2012-01-04 18:08
Ziemkiewicz: 270 gramów człowieka
Bodaj jedna tylko polska telewizja pokazała pewien czas temu zdjęcia dziewczynki urodzonej w Los Angeles w 24. tygodniu ciąży. Nawet w internecieniełatwo znaleźć informacje o niej. Dziecko nazywa się Melinda Ibarra, przyszła na świat 30 sierpnia 2011 r., ważąc zaledwie 270 g – mniej więcej tyle, ile puszka napoju gazowanego – i, wbrew temu, co ktoś pomyśli, nie był to wcale rekord świata. Według „Los Angeles Times” Melinda była drugim najmniejszym wcześniakiem urodzonym w USA, a trzecim na świecie.
Obecnie waży już prawie 2 kg, wygląda jak normalny noworodek i ma wszelkie dane, żeby żyć normalnie.
Gdyby stało się to na obszarze Unii Europejskiej, kto wie, czy mama Melindy nie wyprocesowałaby od szpitala i lekarzy odszkodowania nie mniejszego niż pani Alicja Tysiąc, za to, że jej córeczkę ogromnym kosztem i wysiłkiem utrzymali przy życiu, zamiast po prostu wyrzucić do śmieci jako pooperacyjny odpad po zabiegu ratującym jej zagrożone nieprawidłowym przebiegiem ciąży życie. Na szczęście, w Ameryce, nawet w tak postępowym stanie jak Kalifornia, większość ludzi patrzy na te sprawy inaczej, niż każe obłędna ideologia „postępu”. Tacy ludzie po prostu cieszą się, że amerykańska medycyna jest w stanie uratować życie nawet tak małemu dziecku. Wcale nie uważają, że 270-gramowy wcześniak to jeszcze nie dziecko, nie człowiek, tylko jakaś narośl na organizmie matki, którą dla swojej wygody i dobrego samopoczucia może ona kazać wyciąć jak szpecącą jej urodę brodawkę. Nie, przeciwnie, lekarz kierujący zespołem, który zajmował się malutką pacjentką, powiedział z dumą w wywiadzie dla lokalnej telewizji, że technologia medyczna na pewno jest w stanie rozwinąć się jeszcze bardziej. Że 24 tygodnie to nie jest granica nieprzekraczalna, przeciwnie, gdyby na stosowne badania przeznaczano więcej pieniędzy, być może już dziś możliwe byłoby podtrzymanie przy życiu płodu, który znalazł się poza organizmem matki nawet w 12. tygodniu ciąży…
Oczywiście, ta liczba 12 tygodni podziałała na środowiska postępowe jak czerwona płachta na byka. Wiadomo dlaczego. W ustawodawstwie tych krajów, które dopuszczają aborcję, zazwyczaj ta właśnie arbitralnie wymyślona granica wpisana została do ustaw. Dziecko, które ma jedenaście tygodni i sześć dni, w świetle ich prawa wciąż nie jest dzieckiem, tylko naroślą. Dlaczego? Bo tak sobie wymyślono. A skoro tak wymyślono, to oczywiście podniosły się głosy, że medycyna zaszła „za daleko”, że po co właściwie wydawać tyle pieniędzy na ratowanie istoty, która wcale nie wiadomo, czy będzie zdolna do normalnego życia. Widać jednak, argument ten sami jego głosiciele uznali za mało przekonujący, skoro sprawa Melindy Ibarry otoczona została, także w Polsce, głuchym milczeniem.
Gdyby choć część tych pieniędzy, które przeznaczane są na propagowanie mordowania dzieci, można było przeznaczyć na rozwój medycyny prenatalnej… Ale cóż, ratowanie życia to przecież żaden biznes. A zabijanie – wręcz przeciwnie.
Obecnie waży już prawie 2 kg, wygląda jak normalny noworodek i ma wszelkie dane, żeby żyć normalnie.
Gdyby stało się to na obszarze Unii Europejskiej, kto wie, czy mama Melindy nie wyprocesowałaby od szpitala i lekarzy odszkodowania nie mniejszego niż pani Alicja Tysiąc, za to, że jej córeczkę ogromnym kosztem i wysiłkiem utrzymali przy życiu, zamiast po prostu wyrzucić do śmieci jako pooperacyjny odpad po zabiegu ratującym jej zagrożone nieprawidłowym przebiegiem ciąży życie. Na szczęście, w Ameryce, nawet w tak postępowym stanie jak Kalifornia, większość ludzi patrzy na te sprawy inaczej, niż każe obłędna ideologia „postępu”. Tacy ludzie po prostu cieszą się, że amerykańska medycyna jest w stanie uratować życie nawet tak małemu dziecku. Wcale nie uważają, że 270-gramowy wcześniak to jeszcze nie dziecko, nie człowiek, tylko jakaś narośl na organizmie matki, którą dla swojej wygody i dobrego samopoczucia może ona kazać wyciąć jak szpecącą jej urodę brodawkę. Nie, przeciwnie, lekarz kierujący zespołem, który zajmował się malutką pacjentką, powiedział z dumą w wywiadzie dla lokalnej telewizji, że technologia medyczna na pewno jest w stanie rozwinąć się jeszcze bardziej. Że 24 tygodnie to nie jest granica nieprzekraczalna, przeciwnie, gdyby na stosowne badania przeznaczano więcej pieniędzy, być może już dziś możliwe byłoby podtrzymanie przy życiu płodu, który znalazł się poza organizmem matki nawet w 12. tygodniu ciąży…
Oczywiście, ta liczba 12 tygodni podziałała na środowiska postępowe jak czerwona płachta na byka. Wiadomo dlaczego. W ustawodawstwie tych krajów, które dopuszczają aborcję, zazwyczaj ta właśnie arbitralnie wymyślona granica wpisana została do ustaw. Dziecko, które ma jedenaście tygodni i sześć dni, w świetle ich prawa wciąż nie jest dzieckiem, tylko naroślą. Dlaczego? Bo tak sobie wymyślono. A skoro tak wymyślono, to oczywiście podniosły się głosy, że medycyna zaszła „za daleko”, że po co właściwie wydawać tyle pieniędzy na ratowanie istoty, która wcale nie wiadomo, czy będzie zdolna do normalnego życia. Widać jednak, argument ten sami jego głosiciele uznali za mało przekonujący, skoro sprawa Melindy Ibarry otoczona została, także w Polsce, głuchym milczeniem.
Gdyby choć część tych pieniędzy, które przeznaczane są na propagowanie mordowania dzieci, można było przeznaczyć na rozwój medycyny prenatalnej… Ale cóż, ratowanie życia to przecież żaden biznes. A zabijanie – wręcz przeciwnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz