i bezcelowe. Wie bowiem, że ono człowieka uszlachetnia.
Jak widzimy, najrozumniejsi z pogan nie tylko nie wymijali pytań: „skąd jestem, dokąd dążę, czy jest życie pozagrobowe i co mię za grobem czeka?”, ale kwestie te uważali ze wszystkich za najważniejsze, a pracę nad ich rozwiązaniem za najszlachetniejszą i najbardziej godną człowieka. Życie według nich to ani ciągła zabawa i orgia, ani tragikomedia, w której można pozbawić się doczesnego istnienia, aby powstać, kiedy się zechce, ani wreszcie krwawa tragedia, pełna bezcelowych cierpień. Przeciwnie. Jest ono dramatem, pełnym wzniosłej treści, godnym Boskiego autora, który dramat ten wyprowadza na scenę świata, godny też człowieka, który ma go odegrać.
Wszyscy oni przyznają jednak równocześnie i boleją nad tym, że w ich systemie filozoficznym i poglądach na życie ziemskie człowieka, na jego stosunek do Boga, a jeszcze więcej na życie pozagrobowe, wielkie są braki i niejasności, których sam rozum ludzki niezdolny jest rozwikłać. Temu przekonaniu daje wyraz Simias w Fedonie, kiedy oświadcza, że tylko oświecenie, czyli objawienie z nieba może przynieść całkowitą pewność i dostarczyć statku dosyć mocnego, aby ocean życia bezpiecznie przepłynąć.

 II.
Znaczenie życia w świetle chrześcijaństwa.

Spełniło się pragnienie proroków i wszystkich najszlachetniejszych mężów świata pogańskiego. Bóg sam zstąpił z nieba na ziemię i nauczył nas wszelkiej prawdy religijnej i przyniósł jasne, pełne wytłumaczenie problemu życia ludzkiego, jako też łączącej się z niem kwestii zła moralnego i fizycznego.
Bóg jest miłością — Deus caritas est (I. Jan 4, 16), uczy nas wiara święta. Do istoty miłości należy, że się chce podzielić swoim szczęściem. Caritas diffusiva est suiMiłość też stworzyła człowieka.
Jakim zaś ogromem miłości Bóg ukochał stworzenie, widać z tego, że nie dosyć Mu było stworzyć praojca rodzaju ludzkiego zwyczajnym człowiekiem, tj. podległym cierpieniom i śmierci, jako naturalnym następstwom istoty złożonej z duszy i ciała i przeznaczyć go do szczęścia tylko naturalnego, które by wypływało z poznania Boga przyrodzonym rozumem i kochania Go jako Stwórcę i dobrego Pana. Nie — to miłości Bożej, która jak sam Bóg jest nieskończona, nie wystarczało. Wyniósł Bóg od razu Adama, a w nim całą ludzkość, na wyższy szczebel, transponował jej życie na wyższą skalę.Rozszerzył mianowicie i spotęgował przyrodzoną moc rozumu ludzkiego światłem objawienia; Boże rysy, które dusza miała na mocy stworzenia, stokroć więcej uwypuklił, uwydatnił, podniósł łaską poświęcającą: władze ciała i duszy dostroił do największej harmonii, ciału nadto dał przywilej nieśmiertelności. Tak zaś uposażonego człowieka przeznaczył do szczęścia wiecznego, jakim sam Bóg jest szczęśliwy. Do celu tego miał jednak dojść pod warunkiem, że zwycięsko przetrwa próbę, jakiej na ziemi zostanie poddany. Próba była konieczna. Konieczność ta wynikała z istoty człowieka i z jego przeznaczenia ostatecznego. Człowiek został bowiem stworzony istotą rozumną, obdarzoną wolną wolą i przeznaczony do wolnej miłości Boga. Nikt go tedy nie mógł zmusić do miłości. Musiał się sam zgodzić na oddanie się Bogu na czas i wieczność całą. Aby się zaś mógł zgodzić, musiał mieć także możność niezgodzenia się, a ta możność —  to właśnie próba. Mógł zaś i powinien był z próby wyjść zwycięsko, bo i przykazanie Boże było łatwe i pomoc łaski Bożej zapewniona. Tymczasem nie wytrzymał próby. Zbuntowany przez szatana, powtórzył za nim: non serviam! Ja sam chcę być Bogiem!
Co teraz się stanie? Czy Bóg odrzuci człowieka na wieki, jak odrzucił szatana? Nie — bo człowiek mniej był winnym niż szatan. Bóg przewidując od wieków upadek człowieka, obmyślił i dopuścił też od wieków pewną modyfikację swego planu. Gdyby Adam nie był zgrzeszył, Pan Bóg byłby jego i ludzkość całą poprowadził wprost z prawdy ku prawdzie, z wesela Edenu do szczęścia niebieskiego. Teraz zaś powiada: Kiedy nie chciałeś iść drogą prostą, poprowadzę Cię wielką krzywizną, którą sam wybrałeś. Na tej drodze jednak wiele się nabłądzisz, nacierpisz, kosztując i dobra i zła i krwawą pracą zwyciężając błąd izdobywając prawdę i cnotę. Droga ta będzie w pewnej mierze nawet wznioślejsza i wspanialsza, bo przewodnikiem i zbawcą na niej dam ci Syna mojego, którego wskrzeszę z twoich prochów — Ex cineribus tuis orietur ultor cf Salvator!
W ten sposób wytłumaczony początek i cała godność życia człowieka. Idzie on od Boga, który go stworzył i łaską przemienił na dziecię swoje. Idzie też do Boga na szczęście z Nim wieczne. Platon nie umiał powiedzieć, czy w niebie tęskni ktoś za nami, czy  tam  Bóg z miłością oczekuje na nasze przybycie. W chrześcijaństwie mamy pewność, że im bardziej dusza kocha Boga, tym bardziej będzie przez całą wieczność kochana i szczęśliwa. Malutką tylko cząstką naszego istnienia jest życie ziemskie, a przeznaczone ono na pracę, na trud, na cierpienie, na urobienie nadprzyrodzonego podobieństwa do Chrystusa, bo tylko ten wejdzie do nieba, nad kim Bóg Ojciec będzie mógł powtórzyć słowa: „Ten jest syn mój miły, w ktorymem upodobał sobie” (Mat. 3. 17).
Ale nie tylko przez wzgląd na cel nasz ostateczny, który mamy sobie przygotować na ziemi, życie ma wartość prawie nieskończoną.
Mówimy często, że rzecz tyle warta, ile kosztuje. Jeśli aforyzm ten nie zawsze jest prawdziwy w życiu codziennym, przyrodzonym, to za to wypowiada prawdę absolutną w porządku wiary chrześcijańskiej. Otóż my wszyscy kupieni jesteśmy za cenę nieskończonych upokorzeń, cierpień, śmierci Syna Bożego. „Empti enim estis pretio magno... pretioso sanguine Christi” (I. Kor, 6. 20; I. Piotra 1. 19). Tym sameym nasze życie ceny jest nieskończonej!
Co więcej? W chrzcie Św., jeszcze bardziej w Komunii św., chrześcijanin łączy się z Chrystusem tak ściśle, że Jego Bożo-ludzkie życie poczyna krążyć w duszy ludzkiej, jak soki i życie szczepu winnego krążą w gałązce w niego wszczepionej. Chrześcijanin w stanie łaski zostający,  za św. Pawłem powtórzyć  może: „Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Gal. 2. 20).
Dzieci moje, czy dosyć często o tych prawdach myślicie i czy odczuwacie dosyć całą godność i wartość życia?
 *
Początek zła.

Wytłumaczony też w nauce chrześcijańskiej początek zła moralnego, czyli ten zalew wszelakich zbrodni i krzywd moralnych, jakie ludzie ludziom, narody narodom wyrządzają. Wypływają one wszystkie z wolnej woli człowieka, którą Bóg wspiera, aby mogła czynić tylko dobre, ale jej nie łamie i nie zmusza do dobrego, bo inaczej zniszczyłby samą naturę ludzką.
Ze zła zaś moralnego, czyli z grzechu wypływa zło fizyczne, czyli cierpienie. Nie jest jednak cierpienie bezcelowym. Przeciwnie spełnia wielką misję.
I tak, jest ono najpierw karą, ekspiacją za grzech pierworodny, a następnie za każdy osobisty uczynek zły.
Raro antecedentem scelestum
Deseruit pede Poena claudo.   (Horatio Carmina III. 2, 31—32)
Kara dosięga zbrodniarza zwykle już na ziemi, powiada Horacy, choćby nie zaraz.
Biedny to nawet i bardzo biedny człowiek, który czyniąc źle, nie doświadcza cierpień. Jeśli życie jego składa się z samych powodzeń, to powodzenia takiego człowieka są wprost przerażające! Ze strachem patrzeć nam na niego! Nie ujdzie ręki Boga sprawiedliwego!
Dalej ma cierpienie moc oczyszczającą, odrywa bowiem od rzeczy przemijających, nie dozwala, abyśmy w materii się zagrzebali, zwraca do Boga. Jest ono jakby chrztem łez, z którego człowiek może wyjść moralnie pięknym, odrodzonym, zbawionym dla społeczeństwa. Bez cierpienia wszystko w człowieku jest powierzchowne, umysł jego pospolity, cnota, dobroć płytka. Cierpienie duszę także rozprzestrzenia, powiększa, dopomaga do wytworzenia wielkich charakterów. Prawdziwi geniusze, bohaterzy i wszystkie dusze wielkie były po wszystkie czasy umiłowanymi dziećmi cierpienia. Prawie tylko zbolałe czoła przyozdabiały się laurowym wieńcem. Dość wspomnieć Homera, Danta, Tassa, Miltona, Schillera, Mickiewicza.
Nie przeklinać nam tedy cierpienia, ale — jeśli już nie wzniesiemy się do tych wyżyn duchowych, aby go pożądać, o nie prosić, to przynajmniej pamiętać nam, że Bóg chce cierpieniem z nas wykuć świętych, a więc całym sercem mówić za nie:Deo gratias!
Wiem ci ja, że przytrafia się też czasem, iż cierpienie odwraca od Boga i w rozpaczy pogrąża. Ale na jeden taki wypadek przynajmniej tysiąc razy się zdarzy, że ono od złego odwiedzie i ku lepszemu życiu skieruje.
Koi je zaś i łagodzi zawsze w chrześcijaństwie myśl, że cierpienie mija, a to, że się cierpiało, zostaje, że z cierni życia ziemskiego rozwinie się wieniec chwały niebieskiej, byleśmy z Bogiem i dla Boga cierpieli!
Na co więc dane jest nam życie? Na pracę, na trud, na cierpienie. „Bojowaniem jest żywot człowieczy na ziemi” (Job 7, 1.) Całą tę chrześcijańską teorię życia, która rzuca tyle światła i blasku na godność i zadanie życia ludzkiego, św. Paweł streszcza przepięknie w słowach: Si compatimur et conglorificabimur. Jeśli współcierpimy z   Chrystusem, będziemy też z Nim współuwielbieni. I nie masz żadnego przyrównania między utrapieniami czasu niniejszego, a przyszłą naszą chwałą niebieską (List do Rzym8, 17, 18.). Za kroplę  bólu — czeka morze nieskończonego szczęścia!
Ale to jeszcze nie cała treść życia!
 *
 Człowiek winien daru życia użyć jak najkorzystniej także dla drugich. Jest on bowiem społeczną istotą, członkiem wielkiej rodziny ludzkiej, który ciągnie pożytek z całego ciała ludzkości. Stąd wziął też każdy z osobna od Boga nie radę, ale rozkazanie, aby się troskał o bliźniego swego, jak czytamy w Starym Testamencie (Ekkli. 17, 12). Zbawiciel zaś, który przyszedł udoskonalić Zakon, idzie w swych żądaniach jeszcze dalej, bo domaga się, abyśmy w każdym człowieku, w robotniku,   kobiecie i dziecku i żebraku widzieli brata swego, a nawet samego Jezusa Chrystusa i pamiętali zawsze, że„szczęśliwsza jest dawać, niżeli brać” (Dzieje Ap. 20, 35). Ma zaś Chrystus na myśli nie tylko danie pieniędzy ubogim, bo to rzecz najmniejsza i najłatwiejsza, ale poświęcenie i rozdanie siebie, darów swego umysłu i serca na posługę i dla dobra braci, w spełnianiu uczynków miłosierdzia względem ciała i duszy bliźniego. Tak pojął wartość i zadanie życia św. Paweł: A ja bardzo rad nałożę i nadzwyż się wydam sam za dusze braci — Ego autem libentissime impendam et superimpendar ipse pro animabus vestris (2 L. do Kor. 12, 15). Przez takie zaś rozdanie i poświęcenie siebie całego z miłości ku Bogu na usługę bliźnim, człowiek nie tylko nie ubożeje i nie tylko nic nie traci ze swej istoty, ale ją potęguje i nadaje życiu cenę nieskończoną. Do takiego człowieka stosują się słowa Zbawiciela, że kto utracił duszę swoją dla Chrystusa, czyli sterał życie w Jego służbie dla dobra ludzkości, ten zachowa ją ku wiecznemu żywotowi. Bóg, który jest źródłem życia, sprawi, jak powiada pięknie Izajasz prorok, iż wyniknie dla takiego człowieka jako zaranie światłość jego, a zdrowie jego rychlej wznijdzie. Pójdzie przed obliczem jego sprawiedliwość jego, a chwała Pańska zbierze go... i da mu Pan odpocznienie zawżdy... Będzie się rozkoszował w Panu i wyniesie go na wysokości ziem (Izaj. 58, 8   14).
Niezmiernie poważne jest tedy zadanie życia w świetle wiary chrześcijańskiej; treść jego bogata, perspektywa dla duszy na całą wieczność daleka i nieprzejrzana. A streszcza się ono w tym, że mamy Boga kochać nade wszystko, a w Bogu wszystkich ludzi tak szczerze jak siebie samych, mamy ulepszać się coraz więcej i czyniąc wszystkim dobrze, zdążać do ojczyzny niebieskiej, gdzie bezgraniczne nasze pragnienie prawdy będzie zaspokojone oglądaniem samego źródła Prawdy, a nienasycone niczym na ziemi pragnienie serca, wzięciem nieskończonego Dobra w posiadanie stałe.
To jest prawdziwa mądrość, prawdziwa filozofia, prawdziwa estetyka, najszlachetniejszy idealizm i optymizm życia! Chyba takie życie, warte życia! Ale ocenimy jego znaczenie jeszcze lepiej, gdy dokładniej przypatrzymy się dalszym i bliższym Ideałom i żądaniom, jakie stawia wiara święta.
  
III.
Ideały religijne.

Dante, wielki podróżnik do krainy ideału, powiada, że w jednej z wędrówek swoich usnął na murawie w prześlicznej dolinie krainy Czyśćca. Nad rankiem, kiedy duch jest zdolny swobodniejszych polotów i jakby wieszczego zachwytu, miał sen. I kazał się mu na lazurze niebieskim zwieszony orzeł złotopióry, ze skrzydłami rozpiętymi, gotujący się do runięcia na  ziemię. Kiedy poeta dumał, co orzeł w tym miejscu znaczy, ptak Jowiszowy kręgi po kręgach zataczał, aż w błysku gromu spadł na śpiącego i uniósł go w przestworza ogniste.
Tam nas oboje owiał żar gorący:
Mniemany płomień tak się w ciało wżerał,
Żem się obudzić musiał mimochcący.
                                                             (Boska Komedia. Czyściec p. IX.).

Ukochani moi! Ten orzeł o skrzydłach złotych, który poetę uniósł w nadziemne sfery ognia, unosi się także nad waszą młodością. Jest to wielki ideał, który przyświeca, pociąga i do wysokiego zaprasza lotu, wołając: „młodości, ty nad poziomy wylatuj!”
Co rozumiemy przez ideał?
Ideał w ogóle — to wielki przedmiot naszej miłości, czci i pragnień, to wzniosła jakaś zasada i wielki wzór, według którego ukochanemu przedmiotowi, umiłowanej zasadzie, z poświęceniem chcemy służyć.
Otóż miejcie najpierw wielkie ideały religijne, a z nich wysnujcie i na nich oprzyjcie i do nich odnoście stale wszystkie swoje ideały ziemskie.

Bóg najwyższym ideałem.

Ideały bowiem są liczne i różne. Nie wykluczają się one nawzajem, ale wypływają wszystkie z Boga i łączą się wszystkie w Bogu jako źródle wszelkiej prawdy, dobra i piękna, a tym samym wszelkiego ideału. Podwójnie nawet Bóg jest najwyższym ideałem i jako najwyższy przedmiot miłości i jako najwyższy wzór do naśladowania.
Panu Bogu dajmy więc zawsze pierwsze miejsce w naszej myśli i sercu! Nie traćmy Go nigdy z oczu! Niech będzie tą gwiazdą, wedle której mamy się orientować w każdym życia przypadku. Służbę u Niego uważajmy za zaszczyt, za szczęście, za główną podstawę siły i chwały narodowej.
Prawdę tę odczuł i zrozumiał Horacy, kiedy w strofie drugiej, prześlicznej ody szóstej, w trzeciej księdze pisze, że naród rzymski przez to panuje, że się uważa za mniejszego od bogów, czyli, że zatwierdza ciągle swoją od nich zależność i, co za tym idzie, swoją ku nim cześć. Od bogów bowiem jest każdy początek, od nich należy zaczynać każdy czyn, do nich odnosić każdy skutek swego działania i im być wdzięcznym za pomoc.
Dis te minorem quod geris, imperas.
Hinc omne principium, huc refer exitum!

Jakby komentarz do tych słów znajdujemy u Liwiusza, który pisze: maiores vestri omnium magnarum rerum et principia exorsi ab diis sunt et finem statuerunt (Lib. 45. c. 39).      i
O ileż bardziej chrześcijanin Boga jedynie prawdziwego uznawać winien za początek  i koniec ostateczny każdego swego  działania. Bo kto jako Bóg? — Quis ut Deus?

*
 Jezus Chrystus.

Z ideałem Boga schodzi się ideał Jezusa Chrystusa. Jako Bóg, powiada św. Augustyn, Chrystus jest celem, do którego zdążamy; jako człowiek drogą, którą do Boga idziemy. Ego sum via, veritas et vita — powiedział Chrystus o sobie. Jego życie służy za konkretny, dotykalny, najdoskonalszy wzór pełnienia obowiązków wzglądem Boga. Od żłóbka do skonania na krzyżu troskał się ciągle o rozszerzenie chwały Ojca niebieskiego. W Panu Bogu zaś i dla Boga ukochał całą ludzkość, bliskich i dalekich, dobrych i złych, uczniów i nieprzyjaciół swoich. Najświętszy z ludzi mógł bez obawy zaprzeczenia ze strony wrogów powiedzieć: Kto z was dowiedzie mi grzechu? Dla matki swojej był najlepszym synem. Dla bogatych uprzejmy, zwracał się z całą życzliwością ku ubogim, jak gdyby Mu byli we wszystkim podobni i równi. Mędrcom odsłaniał tajniki najgłębszych prawd, a równocześnie był ukochaniem dzieci. Ojczyznę kochał jak nikt z ludzi, ale obejmował też najszczerszą miłością wszystkie narody ziemi i umarł dla zbawienia wszystkich. Słowem Jezus Chrystus w działaniu swoim zostawił najwyższy ideał, do jakiego każdy człowiek, dziecko i dorosły zdążać powinien. Pójdźmy za Nim!

*
Najświętsza Panna.

Po Bogu i Chrystusie największą czcią i miłością otaczać winniśmy Najśw. Pannę, bo Ona najdoskonalszym jest odbiciem Bożej prawdy, Bożej piękności i Bożej doskonałości, a tym samym najpiękniejszym stworzonym ideałem. Ona też najlepszą matką każdego z nas z osobna. Kocha zaś Maryję, kto czyni wolę Jej Boskiego Syna, z wielką ufnością codziennie przyzywa Jej pomocy, pierś swą przysłania szkaplerzem i medalikiem. Prawdziwy czciciel Bogarodzicy powtarza za Konfederatami barskimi: „Ja znam Panią, imię Jej Marya”; ujmuje się za Jej czcią i jak ów kapral w Dziadach woła: „Ja tem imieniem żyję... Nie dozwolę bluźnić imienia Maryi”Vivat Polonus, unus defensor Mariae!
 
Kościół katolicki.

Katolik ma dalej ideałem swój święty Kościół  z papieżem na czele, otacza go czcią, miłością, posłuszeństwem i stara się, aby jego nauka była coraz lepiej znaną. On bowiem jedynym Kościołem Jezusa Chrystusa, który w nim naucza i przezeń uświęca. Podczas gdy w innych wyznaniach chrześcijańskich jest tylko część prawdy, tutaj w Kościele katolickim jest cała prawda religijna i tylko prawda.
W tym Kościele człowiek znajduje także gotowy kodeks najwznioślejszych, a jasnych pojęć etycznych, na których przy pomocy łaski Bożej wyrastają postacie jednolite, jakby z granitu wykute, pełne królewskości myśli i energii, jakich wzór znajdujemy między innymi w deputowanym z Riom do Stanów generalnych we Francji w r. 1789. Bronił on swego przekonania śmiało w parlamencie i na wszystkie groźby i protesty przeciwników miał jedną odpowiedź: gróźb się nie ulęknę; nigdy żadnych nie bałem się krzyków, jedyny wyjątek stanowi mi głos i protest sumienia. Kto się Boga boi, ten się ludzi nie boi; obojętne mu to, czy się ludziom podoba, byle się Bogu podobał.
Katolik kocha swój Kościół, bo  wie,  że  Kościół  zawsze  był przyjacielem   uczącej   się   młodzieży   i   pierwszy   na   ruinach   starożytnego  świata   otwierał   szkoły  elementarne i średnie, a później uniwersytety. I dziś Kościół nie broni, aby każda gałąź nauk świeckich rozwijała się z całą swobodą według swej własnej metody. Przeciwnie. Zachęca uczonych do szukania prawdy wszędzie, gdziekolwiek ona jest ukryta i błogosławi im, jak błogosławił Kolumbowi, kiedy go puszczał na odkrycie nowego, nieznanego świata. I nie może być inaczej, bo przecie religia i nauka to dwie siostrzyce, które nawzajem mają się wspierać i razem oświecać drogę życia ludzkiego światłem ziemskim i niebieskim i zgodnie pracować nad udoskonaleniem i uszczęśliwieniem ludzkości. Jednej tylko rzeczy domaga się Kościół od mężów nauki tj. aby zawsze dbali o logikę i uczciwość naukową, nie wychodzili poza swój przedmiot i poza swoją metodę badań, aby przyrodnik nie chciał być kaznodzieją i nie podawał hipotez za pewniki naukowe.
  
Ideały społeczne.
Katolik kocha swój Kościół, bo tenże dąży do urzeczywistnienia najszczytniejszego ideału społeczno-politycznego. Jakiż jest jego ideał społeczny? Takie urządzenie społeczeństwa, w którym by nie było upośledzonych, ale w całej pełni uszanowano wszystkie prawa ludzkie każdego człowieka na to, aby mógł wypełnić dobrze wszystkie swoje obowiązki, a więc urządzenie całej ludzkości na zasadach prawdziwej wolności, rzetelnej równości, szczerego braterstwa, wszechstronnej sprawiedliwości. Każda jednostka ma się starać o dobro powszechne jak o swoje własne, a znowu całe społeczeństwo troskać się o to, aby jednostka otrzymała wszystko, co się jej słusznie należy. Bogactwo potępienia jest godne, ile razy jego źródło jest nieczyste. Z drugiej strony nie godzi się występować przeciw niemu, jeśli wzrasta uczciwą pracą i jeśli się dobry z niego czyni użytek, bo sprawiedliwie nabyty, nawet znaczny majątek osobisty, to rezerwa na wszystkie wielkie przedsięwzięcia, a zarazem bodziec szlachetnej emulacji.

Ideały polityczne.
Pytasz o ideał polityczny Kościoła? Słuchaj, co imieniem tego Kościoła napisał przeszło sześć wieków temu św. Tomasz z Akwinu. Dobra organizacja państwa domaga się, aby każdy miał jakiś udział w rządzie, bo przez to dopuszczenie wszystkich do udziału w rządach ubezpiecza się pokój społeczny i wszyscy kochają, i bronią takiej konstytucji —attendendum... ut omnes aliquam partem habeant in principatu, per hoc enim conservatur pax populi et omnes talem ordinationem amant et custodiunt.
A że udział w rządach i kontroli spraw publicznych osiąga się przez prawo głosowania, więc i prawo powszechnego głosowania nie tylko nie jest sprzeczne z duchem Ewangelii, lecz wyrasta z jego istoty i wnętrzności, bo z zasadniczego dogmatu o równości wszystkich ludzi wobec Boga. Prawo to głosowania przypada jednak jako najwyższy przywilej, honor, nagroda i prawdziwy pożytek dla ludzkości dopiero wtedy, kiedy ją na wskroś opanował i przetrawił duch Ewangelii. Powierzyć bowiem udział w rządach bezpiecznie można tylko temu, kto umie panować nad sobą.
Ideały społeczno-polityczne Kościoła katolickiego sięgają jeszcze dalej. I tak: nie wystarcza Kościołowi, aby poszczególne narody urządziły się w państwa wzorowe według zasad Ewangelii. Kościół nie spocznie w swej pracy, aż religia chrześcijańska niby kwas ewangeliczny przeniknie także wszystkie stosunki międzynarodowe, aż wyzuje je z tych pierwiastków dzikich, samolubnych i pogańskich, których dzisiejsza polityka jest pełna, aż złamie zapory, które serce od serca, człowieka od człowieka, naród od narodu oddzielają i doprowadzi do tego, iż wszyscy ludzie na całym świecie w całej szczerości będą sobie braćmi. Nim to nastąpi, upłynie jeszcze lat wiele. Religia chrześcijańska bowiem pracuje i opanowywa ludzkość powoli, jak pracowały powoli owe siły kosmiczne, które materialne światy ukształtowały. Bóg postanowił bowiem aż do końca uszanować wolność jednostek i narodów. Wszak Jemu nie chodzi o materialne zwycięstwo swojej prawdy i łaski, ale o to, by ludzkość własnym też znojem i walką podnosiła się moralnie aż do szczytów możliwej doskonałości.
  
Ojczyzna.

Dążąc do zbratania wszystkich ludów ziemi, Kościół nie zapomina, że każdy człowiek ma swoją ojczyznę. Kościół miłość ojczyzny uświęca, błogosławi, uważa  za iskrę, włożoną w serce od Boga i za źródło niezliczonych cnót i poświęcenia się obywatelskiego. Kto nie kocha ojczyzny, ten zaparł się wiary, grzeszy przeciw czwartemu przykazaniu i gorszy jest niż poganin. Przykładem najidealniejszym miłości ojczyzny Kościół ma samego Chrystusa, który tylko dwa razy, o ile wiemy, płakał w czasie swego publicznego nauczania; raz  — niedługo przed męką swoją nad swoją ojczyzną, aby pokazać, żemiłość ojczyzny ma trwać zawsze, aż do śmierci; drugi raz nad grobem Łazarza, aby stwierdzić, że przyjaźń jest jednym z najczystszych i najszlachetniejszych uczuć i jak powiada Pismo św.: „medicamentum vitae et immortalitatis” — lekarstwem życia i nieśmiertelności (Ekl. 6.16). Prawdziwy   chrześcijanin, zdaniem filozofa XVIII wieku, rozumie nieskończenie lepiej, niż niechrześcijanin obowiązki względem swojego narodu i stara się spełnić je najgorliwiej i im więcej sądzi być winnym religii, tym też więcej mniema być dłużnym swojej ojczyźnie.

Słowem wiara katolicka nie tylko żadnego prawdziwego ideału nie gasi, nie wyklucza, ale wszystkie opromienia światłem z nieba, a równocześnie rozgrzewa serca do szlachetnej miłości i zapewnia łaskę do poświęcenia się za nie. Nie masz cnoty, której by wiara nie zalecała, występku, którego by nie potępiała, nie ścigała aż w najtajniejszych kryjówkach duszy.
Prawdziwy katolik to tym samym człowiek najbardziej nowoczesny i najbardziej postępowy w najszlachetniejszym tego wyrazu znaczeniu, który ani miłością nauki i sztuki, ani pojęciem honoru, ani wiernością ojczyźnie i swojemu zawodowi, ani sposobem życia, sumiennością i taktem nikomu się nie da przewyższyć. Gdyby było inaczej, gdyby ktoś jako człowiek nie był bez plamy i nagany, to ten przenigdy nie może być nazwany doskonałym chrześcijaninem.
Poznaliście w ten sposób, Ukochani moi, ideały religijne, drogie każdemu katolikowi. Teraz jeszcze słów kilka o obowiązkach waszemu stanowi właściwych.
  
IV.
Ideały katolickiego studenta.

Jakież są ideały katolickiego studenta?
Sformułowali je uczniowie uniwersytetu wileńskiego, obierając za hasło: naukę, cnotę, ojczyznę. Otóż ideały filaretów niech będą także waszymi ideałami! Oparte o dogmaty katolickie, niech jak iskry z nieba oświecają drogę waszej młodości! Źródłami żywymi niechaj będą szczytnych myśli i szlachetnych czynów na całe życie!

1. Nauka.

A więc najpierw nauka!
     
„Człowiek się rodzi na pracę, a ptak na latanie" (Job 5, 7). „Jeśli kto nie chce robić, niechaj też nie je” (List 2 do Tessal. 3,10). Czytałem gdzieś słuszne zdanie, że człowiek, któremu Bóg dał zdolności, zdrowie, siły a nie rozwija ich i nie pracuje, wart, aby był skazany na śmierć cywilną — przez powszechną pogardę. A więc, przyjaciele młodzi, uczcie się i nie marnujcie czasu ani teraz ani nigdy w życiu. Przyzwyczajajcie się za młodu iść naprzód własną pracą. „Na karę zasługuje — powiadaBrodziński — kto świętego obowiązku omijając, bocznymi drogami i szukaną protekcją chce zyskać, co tylko praca i zasługa może nadawać... .Tuż taki na zawsze polubi boczne swe ścieżki, zawsze na nie spuszczać się będzie, wyuczy się dostępować nieprawymi środkami zaszczytów i urzędów, i bez prawości pełnić je będzie”.
Uczyć się macie nie dla próżnej chwały ludzkiej, ani  tylko  dla  chleba, bo taka nauka byłaby brzydką spekulacją. Kiedy pewien biskup gratulował księdzu Leverier'owi odkrycia Neptuna, mówiąc: wydźwignąłeś swe imię aż do gwiazd, znakomity astronom odpowiedział: „ufam, księże biskupie, że wyniosę je daleko wyżej!”. I wy, ukochani moi, starajcie się wynieść swoje imiona aż do Boga, a wyniesiecie je tak wysoko, jeśli zawsze jako cel ostateczny swojej pracy stawiać będziecie uwielbienie Boga, czynienie dobrze bliźnim. „Humaniores litterae” zwią się wasze studia. Niech naprawdę wyzują was z wszelkiego grubego obyczaju, który się hukiem, wrzaskiem i nieposzanowaniem starszych objawia. Niech uczynią was ludźmi i więcej niż pospolitymi ludźmi. Stańcie się — humaniores!
Uczcie się wszystkiego, co dobre, ale w pierwszym rzędzie starajcie się o nabycie gruntownej wiedzy religijnej, bo człowiek kocha i ceni tylko to, co poznał jako prawdziwie wielkie, święte i wzniosłe. Nie wystarcza tedy wyuczenie się na pamięć kilku formułek katechizmu czy dogmatyki i etyki. Nic bardziej religii nie szkodzi jak powierzchowna jej znajomość. Prawdy naszej wiary świętej muszą jasnymi pojęciami i niezłomnymi zasadami wsiąknąć aż w krew i soki duszy, bo tylko wtedy wywołają w niej owe „gaudium fidei”, wewnętrzne rozradowanie z posiadania umiłowanej prawdy, o którym mówi św. Paweł w liście do Filipensów (21, 25).
Ale choćbyście i najpilniej się uczyli, to ta szczypta wiedzy religijnej, której nabędziecie w szkole, nie może wam starzyć na całe życie. Dlatego uczyńcie szczere postanowienie, iż uzupełnicie ją później uczęszczaniem na kazania, czytaniem dzieł apologetycznych, aby zyskać głębsze uzasadnienie podstaw religii i zharmonizować jej prawdy z wyżynami waszego wykształcenia świeckiego.
Nad wszystkie zaś dzieła teologiczne zalecam wam, moje dzieci, na późniejsze życie rozczytywanie się w Piśmie świętym Nowego Zakonu, w Księgach Wyznań św.  Augustyna i w Tomasza z Kempis „Naśladowaniu Jezusa Chrystusa”. „W tych księgach znajduję największą mądrość" - powiedział do mnie niedawno jeden z świeckich profesorów uniwersyteckich, „w nich mieści się najgłębsze   doświadczenie życia, w nich prawdziwa pociecha, uspokojenie w nieszczęściu. Kiedy umierającemu Ampèrowi przyjaciel chciał przeczytać ustęp z Tomasza z Kempis, wielki  uczony  odpowiedział: „umiem całą książkę na pamięć, bo ani jeden  dzień w moim życiu nie minął, choć jednego jej rozdziału nie był odczytał”.
Ile razy w duszy waszej powstaną wątpliwości przeciw wierze i zdawać się wam będzie, że istnieje sprzeczność między jakąś tezą religijną a danymi nauki, której sami rozwikłać nie jesteście w stanie, to nie zapomnijcie nigdy o tej elementarnej zasadzie, że jak w zawiłej kwestii prawniczej nie idzie po radę do poety, lecz do znakomitego prawnika, tak też w trudnościach teologicznych nieroztropną byłoby rzeczą szukać ich rozświecenia choćby u najgłośniejszego przyrodnika, jeno trzeba szukać u wykształconego kapłana, u światłego spowiednika.
Równocześnie rozpatrzcie wtedy serce wasze, czy jest w porządku, bo niewiara w początkach swoich nie przeciw Składowi apostolskiemu się zwraca, lecz przeciw dekalogowi. W młodym człowieku, miotanym burzą namiętności, rodzi się chęć ukryta, by nieprawdziwym okazało się to objawienie, które nakłada poważne obowiązki; dusza gromadzi z lubością wątpliwości, zarzuty; osnuta zaś tą mgłą, coraz mniej ma siły do opierania się złemu i dochodzi ostatecznie do zupełnej niewiary, która, jak ktoś słusznie zauważył, jest występkiem złożonym, streszczającym w sobie wszystko zło, w szczegółach popełnione.
Znam ludzi, którzy, gdy pokusy przeciw wierze na nich uderzały, spieszyli czym rychlej do trybunału pokuty i z chwilą gdy brzemię grzechowe zrzucili, odzyskiwali prostą i płomienną wiarę lat chłopięcych.

Praktyki religijne.

Religia katolicka nie tylko bowiem jest teorią, ale także, a nawet przede wszystkim, praktyką. Bez praktyki wiara ulotnić się musi prędzej czy później. Główne praktyki religijne to modlitwa, przystępowanie do sakramentów świętych, msza święta.

Modlitwa.

Modlitwa — to nie czas stracony, ale najlepiej użyty, bo w niej człowiek składa daninę Bogu, a równocześnie odbiera od Boga siłę, która uzupełnia słabość i niedostateczność naszą do wykonywania obowiązków. O tyle tylko Bóg pomaga, o ile Go o pomoc prosimy. A więc módlcie się codziennie, módlcie się z ogromną ufnością i sercem całym tak, jak gdyby powodzenie każdej sprawy tylko od modlitwy i łaski Bożej zawisło, a nic od was, równocześnie zaś tak bardzo wytężajcie w pracy wszystkie swoje siły, jak gdyby wszystko od was, a nic od łaski Bożej nie zależało.

Spowiedź.

Spowiedź teraz i przez całe życie uważajcie nie za ciężar, ale za łaskę, a dnia i godziny spowiedzi wyglądajcie jak szczęścia. Już poganie zrozumieli, że warunkiem postępu moralnego jest poznanie siebie, najściślejsze przedmiotowe ocenienie swej wartości osobistej. Spowiedź to właśnie najściślejsza kontrola siebie, razem i wielka lecznica, w której terapia jest najskuteczniejsza, bo sięga ona aż do sumienia i wstrzymuje złe u jego źródła tj. w myśli i w woli.
Nie zadowalajcie się obowiązkową trzyrazową spowiedzią roczną! Ale ile razy będziecie mieli nieszczęście wpaść w grzech ciężki, spieszcie zaraz do trybunału pokuty, aby ani chwili nie żyć z dala od Boga. Żadnej też milszej ofiary nie możecie złożyć w święta Matce Bożej nad dobrą spowiedź!

Komunia święta. Msza święta.

A po spowiedzi mówcie z całą szczerością i gorącością duszy: „Jako pragnie jeleń do źródeł wodnych, tak pragnie dusza moja do Ciebie Boże” — w Komunii świętej, bo jedno jest tylko i jedyne na ziemi prawdziwe bogactwo, a tym — Jezus w Najświętszym Sakramencie. Za szczęście największe uważajcie sobie, że Go codziennie możecie odwiedzać w kościele. Powiedzcie Mu zawsze wszystko, co was cieszy, co boli, czego pragniecie dla siebie i swoich ukochanych, a z pewnością bez pokrzepienia nie odejdziecie. Mszy św. nie opuszczajcie nigdy w niedziele i świętaani się na nią nie spóźniajcie i tego znowu nie czyńcie dla oka ludzkiego, ani żeby spełnić tylko formalność, bo są i tacy, co nie wierzą, ale „dla przykładu” chodzą do kościoła. Wy, Ukochani moi, i teraz i w późniejszym życiu z tym przekonaniem spieszyć będziecie pełni radości na mszę św., że Bóg tego od was chce i że to niezmierny zaszczyt, iż możecie uczestniczyć w najświętszej ofierze.
  
*
 2. Cnota.

Drugim ideałem filaretów była cnota. Ona to dopiero daje człowiekowi rzetelną wartość i uzdalnia nas, abyśmy dobrze użyli tego, czegośmy się nauczyli. Młodzieniec, który wzrasta w wiedzy a maleje w cnocie, raczej maleje na duszy niż rośnie. I znowu nie byle jaką miarą cnoty student zadowalać się powinien. Niech się Horacy rozkoszuje swą „aurea mediocritas”. My chrześcijanie do doskonałości jesteśmy stworzeniBądźcie doskonali, jak Ojciec mój niebieski jest doskonały, woła do każdego z nas Chrystus. Całej doskonałości Bożej nigdy nie osiągniemy właśnie dlatego, że Boża. Wiedział to dobrze Chrystus. Ale kładąc nasz ideał moralny tak wysoko, chciał Zbawiciel nas pobudzić, żebyśmy pięli się ciągle wyżej i wyżej. Rzecz pewna, że do tak wysokiego lotu nie wystarczą nam skrzydła Ikara, siły nasze przyrodzone. Ale też Chrystus obiecuje pomoc łaski, z którą wszystko  możemy.
Niepodobna mi, choćby pobieżnie omówić wszystkich cnót, jakimi student jaśnieć powinien. Dotknę choć kilku. W pierwszym rzędzie choć słów kilka o wartości cnoty czystości i o szkodzie, jaką duszy wyrządza rozpusta,
Czystość obyczajów.

Głęboka wiara, i czystość obyczajów to jakby dwa skrzydła, na których dusza wznosić się zdolna do wyżyn poświęcenia. Odbierz je młodzieńcowi, a będzie bez nich jak ptak, któremu wyłupiono oczy i podcięto lotki. Już on nie wzleci w czyste regiony niebieskie, ale będzie się włóczył całe życie po ziemi. Silny charakter to zawsze człowiek pracowity, umartwiony i czysty. Przeciwnie nieczystość, to największy wróg jednostki i całego społeczeństwa. Wyniszcza ona organizm, wygryza nieraz ciało aż do kości, osłabia umysł, przytępia pamięć, rozkłada wolę, deprawuje sumienie tak, że człowiek hołdujący rozpuście, zatraca w końcu różnicę między dobrom a złem i za młóto wieprzów sprzeda honor, rodzinę, dobro publiczne. To nie przesada, Ukochani moi, to najsmutniejsza prawda. Zrozumieli ją głębiej myślący studenci za granicą i zawiązali już dla ratowania siebie i ojczyzny kółka, których członkowie obowiązują się tępić i pędzić spomiędzy siebie owe tajemne grzechy, które stanowią zarazę i gangrenę dzisiejszych zakładów naukowych, a nadto zachowywać zupełną czystość aż do czasu zawarcia związków małżeńskich.
A czy to możliwe przestrzegać tak długo czystości obyczajów i czy taka bezwzględna wstrzemięźliwość nie jest przeciwną naturze człowieka, a tym samym szkodliwą zdrowiu?
Kamień młyński należałoby uwiązać u szyi ludziom, którzy głoszą, że „młodość ma swoje prawa, że używanie koniecznością jest natury, a co najmniej nie dającą się uniknąć słabością ludzką!” Teorie takie są „fałszem, oszukiwaniem młodzieży i nie godne nawet, aby je rozpowszechniali wrogowie narodu!” Mówić, że młodzież nie może zachować bezwzględnej czystości znaczy uczyć, że w pewnych latach życia przykazanie Boże nie obowiązuje, że w pewnych latach wolno Pana Boga nie kochać!
Słuchajcie, młodzi przyjaciele, co prawdziwi mężowie nauki sądzą o tej sprawie!
Niedawno jeden z profesorów uniwersytetu w Zurychu wyrzekł te znaczące słowa: „Nauka o szkodliwości życia czystego dla zdrowia rodem jest z domu nierządu”. A fakultet medyczny w Chrystyanii osądził: „że nie znamy żadnej choroby, o której by można twierdzić, iż powstać by mogła skutkiem czystego i moralnego życia”. I na innych uniwersytetach najpierwsze powagi lekarskie podają, jako niezaprzeczoną prawdę, „iż wstrzemięźliwość nie tylko jest wielkim i ważnym przykazaniem Bożym, ale zarazem najpierwszym środkiem do zachowania i wzmocnienia zdrowia ciała i duszy”.
Przychodzi wam może w tej chwili na myśl nasz św. Kazimierz, któremu lekarze radzili, żeby, jeśli chce uratować życie, wyrzekł się niewinności. Otóż tutaj lekarze postawili fałszywą diagnozę. Kazimierz nie umarł męczennikiem czystości — ale z wycieńczenia wątłego organizmu częstymi postami i nocnymi czuwaniami na modlitwie.
Jeśli wam tedy, Ukochani moi, drogie jest wasze szczęście na ziemi, bo uczciwie przeżyta młodość to wielki kapitał rezerwowy na całe życie; jeśli wam droga wasza ojczyzna, jeśli wam drogie zbawienie duszy — chowajcie czystość duszy i ciała! Ale tym samym musicie się wystrzegać wszystkiego, co czystość naraża na zgubę.
Rzecz to niełatwa! Prawie cudu potrzeba, żeby dzisiaj zachować zdrowie moralne i fizyczne. Utworzyła się w naszych czasach dokoła młodzieży szeroka konspiracja i jakby system, dążący do zepsucia jej serca pismami, widowiskami, rycinami, aby potem tym łatwiej wydrzeć jej wiarę i sprowadzić na manowce społeczne. Rzecz to znana, że jeśli serce chore i ciało zniszczone, to i umysł mniej jest oporny.

Lektura.

A więc, młodzieży droga, uważaj najpierw na to, co czytasz! Strzeżcie się, Ukochani moi, fałszywej chciwości czytania, bo z nadmiernego czytania, dziś, że użyję słów Izajasza „każda głowa chora i każde serce zbolałe” (Izaj. 1, 5.). Brodziński zauważył słusznie, że u ludzi, którzy bez wyboru i za wiele czytają, umysł robi się jak dom zajezdny, w którym panuje wieczny chaos i zgiełk. Dzisiaj książek i pism tak wiele, że nie wolno czytać nawet dobrych, tylko najlepsze. A prawdziwie dobrą jest książka, która daje wielkie myśli, szlachetny spokój, ochotę do życia, siłę do poświęcenia. Dobrą książkę odkłada się po przeczytaniu słowy: to piękne, to wzniosłe! Nigdy nie zapomnę uwagi jednego z moich profesorów, który po przeczytaniu z nami w klasie arcydzieła naszej literatury, powiedział: „prawda, ukochani moi, że każdy z was czuje się uszlachetnionym i że żaden nie byłby zdolny nędznego czynu!” Z duszy nas wszystkich wyjął tę uwagę.
Nie bierzcie tedy nigdy do ręki książki złej! Niech głowy wasze nie będą, jak kosz na papier, w który wszystko można wrzucać! Nie czytajcie pism, rozdawanych przez uprawiaczy i wyzyskiwaczy skandalu, przez oszczerców z profesji, przez ludzi, którzy chcą was oderwać od nauki, podkopać zaufanie do przełożonych. Wymiatajcie takie pisma spomiędzy siebie, choćby wam obiecywały promieniem oświecić drogę życia, bo są to w rzeczywistości błędne ogniki, które was ostatecznie wywiodą na bezdroża, wykoleją, życie wam złamią.
Gorszą się niektórzy, że Kościół zabrania czytania złych książek. Nie byłby matką, gdyby inaczej postępował. Rozum i serce każą dziecięcia bronić przed trucizną. Uznali to już starożytni. Plato jest zdania, że pisma, szerzące nierząd, trzeba niszczyć. Ateńczycy Protagorasa wypędzili z kraju, a pisma jego spalili. Podobny los spotkał w Sparcie Archilochosa, gorszyciela dzieci. Aristofanes piętnuje pisarzy, którzy podkopywali u młodzieży wiarę w bogów i woła: nie na takich to pismach uformowali się bohaterowie maratońscy, owi młodzieńcy prości, czystych obyczajów, pełni szlachetnej dumy! Ich śpiewy napełniały szkoły hymnami religijnymi.

Teatr.

Nie uczęszczajcie też, Ukochani moi, na liche widowiska teatralne. Nie jestem ja przeciwnikiem teatru, byle naprawdę był szkołą dobrego smaku, byle uszlachetniał, a nie kusił się dźwigać etyki społecznej roztaczaniem na scenie wszelakiego rodzaju brudów, bo mi to wygląda tak samo, jak kiedy człowieka, który upadł w błoto, chce ktoś obmyć błotem. Ze złej sztuki teatralnej, podobnie jak z szynku droga wiedzie najczęściej do domu nierządu.

Unikanie alkoholu.

Silnymi i prawie niezwyciężonymi są tylko narody czyste, wstrzemięźliwe. Według Herodota pewien Lidyjczyk ostrzegał króla Krezusa, aby się nie wdawał w wojnę z Persami, bo piją tylko wodę. Prytanem mógł w Atenach zostać tylko ten, kto się nigdy nie upił. Solon nałożył nawet karę śmierci na pijanego archonta. Platon uważał za potrzebną ustawę, która by chłopcom do 18. roku wzbraniała używania wina, aby alkoholem nie podsycać i nie powiększać niebezpiecznego ognia młodości, który i tak w ich krwi już się pali. Dziś lekarze orzekają jednogłośnie, że podobnie jak rozpusta tak i alkohol niszczy system nerwowy, psuje krew, wstrzymuje proces trawienia, osłabia myślenie, wiedzie nieraz do zbrodni, do domu obłąkanych. A więc precz z alkoholem!

Karty.

Precz także z kartami! Wiem ci ja, że gra w karty może być zabawą niewinną, ale wiem też, że łatwo przeradza się w namiętność, która, gdy opanuje duszę, splugawia myślenie i znieprawia wolę, zabija wszelkie szlachetne uczucia. Karciarz kradnie sobie i drugim zdrowie, obdziera często swoją lub obcą rodzinę z pieniędzy, ze szczęścia, marnuje nocami czas tak, że we dnie nie ma ani sił ani ochoty do wypełnienia obowiązków swego zawodu. Któż nie wie, ile karty ściągnęły hańby na nasz naród! Ukochani moi — nie dajcie się tedy złowić w sidła karciarzy!

Zabawa.

Nie bronię ja wam zabawy! Potrzebna wam ona jak słońce i powietrze. Kościół katolicki tak bardzo ceni zdrowie, że osobne o nie zarządza modlitwy i prosi: „Da nobis, Domine, mentis et corporis sanitate gaudere!”. A więc bawcie się całą duszą, ale zawsze uczciwie! Bawcie się, żeby ćwiczeniami fizycznymi umniejszyć gorączkę krwi, żeby rozwinąć organizm i wszystkie jego siły i wyróść na mężów, pełnych ochoty do życia, pełnych wytrwałości, energii i nieustraszonej odwagi.

Koleżeństwo.

Poczciwy student jest też zawsze dobrym kolegą, gotowym na wszelkie posługi bratnie, chyba że kolega domaga się od niego rzeczy niezgodnej z przykazaniami Bożymi. W wyborze przyjaciół ostrożny, idzie za radą św. Hieronima, który mówi: „Takich miej towarzyszów, z którymi by obcowanie nie przyniosło skazy twej sławie, którzy by nie tyle byli ozdobieni bogatymi szatami, ale raczej dobrymi obyczajami i mniej się starali o trefienie włosów, a więcej okazywali na sobie wstydu i uczciwości” (w liście do Nepocyana).

Obowiązki względem nauczycieli.

Także o obowiązkach względem swoich nauczycieli uczeń nie zapomina. Przychodzą mi w tej chwili na myśl słowa św. Bernarda, który powiada, iż każdy człowiek winien swojemu Aniołowi Stróżowi: reverentiam pro praesentia, fiduciam pro custodia, devotionem pro benevolentia. Wiedząc, jakim błogosławieństwem jest dobry nauczyciel dla ucznia, nie waham się, Ukochani moi, położyć wam na serce potrójne te obowiązki także wobec waszych profesorów. Szacunek zaś wasz niech się objawia ochoczym posłuszeństwem. Kto za młodu nie nauczy się słuchać, ten później nie będzie umiał rozkazywać. Rozumieli to dobrze dawni Grecy, bo król Agezylausz, chcąc się odwdzięczyć swojemu przyjacielowi Ksenofontowi za oddane   mu usługi, zabrał jego synów na wychowanie do Sparty, aby tam przyswoili sobie najpiękniejszą z nauk: „słuchać i rządzić" (Plutarch Agesilaos 20; Diog. Laert. II, 6 §. 54).
Obok szacunku należy się profesorom serdeczna miłość za życzliwość, jaką was otaczają, a wreszcie szczere zaufanie za ciągłe czuwanie nad wami. Odpowiedzialność ich wielka przed Bogiem i społeczeństwem. Ułatwijcie im tę odpowiedzialność i pracę nad wami, aby kiedyś w dzień sądu nie usłyszeli słów potępienia, jakie św. Jan apostoł, według relacji historyka Euzebiusza, wyrzekł do biskupa, któremu powierzył wychowanie młodzieńca. „Tyś winien, powiedział do niego, tyś winien, że poszedł między zbójców, boś go nie dosyć kochał, nie dosyć pilnował!”.

*
  3. Miłość ojczyzny.

Trzeci wielki obowiązek filaretów, to miłość ojczyzny. Was przyjaciele moi, chyba do miłości ojczyzny nawoływać nie potrzebuję. Kochacie ją z pewnością wszyscy. Raczej porozumieć się musimy co do tego, jaką ta miłość być powinna.
Otóż miłość ojczyzny powinna płynąć z miłości Boga. U nas bywa czasem odwrotnie, zauważył trafnie książę Adam Czartoryski tj. miłość Boga płynie z miłości ojczyzny i dlatego miłość ojczyzny często jest marna, a miłość Boga nierzetelna.
Niedaleko miasta Trewiru znaleziono dawny kamień milowy rzymski, a na nim napis: Pro patria consumor — za ojczyznę ścieram się w codziennej służbie, strzegąc jej granic. Prawdziwa miłość ojczyzny, osadzona na miłości Bożej, polega nie na pustych słowach i krzykactwie, ale na czynach. Najlepiej służy ojczyźnie, kto pielęgnuje w sobie cnoty, pełni sumiennie z dnia na dzień, z godziny na godzinę swoje obowiązki i wystrzega się błędów i występków, które ojczyzny blask   zaćmiewają.
Rozumiem ja, że to młodzieży pochlebia, jeśli jest przypuszczana do zabierania głosu w sprawach publicznych. Ale nie zapominajcie, że „gdy się zboże skosi na zielono, zanim się ukształci i dojrzeje ziarno, to nie będzie z niego chleba, tylko będzie siano”. Przedwczesne politykowanie odwodzi od nauki, wstrzymuje naturalny rozwój wewnętrzny młodzieńca, nieraz łamie na zawsze jego życie. Nie chcę ja tym powiedzieć, abyście, Ukochani moi, byli ze wszystkiego zadowoleni, kiedy wchodzicie w życie. Zadowoleni, jeszcze nigdy niewielkiego nie dokonali. Niezadowoleni więc bądźcie, ale tylko z tego, co złe, a szanujcie zawsze to, co jest dobre w społeczeństwie, a jest dużo dobrego. Niezadowoleni bądźcie przede wszystkim ze siebie, tj. mówcie sobie codziennie, że za mało w was rzetelnej wiedzy, za mało cnoty, za niskie nieraz i egoistyczne pobudki działania, za mało wytrwałości w dobrem.
Kiedy zaś dojrzejecie w mężów, pamiętajcie zawsze być entuzjastycznymi sługami prawdy i sprawiedliwości i należeć zawsze i wszędzie tylko do stronnictwa, które na swym sztandarze wypisze hasło: prawdasprawiedliwość i dobro dla wszystkich.

Filareci wileńscy, którzy tak poważnie patrzyli na życie, z pewnością nieraz i długo zastanawiali się także nad ideałem przyszłego swego zawodu.
A wy, Ukochani moi, czy często myślicie o tym, jaki stan po ukończeniu szkoły obierzecie? Strach ogarnia mię na myśl, powiada pewien pisarz naszych czasów, że całe życie człowieka zależy od dwóch, trzech czy czterech „tak” i od tyluż „nie”, wypowiedzianych między dziesiątym a trzydziestym rokiem życia, lub nawet wcześniej. Czy dać dziecko do szkoły, czy do zawodu praktycznego, czy ma pójść do gimnazjum, czy do szkoły realnej, czy obrać stan nauczycielski, sędziowski, czy inny, czy zawrzeć ten związek małżeński, czy też nie? Odpowiesz „tak” albo „nie” na te pytania i wszystko zadecydowane.
Ale nie tylko szczęście doczesne zawisło od tych kilku „tak” albo „nie”. Zależy od nich w znacznej mierze także zbawienie wieczne. Więc jakże się zabezpieczyć, żeby zrobić wybór dobry?
Przede wszystkim mamy zawsze pamiętać o tym, że życie nie jest igraszką losu i nie wedle ślepego układa się trafu.Miłość Boża nas stworzyła, ona też obmyśliła stan czyli drogę, którą najbezpieczniej i najpożyteczniej możemy spełnić obowiązki na ziemi i zdążyć do nieba. Jak więc we wszystkim, tak też przy wyborze zawodu mamy starać się o wybadanie woli Bożej. A więc najpierw w modlitwie co dzień wołać za Samuelem: „Mów Panie, bo słucha sługa Twój"! I co dzień powtarzajcie za św. Pawłem: „Quid me vis facere — Co chcesz, Panie, abym uczynił”! Przy każdej komunii św. umieszczajcie na czele intencję o uproszenie sobie światła Bożego w tej ważnej sprawie. Należy też prosić innych, żeby się za was na tę intencję modlili. W świetle modlitwy badajcie, jakie od Boga wzięliście zdolności, czyli obliczcie się sumiennie: „quid valeant humeri, quid ferre recusent?” Albowiem Stwórca rozdzielił talenta wedle różnych zawodów. Wypatrujcie też, do czego macie pociąg, ochotę, bo rzecz znana, że ludzie spełniają w życiu dobrze tylko tę pracę, którą kochają. Ta podwójna oznaka, tj. zdolność i skłonność do pewnego zawodu nieraz objawia się w życiu bardzo wcześnie. Mozart już w 12. roku życia wykonał mszę św. swojej kompozycji w nadwornej kaplicy we Wiedniu. Linneusz, jako małe dziecię całymi godzinami rozkoszował się budową kwiatu.
Gdy więc, Ukochani moi, serdecznie pomodliliście się, aby wam Pan Bóg raczył odsłonić tajemnicę waszego powołania, gdy zbadaliście wasze zdolności i pociąg wewnętrzny, gdy nadto zasięgnęliście rady rodziców i spowiednika, którzy mają łaskę i obowiązek was oświecać — obierajcie spokojnie stan, który sumienie wasze i ludzie obierać radzą. Wybór będzie szczęśliwy — Bóg będzie z wami!
Ale jest powołanie, do którego osobne są potrzebne zdolności i pociąg. Mam na myśli powołanie do stanu kapłańskiego. Tu Bóg zwraca się trzykrotnie do serca młodzieńca z zapytaniem, jak niegdyś do Piotra, kiedy chciał mu powierzyć pasterzowanie nad całym Kościołem: „czy miłujesz mnie... czy miłujesz mię więcej niźli inni?” (Jan 21,15—17). I dopiero, gdy młodzieniec odpowie całą duszą: „Ty wiesz, że Cię miłuję, że gotów jestem cierpieć, poświęcić się, iść z Tobą, Panie, i na krzyż” — Chrystus woła go: więc pójdź za mną, sequere me! Bo tylko wielka miłość uzdalnia kapłana do wypełnienia wszystkich obowiązków stanu. Przyjacielu młody, jeśli masz tę wielką miłość ku Bogu i ludziom, to przyjdź do seminarium duchownego. Obiecuję ci w tym wypadku śmiało, że przy wszystkich trudach stanu kapłańskiego nigdzie większego nie zaznasz szczęścia, jak w tej ciągłej pracy koło dusz zbawienia. Sprzeniewierzywszy się zaś głosowi bożemu, zapewne z czasem powtórzyłbyś skargę, którą nieraz słyszałem: „nie ma szczęścia w moim domu, bo nie poszedłem za wezwaniem Boga, który mię wołał do kapłaństwa”.
W roku 1771 zgłosił się we Francji młody człowiek z dobrej rodziny mieszczańskiej do gwardiana klasztoru Kapucynów z prośbą, aby tenże wybadał, czy ma powołanie do stanu kapłańskiego. Po długiej rozmowie i naradzie gwardian orzekł, iż zdaje się mu, że młodzieniec powinien zostać zakonnikiem i dał mu list polecający do mistrza nowicjatu. Kandydat zakonny uprosił sobie kilka dni, aby mógł pożegnać się z krewnymi, a potem zaraz rozpocząć nowicjat. Gwardian pozwolił. Tymczasem stało się, co było łatwe do przewidzenia, Rodzice, krewni, przyjaciele odradzali stan duchowny, „bo czasy teraz są złe, zakony niechętnie widziane”. Poszedł tedy młodzieniec zamiast do klasztoru, do Paryża na studia prawnicze, później został adwokatem, później stanął na czele rządu w ojczyźnie. Na imię mu Maksymilian Robespierre — skończył jako kat swojego narodu.
W każdym razie, czy obierzecie stan kapłański czy inny, stawiajcie ideał swego przyszłego zawodu wysoko! Powiedźcie sobie: czym będę, w całej możliwej będę doskonałości. Co zamierzę czynić, zrobię zawsze dobrze. Jeśli będę adwokatem, będę adwokatem bardzo dobrym. Nigdy nie skłamię, bo to poniżające, wstrętne. Kiedy będę bronił sprawy, wszyscy będą wiedzieli, że to sprawa czysta, słuszna. Jeśli inny obiorę zawód, nie będę go nigdy uważał za jarzmo, za środek tylko do zrobienia pieniędzy, kariery, ale dołożę wszystkich sił, aby, czyniąc wszystkim dobrze, zarobić sobie nim niebo.
I tak zawsze i tak wszędzie, każdy z was niechaj stara się być doskonałym!

*
Wierność ideałom.

Wreszcie ostatnie moje do was życzenie. Bądźcie swoim ideałom wierni aż do śmierci!
Wiem, że rzecz to nie łatwa! Przyjdą na was nieraz w późniejszym życiu godziny wielkich zawikłań i walk wewnętrznych. Prawie każdy człowiek musi przejść przez smutek swojego Ogrójca. Trafią się może nawet u niejednego mniejsze lub większe upadki, bo człowiek jest słaby. Otóż chodzi o to, abyście przynajmniej błędów swych nie kochali, nie bronili, nie zatajali przed sobą, w nich nie leżeli, a już nigdy nie doszli do tego stanu, żeby twierdzić, iż ideały młodości były próżną marą, że cnota, obowiązek, pustym są imieniem. Raczej powiedzieć by sobie wtenczas trzeba: jestem nędznikiem, który sprzeniewierzył się Bogu, ojczyźnie, celowi życia.
Niech was Bóg ustrzeże od takiego skażenia!
Z upadku każdego dźwigajcie się czym rychlej i starajcie się z pomocą Bożą, jak legendarni rycerze średnich wieków poprzez wszystkie niebezpieczeństwa i zasadzki zaczarowanego lasu życia piąć ciągle i ciągle ku górze św. Grala, do krainy wiecznych ideałów.
Czy tak postąpicie?

*

Było to w Rzymie podczas epoki krwawych prześladowań. Do domu wrócił ze szkoły młodzieniec lat około czternastu, pełen wdzięku i życia. Nosił jeszcze togę młodzieńczą, lamowaną szkarłatem; na szyi miał zawieszoną kosztowną bullę jak wszyscy jego koledzy patrycjusze. Przestąpiwszy próg mieszkania, oświadczył matce, oczekującej nań z tęsknotą, iż dnia nie stracił „diem non perdidi”, bo umiał zapanować nad słusznym swym gniewem i po chrześcijańsku przebaczyć koledze, który rzucił mu w twarz obelgę. Matka uniesiona radością, iż takiego ma syna, kazała się mu przybliżyć i powiedziała: Moje dziecię, dobrze, bardzo dobrze postąpiłeś. Jesteś godnym synem męczennika Kwintyniana, który życie położył z miłości ku Chrystusowi. Dzień dzisiejszy, w którym odniosłeś takie zwycięstwo nad sobą samym, będzie ostatnim dniem twego okresu chłopięcego. Chcę cię odtąd traktować jak człowieka dojrzałego.
Potem zdjęła z szyi syna złotą bullę, mówiąc: „mam dla ciebie cenniejszą ozdobę, w którą cię zaraz przystroję”. I wyjęła z bogato haftowanego woreczka malutką gąbkę, pełną krwi zasuszonej i rzekła: Widzisz moje dziecię tę relikwię? Jest to krew twojego ojca, Ja ją sama zebrałam z jego rany w chwili, kiedy umierając szeptał imię Jezusa Chrystusa i twoje, mój synu!
I przybliżyła gąbkę do ust syna, potem zawiesiła ją w bogatej oprawie na jego piersi i dodała: „A teraz powiedz mój Pankracjuszu, synu męczennika, spadkobierco jego krwi, która płynie w twych żyłach, której cząstkę nosisz jako relikwię, czy będziesz umiał żyć, cierpieć, umrzeć, gdyby zaszła potrzeba, jak twój ojciec?”
I w waszych żyłach, dzieci moje ukochane, płynie krew ojców, z których niejeden zginął na polu bitwy w obronie wiary świętej, wymawiając zamierającymi usty imię Jezusa, Maryi, ojczyzny! Co więcej! W żyłach waszych i w sercu waszym płynie krew samego Chrystusa, którą przyjmujecie w Komunii świętej! Czy więc jesteście gotowi żyć, cierpieć, umrzeć w obronie ideałów, drogich każdemu dobremu synowi Kościoła i ojczyzny!
Słyszę głosy podobne do słów bohaterskiego męczennika Pankracjusza: Ojcze i pasterzu nasz, bądź spokojny! Nigdy ideałów się nie zaprzemy! Zawsze i wszędzie chcemy spełnić obowiązek!
Niech wam, dzieci moje, Bóg za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszego narodu, teraz i na całe życie błogosławi!
Dan we Lwowie w IV. rocznicę Konsekracji.
Abp Józef Bilczewski
  
_________________________________

Już 25 października br. (czwartek)
w Młodzieżowym Domu Kultury w Płocku
(ul. Tumska 9) o godz. 19.00
w ramach "Głośnego czytania nocą"
Państwo Elżbieta i Tomasz Zbrzezni
zaprezentują "Rektorów Uniwersytetu we Lwowie",
a wśród nich także św. abpa Józefa Bilczewskiego.

ZAPRASZAMY!