sobota, 11 sierpnia 2012



M.Borawski/Nasz Dziennik
Bratnia pomoc masonerii
Piątek, 10 sierpnia 2012 (06:22)


Ostatnio jesteśmy świadkami prób reklamowania masonerii w Polsce jako siły kulturotwórczej pod hasłem "Zasługi masonerii dla kultury polskiej". Tej myśli ma być poświęcona wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2013 roku.

Pojawiają się kolejne pozycje książkowe o historii masonerii oraz edycje źródłowe zawierające ujawnione dokumenty masońskie. Niektóre z tych publikacji ukazały się dzięki dotacji Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jak np. edycja XVIII-wiecznych konstytucji brytyjskiej masonerii.

Wskazywanie na udział masonerii w toczącej się obecnie w świecie zachodnim kolejnej odsłonie "wojny o kulturę" jest dla tych, którzy tak twierdzą, pewną niemal przepustką do grona "oszołomów", "ludzi opętanych spiskową teorią", "chorobliwych nienawistników". Tako rzecze powszechnie panująca opinia w stadzie niezależnych umysłów nadających ton w mediach tzw. głównego nurtu.

Ale przecież dla każdego, kto śledzi historię Europy Zachodniej w ciągu ostatnich dwustu lat (od rewolucji francuskiej), wspomniany wyżej wpływ wolnomularstwa jest łatwy do wskazania. Pozostając przy "wojnach o kulturę" w ich XIX-wiecznej odsłonie, w takich krajach jak Francja, Włochy czy Portugalia udział masonerii jako czynnika inspirującego i do pewnego stopnia kierującego antykatolicką polityką kolejnych liberalnych ekip rządowych był niewątpliwy.

Sami wolnomularze nawet się z tym specjalnie nie kryli. I nie kryją. Gdy w 2005 roku cała "postępowa Francja" świętowała stulecie uchwalenia ustawy o rozdziale Kościoła od państwa, na stronie internetowej Grand Orient de France (Wielki Wschód Francji) - największej loży wolnomularskiej w tym kraju, ukazały się teksty wprost opisujące wspomnianą ustawę jako rezultat "dobroczynnego" wpływu Wielkiego Wschodu na francuską politykę przełomu XIX i XX wieku.


Francja i Wielka Brytania: ujawnić masonów

Ale przecież wpływ ten nie ograniczył się bynajmniej do tej epoki. W styczniu 2011 roku francuski liberalny tygodnik "Le Point" opublikował artykuł pod znamiennym tytułem "Masoni. Niewidzialna ręka", w którym alarmował, że lobby masonów ma decydujący wpływ na podejmowanie kluczowych decyzji w polityce, wymiarze sprawiedliwości oraz biznesie prowadzonym nad Sekwaną.

W tym samym tekście znalazły się ponadto informacje o nasyceniu masonami szeregów francuskiej elity władzy. Periodyk wymienił nazwiska kilku ważnych ministrów w ówczesnym francuskim rządzie i postacie znajdujące się w najbliższym otoczeniu byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy´ego.

"Le Point" - należący przecież do tzw. mainstreamowych mediów - przypomniał swoim czytelnikom, że tak liczna obecność członków tajnego stowarzyszenia (jakim jest masoneria) na szczytach władzy zagraża sprawnemu funkcjonowaniu państwa.

W tym kontekście autorzy wspomnianego artykułu zwrócili uwagę na głośną we Francji w 2008 roku sprawę skandalicznego wyroku sądu, który przyznał Bernardowi Tapie, biznesmenowi znanemu ze swoich - mówiąc eufemistycznie - niezbyt jasnych interesów (np. jako prezes piłkarskiego klubu Olympique Marsylia był skazany za "kupowanie" meczów), bardzo wysokie odszkodowanie z kasy państwowej. Tygodnik wprost stwierdził, że wyrok ten można łatwo wyjaśnić faktem, że zarówno Tapie, jak i sędziowie ze składu orzekającego byli masonami.

Obawy co do destrukcyjnego wpływu masonerii na życie publiczne nie ograniczają się bynajmniej do Francji. W 1997 roku raport brytyjskiego Home Office (ministerstwa spraw wewnętrznych) - a więc już w okresie, gdy rządziła lewicowa Labour Party Tony´ego Blaire´a - zalecił, by wszyscy sędziowie i policjanci obowiązkowo składali deklaracje o swojej przynależności (lub nie) do masonerii.

W 1998 roku laburzystowski minister spraw wewnętrznych Jack Straw wydał stosowne rozporządzenie, zobowiązujące, by nowo przyjmowani do służby w policji i wymiarze sprawiedliwości składali obowiązkowe deklaracje, natomiast zatrudnieni na tych stanowiskach przed wejściem w życie rozporządzenia - dobrowolne.

Jak po paru latach doniosła brytyjska prasa, to rozporządzenie szefa Home Office zostało faktycznie zbojkotowane przez wymienione grupy zawodowe.

Jak widać, masoneria nie jest bynajmniej obsesją ludzi patrzących na świat przez pryzmat teorii spiskowych, nie stanowi przedmiotu dociekań "starszych, mniej wykształconych, z małych miast", ale traktowana jest jako poważny problem natury państwowej w najważniejszych krajach Unii Europejskiej. Nieprzejrzystość struktur masonerii utajniającej swój skład osobowy i sposób działania stanowi realne niebezpieczeństwo dla sprawnego funkcjonowania tak ważnych gałęzi aparatu państwowego jak policja czy wymiar sprawiedliwości.

Powstaje bowiem zasadnicze pytanie (i wątpliwość) - wobec kogo jest tak naprawdę lojalny wysoko postawiony urzędnik (sędzia): wobec prawa państwowego czy wobec rodzimej loży. Skandal, który wybuchł we Włoszech w latach 80. ubiegłego wieku na tle funkcjonowania tzw. loży P2 (korupcja), był potwierdzeniem tego typu podejrzeń. Dodajmy, że taki, można powiedzieć, propaństwowy wzgląd kierował władzami II Rzeczypospolitej, które w 1938 roku na mocy dekretu prezydenta RP zakazały funkcjonowania na obszarze Polski wolnomularstwa.


Rzecz najważniejsza: "właściwy" wizerunek

Czy obserwowane działania promujące masonerię są rezultatem zorganizowanego, zakulisowego działania lóż działających w Polsce? Nie wiem. Wolnomularstwo jest stowarzyszeniem tajnym, strzegącym swoich tajemnic, a ujawniającym tylko tyle, ile chce i kiedy chce. Dysponujemy jedynie śladami, odpryskami prawdziwych intencji i planów. Na przykład w postaci prasowych wywiadów.

Warto sięgnąć choćby do rozmowy, którą ponad dwadzieścia lat temu z przedstawicielem Wielkiego Wschodu Francji przeprowadził tygodnik "Wprost" ("Bracia w fartuszkach" - wywiad z Didierem Śniadachem z Wielkiego Wschodu Francji, "Wprost", 20 stycznia 1991, nr 3). Wywiad ciekawy z dwóch powodów. Po pierwsze, widoczna jest w nim, w sposób modelowy, taktyka oswajania polskiego czytelnika z wolnomularstwem. Jak mówił bowiem przedstawiciel Grand Orientu: "My, wolnomularze, nie chcemy rewolucji, dążymy jedynie do polepszania człowieka poprzez jego wszechstronny rozwój. (...) Najważniejsza dla nas jest indywidualna praca jednostki nad własnym rozwojem".

A więc masoneria jako kółko samokształceniowe, chociaż z ambicjami misyjnymi. Francuski wolnomularz podkreślał bowiem, że "najistotniejsze jest przecież, żeby nasze [masońskie] idee przenikały za pośrednictwem wolnomularzy do różnych środowisk". Ale spokojnie. Nie grozi to żadnymi wstrząsami, zwłaszcza dla Kościoła. Aby to udowodnić, przedstawiciel francuskiej masonerii "kreatywnie" podszedł do prawdy historycznej, zauważając, że "wolnomularze w czasie rewolucji francuskiej ochraniali księży i pomagali im, bo naszą ideą jest braterstwo" (sic!!!).


Propozycja nie do odrzucenia?

Czytelnik niezorientowany w "zasługach" masonerii na rzecz odgórnie narzucanej od czasów rewolucji francuskiej polityki laicyzacyjnej byłby skłonny widzieć w lożach niewinne stowarzyszenia osób, które do wszystkich odnoszą się z miłością, szacunkiem i respektem. Takiego efektu oczekiwano. Przecież wspomniany wywiad ukazał się w 1991 roku, gdy apogeum osiągała walka środowisk liberalno-lewicowych o państwo "neutralne światopoglądowo", a "Wprost" wraz z "Gazetą Wyborczą", "Trybuną" i "Nie" był w awangardzie walki z czyhającym wszędzie "państwem wyznaniowym".

Czytelnik z tych tekstów oczywiście nie dowiedział się o papieskich orzeczeniach w sprawie masonerii, potępiających sposób działania oraz ideologię masońską. A nawet jeśli o nich wiedział, brał to za kolejny dowód "katolickiego obskurantyzmu". Mógł jednak czerpać pociechę z faktu, że do walki z tym ostatnim nadciąga pomoc - fachowa, z niemal dwustuletnim doświadczeniem na polu walki o postęp, tolerancję i braterstwo.

W cytowanym wywiadzie znalazły się bowiem znaczące zapowiedzi, nie tylko pomocy Polakom w organizowaniu nad Wisłą lóż masońskich. Przedstawiciel Wielkiego Wschodu zapowiadał również, że "chcemy pomóc Polakom dostać się do Wspólnego Rynku".

Jaka była skala tej pomocy, jakich sfer polskiego życia publicznego dotknęła szczególnie mocno - tego nie wiemy. Jednak z masońską deklaracją "pomocy" Polsce u progu tzw. transformacji po 1989 r. jest podobnie jak z deklaracją Breżniewa złożoną po powstaniu "Solidarności" w sierpniu 1980 roku o tym, że "nie pozostawimy socjalistycznej Polski samej w potrzebie i pomożemy naszym polskim towarzyszom". Lepiej z niej nie korzystać.

Autor jest kierownikiem Pracowni Historii Niemiec i Stosunków Polsko-Niemieckich Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, opublikował m.in. ksiażki : „Czerwone karty Kościoła”, „Pierwszy holocaust XX wieku”, „Kielnią i cyrklem. Laicyzacja Francji w latach 1870-1914”.



Prof. Grzegorz Kucharczyk

środa, 8 sierpnia 2012


Sercem kapelana: W wieczór świętej Anny przeglądając żydowską gazetę…

Czy podróże kształcą – nie wiem, pewien jestem natomiast, że pozwalają się dokształcić. „Może nie zostanę skierowany na ambitne stypendium, pewnie nigdy nie będzie mnie stać na zagraniczne studia, ale z księgarni, z biblioteki, z antykwariatu nikt mnie nie wyrzuci, nikt psami nie poszczuje” – zawsze sobie powtarzam. Choć może czasem by ktoś chciał to uczynić, obserwując księdza, garnącego ku sobie łapczywie zadrukowany papier, jeśli tylko wyczuje opłaty niewygórowane lub żadne.
Zgodnie z ową słabością charakteru przywarło mi do dłoni i myśli – na tygodnie – pochwycone na lotnisku w Birmingham czasopismo o intrygującej okładce. Porzucone na regale z toną zebranych dotąd książek, przypomniało się znowu dzisiaj. Fotografia mężczyzny w charakterystycznej kipie-jarmułce wykonana od tyłu, tak, aby pokazać, iż uszyta została ona z brytyjskiej flagi. „Jubileusz Królowej – pomyślałem – wszyscy teraz i wszystko spowija się tu w państwowe barwy, one mają nadawać wszystkiemu splendor… Ale – aż tak?…”
Na koniec maja (28) roku bieżącego datowane wydanie tygodnika „New Statesman” związanego z, hm, hm, Partią Pracy otrzymało na tle pleców wspomnianego mężczyzny pytający tytuł „Kto wypowiada się w imieniu Żydów brytyjskich?”. Na jej odwrotnej stronie już reklama turystyczna państwa Izrael: „Opowieść krainy mlekiem i miodem płynącej”. Spis treści i kolejna brytyjska flaga – pieczołowicie ułożona z reklamowanych tak batonów.
Artykuł wprowadzający – „Lojalność, tożsamość i przynależność” (s. 5) – wspomina obchodzoną przed sześciu laty trzysta pięćdziesiątą rocznicę osiedlenia Żydów w Wielkiej Brytanii i narzeka, iż „dyskusje o tożsamości brytyjskich Żydów są zbyt często wplątane w spory o Izrael”. „Ciekawe” – myślę. W „Korespondencji” (s. 6) – „List tygodnia” o prawach (w rzeczywistości raczej przywilejach) mniejszości bynajmniej nie narodowych czy religijnych… „A jednak wszędzie!”.
„Syjonizm i judaizm – poranek po” (s. 13) – artykuł młodego ortodoksyjnego rabina nazwiskiem Jacob Weisz, skądinąd oskarżonego przed trzema laty o rzekome napastowanie maluczkich w obrzędowej łaźni (ortodoksyjny!), malowniczo zestawia zgilotynowanie monarchii we Francji pod koniec XVIII wieku i „upadek” komunizmu w naszych czasach, by dodać do tego zmierzch „traumy syjonizmu”: „Żydowskie cierpienia przez wieki stworzyły takiego rodzaju szorstkość duchową, która się obróciła w narodziny syjonizmu z jego ślepotą na innych ludzi jak i przywiązaniem do ziemi” – tak, tak! „Czego bym najpierw oczekiwał, to tego, iż przygotujemy żydowskie serca na poranek po – przygotujemy je przez Prawo i sprawiedliwość, i otwartość na wszystkich, ponieważ to jest ta sprawiedliwość i miłość, które są darem Stwórcy i naszą potrzebą”. Dobrze, że się wtedy wybronił.
Dwie strony dalej plakat książki „Rola prawych muzułmanów ratujących Żydów z Holokaustu” z cyklu „Wiara ma znaczenie”. O Turkach.
„Mój ojciec pokazał mi patriotyzm uciekiniera” – tłumaczy Ed Miliband, brat byłego ministra spraw zagranicznych (s. 19), wspominając znanego z portretu dziadka, który „zmarł w Polsce na długo, zanim się urodziłem” i innego, który „umarł w obozie koncentracyjnym, zamordowany przez nazistów za to, że był Żydem”. Naziści tradycyjnie już pozbawieni byli narodowości i przynależności państwowej (Staatsangehörigkeit).
Za kolejne dwie strony widzimy i czytamy Alinę Treiger pierwszą kobietę-rabina w Niemczech. Promienna kobieta z misją: „Przejąć przywództwo”.
Dalej (s. 22) – wielka fotografia otwiera artykuł londyńskiego profesora Davida Cesarani’ego, twarzy znanej także u nas z telewizyjnych dokumentów o hitleryzmie, artykuł, który nadał tytuł (ten na plecach Izraelity) całej gazecie. Na zdjęciu ciemnoskóry młodzieniec – „uciekinier z Darfuru” – przypatruje się sympatycznej konwersacji dwu innych. Treścią – panorama żydowskiej różnorodności w Brytanii: epoki, środowiska, klany, spory i opinie.
„Ludzie skłonni są raczej oskarżać ofiarę niż napastnika” – przekonuje Bella Freund, wzięta żydowska aktywistka w obronie Palestyńczyków – „Tak. Izrael jest zbirem” (s. 28).
Ale oto właściwy chyba gwóźdź numeru (nie uwłaczając wspomnianemu profesorowi czy bratu ministra): „W sierpniu 1947 dwóch brytyjskich żołnierzy zostało zamordowanych w Mandacie Palestyny, co doprowadziło do najszerszych antysemickich rozruchów, jakie kiedykolwiek widziała Brytania. Dlaczego zostało to zapomniane? Stracony weekend”. Artykuł (s. 33 – 35) Daniela Trillinga (który zasłynął dwa lata temu w „The Guardian” tekstem „Oczekiwanie, że imigranci będą mówić po angielsku jest hipokryzją” – 10. 06. 2010) rozpoczyna się kolejną wielką fotografią – zdjęciem ludzi przy pomazanych swastykami nagrobkach: „Poruszający i zatruwający resentyment: neonaziści sprofanowali żydowski cmentarz w Prestwich, Lancashire, w sierpniu 1965”. Ależ tak – w 1965 roku znowu. Autor zamieszcza też faksimile strony „Daily Express” z 1. 08. 1947 r. z innym potężnym zdjęciem: „Powieszeni Brytyjczycy: zdjęcie które zszokowało świat”. Na pewno zszokowało Brytanię. Wyprowadziło zwykłych ludzi – zwłaszcza z Glasgow, Liverpoolu i Manchesteru – na ulice przeciw żydowskim współmieszkańcom i – w przenośnym ale istotnie prawdziwym sensie – przez dziesiątki lat ich tam trzymało. Trilling tłumaczy, że powojenne codziennych towarów „racjonowanie podtrzymało stereotyp Żydów jako ludzi czarnego rynku”, ale waży się pytać potężnie: „Rozruchy, dwa lata po Holokauście? Kto chce to rozgrzebywać?”. My zapytajmy głośniej: I to gdzie?!
„Wyznania przypadkowego komunisty” czyli Michaela Rosena (s. 42 – 45), szczycącego się: „Moi rodzice byli tym, co naziści nazywali żydokomuną” oraz wszystko inne – to po tych intelektualnych zakąskach (w tanim samolocie nic nie dawali) już chyba tylko gorzko-kwaśny deser. Dosyć.
Nie napisałbym ani jednej powyższej linijki, skoro nagli mnie całkiem inna, naukowa robota, gdyby mi w tych dniach, podczas przetrząsania stosów niezależnych druków (o nałogu!), ktoś nie podsuwał, nie próbował objaśniać, reklamować, apostołować bez mała, reprintu jakiejś przedwojennej knigi o generalnej zgubności wpływów żydowskich na ten biedny świat. Knigi, piszę świadomie, pamiętając nie tylko osławione antyżydowskie „Protokoły mędrców” przez carską ochranę w świat wypuszczone, ale i żydowskiego agenta caratu Jewno Azefa, brzydząc się i czarnymi sotniami i Trockim, trzymając – z Prymasem Tysiąclecia – wyraźny dystans i od moczaryzmu i od bermanowszczyzny. „Toż to wewnątrzbolszewicka awantura! Nie nasza to wojna! Ani Polaków, ani katolików!” – powtarzam uparcie. Szanuję wielce broniących Kościoła i polskości Dorę Kacnelson, Normana Finkelsteina i rabina Davida G. Dalina a z nimi kilku współczesnych, naszych, prawych żydowskich publicystów. Narażają się mocno. Uwzględniam poważne zagadnienie wyraźnego przed stuleciami nurtu chazarskiego, potężną klanowość środowiska, której szczególnie gorzkim wyrazem są mafijne struktury w strefach brudnego, niemoralnego zysku na obu kontynentach i wszelkie inne nieszczęścia i… powtarzam to uparcie. Trzeba zwalczać nieprawość, przestępstwo, zbrodnię – zwłaszcza państwową zbrodnię, ale nie narodowość. Narodowość zaprasza się do uczestnictwa.
Nie ma dziś najmniejszej wątpliwości, iż istotą prowokacji znanej jako „pogrom kielecki” 4 lipca 1946 roku było wepchnięcie Polaków-katolików do – na Łubiance precyzyjnie zaprojektowanej a na Kremlu zaordynowanej nam – trumny z etykietą światowego antysemity, przytrzymanie w niej skol’ko ugodno i obezwładnienie w ten sposób Polski niepodległej, której kośćcem jest katolicyzm, ale organizm ma harmonijnie syntetyczny (te parafialne fundacyjne talary w obrocie kahałów, te srebrne talerze z hebrajskimi błogosławieństwami na powitanie biskupa, te duszpasterstwa „u nawrócenia świętego Pawła” i dobrowolne(!) od stuleci chrzty dorosłych, a za nimi i czasem święcenia…). Uczący się nieustannie swych sztuczek Kreml nie porzuca wszakże starych receptur, skoro mają szansę dalej się sprawdzać: do znaków szczególnych maestrii tamtejszej pracowni należy manipulacja zagadnieniem narodowości. Hitler, niepogodzony ze własną, mieszaną, innymi gardził i militarnie bez sensu kazał gardzić. Lenin, jego najlepszy gruziński uczeń i kolejni, przechwytując sporo zasobów, doświadczeń i kadr swoich jakże łagodnych a przez się zgładzonych poprzedników – sami uznali się za chirurgów w dziedzinie narodowości i… na dziesiątki lat krew zalała wschodnie imperium oraz pół świata. Wyłuskiwanie mniejszości narodowych z całości społeczeństwa, używanie ich do kontrolowania nieokiełznanej dotąd większości kraju podbitego, z kolei budzenie „słusznej” przeciw nim niechęci i odwetu, bo się przecież w sposób nieuprawniony uprzywilejowały. „Żeby pamięci ludu tak nie bolały lata 1948 -1956, poczęstujmy ich rokiem 1968. Źle im? Skoro jeszcze nie plują na krzyż, niech plują na białą gwiazdę, na sześcioramienną, żeby tylko nie pluli na pięcioramienną, czerwoną, naszą!” Szatańską.
Podobnie jak manipulację religią, gdy w czas piekielnej rzezi Kościoła konstruuje się własną „Żywą Cerkiew”, która wszystko pokropi i pochwali (jak potem własny „Tygodnik”), a wdeptawszy kapłanów w ziemię, wyciąga się ich stamtąd, gdy nużno i nada, gdy wróg u bram, tak manipulację kryterium narodowości traktuję jako wizytówkę tamtej szkoły. Gdy się – jak niedawno na sali sądowej poetę – pogardliwie przepytuje, czy nie Niemiec, albo jak w dawnych już epokach geologicznych, w liceum, post-partyjna nauczycielka przesłuchiwała mnie publicznie, skąd się tu wziąłem, bo mówię przecież inaczej, bo mam kresowy akcent…
Czytam o składzie Legionów Piłsudskiego, o polskim przedwojennym korpusie oficerskim. Przekonuję się. Tak, obok przede wszystkimi Polaka tutaj rdzennego, tego „najprawdziwszego”, tego „z mlekiem matki” (czy jest ktoś taki po nawałnicach dziejów? – oby go jak najwięcej!) – i Niemiec, i Litwin, i Żyd, i Tatar, i Ormianin, i Rusin i Rosjanin-uciekinier – „będziem Polakami”. Już staliśmy się przez wieki. A przez pasterzowanie świętych kapłanów będziem w przewadze i katolikami i już nimi od wieków jesteśmy, wśród wszystkich ludzi „dobrej woli”. Fides de necessitate non esse debet – „Nie potrzeba, aby wiara była z przymusu” – powtarzam za księdzem Pawłem Włodkowicem z Akademii, triumfalnym mówcą soboru w Konstancji, pogromcą prusko-krzyżackiej pogardy wobec (jeszcze) nieochrzczonych bliźnich. „Będziem Polakami!” – cytowałem onegdaj podczas powierzonego mi kazania na 11 listopada w Oleśnie, jak mówiono to do siebie w 1918 roku w rodach pruskiej szlachty na środkowym, Polsce przypadłym Pomorzu. „Będziem!” I słuchano.
Nie brakuje ludności żydowskiej także na dzisiejszym Opolskim Śląsku – i przyjezdnej, i rdzennej. Owszem, są rodziny, są całe przysiółki, są nawet rzymskokatoliccy kapłani. Ktoś o swoich korzeniach prawi na odpuście, ktoś tylko szepcze do ucha… Ja, Polak-katolik, ksiądz na w pół a z biskupiego dekretu „trydencki”, wspomniałem tych braci, gdym, zaproszony na tegoroczny królewski Jubileusz do Londynu i Birmingham, miał tam okazję zasiadać do stołu z wieloma ludźmi, a między nimi – z moim rówieśnikiem – katolickim proboszczem o wyraźnie żydowskim wyglądzie i tożsamości. Nie było już, jak się zdarzyło nie tylko w roku 1947, 1965 czy ubiegłym, rozruchów o podtekście narodowościowym, etnicznym czy kulturowym. Wszystko tonęło w ich narodowych flagach. Wracałem z lewacką gazetą o Żydach w ręku i kilkoma nowymi książkami z historii i teologii katolickiej w torbie. Może mądrzejszy.
Cała liturgia Mszy świętej na dzień świętej Anny, głównej Patronki Opolszczyzny, koncentruje się na realizacji obietnic Boga wobec narodu wybranego Starego Przymierza i naszym – Nowego Izraela – w tym uczestnictwie dzięki Wcieleniu Przedwiecznego:
Modlitwa dnia:
Panie, Boże naszych ojców, Ty wybrałeś świętą Annę na matkę Maryi, która została Rodzicielką Twojego wcielonego Syna, * przez jej wstawiennictwo daj nam osiągnąć zbawienie obiecane Twojemu ludowi. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, † który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków.
Modlitwa nad darami:
Wszechmogący Boże, przyjmij te dary jako znak naszego oddania, † i spraw, abyśmy się stali uczestnikami tego błogosławieństwa, * które obiecałeś Abrahamowi i jego potomstwu. Przez Chrystusa, Pana naszego.
Modlitwa po Komunii:
Boże, z Twojej woli Jednorodzony Syn Twój wziął na siebie nasze człowieczeństwo, abyśmy się stali uczestnikami Boskiego życia, † uświęcaj swoje przybrane dzieci, * które nakarmiłeś przy swoim stole. Przez Chrystusa, Pana naszego.
Kilka lat temu, podczas kazania na wieczornej Mszy świętej sub Divo („pod Bogiem”, „pod gołym niebem”) rozpoczynającej tłumne obchody odpustu świętej Anny w rzeczonym Oleśnie pozwoliłem sobie rozważyć jaka mogła być, jak mogła wyglądać owa wielce tam czczona Patronka. „Babcia Pana Jezusa podobna była do tych szacownych, pobożnych, wiekowych oleskich Żydówek, które sprzed wojny pamiętają najstarsi z parafian i pielgrzymów”.
To Ktoś z nas.
Autor: ks. Sebastian Krzyżanowski
Opole, 26. 07. 2012 r.