Sercem kapelana: W wieczór świętej Anny przeglądając żydowską gazetę…
![Kosciol sw. Sebastiana [opole.tradycja.org]](http://www.ngopole.pl/wp-content/uploads/2011/11/Kosciol-sw.-Sebastiana-300x225.jpg)
Zgodnie z ową słabością charakteru przywarło mi do dłoni i myśli – na tygodnie – pochwycone na lotnisku w Birmingham czasopismo o intrygującej okładce. Porzucone na regale z toną zebranych dotąd książek, przypomniało się znowu dzisiaj. Fotografia mężczyzny w charakterystycznej kipie-jarmułce wykonana od tyłu, tak, aby pokazać, iż uszyta została ona z brytyjskiej flagi. „Jubileusz Królowej – pomyślałem – wszyscy teraz i wszystko spowija się tu w państwowe barwy, one mają nadawać wszystkiemu splendor… Ale – aż tak?…”
Na koniec maja (28) roku bieżącego datowane wydanie tygodnika „New Statesman” związanego z, hm, hm, Partią Pracy otrzymało na tle pleców wspomnianego mężczyzny pytający tytuł „Kto wypowiada się w imieniu Żydów brytyjskich?”. Na jej odwrotnej stronie już reklama turystyczna państwa Izrael: „Opowieść krainy mlekiem i miodem płynącej”. Spis treści i kolejna brytyjska flaga – pieczołowicie ułożona z reklamowanych tak batonów.
Artykuł wprowadzający – „Lojalność, tożsamość i przynależność” (s. 5) – wspomina obchodzoną przed sześciu laty trzysta pięćdziesiątą rocznicę osiedlenia Żydów w Wielkiej Brytanii i narzeka, iż „dyskusje o tożsamości brytyjskich Żydów są zbyt często wplątane w spory o Izrael”. „Ciekawe” – myślę. W „Korespondencji” (s. 6) – „List tygodnia” o prawach (w rzeczywistości raczej przywilejach) mniejszości bynajmniej nie narodowych czy religijnych… „A jednak wszędzie!”.

Dwie strony dalej plakat książki „Rola prawych muzułmanów ratujących Żydów z Holokaustu” z cyklu „Wiara ma znaczenie”. O Turkach.
„Mój ojciec pokazał mi patriotyzm uciekiniera” – tłumaczy Ed Miliband, brat byłego ministra spraw zagranicznych (s. 19), wspominając znanego z portretu dziadka, który „zmarł w Polsce na długo, zanim się urodziłem” i innego, który „umarł w obozie koncentracyjnym, zamordowany przez nazistów za to, że był Żydem”. Naziści tradycyjnie już pozbawieni byli narodowości i przynależności państwowej (Staatsangehörigkeit).
Za kolejne dwie strony widzimy i czytamy Alinę Treiger pierwszą kobietę-rabina w Niemczech. Promienna kobieta z misją: „Przejąć przywództwo”.
Dalej (s. 22) – wielka fotografia otwiera artykuł londyńskiego profesora Davida Cesarani’ego, twarzy znanej także u nas z telewizyjnych dokumentów o hitleryzmie, artykuł, który nadał tytuł (ten na plecach Izraelity) całej gazecie. Na zdjęciu ciemnoskóry młodzieniec – „uciekinier z Darfuru” – przypatruje się sympatycznej konwersacji dwu innych. Treścią – panorama żydowskiej różnorodności w Brytanii: epoki, środowiska, klany, spory i opinie.
„Ludzie skłonni są raczej oskarżać ofiarę niż napastnika” – przekonuje Bella Freund, wzięta żydowska aktywistka w obronie Palestyńczyków – „Tak. Izrael jest zbirem” (s. 28).
Ale oto właściwy chyba gwóźdź numeru (nie uwłaczając wspomnianemu profesorowi czy bratu ministra): „W sierpniu 1947 dwóch brytyjskich żołnierzy zostało zamordowanych w Mandacie Palestyny, co doprowadziło do najszerszych antysemickich rozruchów, jakie kiedykolwiek widziała Brytania. Dlaczego zostało to zapomniane? Stracony weekend”. Artykuł (s. 33 – 35) Daniela Trillinga (który zasłynął dwa lata temu w „The Guardian” tekstem „Oczekiwanie, że imigranci będą mówić po angielsku jest hipokryzją” – 10. 06. 2010) rozpoczyna się kolejną wielką fotografią – zdjęciem ludzi przy pomazanych swastykami nagrobkach: „Poruszający i zatruwający resentyment: neonaziści sprofanowali żydowski cmentarz w Prestwich, Lancashire, w sierpniu 1965”. Ależ tak – w 1965 roku znowu. Autor zamieszcza też faksimile strony „Daily Express” z 1. 08. 1947 r. z innym potężnym zdjęciem: „Powieszeni Brytyjczycy: zdjęcie które zszokowało świat”. Na pewno zszokowało Brytanię. Wyprowadziło zwykłych ludzi – zwłaszcza z Glasgow, Liverpoolu i Manchesteru – na ulice przeciw żydowskim współmieszkańcom i – w przenośnym ale istotnie prawdziwym sensie – przez dziesiątki lat ich tam trzymało. Trilling tłumaczy, że powojenne codziennych towarów „racjonowanie podtrzymało stereotyp Żydów jako ludzi czarnego rynku”, ale waży się pytać potężnie: „Rozruchy, dwa lata po Holokauście? Kto chce to rozgrzebywać?”. My zapytajmy głośniej: I to gdzie?!
„Wyznania przypadkowego komunisty” czyli Michaela Rosena (s. 42 – 45), szczycącego się: „Moi rodzice byli tym, co naziści nazywali żydokomuną” oraz wszystko inne – to po tych intelektualnych zakąskach (w tanim samolocie nic nie dawali) już chyba tylko gorzko-kwaśny deser. Dosyć.

Nie ma dziś najmniejszej wątpliwości, iż istotą prowokacji znanej jako „pogrom kielecki” 4 lipca 1946 roku było wepchnięcie Polaków-katolików do – na Łubiance precyzyjnie zaprojektowanej a na Kremlu zaordynowanej nam – trumny z etykietą światowego antysemity, przytrzymanie w niej skol’ko ugodno i obezwładnienie w ten sposób Polski niepodległej, której kośćcem jest katolicyzm, ale organizm ma harmonijnie syntetyczny (te parafialne fundacyjne talary w obrocie kahałów, te srebrne talerze z hebrajskimi błogosławieństwami na powitanie biskupa, te duszpasterstwa „u nawrócenia świętego Pawła” i dobrowolne(!) od stuleci chrzty dorosłych, a za nimi i czasem święcenia…). Uczący się nieustannie swych sztuczek Kreml nie porzuca wszakże starych receptur, skoro mają szansę dalej się sprawdzać: do znaków szczególnych maestrii tamtejszej pracowni należy manipulacja zagadnieniem narodowości. Hitler, niepogodzony ze własną, mieszaną, innymi gardził i militarnie bez sensu kazał gardzić. Lenin, jego najlepszy gruziński uczeń i kolejni, przechwytując sporo zasobów, doświadczeń i kadr swoich jakże łagodnych a przez się zgładzonych poprzedników – sami uznali się za chirurgów w dziedzinie narodowości i… na dziesiątki lat krew zalała wschodnie imperium oraz pół świata. Wyłuskiwanie mniejszości narodowych z całości społeczeństwa, używanie ich do kontrolowania nieokiełznanej dotąd większości kraju podbitego, z kolei budzenie „słusznej” przeciw nim niechęci i odwetu, bo się przecież w sposób nieuprawniony uprzywilejowały. „Żeby pamięci ludu tak nie bolały lata 1948 -1956, poczęstujmy ich rokiem 1968. Źle im? Skoro jeszcze nie plują na krzyż, niech plują na białą gwiazdę, na sześcioramienną, żeby tylko nie pluli na pięcioramienną, czerwoną, naszą!” Szatańską.
Podobnie jak manipulację religią, gdy w czas piekielnej rzezi Kościoła konstruuje się własną „Żywą Cerkiew”, która wszystko pokropi i pochwali (jak potem własny „Tygodnik”), a wdeptawszy kapłanów w ziemię, wyciąga się ich stamtąd, gdy nużno i nada, gdy wróg u bram, tak manipulację kryterium narodowości traktuję jako wizytówkę tamtej szkoły. Gdy się – jak niedawno na sali sądowej poetę – pogardliwie przepytuje, czy nie Niemiec, albo jak w dawnych już epokach geologicznych, w liceum, post-partyjna nauczycielka przesłuchiwała mnie publicznie, skąd się tu wziąłem, bo mówię przecież inaczej, bo mam kresowy akcent…
Czytam o składzie Legionów Piłsudskiego, o polskim przedwojennym korpusie oficerskim. Przekonuję się. Tak, obok przede wszystkimi Polaka tutaj rdzennego, tego „najprawdziwszego”, tego „z mlekiem matki” (czy jest ktoś taki po nawałnicach dziejów? – oby go jak najwięcej!) – i Niemiec, i Litwin, i Żyd, i Tatar, i Ormianin, i Rusin i Rosjanin-uciekinier – „będziem Polakami”. Już staliśmy się przez wieki. A przez pasterzowanie świętych kapłanów będziem w przewadze i katolikami i już nimi od wieków jesteśmy, wśród wszystkich ludzi „dobrej woli”. Fides de necessitate non esse debet – „Nie potrzeba, aby wiara była z przymusu” – powtarzam za księdzem Pawłem Włodkowicem z Akademii, triumfalnym mówcą soboru w Konstancji, pogromcą prusko-krzyżackiej pogardy wobec (jeszcze) nieochrzczonych bliźnich. „Będziem Polakami!” – cytowałem onegdaj podczas powierzonego mi kazania na 11 listopada w Oleśnie, jak mówiono to do siebie w 1918 roku w rodach pruskiej szlachty na środkowym, Polsce przypadłym Pomorzu. „Będziem!” I słuchano.
Nie brakuje ludności żydowskiej także na dzisiejszym Opolskim Śląsku – i przyjezdnej, i rdzennej. Owszem, są rodziny, są całe przysiółki, są nawet rzymskokatoliccy kapłani. Ktoś o swoich korzeniach prawi na odpuście, ktoś tylko szepcze do ucha… Ja, Polak-katolik, ksiądz na w pół a z biskupiego dekretu „trydencki”, wspomniałem tych braci, gdym, zaproszony na tegoroczny królewski Jubileusz do Londynu i Birmingham, miał tam okazję zasiadać do stołu z wieloma ludźmi, a między nimi – z moim rówieśnikiem – katolickim proboszczem o wyraźnie żydowskim wyglądzie i tożsamości. Nie było już, jak się zdarzyło nie tylko w roku 1947, 1965 czy ubiegłym, rozruchów o podtekście narodowościowym, etnicznym czy kulturowym. Wszystko tonęło w ich narodowych flagach. Wracałem z lewacką gazetą o Żydach w ręku i kilkoma nowymi książkami z historii i teologii katolickiej w torbie. Może mądrzejszy.
Cała liturgia Mszy świętej na dzień świętej Anny, głównej Patronki Opolszczyzny, koncentruje się na realizacji obietnic Boga wobec narodu wybranego Starego Przymierza i naszym – Nowego Izraela – w tym uczestnictwie dzięki Wcieleniu Przedwiecznego:
Modlitwa dnia:
Panie, Boże naszych ojców, Ty wybrałeś świętą Annę na matkę Maryi, która została Rodzicielką Twojego wcielonego Syna, * przez jej wstawiennictwo daj nam osiągnąć zbawienie obiecane Twojemu ludowi. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, † który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków.
Modlitwa nad darami:
Wszechmo
gący Boże, przyjmij te dary jako znak naszego oddania, † i spraw, abyśmy się stali uczestnikami tego błogosławieństwa, * które obiecałeś Abrahamowi i jego potomstwu. Przez Chrystusa, Pana naszego.

Modlitwa po Komunii:
Boże, z Twojej woli Jednorodzony Syn Twój wziął na siebie nasze człowieczeństwo, abyśmy się stali uczestnikami Boskiego życia, † uświęcaj swoje przybrane dzieci, * które nakarmiłeś przy swoim stole. Przez Chrystusa, Pana naszego.
Kilka lat temu, podczas kazania na wieczornej Mszy świętej sub Divo („pod Bogiem”, „pod gołym niebem”) rozpoczynającej tłumne obchody odpustu świętej Anny w rzeczonym Oleśnie pozwoliłem sobie rozważyć jaka mogła być, jak mogła wyglądać owa wielce tam czczona Patronka. „Babcia Pana Jezusa podobna była do tych szacownych, pobożnych, wiekowych oleskich Żydówek, które sprzed wojny pamiętają najstarsi z parafian i pielgrzymów”.
To Ktoś z nas.
Autor: ks. Sebastian Krzyżanowski
Opole, 26. 07. 2012 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz