Wchodząc w dekadencki świat naszych oponentów, w pewnym stopniu przegraliśmy. Czy jednak mieliśmy inną drogę?
Rys. Rafał Zawistowski
Wyobraźcie sobie człowieka, który budzi się po 50 latach hibernacji. Nie istotne czy jest to Polak, Francuz czy Amerykanin. Co widzi? Debaty o przywilejach dla dwóch panów, którzy lubią uprawiać ze sobą seks, sprowadzenie księdza do poziomu napalonego na dziecko bydlaka oraz poważnych polityków zastanawiających się czy ramy można wybrać sobie płeć operacyjnie czy tylko deklaratywnie. Coraz rzadziej nazywamy ten stan rzeczy czystym szaleństwem.
Warto się zastanowić kiedy doszliśmy do takiego poziomu debaty publicznej. Jak to się stało, że w czasach napięć na Bliskim Wchodzie, ludobójstw w Afryce czy powszechnym kryzysie gospodarczym, media zajmują się potępianiem byłego prezydenta i znanej aktorki za ich słowa o homoseksualistach. Kiedy staliśmy się społeczeństwem, w którym duchowny katolicki w mediach pojawią niemal wyłącznie z zestawieniu ze słowem ch…, pedofil, pijak albo złodziej. Kiedy w końcu daliśmy sobie narzucić ramy poprawności politycznej, których złamanie grozi publiczną infamią. W zastraszającym tempie przyjęliśmy najgorsze wzorce ze zblazowanej Europy, która umiera pod ciężarem świata bez Boga. Można więc powiedzieć, że w pewnym stopniu przegraliśmy z rozwydrzonymi, wychowanymi na ideałach hipisowskich dzieciakami, którzy skutecznie narzucili nam swój sposób rozumowania.Czy jednak mogliśmy pójść inna drogą? Przykład do bólu zdroworozsądkowych, fundamentalistyczne protestanckich Amerykanów pokazuje, że chyba innej drogi nie mieliśmy. Ba, przykład upadającego Rzymu czy innych imperiów również dowodzi, że nasi przodkowie nie uchronili się przed dekadencją poprzedzającą upadek. Musieliśmy wpaść do tej tęczowej piaskownicy, w której piasek nasiąkł totalnym szaleństwem. Czy to jednak oznacza, że będziemy pokryci błotem, jaka w się znajduje w tej piaskownicy?
Mamy szansę przynajmniej częściowo uchronić się przed walka na „ich” terenie. Nie zapominajmy, że jest to teren, gdzie trzeba używać nieprawdopodobnych dla przyzwoitego człowieka metod by być zwycięzcą. Metod, które sprowadzają się do gumowych penisów, wyzywania przeciwnika od ch… i wyszydzania wyższych wartości. My na szczęście mamy coś, co może nam pozwolić nie być „niewolnikami czasów”, których tak bal się Gilbert Chesterton. Pamiętajmy o Tym, który zmartwychwstanie niebawem. Tylko on może nas uratować z tonącego statku, na którym wszyscy się znajdujemy. Współczujmy też tym, którzy są pozbawieni możliwości doświadczenia Jego obecności. Może metody ich walki wynikają właśnie z pustki, jaką muszą w sobie czuć?
Obudzony po 50 lat człowiek miałby w dzisiejszych czasach dwie możliwości. Albo zupełnie wycofałby się ze świata, którego musiałby nie zrozumieć, albo znalazłby opokę by się przeciwstawić szaleństwu, jakie niespodziewanie napotkał. Innej drogi nie ma. No chyba, że zdecydowałby się wejść w świat absurdu, dekadencji i nihilizmu jaki uformowali nam wychowani na Marcusie, Kinsleyu i Marksie dzisiejsi świeccy kapłani. Czy jednak rozsądny człowiek może chcieć być częścią tego świata?
http://www.teologiapolityczna.pl/ks-robert-skrzypczak-wiara-szalonych-i-pokochanych-2
OdpowiedzUsuń