Prof. Zybertowicz dla niezależna.pl: Propaganda rosyjska to nie tylko dezinformacja
„Obecna propaganda rosyjska dopasowała się do postmodernistycznej aury kulturowej” – mówi w rozmowie z naszym portalem prof. Andrzej Zybertowicz, który wystąpił na wczorajszej konferencji MON „Dezinformacje i jej przeciwdziałanie w międzynarodowym środowisku medialnym”.Podsumowując jedną z debat, stwierdził Pan, że Rosji współcześnie nie zależy tyle na dezinformacji, co na tym, żeby ludzie przestali wierzyć w jakiekolwiek informacje.
Tak, Peter Pomerantsev stawia taką tezę, że propaganda sowiecka charakteryzowała się tym, że kłamała i chciała, żeby ludzie uwierzyli w wymyślony obraz świata. Obecna propaganda rosyjska dopasowała się do postmodernistycznej aury kulturowej i wie, że w tym zgiełku bardzo trudno jest narzucić jakiś konkretny obraz - można natomiast narzucić niewiarę w to, że w ogóle prawda istnieje. Niewiarę w to, że można odróżnić dobro od zła, niewiarę w to, że można dotrzeć do faktów, opierając się na autorytetach lub metodologii.
Propaganda rosyjska działa w taki sposób, żeby ci, do których ona dociera, doszli do następującego wniosku: „może i Ci Rosjanie coś manipulują, ale Ameryka też manipuluje”. Robią to po to, żeby ludzie stracili podstawowy fundament – przekonanie, że nasza cywilizacja zachodnia (choć nie jest idealna) jest jednak cywilizacją wolności chroniącą prawa człowieka, dającą swobodę przemieszczania się. Chcą, żeby ludzie tych podstawowych prawd nie potrafili sobie uzmysłowić, żeby byli tak pogubieni. Żeby ci politycy, którzy mówią, iż zagrożenia są realne, nie znajdowali posłuchu. By ich przekaz był wrzucony w magmę, w błoto informacyjne, w ocean dezinformacji.
Czy antidotum na tą sytuację może być powrót do klasycznie rozumianego dziennikarstwa źródłowego?
Problem jest taki, że internet zabił klasyczne dziennikarstwo, które polegało na tym, że z mozołem ustalamy fakty. Po pierwsze, żerowanie na pracy dziennikarskiej podmyło ekonomiczne korzenie wielu redakcji radiowych, telewizyjnych, a zwłaszcza prasowych. Po drugie wytworzył się zgiełk, w którym można udawać poważne dziennikarstwo – ono będzie funkcjonowało obok tego rzeczywistego, ponieważ internet zamazał także hierarchie i granice. Teraz dowolny oszołom z dowolnej części świata, jeżeli trafi w pewien nurt, w pewne „flow”, może wokół swojego mema, wokół swojej historii uzyskać rezonans światowy. Inaczej mówiąc, do czasu internetu w przestrzeni informacyjnej istniały pewne miejsca posiadające podwyższoną wiarygodność. W momencie, gdy otworzono puszkę z dezinformacją, każdy zaczął każdego krytykować – ktoś o zerowych kompetencjach intelektualnych może krytykować kogoś o poważnym dorobku. Przeciętny obserwator, który chciałby zajrzeć do internetu i wyrobić sobie opinię, gdzie jest prawda, gdzie jest fałsz, gdzie są prawdziwe interesy, gdzie jest manipulacja, nie jest w stanie tego zrobić bez ogromnego nakładu czasu. W tym momencie działa mechanizm opisany przez jednego z ekonomistów, tzw. mechanizm racjonalnej ignorancji, kiedy koszt zdobycia wiedzy i nakład czasu, niezbędny do zdobycia tej wiedzy powoduje, że rezygnujemy z ponoszenia tego wysiłku. W tym momencie ten, kto, niezależnie od prawdziwości, trafi ze swoim przekazem w nasze emocje, wygrywa.
W Polsce sprawa wygląda jednak specyficznie: to właśnie internauci, blogerzy pierwsi odpowiedzieli na dezinformacje dotyczące np. katastrofy smoleńskiej…
Czas po tragedii smoleńskiej to była jeszcze era przedsmartfonowa. Smartfon spowodował skokowy wzrost informacji przyswajanych przez każdego z nas, każdego dnia. Twierdzi się, że w tej dzisiejszej epoce, w epoce internetowej człowiek w ciągu miesiąca przez swój mózg przepuszcza (co oczywiście, nie znaczy, że rozumie) więcej informacji niż w epoce przedprzemysłowej przepuszczał przez całe życie. To znaczy, że dzisiaj byłoby jeszcze trudniej przebijać się z przekazem wykazującym fałszerstwa drugiego przekazu, bo w tym zgiełku informacyjnym bardzo łatwo jest nakładać przykrywkę, na którą jeszcze nakłada się kolejną nakładkę… sytuacja jest o wiele trudniejsza.
Czy obecne elity w Polsce i w Europie mają tego świadomość?
Myślę, że już nawet elity unijne rozumieją, że na masową dezinformacje instytucje NATO i Unii muszą prowadzić masowe przeciwdziałania, demaskujące dezinformacje na jak najszerszym froncie. Z propagandą często jest walczyć bardzo trudno, ponieważ propaganda to naświetlanie, często w złych intencjach, ale tylko np. naświetlanie pod innym kątem. Dezinformacja jest to przedstawienie informacji nieprawdziwych i o ile z ocenami trudno jest często polemizować, to nieprawdę można wykazywać. Prawda musi być łatwo dostępna. Jeżeli będzie prezentowana w sposób zawiły, jeżeli obywatel będzie musiał szukać jej daleko, jeżeli partie polityczne broniące swojego wizerunku nie potrafią błyskawicznie reagować na jakieś dziwne doniesienia, to taki obywatel nie ma szansy, nawet jak ma taki odruch, tej informacji sprawdzić. Bez natychmiastowej reakcji np. na stronach rządowych, dezinformacja będzie krążyć i hasać, ile będzie chciała.