niedziela, 24 lutego 2013


Obozy koncentracyjne powinny być polskie

Dodano: 23.02.2013 [14:59]
Obozy koncentracyjne powinny być polskie - niezalezna.pl
foto: GP
Im bardziej Polska sprzeciwia się np. obecnej niemieckiej dominacji w Europie, im bardziej broni polskich tradycji, im częściej przypomina postacie takie jak „Inka” Danuta Siedzikówna, tym bardziej jest podejrzana i niebezpieczna.

Myślę, że wielu tych, którzy usiłują przypomnieć los polskich Żydów – a także nikczemne zachowanie niektórych Polaków – mają, nie tylko we własnym mniemaniu, szlachetne intencje. Chcą upomnieć się o pamięć o niewinnie pomordowanych i przez długie lata w Polsce zapomnianych. Na pewno też zbyt mało pisano i mówiono o tych Polakach, którzy przykładali rękę do tej zbrodni. A że i wśród nas, jak w każdym narodzie, nie brakuje ludzi podłych, wiemy także i z czasu komunizmu, i z czasów obecnych. Ostatecznie nawet bardzo uprzedzeni nie podają w wątpliwość polskości i słowiańskości generałów Jaruzelskiego, Kiszczaka czy Siwickiego – czy też, z drugiej strony, Tomasza Arabskiego lub gen. Janickiego. Dlatego nawet tak często krytykowane książki Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza „Sąsiedzi”, jakkolwiek jednostronne i zawierające błędy faktograficzne, odegrały istotną rolę.

Instrumentalizacja historii

Ale przecież nie tylko o takie intencje chodzi i nie o przeszłość, lecz teraźniejszość. W końcu ofiary przestają być ważne, zamieniają się w abstrakcję – jak słusznie zauważył Dawid Wildstein świetnym tekście „O potrzebie wspólnej polityki historycznej Żydów i Polaków”. Ostatecznie nie chodzi już o tamtych tak bezlitośnie pomordowanych, ale o obecne „ofiary nietolerancji”, które same często bezlitośnie tropią i niszczą „nietolerancyjnych”.

O tym, że obecnie pamięć o Shoah używana jest w celach niemających wiele wspólnego z prawdą historyczną, świadczy uporczywie powracająca fraza „polskie obozy koncentracyjne”. Dlaczego popełnia się tę pomyłkę regularnie i systematycznie, nawet w Niemczech, gdzie często wystarczy sięgnąć tylko po stare albumy z rodzinnymi zdjęciami lub zachowaną korespondencję dziadków, by przeszłość stała się bardzo żywa i konkretna? Ten błąd zdarza się zbyt często, aby był tylko przypadkowym potknięciem czy jednostkowym wyrazem ignorancji. Skąd więc się bierze? Nie, nie chodzi tylko o geografię, o to, że obozy te znajdowały się na terenie Polski (której zresztą wtedy nie było), bo przecież nikt nie mówi o japońskiej bombie atomowej tylko dlatego, że została zrzucona na Hiroszimę i Nagaski. Zbrodnie japońskie w Chinach także zazwyczaj nie są określane chińskimi, nie pisze się też o czeskiej pacyfikacji Lidowic itd.

Niemiecka dominacja ideologiczna

Wspomniane „pomyłki” biorą się stąd, że zgodnie z dominującym obecnie w Europie „dyspozytywem”, by użyć pojęcia Michela Foucaulta, te obozy „powinny być” polskie, a tylko jakiś dziwny zbieg okoliczności, jakaś absurdalna empiria sprawiała, że były nie tylko „nazistowskie”, ale i niemieckie. Przy tym świadomość, że były też niemieckie coraz bardziej słabnie. „Naziści” jedynie działali „w imię Niemców” – co coraz bardziej postrzegane jest jako mało zrozumiała uzurpacja. W dodatku ci „naziści” często zamieniają się też w jeszcze bardziej abstrakcyjnych „faszystów”, a określenie to można już stosować zupełnie dowolnie – i jak wiadomo szczególnie wielu „faszystów” można spotkać w Polsce.

Ten „dyspozytyw” to, zgodnie z definicją, coś więcej niż po prostu jedna z narracji historycznych – to zespół instytucji, technik dyscyplinujących, działań, dyskurs obwarowany organizacyjnie i prawnie, wpisany w społeczną materię, wytwarzający władzę i przez władzę wytwarzany. Z jednej strony pozwala on Niemcom utwierdzać się w roli lidera Europy i obok władzy gospodarczej dać im również odpowiedni zasób władzy ideologicznej, a jednocześnie umożliwia poddawanie stałej presji narody Europy Środkowo-Wschodniej, by nie domagały się zbytniej narodowej samodzielności i by w ogóle im się w głowie nie przewróciło. Zgodnie z owym „dyspozytywem” Europa dzieli się na dobrą i złą część, w obu występował co prawda pożałowania godny nacjonalizm, ale we wschodniej części był szczególnie złośliwy, uporczywy i zbrodniczy. Dlatego Hitler, choć znajdował pomocników w całej Europie, szczególnie wielu sojuszników miał na Wschodzie. W zachodniej części Europy nacjonalizm został przezwyciężony po 1945 r., a na wschodzie niestety przetrwał w prawie niezmienionej postaci. Tak więc potrzebne są szczególne zabiegi dyscyplinująco-pedagogiczne, by ów „Wschód” zmienić, i nie jest przypadkiem, że mają ich dokonywać Niemcy, bo to Niemcy dokonali całkowitej konwersji, „przepracowali swoje winy” i są jednym narodem niemal w pełni oczyszczonym – dialektycznie zmienili się w przeciwieństwo tego, czym byli w latach 1933–1945 – a Europa Środkowo-Wschodnia znajduje się pod ich szczególną pieczą.

Podejrzana „Inka”

Włączenie Polski w taką interpretację rzeczywistości wymagało sporej pracy. Polska jest jedynym krajem Europy Wschodniej – pomijając „bohaterski Związek Radziecki” – który walczył z Hitlerem, krajem, w którym nie było rządu kolaboracyjnego, w którym był najsilniejszy w Europie ruch oporu, i to nie głównie komunistyczny, jak np. we Francji czy Jugosławii. Wydawało się, że trudno zrobić z Polski wzorcowy kraj kolaboracji. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. Usilna praca ideowa sprawiła, że dziś Polska tak właśnie jest postrzegana. I to o nią głównie chodziło, bo jest przecież krajem największym w Europie Środkowo-Wschodniej, w dodatku uparcie katolickim, bo była krajem dumnym i wykazującym zbytnią skłonność do samodzielności. Bez niej ów „dyspozytyw” pozostałby niepełny. Stosując go, można umieścić współczesne spory polityczne w kontekście Zagłady. Tak jakby były one kontynuacją konfliktów, które prowadziły do Shoah. Przeciętny Niemiec czy Szwed nie wie, że „polska prawica”, przynajmniej jej część (ta, która jest mi bliska) odwołuje się do tych, którzy z Niemcami hitlerowskimi walczyli na śmierć i życie, do AK, do polskiego państwa podziemnego, do rządu londyńskiego, a także do tradycji I RP, w której naród polski nie był „etniczny”, lecz polityczny. W tym „dyspozytywie” wschodnioeuropejska, a szczególnie polska, prawica – w przeciwieństwie do brytyjskich konserwatystów, niemieckich chrześcijańskich demokratów itd. – zawsze z natury rzeczy bliska jest „faszyzmowi” i należy ją poskramiać, nie dopuszczać do władzy, a wspierać siły „postępu” i „liberalizmu”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz