piątek, 18 listopada 2016

Propaganda rosyjska to nie tylko dezinformacja! Prof. Zybertowicz dla niezależna.pl

Prof. Zybertowicz dla niezależna.pl: Propaganda rosyjska to nie tylko dezinformacja

„Obecna propaganda rosyjska dopasowała się do postmodernistycznej aury kulturowej” – mówi w rozmowie z naszym portalem prof. Andrzej Zybertowicz, który wystąpił na wczorajszej konferencji MON „Dezinformacje i jej przeciwdziałanie w międzynarodowym środowisku medialnym”.

Podsumowując jedną z debat, stwierdził Pan, że Rosji współcześnie nie zależy tyle na dezinformacji, co na tym, żeby ludzie przestali wierzyć w jakiekolwiek informacje.
Tak, Peter Pomerantsev stawia taką tezę, że propaganda sowiecka charakteryzowała się tym, że kłamała i chciała, żeby ludzie uwierzyli w wymyślony obraz świata. Obecna propaganda rosyjska dopasowała się do postmodernistycznej aury kulturowej i wie, że w tym zgiełku bardzo trudno jest narzucić jakiś konkretny obraz - można natomiast narzucić niewiarę w to, że w ogóle prawda istnieje. Niewiarę w to, że można odróżnić dobro od zła, niewiarę w to, że można dotrzeć do faktów, opierając się na autorytetach lub metodologii.
Propaganda rosyjska działa w taki sposób, żeby ci, do których ona dociera, doszli do następującego wniosku: „może i Ci Rosjanie coś manipulują, ale Ameryka też manipuluje”. Robią to po to, żeby ludzie stracili podstawowy fundament – przekonanie, że nasza cywilizacja zachodnia (choć nie jest idealna) jest jednak cywilizacją wolności chroniącą prawa człowieka, dającą swobodę przemieszczania się. Chcą, żeby ludzie tych podstawowych prawd nie potrafili sobie uzmysłowić, żeby byli tak pogubieni. Żeby ci politycy, którzy mówią, iż zagrożenia są realne, nie znajdowali posłuchu. By ich przekaz był wrzucony w magmę, w błoto informacyjne, w ocean dezinformacji.

Czy antidotum na tą sytuację może być powrót do klasycznie rozumianego dziennikarstwa źródłowego?
Problem jest taki, że internet zabił klasyczne dziennikarstwo, które polegało na tym, że z mozołem ustalamy fakty. Po pierwsze, żerowanie na pracy dziennikarskiej podmyło ekonomiczne korzenie wielu redakcji radiowych, telewizyjnych, a zwłaszcza prasowych. Po drugie wytworzył się zgiełk, w którym można udawać poważne dziennikarstwo – ono będzie funkcjonowało obok tego rzeczywistego, ponieważ internet zamazał także hierarchie i granice. Teraz dowolny oszołom z dowolnej części świata, jeżeli trafi w pewien nurt, w pewne „flow”, może wokół swojego mema, wokół swojej historii uzyskać rezonans światowy. Inaczej mówiąc, do czasu internetu w przestrzeni informacyjnej istniały pewne miejsca posiadające podwyższoną wiarygodność. W momencie, gdy otworzono puszkę z dezinformacją, każdy zaczął każdego krytykować – ktoś o zerowych kompetencjach intelektualnych może krytykować kogoś o poważnym dorobku. Przeciętny obserwator, który chciałby zajrzeć do internetu i wyrobić sobie opinię, gdzie jest prawda, gdzie jest fałsz, gdzie są prawdziwe interesy, gdzie jest manipulacja, nie jest w stanie tego zrobić bez ogromnego nakładu czasu. W tym momencie działa mechanizm opisany przez jednego z ekonomistów, tzw. mechanizm racjonalnej ignorancji, kiedy koszt zdobycia wiedzy i nakład czasu, niezbędny do zdobycia tej wiedzy powoduje, że rezygnujemy z ponoszenia tego wysiłku. W tym momencie ten, kto, niezależnie od prawdziwości, trafi ze swoim przekazem w nasze emocje, wygrywa.

W Polsce sprawa wygląda jednak specyficznie: to właśnie internauci, blogerzy pierwsi odpowiedzieli na dezinformacje dotyczące np. katastrofy smoleńskiej…
Czas po tragedii smoleńskiej to była jeszcze era przedsmartfonowa. Smartfon spowodował skokowy wzrost informacji przyswajanych przez każdego z nas, każdego dnia. Twierdzi się, że w tej dzisiejszej epoce, w epoce internetowej człowiek w ciągu miesiąca przez swój mózg przepuszcza (co oczywiście, nie znaczy, że rozumie) więcej informacji niż w epoce przedprzemysłowej przepuszczał przez całe życie. To znaczy, że dzisiaj byłoby jeszcze trudniej przebijać się z przekazem wykazującym fałszerstwa drugiego przekazu, bo w tym zgiełku informacyjnym bardzo łatwo jest nakładać przykrywkę, na którą jeszcze nakłada się kolejną nakładkę… sytuacja jest o wiele trudniejsza.

Czy obecne elity w Polsce i w Europie mają tego świadomość?
Myślę, że już nawet elity unijne rozumieją, że na masową dezinformacje instytucje NATO i Unii muszą prowadzić masowe przeciwdziałania, demaskujące dezinformacje na jak najszerszym froncie. Z propagandą często jest walczyć bardzo trudno, ponieważ propaganda to naświetlanie, często w złych intencjach, ale tylko np. naświetlanie pod innym kątem. Dezinformacja jest to przedstawienie informacji nieprawdziwych i o ile z ocenami trudno jest często polemizować, to nieprawdę można wykazywać. Prawda musi być łatwo dostępna. Jeżeli będzie prezentowana w sposób zawiły, jeżeli obywatel będzie musiał szukać jej daleko, jeżeli partie polityczne broniące swojego wizerunku nie potrafią błyskawicznie reagować na jakieś dziwne doniesienia, to taki obywatel nie ma szansy, nawet jak ma taki odruch, tej informacji sprawdzić. Bez natychmiastowej reakcji np. na stronach rządowych, dezinformacja będzie krążyć i hasać, ile będzie chciała.

sobota, 22 października 2016

Wojciech Sumliński: Opowiem wam, jak zginął



… kłamcy zawłaszczyli najnowsze fragmenty historii Polski, a wcześniej niejednokrotnie mordowali tych, którzy podążali za prawdą
Chciałbym Państwu opowiedzieć o drodze dziennikarza śledczego. To bardzo osobista opowieść o mojej osobistej drodze zmierzającej do odkrycia prawdy i wielu tajemnic dotyczących najgłośniejszej i zarazem najbardziej tajemniczej zbrodni w powojennej Polsce. Zbrodni, która nie jest historią, lecz czymś, co wciąż trwa. Być może niektórzy a priori nazwą mnie kłamcą, ale to właśnie kłamcy zawłaszczyli najnowsze fragmenty historii Polski, a wcześniej niejednokrotnie mordowali tych, którzy podążali za prawdą.
Moja pierwsza styczność z błogosławionym księdzem Jerzym Popiełuszką miała miejsce wiele lat temu, gdy byłem młodym człowiekiem i miałem ten przywilej, że mogłem systematycznie uczestniczyć w odprawianych przez niego mszach świętych. Jako 15-letni młodzieniec, uczęszczałem na te msze nieomal codziennie, rankiem, przed nauką w żoliborskim liceum. Na te króciutkie msze, podczas których ksiądz Jerzy zawsze mówił coś od siebie, co zawsze mocno zapadało w serce. Zapamiętałem błogosławionego kapelana Solidarności jako człowieka, który był głosem tych, którym wtedy odmawiano prawa głosu, i był tym, który Polaków jednoczył. Bo świątynia żoliborska to było to miejsce, do którego przybywali ludzie bardzo różni – prości robotnicy i rolnicy, ale też ludzie nauki, artyści czy lekarze, wierzący, ale też dopiero szukający Boga. Gdybym najkrócej miał powiedzieć, jaki obraz księdza Jerzego zachowałem z tamtych czasów w oparciu o wspomnienia własne i relacje innych ludzi, którzy mieli z nim kontakt bliższy niż ja, powiedziałbym, że ksiądz Jerzy był człowiekiem, który zawsze miał czas.
Jako człowiek, który przegrywa walkę z czasem, nie potrafię tego wyjaśnić, ale tak właśnie było – ksiądz Jerzy Popiełuszko zawsze znajdywał czas dla drugiego człowieka i nigdy się nie spieszył. A jeżeli tego czasu akurat w danym momencie naprawdę nie miał, bo np. szedł na mszę świętą, prosił, by rozmowa mogła się odbyć bezpośrednio po mszy – ale nigdy nikogo nie zbył stwierdzeniem: „Nie mam czasu”. Takim go zapamiętamy. To, że tu jestem, uważam za zaszczyt. Odbieram to zaproszenie jako potwierdzenie, że nie jest tak, jak mówią ateiści, iż nadzieja umiera ostatnia, a jest raczej tak, jak powiedzą ludzie wiary: że nadzieja z Panem Bogiem nie umiera nigdy. Dla mnie dzisiejsza obecność tutaj u państwa jest potwierdzeniem tych słów, którym zawierzyłem. Prawdopodobnie nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie postać Andrzeja Witkowskiego, którego postać chciałbym państwu przybliżyć. W moim przekonaniu to postać kluczowa dla zrozumienia i wyjaśnienia sprawy, o której tu dziś mówimy. Kiedy myślę o prokuratorze Witkowskim, przed oczyma mam człowieka wielkiej wiary, który każde swoje działanie odnosił do Pana Boga i zawsze wierzył, że prawo ma chronić – nie niszczyć. Pamiętam, jak mówił, że gdyby miał oskarżyć jednego człowieka i ten okazałby się później niewinnym, to on, prokurator, nie znalazłby sobie miejsca na tej ziemi. „Żeby pójść z aktem oskarżenia do sądu, muszę mieć sto procent pewności, że oskarżany przeze mnie człowiek jest winny.
Jeżeli mam choć gram wątpliwości, nigdy nie sporządzę aktu oskarżenia. Bo wolę ‚odpuścić’ dziewięćdziesięciu dziewięciu winnym, aniżeli oskarżyć jednego niewinnego”. Podejście jakże inne od większości prokuratorów, zwłaszcza tych, których często miałem wątpliwą przyjemność poznać, a którzy oskarżają ludzi na prawo i lewo, nie patrząc na ludzkie cierpienie. Nie patrząc, że proces karny to olbrzymi stres dla oskarżonego i dla wszystkich jego bliskich. Większość prokuratorów postępuje w myśl zasady: jeśli dowody nie są jednoznaczne, bo coś wskazuje na winę, a coś na jego niewinność, niech rozstrzygnie sąd. Witkowski tak nie działał nigdy – jako oskarżyciel musiał być przekonany o winie na sto procent. I dopiero wtedy miał odwagę przekonywać o tym sąd. Tak było zresztą w każdej dziedzinie, bo to człowiek, który na serio traktował słowa: „Bądźcie zimni albo gorący, nigdy letni”. Mając takie podejście, uczciwe i profesjonalne, a zarazem po prostu ludzkie, mógł osiągnąć sukces, polegający na tym, że nigdy w życiu nie przegrał żadnej sprawy w sądzie. Prokurator Witkowski oskarżał w ponad trzystu procesach. Przeważnie były to sprawy o zbrodnie, bardzo trudne śledztwa, i nigdy nie przegrał żadnej z nich. Prawdopodobnie to najskuteczniejszy prokurator w Polsce. I jest tylko jedna sprawa, której nie pozwolono mu dokończyć: sprawa wyjaśnienia wszystkich okoliczności śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Andrzej Witkowski już na samym początku tego śledztwa odkrył rzecz, która powinna zmienić jego bieg i jego historię. Odkrył mianowicie, że na miejscu uprowadzenia księdza Jerzego, feralnego wieczora 19 października 1984 roku, było sześciu oficerów Wojskowej Służby Wewnętrznej, czyli wojskowych służb specjalnych PRL. Już tylko ten fakt powinien zmienić wszystko, co wiemy dziś o tej zbrodni. Pewnego rodzaju paradoksem jest, że tzw. „wersja toruńska”, w której prawdziwość nie wierzy dziś nikt – bo wszyscy wiedzą, że był to pierwszy w Polsce reality show – jest wersją dotąd obowiązującą. Jedyną wersją alternatywną dla niej jest ta ustalona przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego.
Początki jego wersji powstały w 1991 roku, gdy Witkowski odkrył, że na miejscu zbrodni byli oficerowie WSW. Jakim sposobem ci ludzie znaleźli się tego wieczora w miejscu, z którego ksiądz Jerzy został uprowadzony? Przecież nie zbierali grzybów! Konkluzja była oczywista: ktoś musiał ich tam wysłać. Jedyną osobą, która mogła wydać taki rozkaz, był generał Czesław Kiszczak. Andrzej Witkowski dotarł do tych oficerów WSW – byli już wtedy w WSI – i poddał ich przesłuchaniu. Tu dygresja: gdy mówię o Witkowskim, w rzeczywistości mam na myśli cały zespół śledczy, którym prokurator kierował. W jego skład weszło kilku innych prokuratorów, policjantów i biegłych, którzy zajmowali się kwerendą dokumentów. To nie był zespół, któremu przyświecał jakikolwiek cel polityczny, a po prostu specjaliści, których interesowało wyjaśnienie wszystkich aspektów zbrodni jako takiej i wyjaśniali ją krok po kroku. Wracając do sprawy – troje z przesłuchanych oficerów WSI (troje, bo wśród nich była jedna kobieta) zadeklarowało, że opowiedzą prawdę o tej zbrodni, ale proszą o jedno: by państwo polskie zagwarantowało bezpieczeństwo im oraz ich bliskim. Andrzej Witkowski pojechał do swojego przełożonego, ministra Wiesława Chrzanowskiego oraz jego zastępcy, Stanisława Iwanickiego, prosząc o wsparcie. Jakimże szokiem musiało być dla tego prawego człowieka, gdy dowiedział się, że zamiast otrzymania wsparcia, utraci prowadzone śledztwo? Trudno to pojąć. Odebrane śledztwo pocięto następnie na drobne kawałki. To tak, jakbyście mieli państwo przed oczami całą układankę złożoną z puzzli, po czym rozrzucili poszczególne elementy po całym pokoju. To zrobiono z tym śledztwem. Zamącono je, by nic nie można było zobaczyć. Gdy powstał Instytut Pamięci Narodowej, opinia publiczna domagała się przywrócenia Witkowskiego do śledztwa. Przywrócono więc prokuratora do najważniejszej sprawy jego życia. Od nowa zmontował zespół śledczy, ale nauczony doświadczeniem wiedział już, że to sprawa inna niż wszystkie. Wiedział, że są w niej ciemne i niewidzialne siły, których początkowo nie brał pod uwagę. Po trzech latach prowadzonego przez siebie śledztwa był bliski finału, ale wtenczas zaczęto mu rzucać kłody pod nogi, na niebywałą skalę. Najpierw odebrano mu wszystkich współpracowników, przeniesiono ich do innych spraw, o których zdecydowano, że „są ważniejsze”.
Następnie odebrano prokuratorowi kierowcę, by został sam, i na niebywałą skalę zaczęto niszczyć mu reputację. Ale on, pomimo wszystko, wciąż szedł do przodu. Nie zatrzymano go nawet wtedy, gdy obciążono go dodatkowymi sprawami mówiąc: „Śledztwo dotyczące okoliczności śmierci księdza Jerzego nie jest jedynym”. Zajmował się nowymi sprawami, ani na moment nie zwalniając prowadzonego przez siebie śledztwa w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci księdza Popiełuszki. I cały czas szedł do przodu. Pracował po 20 godzin na dobę, prawie nie spał. Wreszcie jesienią 2004 roku, niemal w dwudziestą rocznicę zbrodni, był już prawie gotów, by iść do sądu i w związku ze zbrodnią na księdzu Jerzym oskarżyć ponad dwadzieścia osób. Wiedział, że za chwilę mu to śledztwo odbiorą, bo do tego przecież wszystko zmierzało. Liczył jednak, że po wywołaniu reakcji łańcuchowej opinia publiczna ochroni go – bo ludzie chcą znać prawdę. Pozostawał tylko jeden problem: został zobligowany do przedstawienia listy potencjalnych oskarżonych swoim przełożonym, profesorowi Leonowi Kieresowi, prezesowi IPN, i profesorowi Witoldowi Kuleszy, szefowi pionu śledczego IPN. Nie miał wyjścia i musiał przełożonym przedstawić dokumenty. Gdy przełożeni zobaczyli skład przyszłej ławy oskarżonych, na której mieli się znaleźć generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak, a u ich boku autorytety III RP, Witkowski został wezwany z Lublina do Warszawy i, podobnie jak 13 lat wcześniej, pozbawiony śledztwa. Dokumenty przekazano do Torunia, a później do Warszawy. Potem krążyły od jednego prokuratora do drugiego, aż utknęły na lata zapomniane, w zapomnianej szafie, w zapomnianym archiwum nierozwiązanych spraw. Do dziś śledztwo to nie zostało zamknięte.
Prawdopodobnie jest to najdłużej trwające śledztwo w Polsce. W tym roku mija 31 lat od zbrodni, a śledztwo wciąż trwa – oczywiście tylko w sposób formalny, bo od lat nic się w tej sprawie nie dzieje. Po prostu każdy, kto zapoznał się z aktami, wie, jak olbrzymi potencjał w nich drzemie i dlatego nikt nie chce wziąć na siebie umorzenia. Z drugiej strony, dla tych samych powodów i oczywiście wskutek działania niewidzialnych mocy, nikt nie ma odwagi, by spuentować śledztwo aktem oskarżenia. Więc tak sobie trwa, zamrożone, zapomniane, nikomu niepotrzebne. Czy aby jednak na pewno nikomu? Prokurator Andrzej Witkowski jest jedyną osobą, która może tę sprawę wyjaśnić i zamknąć. Bo nawet wtedy, gdy formalnie się nią nie zajmował, był zwornikiem wiedzy. To do niego spływały informacje, w sposób formalny i nieformalny. Jego uczciwość, krystaliczność i profesjonalizm były i są gwarantem, że ta sprawa może zostać wyjaśniona. Jaka jest stawka? Chodzi nie „tylko” o wyjaśnienie wszystkich okoliczności śmierci księdza Jerzego Popiełuszki, lecz o coś znacznie więcej – o przywrócenie nam w prawdzie wielkich zakłamanych obszarów najnowszej historii Polski. Na kanwie tej historii zbudowano bowiem wiele faktów i mitów, a wielkie autorytety III RP zawarły pakty i układy z tymi, którzy wydali rozkaz zamordowania księdza Jerzego. Na kanwie tej zbrodni zamordowano świadków, łącznie 17 osób. Byli to ludzie, którzy mieli odwagę podważać w zeznaniach wersje procesu toruńskiego i nie doczekali wyjaśnienia prawdy. To wszystko, o czym tu mówię, działo się już w III RP.
Służby specjalne maja długie ręce…
Pamiętam swoją rozmowę z policjantem z zespołu śledczego prokuratora Andrzeja Witkowskiego – z Janem Samborskim. Pamiętam, jak ten twardy policjant z przerażeniem mówił, że nic nie powie w sądzie, bo ma jedyną córkę, której zagrożono śmiercią. A on wie, że ludzie, którzy to mówili, nie blefowali. Wiedząc to i owo o służbach specjalnych uwierzyłem, że mówi prawdę. O wielu rzeczach nie mogę tu państwu opowiedzieć. Bo to nie jest historia, lecz coś, co wciąż trwa. I w zasadzie każdy, kto się tą sprawą zajmował, prędzej niż później odczuł to na własnej skórze. Chciałbym, abyście państwo wiedzieli, że męczeństwo księdza Jerzego było wielokrotnie większe, niż nam się wydaje. W zeznaniach odbieranych przez prokuratora Witkowskiego widać, jak wielkie było to męczeństwo. Widać to w zeznaniach setek osób. Nie chodziło tylko o sam akt męczeństwa. Chodziło o to, co z księdzem Jerzym służby specjalne robiły już wcześniej. Może znacie państwo film mojego kolegi Rafała Wieczyńskiego pt. „Popiełuszko, wolność jest w nas”. Występuje tam ksiądz prymas Józef Glemp, który rozmawia z księdzem Jerzym w ciepły, ojcowski sposób: „Ksiądz zawsze może do mnie przyjść, zawsze znajdę dla księdza czas”. Niestety, nie tak te rozmowy wyglądały. To były bardzo trudne, bardzo smutne rozmowy. Gdy ksiądz Jerzy wracał z Pałacu Mostowskich, z Komendy Stołecznej Milicji, wracał z podniesioną głową: „Możecie ze mnie szydzić, ale mam Pana Boga i nic mi nie możecie zrobić. Bo któż, jak nie Bóg!”.
Gdy jednak wracał od księdza prymasa, zachodził do mieszkania państwa Janiszewskich – serdecznych przyjaciół, lekarzy mieszkających przy ulicy generała Zajączka w Warszawie, opodal kościoła św. Stanisława Kostki – siadał na krześle i jak zeznali w śledztwie ci ludzie, a których relacje potwierdziło wiele innych osób, m.in. sędzina Jadwiga Sokół, siadał na krześle i na podłogę leciały mu łzy wielkości grochu. Pytał: czemu mój ojciec mi to robi ? A co robił ów „ojciec”? Krzyczał, że ksiądz jest karierowiczem, który zostanie wysłany na wieś bez prawa głoszenia kazań, bo wykorzystuje robotników, bo zawłaszcza dary z Zachodu, bo minął się z powołaniem i nie powinien być kapłanem. Każde z tych oskarżeń było jak cięcie mieczem. Ale nie oceniajcie państwo księdza prymasa zbyt pochopnie i zbyt surowo, bo to nie jego tu oskarżam. Do księdza prymasa przychodziło wiele osób, którym ksiądz prymas ufał. I ci ludzie, w rzeczywistości agenci służb specjalnych, przedstawiali przed prymasem spójny, a zarazem kłamliwy i straszny wizerunek księdza Jerzego. Wyobraź- my sobie, że do kogoś z państwa podchodzi 10 osób, którym ufacie. I wszystkie mówią coś o innej osobie – w zasadzie mówią to samo. Czy nie uwierzylibyście im, gdyby ci często nieznający się nawzajem ludzie, mówiący pozornie spójnie i logicznie, przedstawili wam w fałszywym świetle odmalowany obraz innej osoby? Sądzę, że każdy z nas by uwierzył. Bo skąd niby mielibyśmy wiedzieć, iż w rzeczywistości ludzie ci są agenturą służb specjalnych? To właśnie robiono z księdzem Jerzym. Zanim go zamordowali, w oczach wielu zniszczyli jego wizerunek, zamordowali go za życia. Dziś wielu chciałoby zapomnieć o tym, że uwierzyli w kłamstwo. Ale fakty nie wymagają interpretacji, bo są, jakie są. I jest faktem, że ksiądz Jerzy straszliwie cierpiał z tego powodu – to widać w relacjach jego przyjaciół.
Sumliński: Morderstwo Popiełuszki to zbrodnia założycielska III RP Morderstwo Popiełuszki to zbrodnia założycielska III RP
Dlaczego opowiadam o tym wszystkim? By pokazać te straszne siły i metody służb specjalnych, które były i są! W efekcie działania tych sił ksiądz Jerzy poszedł na śmierć w samotności, otoczony zewsząd zdrajcami, zdradzony nawet przez najbliższego przyjaciela. Andrzej Witkowski chciał to wszystko udowodnić i pokazać w sądzie. Także to, że ksiądz Jerzy odchodził w poczuciu osamotnienia i niezrozumienia ze strony swoich przełożonych. Bo ksiądz Jerzy nie wiedział, że służby specjalne PRL wykonują aż tak straszną „pracę” i tak bardzo niszczą jego wizerunek w oczach przełożonych. Nie wiedział tego – mógł się tylko pewnych rzeczy domyślać, ale nie miał świadomości, jak potężna była skala tych działań. Zamknijcie więc oczy i wyobraźcie sobie państwo męczeństwo księdza Jerzego. Czy widzicie je? Mam wrażenie, że dopiero po latach jego pełnię zobaczył ksiądz prymas, z którym ongiś miałem bardzo długą rozmowę, prowadzoną zresztą wespół z Andrzejem Witkowskim. Było to w roku 2005. Po tym, co ksiądz prymas od nas usłyszał, powiedział: „Teraz dopiero rozumiem, jak wielkie było męczeństwo księdza Jerzego, nie tylko zresztą fizyczne”. W jakiejś mierze to, co robiono z księdzem Jerzym, później robiono z ludźmi, którzy próbowali wyjaśnić tę zbrodnię. Jakie szykany spadały na mojego przyjaciela, księdza Stanisława Małkowskiego, który także miał zginąć! Nie zdążono go zamordować, ale były takie plany. Pamiętam, że kiedy w roku 2005 dotarłem do mojego kolegi, Sławomira Jóźwika, dyrektora Agencji Filmowej Telewizji Polskiej, a także do Andrzeja Urbańskiego, prezesa TVP, przekonywałem ich: – Teraz jest moment, teraz jest czas, by pokazać Polakom prawdę o tej zbrodni.
Bo książkę przeczyta kilkadziesiąt, może sto tysięcy ludzi, ale film obejrzą miliony. Zróbmy więc film, pokażmy całą prawdę, pokażmy nie tylko okoliczności śmierci księdza Jerzego, ale to wszystko, co zrobiono z tą zbrodnią później. Ile kłamstw, mitów, fałszywych autorytetów. Zapamiętałem pierwsze zdanie Sławka Jóźwika: – Ale chyba nie jest to oparte o śledztwo szaleńca Witkowskiego? Zapytałem: – Dlaczego szaleńca? – Bo na mieście się tak mówi… Proszę państwa, co to znaczy, że „na mieście się tak mówi?” Co znaczy plotka? Jest jak rozpruta poduszka na wietrze, z której każde pióro leci w inną stronę. Są nie do wyłapania. To właśnie zrobiono z Andrzejem Witkowskim – w jakiejś mierze to samo, co wcześniej zrobiono z księdzem Jerzym i wieloma innymi. Robiono to setki razy. Podważano wiarygodność, podważano zaufanie. Pamiętam, że gdy pojechałem do Jarosława Kaczyńskiego w roku 2005, w tym samym roku, w którym odbyłem spotkanie z księdzem prymasem Józefem Glempem, i poprosiłem, by pomógł w przywróceniu śledztwa prokuratorowi Witkowskiemu, Jarosław Kaczyński odpowiedział, że szanuje prokuratora Witkowskiego, ale ludzie, którym ufa twierdzą, że ciąży na nim „rys mitomani”. Zapytałem, czy ci, którzy tak twierdzą, to aby na pewno ludzie godni zaufania? Jarosław Kaczyński obiecał mi, że jeszcze raz podda weryfikacji wszystko, co mówili. Minęły dwa lata. Spotykamy się przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie, w siedzibie PiS, i w mojej obecności Jarosław Kaczyński zwraca się do Andrzeja Witkowskiego: – Panie prokuratorze, strasznie mnie na pana temat okłamano. To byli ludzie, którym ufałem, a którzy okazali się niegodni zaufania. Oczernili pana straszliwie i dziś wiem, że jest pan jedynym człowiekiem, który może wyjaśnić tę zbrodnię.
Dlatego obiecuję panu, że w tym roku wróci pan do swojego śledztwa. Niestety, nie dane było spełnić premierowi tej obietnicy, bo jesienią 2007 roku zmieniła się w Polsce władza i zaczęły się rządy Platformy Obywatelskiej. Ale być może teraz nadchodzi czas, by tę sprawę dokończyć. Głęboko w to wierzę. Będziemy prosić o wsparcie pana Jarosława Kaczyńskiego, pana ministra Zbigniewa Ziobrę, będziemy kierować petycję do prezydenta Andrzeja Dudy. Jeżeli państwo uznacie, że warto ją poprzeć, bardzo o to proszę! Bo jeżeli nie teraz, to kiedy? Jeżeli nie ksiądz Jerzy zasługuje na prawdę – to kto? O co dziś prosi prokurator Andrzej Witkowski i o co proszę ja w jego imieniu? O sześć miesięcy zaufania, tylko tyle! Andrzej Witkowski powiedział publicznie: „Przywróćcie mi śledztwo na sześć miesięcy, a ja pokażę całą prawdę o tej zbrodni i wszystkich jej następstwach, albo zamilknę na zawsze”. Czy nie warto zaufać prokuratorowi, który prosi o tak niewiele? Czy nie warto zaryzykować – choć to żadne ryzyko! – by przywrócić nam wszystkim najnowszą historię Polski, ukazaną w prawdzie? Nie chodzi tu przecież „tylko” o wyjaśnienie wszystkich okoliczności śmierci księdza Jerzego – chodzi o znacznie więcej, o przywrócenie najnowszej historii Polski w prawdzie. Pamiętam, jak Krzysztof Wyszkowski zeznawał przed prokuratorem Witkowskim takimi mniej więcej słowy: – Gdy jeszcze ufałem Lechowi Wałęsie, prezydentowi Polski, poszedłem do niego i powiedziałem: „Lechu docierają do mnie informacje, że z tą zbrodnią wszystko było inaczej, niż nam się to przedstawia.
Ty masz narzędzia, żeby coś z tym zrobić”. I jak relacjonował Wyszkowski, Lech Wałęsa miał mu odpowiedzieć: – Nie dotknę się tego, bo gdybym zajął się tą sprawą, Polska rozpadłaby się na kawałki. Krzysztof Wyszkowski w swoich zeznaniach, które są w IPN, puentuje: – Jaka to sprawa, której prezydent Polski bał się dotknąć i był przerażony, jak małe dziecko? Apeluję do państwa w tym miejscu: nie bójmy się prawdy! Pamiętam, jak kiedyś, jako dziennikarz TVP, pojechałem do przyjaciela księdza Jerzego Popiełuszki, dyrektora muzeum archidiecezji warszawskiej, księdza Andrzeja Przekazińskiego. W pierwszym zdaniu mówi do mnie: – Jeżeli mamy rozmawiać, niech pan wyłączy kamerę. W następnym zdaniu dodaje: – Nie grzebcie się w tej sprawie. Zostawcie ją, bo zablokujecie beatyfikację Jurka. Odpowiedziałem, że nawet Jan Paweł II prosił i apelował, by wyjaśnić sprawę śmierci księdza Jerzego, bo prawda o niej nie została dotąd wyjaśniona. To jest testament Ojca Świętego Jana Pawła II. Czy prawda może czemukolwiek szkodzić? – Czemu ksiądz tak mówi? – pytałem. Ale ksiądz Andrzej Przekaziński nie słuchał i powtarzał tylko, jak mantrę: – Zostawcie tę sprawę! Zostałem przy swoim zdaniu, ksiądz Andrzej przy swoim. Minęły dwa lata. IPN publikuje dokumenty, z których wynika, że ksiądz Andrzej Przekaziński donosił na swojego przyjaciela i był współpracownikiem służb specjalnych PRL. Nie chodziło mu zatem o to, że dociekając prawdy można niechcący zablokować proces beatyfikacyjny czy kanonizacyjny. Chodziło o to, że przy okazji badania sprawy można dowiedzieć się wielu niewygodnych faktów o wielu wpływowych osobach, które wciąż trzymają rękę na pulsie. Nie bójmy się prawdy!
Dawno temu, w 1987 roku, jako młody chłopak, byłem na mszy świętej na Westerplatte odprawianej przez Ojca Świętego. Pojechaliśmy z Warszawy z grupą przyjaciół. Zapamiętałem słowa Jana Pawła II, który mówił: „Każdy z nas powinien mieć takie swoje Westerplatte, którego będzie bronić bez względu na koszty”. Myślę, że to jest takie Westerplatte. Pytam zatem: jak długo jeszcze będziemy traktowani jak dzieci, przed którymi ukrywa się prawdę? W imię jakich racji? Bo jest zbyt szokująca? Czy dlatego pytania mają przechodzić z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna, bez końca? Proszę państwa, abyście poparli tę sprawę. Jeżeli Andrzej Witkowski nie poprowadzi tego śledztwa, prawda ujrzy światło dzienne może dopiero za wiele lat, kiedy nas już nie będzie na świecie. My wszyscy, jak tu jesteśmy, już jej nie poznamy i może dopiero gdzieś, kiedyś w przyszłości historycy sięgną do zapomnianych, okrytych kurzem akt, dla następnych pokoleń…
By na koniec unaocznić państwu, jak bardzo ta sprawa nie jest historyczną, lecz jest historią, która trwa, opowiem o jednym wydarzeniu. Miało miejsce podczas mojej sądowej potyczki z Waldemarem Chrostowskim, która poprzez sąd okręgowy i apelacyjny trafiła do Sądu Najwyższego, a ten stwierdził w swojej sentencji: „Nie jesteśmy w stanie ocenić, czy Waldemar Chrostowski był agentem SB, czy nie, ponieważ nie udostępniono nam do wglądu najważniejszych dokumentów, które skierowano do zbioru zastrzeżonego”. Co ostatecznie Sąd Najwyższy zapisał w sentencji wyroku tej sprawy? Że prawdę o niej pokaże historia! Pytałem potem wielu prawników, czy znają inną sprawę, w której Sąd Najwyższy odesłałby nas do historii. Odpowiadali zgodnie, że nie ma takiej drugiej sprawy i takiego drugiego wyroku, w których Sąd Najwyższy powiedziałby: „My nie wiemy, niech to oceni historia”. Ja nie chciałbym, żebyście państwo, żeby Polacy zostali odesłani do historii. Mamy niepowtarzalną szansę pokazania tej sprawy i przywrócenia nam najnowszej historii Polski w prawdzie. Zróbmy to więc – zróbmy to razem!
(Zapis wystąpienia autora w PE w Brukseli, stanowiący fragment książki pt. „Pogorzelisko”)
Wojciech Sumliński
sumlinski.plfronda.pl
fot. Erazm Ciołek / Forum

wtorek, 16 sierpnia 2016

Czy coś łączy Rothschildów z nachodźcami w Europie?


Rothschild ucieka z Europy. De Beers zamyka swój biznes w Londynie i przenosi się do Afryki.

Cecil Rhodes w 1888 roku pod koroną królewską, we współpracy z Nathanem Rothschildem zbudował monopol (De Beers company) handlujący diamentami. Rhodes w swojej ostatniej woli poświęcił cały swój majątek na stworzenie anglo-amerykańskiego tajnego stowarzyszenia funkcjonującego obecnie jako Chatham House/CFR, kontrolującego światową politykę, mającego urzeczywistnić cel stworzenia globalnego rządu. Obecnie De Beers, który jest nadal gigantem sprzedaży diamentów zwija swoją działalność z Anglii i przenosi się do Afryki.
             Jak podaje dailymail.co.uk "Gigant sprzedaży diamentów De Beers przeprowadza ostatnie “aukcje” w Londynie w tym tygodniu, ponieważ przygotowuje się do przeniesienia swoich domów aukcyjnych do południowej Afryki. Od następnego miesiąca międzynarodowe operacje sprzedaży, które obejmują 85 z 300 londyńskich pracowników De Beers, mają przenieść się do Gaborone, stolicy Botswany. [...] Ostatni tydzień aukcji, które będą miały miejsce w Londynie ma się zakończyć jutro. Decyzja, aby przenieść firmę, podjęta w 2011 roku, będzie kosztować prawie 74 miliony funtów, zawierając w sobie nowe biura w Gaborone, konkludując rok negocjacji między anglo-amerykańskim De Beersem i Botswaną, największym producentem diamentów. Ruch ten został okrzyknięty jako "koniec epoki". De Beers, założony przez Cecila Rhodesa w 1888 roku, rozpoczął działalność w Londynie pod koniec 1930 roku."
          Od roku 1885 do 1966 Botswana była brytyjskim protektoratem pod nazwą Beczuana, dziś członek Unii Afrykańskiej. Jest to terytorium wojen burskich (1880-1902) gdzie Brytyjczycy wymordowali w obozach koncentracyjnych Burów aby przejąć kontrolę nad tym terytorium.
            Obecnie Botswana notuje najwyższy wzrost PKB na osobę na świecie. Średni wzrost w latach 1966-1999 wyniósł ponad 9%. Ten rozwój Botswana zawdzięcza głównie reformom gospodarczym oraz wydobyciu diamentów. W chwili obecnej Botswana boryka się z epidemią AIDS: według szacunków co trzeci mieszkaniec tego państwa jest zarażony wirusem HIV. Państwo to, podobnie jak RPA, Namibia, Zambia, Mozambik, Suazi, Lesoto jest nadal pod pełną kontrolą Brytyjczyków jako część Wspólnoty Narodów. (więcej informacji na commonwealth-of-nations.org)
      Rothschild podobnie jak elity tego świata musi wiedzieć, że świat Zachodu nie będzie dalej miejscem do prowadzenia normalnej działalności, ten strategiczny ruch inaczej nie miałby sensu. Globalista J. Attali w swojej książce “A brief history of the future” (2006) pisał, iż przez najbliższe 2-3 dekady będziemy żyli w pogłębiającym się chaosie. "Jak już wspomniano, w tym tempie, to nie jutrzejsza Afryka będzie pewnego dnia przypominała dzisiejszy Zachód, ale cały Zachód będzie przypominał dzisiejszą Afrykę." napisał dobitnie opisując zaplanowaną przyszłość.

za PP. napisane w 2011r.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

głos w dyskusji



AndrzejM72 Niedziela, 26 Czerwca 2016, 21:31


Brytania była stronnikiem interesów USA w ramach UE. Teraz USA tracą swój najsilniejszy "punkt wejścia w UE. Logicznie pozostaje im wzmocnić Polskę - jedynego sensownego kandydata w tej sytuacji. Oczywiście w pierwszym momencie politycy USA będą starali się to przedstawić odwrotnie, że to my mamy problem i musimy się wieszać na klamce Waszyngtonu. Na pewno dobrym kubłem zimnej wody dla Amerykanów byłaby wizyta Szydło lub Waszczykowskiego w Pekinie dla z pakietem konkretnych propozycji do podpisanych memorandów, no i dla omówienia nowych perspektyw politycznych po Brexicie. Przecież np. City tak bardzo chciało być centrum finansowym dla inwestycji w ramach "jedwabnego szlaku", a teraz wypada, że bardziej sensowne dla Chińczyków będą inwestycje bezpośrednie w region Europy Centralnej. Zresztą Amerykanie mają Berlin pod swoim obcasem, a przynajmniej Merkel wisi na hakach CIA z czasów FDJ, ale Amerykanie pogrywają sobie z nami z wykorzystaniem Berlina w "dobrego i złego glinę" dla wymuszenia naszego klientelizmu względem Waszyngtonu. Czas im powiedzieć: "Koniec gierki - żarty po Brexicie się skończyły, teraz nie jesteśmy już dostawką, tylko nr 1 dla was - jak dalej będziecie tak się bawili i pozwolicie Berlinowi na hegemonizację nas i reszty Unii, to będzie Mitteleuropa i unia Putina z Merkel od Lizbony do Władywostoku i wtedy macie pozamiatane jako hegemon świata, albo w końcu zaczniecie działać i naprawdę zdusicie Niemcy i nas wesprzecie - bo jak nie to "16+1" z Pekinem na czele czeka na intensyfikację". Dali za darmo Grekom [kraj 11 mln ludzi] 400 Abramsów - czas, aby Wujek Sam dał nam na początek 1000 Abramsów i kupę innego DOBREGO uzbrojenia, skasował skandaliczne bezprawne roszczenia Żydów na 65 mld USD, za to wydusił z Niemców odszkodowania dla Polski za II w.św. na 875 mld USD. Co do Abramsów - i tak planują wojne powietrzno-morską przeciw Chinom i te Abramsy im słabo potrzebne, zresztą US Army redukują, a rozwijają flotę i lotnictwo. No i niech Niemcy skasują z przeprosinami i wstydem zapis w ich Konstytucji, że granice Niemiec są z 1937 roku - czyli hitlerowskie i faszystowskie. Nie muszę mówić, że w razie TTiP zapisy dla Polski muszą być więcej, niż partnerskie. Trzeba stygmatyzować USA jako państwo, które z Wielką Brytanią zagwarantowało w układzie budapesztańskim bezpieczeństwo Ukrainy i teraz tego nie dotrzymuje. Bo to jest wyłącznie ich sprawa i ich kłopot - nie Polski, nie Europy Centralnej, tylko USA i Brytanii. Trzeba pytać wielkim głosem, czy USA jako lider NATO, hegemon świata i strona TTiP są wiarygodnym partnerem, dlaczego opuszczają Ukrainę, dlaczego zachęcają w ten sposób inne kraje, aby nie rezygnowały z broni jądrowej, a wręcz przeciwnie, robiły wszystko, by tę broń zdobyć jako PRAWDZIWEGO gwaranta bezpieczeństwa kraju. Jak USA mogą mieć zapisane w Konstytucji bronienie demokracji i jednocześnie tak zdradzać demokrację? BAARDZO nieładnie, panowie Amerykanie - wielki wstyd, cały świat musi patrzeć na was z niesmakiem jako na śliskich hipokrytów.



http://www.defence24.pl/394017,polska-polityka-zagraniczna-po-brexicie-komentarz

sobota, 11 czerwca 2016

Stanisław Michalkiewicz, krótki wykład o prawdzie!

Zielony i czerwony daje brunatny

Artykuł    tygodnik „Najwyższy Czas!”    10 czerwca 2016
Dwóch wrogów ma cywilizacja łacińska. Łatwiej to zrozumieć, gdy przypomnimy filary, na których się wspiera. Pierwszym filarem jest grecki stosunek do prawdy. Za Arystotelesem uważamy, że prawda istnieje obiektywnie, niezależnie od tego, co ludzie, a nawet większość ludzi na ten temat mniema, że prawda nie leży po środku - jak chcieliby ireniści – tylko, że leży tam, gdzie leży, a poznawanie prawdy jest powinnością człowieka rozumnego. Dlatego w cywilizacji łacińskiej powstał fenomen w postaci nauki, to znaczy – systematycznego poszukiwania prawdy, połączonego z nieustannym kwestionowaniem uzyskanych rezultatów. Drugim filarem cywilizacji łacińskiej są zasady rzymskiego prawa: że nie działa wstecz, że volenti non fit iniuria, co się wykłada, że chcącemu nie dzieje się krzywda, że nemo iudex in causa sua, co z kolei wykłada się, że nikt nie powinien być sędzią we własnej sprawie, wreszcie – że własność oznacza władzę właściciela nad rzeczą z wyłączeniem innych osób. Trzecim filarem cywilizacji łacińskiej jest etyka chrześcijańska, jako podstawa systemu prawnego państwa. Podstawą tej etyki jest uznanie, że każdemu człowiekowi, niezależnie od pozycji społecznej i sytuacji materialnej, przysługują naturalne prawa i pewne minimum godności, jako dziecku Bożemu – a prawo stanowione powinno to respektować. Jak łatwo przekonać się już na podstawie tego pobieżnego przedstawienia, cywilizacja łacińska opiera się na stabilnych podstawach, w przeciwieństwie do społecznych inżynierii. Dlatego też ideologie skoncentrowane na społecznych inżynieriach dążą do unicestwienia cywilizacji łacińskiej. W ulubionej kultowej piosence komunistów śpiewa się między innymi, że „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”. O jaki „ślad przeszłości” tu chodzi? A o jakiż by, jeśli nie o znienawidzoną przez komunistów łacińską cywilizację? Komunizm pozostaje w głębokiej i nieusuwalnej sprzeczności z łacińską cywilizacją. Nie uznaje bowiem obiektywnego charakteru prawdy, ponieważ kieruje się „mądrością etapu”. Nie uznaje zasad prawa rzymskiego, bo jest wrogiem własności. Wreszcie, nie uznaje etyki chrześcijańskiej, ponieważ forsuje walkę klas. Niektórzy durnie, również utytułowani, dopatrują się podobieństw między chrześcijaństwem i komunizmem. Ale żadnych podobieństw między chrześcijaństwem a komunizmem nie ma. Najlepiej widać to właśnie na przykładzie podejścia do nierówności społecznych. Chrześcijaństwo mówi: „daj!”, podczas gdy komunizm judzi: „bierz!” Warto o tym pamiętać zwłaszcza dzisiaj, kiedy to bardzo wielu poczciwców duraczonych jest przez grandziarzy, uwijających się wokół ugruntowania w opinii publicznej przekonania o bezalternatywnym charakterze nieubłaganego postępu. W tej właśnie dziedzinie najbardziej aktywne są od stuleci środowiska żydowskie. Snop światła na przyczyny tej wrogości rzuca opis misyjnych podróży św. Pawła w „Dziejach Apostolskich”. Święty Paweł był Żydem i odwróconym ubekiem, więc kiedy już zdecydował się na działalność misyjną na rzecz chrześcijaństwa, kierował się ku skupiskom żydowskim, jako środowiskom najlepiej sobie znanym. Tutaj jednak spotkał się z chłodnym, a nawet zdecydowanie wrogim przyjęciem i na pierwszy rzut oka dziwacznie brzmiącym zarzutem, że „działa przeciwko narodowi” - oczywiście narodowi żydowskiemu. Zarzut dziwaczny – bo św. Paweł nie głosił żadnego programu politycznego; ani nie nawoływał do uległości wobec Rzymu, ani do powstania przeciwko Rzymowi. Głosił chrześcijaństwo. Warto jednak przypomnieć, co właściwie znaczy słowo: „chrześcijaństwo”, a zwłaszcza - „chrześcijanie”. Otóż chrześcijanie – christianos – to po prostu chrystusowcy, w tym znaczeniu, jak np. hitlerowcy, czy stalinowcy, to znaczy – wyznawcy Chrystusa. Chrystusowcy wyznają chrześcijaństwo, czyli chrystianizm. A na czym polega chrystianizm? Jego istotą jest obietnica, adresowana do każdego człowieka, bez względu na epokę historyczną, przynależność cywilizacyjną, czy sytuację społeczną – że jeśli uwierzy w Chrystusa, jako Syna Bożego, to czeka go radosna nieśmiertelność, czyli „zbawienie”. Chrystianizm jest więc trochę podobny do religii żydowskiej, ale przy tych podobieństwach są głębokie i nieprzekraczalne różnice. Religia żydowska jest też ufundowana na obietnicy – że Abraham stanie się ojcem wielkiego narodu, któremu oddane zostanie terytorium „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Jest to obietnica polityczna i ekskluzywna – bo jeśli nie jesteśmy potomkami Abrahama, ani nie zamierzamy mieszkać w obszarze obramowanym tymi dwiema rzekami, to cóż nas ona może obchodzić? Tymczasem obietnica chrześcijańska jest apolityczna i uniwersalna – bo adresowana do każdego, bez względu na epokę i inne uwarunkowania. Ten chrześcijański uniwersalizm głosił św. Paweł i Żydzi nieomylnie wyczuli, że ten chrześcijański uniwersalizm nie tylko podważa, ale nawet w pewnym sensie ośmiesza żydowskie uroszczenia do wyjątkowości we Wszechświecie. Dlaczego Stwórcy Wszechświata miałoby do tego stopnia żywotnie zależeć na ulokowaniu jakiegoś plemienia ludzkiego na określonym obszarze ziemskiego globu - nie tylko trudno zgadnąć, ale nawet trudno dopatrzeć się w tym jakiejś logiki, a z kolei pomysł, że Stwórca Wszechświata może być nielogiczny, to znaczy – nieracjonalny – chociaż na swój obraz i podobieństwo stworzył rozumnego człowieka, wydaje się już kompletnie bez sensu. Toteż nic dziwnego, że Żydzi od samego początku zapałali do chrześcijaństwa nieprzejednaną nienawiścią, którą przenieśli również na łacińską cywilizację i skwapliwie łączą się z każdymi jej wrogami. Cywilizacja chrześcijańska ma zatem dwóch wrogów: Żydów i komunistów, a kręgi te częściowo na siebie zachodzą w postaci żydokomuny.
Żydokomuna w awangardzie rewolucji
Obecnie w Europie prowadzona jest komunistyczna rewolucja z tym, że według innej strategii, niż znana z poprzedniego okresu strategia bolszewicka. Składały się na nią trzy elementy: gwałtowna zmiana stosunków własnościowych, masowy terror i masowe duraczenie. Na dłuższą metę okazała się ona jednak nieefektywna, więc obecnie rewolucję komunistyczną prowadzi się według strategii zaproponowanej jeszcze w latach dwudziestych XX wieku przez włoskiego komunistę Antoniego Gramsciego. Gramsci uznał, że głównym polem bitwy rewolucyjnej powinna być sfera ludzkiej świadomości, sfera kultury, więc w jego strategii na pierwszy plan wysunęło się masowe duraczenie, prowadzone przy wykorzystaniu piekielnej triady: państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego. Narzędzia terroru są stworzone, ale nie używane w skali masowej po pierwsze dlatego, że duraczenie daje znakomite rezultaty, a po drugie – by przedwcześnie nie płoszyć potencjalnych ofiar, zgodnie z przestrogą Mikołaja Machiavellego, by „okrucieństwo i terror stosować ostrożnie i tylko w miarę potrzeby”. Stosunki własnościowe ukształtują się w pożądany sposób na skutek duraczenia wspartego dyskretnie terrorem. Warto bowiem dodać, że chociaż strategia się zmieniła, to cel rewolucji komunistycznej się nie zmienił; jej celem jest wyhodowanie człowieka sowieckiego, który tym się różni od normalnego człowieka, że wyrzekł się wolnej woli. Z tego powodu człowiek sowiecki nie może żyć w normalnym świecie, bo w normalnym świecie codziennie trzeba dokonywać samodzielnych wyborów, a tej umiejętności on się nie tylko wyrzekł, ale nawet ją znienawidził. Dlatego drugim celem rewolucji komunistycznej jest stworzenie człowiekom sowieckim sztucznego środowiska, w którym mogliby żyć, w postaci państwa totalitarnego. Charakteryzuje się ono m.in. tym, ze nie toleruje żadnej władzy poza własną, a więc np. władzy rodzicielskiej, władzy religijnej, czy wreszcie – władzy właściciela nad rzeczą. Komuna i żydokomuna, która zdominowała instytucje Unii Europejskiej i instytucje wielu krajów członkowskich, jest w awangardzie tej rewolucji.
Wybory prezydenckie w Austrii
Do ostatecznej rozgrywki w wyborach prezydenckich w Austrii stanęli dwaj kandydaci: Norbert Hofer z austriackiej Partii Wolności i Aleksander Van der Bellen, wywodzący się z Partii Socjaldemokratycznej, ale w wyborach „popierany” przez Partię Zielonych, która jest ekologiczną wypustką Partii Komunistycznej w maoistowskim wydaniu. Aleksander Van der Bellen wygrał wybory o włos, dzięki „głosom korespondencyjnym”. Zanim jednak to się stało, zanim oczekiwaniom żydokomuny stało się zadość, lewactwo i postępactwo podniosło niebywały klangor na całą Europę, do czego to podobne, żeby wybory mogła wygrać „skrajna prawica”. Jak się okazuje, „wolność, prawo, lud, masoni, wszystko to taki lajkonik”, że tolerancja obowiązuje tylko na określonym etapie, jak to przewidział jeszcze w XVIII wieku pozbawiony złudzeń biskup Ignacy Krasicki: „Pod lwem starym ustawną prowadziły wojnę. Młody, że panowanie obiecał spokojne, cieszyły się zwierzęta. Niedźwiedź cicho siedział. Spytany, czego milczy – wręcz im odpowiedział: zatrzymajmy się jeszcze z tą wieścią radosną, aż młodemu lewkowi pazury urosną”. I rzeczywiście – oto w Ameryce profesor prawa z Harwardu, Mark Tushnet z pierwszorzędnymi żydowskimi korzeniami, już nie może wytrzymać obfitości gorejącego serca. Uznawszy, że „chrześcijanie i konserwatyści” przegrali „wojnę kulturową”, czyli – że rewolucja komunistyczna już zwyciężyła – wzywa, by potraktować przegranych jak „nazistów” i „rasistów”. Co to konkretnie znaczy? Ano, cóż by innego, jeśli nie skierowanie ich do obozów, a jak już, zgodnie z zaleceniem Naftalego Aronowicza Frenkla – w ciągu pierwszych trzech miesięcy wszystko już się z nich wyciśnie, skierować ich do gazu, a z pozostałości – zrobić mydło. Warto bowiem pamiętać, że mieszanina koloru czerwonego i zielonego, daje kolor brunatny. Okazuje się, że kolor brunatny na Żydów wcale nie działa odstraszająco. Nie chodzi o brunatność, tylko o to, by brunatni nie ruszali Żydów. Jeśli Żydzi przywdzialiby brunatne koszule, żeby mordować wszystkich, do których mają jakieś zastrzeżenia – w do kogóż nie mają zastrzeżeń? - to wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Czyż nie dlatego właśnie w sprawę wyborów prezydenckich w Austrii tak bardzo emocjonalnie zaangażowała się również żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją Adama Michnika? Już raz żydokomuna w Polsce przywdziała ubeckie cholewy, żeby na polecenie Stalina tresować mniej wartościowy naród polski. Ciekawe kiedy przywdzieje mundury brunatne, a może nawet czarne, z trupimi główkami na czapkach?
Stanisław Michalkiewicz

niedziela, 29 maja 2016

Czy chrześcijanie, żydzi i muzułmanie wierzą w tego samego Boga? – ks. Franciszek Knittel FSSPX


Czy chrześcijanie, żydzi i muzułmanie wierzą w tego samego Boga? – ks. Franciszek Knittel FSSPX


«My, chrześcijanie i muzułmanie, mamy wiele rzeczy wspólnych, tak jako ludzie wierzący, jak i jako istoty ludzkie (…) Wierzymy w tego samego Boga, w Boga żywego, w Boga, który stworzył świat i doprowadza swe stworzenia do ich doskonałości»1.

Słowa te wypowiedział do młodych Marokańczyków Jan Paweł II w sierpniu 1985 r. Powtórzył w ten sposób jedynie to, co powiedział do wspólnoty żydowskiej w Mainz o dialogu chrześcijańsko-żydowskim:


Przede wszystkim jest kwestia dialogu pomiędzy dwiema religiami, które – razem z islamem – były w stanie dać światu wiarę w jednego niewysłowionego Boga, który przemawia do nas i któremu pragniemy służyć w imieniu całego świata.

Słuchając słów papieża, można by sądzić, że chrześcijaństwo, judaizm i islam czczą tego samego Boga. Czy możemy wyprowadzić z tego wniosek, że wszystkie religie oddają cześć temu samemu Bogu? Praktyka międzywyznaniowych spotkań modlitewnych w intencji pokoju (takich jak spotkanie w Asyżu w 1986 r.) zdawałaby się sprzyjać takiej interpretacji. Bez wątpienia ta doktryna, wspierana przez wspomniane wyżej praktyki, wydaje się pociągająca dla wielu współczesnych ludzi. Czy jednak jest zgodna ze zdrowym rozsądkiem oraz zasadami wiary katolickiej? (…)
Zdrowy rozsądek

Pragnienie osiągnięcia jedności oraz zakończenia niekończącej się walki pomiędzy prawdą a błędami popycha wielu współczesnych do stworzenia własnej, odpowiadającej im koncepcji prawdy. Wedle tej koncepcji nikt nie posiada całej prawdy, wszyscy posiadamy jedynie różne jej elementy. W sferze religii wyraża się to w sposób następujący: wszystkie religie mówią nam o Bogu, jednak z różnych i wzajemnie się uzupełniających punktów widzenia.

Twierdzenie takie byłoby jednak pogwałceniem podstawowych praw logiki, gdyż albo prawdy te są częściowe, niesprzeczne i uzupełniające się wzajemnie, a w rezultacie dają nam bardziej dogłębne poznanie rzeczywistości – albo też są ze sobą sprzeczne, a wówczas jedna z nich jest fałszywa.

Dwa twierdzenia dotyczące tego samego przedmiotu, ujmujące go z dwóch różnych punktów widzenia, mogą być równocześnie prawdziwe. I przeciwnie, dwa diametralnie sprzeczne twierdzenia dotyczące tego samego przedmiotu i ujmujące rzecz z tego samego punktu widzenia nie mogą być równocześnie prawdziwe: jedno z nich jest z pewnością fałszem.

Weźmy konkretny przykład. Jeśli powiem, że mój samochód jest niebieski, a osoba, z którą rozmawiam, doda, że to cadillac, obaj możemy mieć rację. Jeśli jednak będę twierdzić, że mój samochód jest niebieski, a kto inny będzie temu zaprzeczał, jeden z nas z pewnością będzie się mylił.
Religie w ogólności

Co jednak widzimy w przypadku religii? Są one wzajemnie sprzeczne w najbardziej zasadniczych punktach swych doktryn. O. Garrigou-Lagrange poczynił następującą, bardzo prostą obserwację:


Pomiędzy różnymi religiami istnieją liczne sprzeczności i przeciwieństwa.

Odnośnie do prawd, w które należy wierzyć: pomiędzy politeizmem, panteizmem i monoteizmem; widzimy też, że chrześcijaństwo wyznaje Bóstwo Jezusa Chrystusa, które jest negowane przez judaizm i islam; również nieomylność Kościoła jest uznawana przez katolików, a odrzucana przez protestantów.

Odnośnie do zasad moralnych: w jednych religiach dopuszcza się poligamię i rozwody, w innych są zakazane – a przecież nie mogą być one (…) równocześnie dozwolone i niedozwolone.

Odnośnie do kultu: niektóre są czyste i uczciwe, inne same w sobie nieludzkie i bezwstydne. Absurdem byłoby twierdzić, że Bóg może traktować na równi wszystkie religie. Podczas gdy jedna naucza prawdy, inne nauczają kłamstwa; jedna prowadzi do dobra, inne wiodą do zła. Byłoby to równoznaczne z twierdzeniem, że Bóg jest obojętny wobec dobra i zła, wobec tego, co jest uczciwe i bezwstydne2.

Zwykła refleksja i zdrowy rozsądek dowodzą, że religie mają fundamentalne dogmaty, które są ze sobą sprzeczne. Skoncentrujmy się w tym miejscu na islamie i judaizmie.
Islam

Czego naucza islam w kwestii fundamentalnych prawd wiary katolickiej?3

Trójca Święta:

Zaprawdę, ci są niewiernymi, którzy powiadają: „Allach, On jest Mesjaszem, synem Marii”4.

Nie powiadajcie: „Jest ich troje”. Odstąpcie od tego, tak bowiem będzie dla was lepiej. Zaprawdę, Allach jest Jedynym Bogiem. On jest Święty, daleki od posiadania syna5.

Wcielenie:

Zaprawdę, sprawa Jezusa w związku z Allachem podobna jest do sprawy Adama. Pan stworzył go z pyłu, a potem powiedział do niego: „Bądź”, a ten stał się6.

I powiadają: „Miłosierny Bóg wziął sobie syna”. (…) Niechybnie wypowiedzieliście rzecz najbardziej ohydną. (…) Albowiem przypisują syna Bogu Miłosiernemu7.

Ukrzyżowanie i odkupienie:

Powiadali: „Zabiliśmy Mesjasza, Jezusa, syna Marii, Posłańca od Allacha”, podczas gdy nie zabili go ani nie spowodowali jego śmierci na krzyżu, on bowiem tak tylko wyglądał jak ktoś ukrzyżowany; ci, którzy mają w tym względzie różne zdania, są z pewnością w stanie zwątpienia co do tego; nie posiadają o tym pewnej wiedzy, lecz tylko słuchają domysłów, a nie zdobyli w tej sprawie pewności8.

Wszystkie te tezy są sprzeczne z wiarą katolicką. W jaki sposób mogłyby nas prowadzić do oddawania czci jednemu i temu samemu Bogu? Podkreśla to prof. Roger Arnaldez, kiedy pisząc o monoteizmie, stwierdza:

Terminem monoteizmu objęliśmy wszystko. Wielu ludzi wierzy w to, że jest tylko jeden Bóg. Zasadnicze pytanie (…) brzmi jednak: kto jest tym Bogiem. W tym momencie monoteizm pęka i znaczy jedynie tyle, co etykietka, która w istocie nic nie wyraża.

Przyjmijmy, że człowiek jest przekonany, iż blok skalny jest jedynym Bogiem i kieruje do niego swe modlitwy. Dlaczego mielibyśmy odmawiać mu prawa do miana monoteisty? A co z deistami? Chrześcijańscy teologowie zawsze uważali ich za wrogów, a jednak wierzą oni w jednego Boga: Voltaire był monoteistą.

Powiecie mi jednak, że atakował on doktrynę chrześcijańską: podobnie czyni Koran, odrzucający trzy najbardziej podstawowe tajemnice chrześcijaństwa: Trójcę Świętą, wcielenie oraz odkupienie9.

Odnosząc się w sposób bardziej konkretny do islamu, ten sam autor pisze dalej:

Jest oczywiste, że jeśli Bóg jest jeden, ale nie trójjedyny, błędem jest wyznawać wiarę w Trójcę: jeśli jednak przeciwnie, jest On równocześnie jeden i trójjedyny, błędem jest twierdzić, że jest jeden, a nie trójjedyny. Logika nie dopuszcza, by Bóg jeden i trójjedyny był identyczny z Bogiem nietrójjedynym. Jednak Koran, „Słowo Boże”, neguje Trójcę. Bóg, który neguje Trójcę, nie może być tożsamy z Bogiem, który sam jest Trójcą10.

Musimy więc wyciągnąć z tego wniosek, że to, w co każe wierzyć islam, nie jest identyczne z wiarą katolicką. Obiektywnie mówiąc, katolicy nie wierzą w tego samego Boga, co muzułmanie.
Judaizm

A co z judaizmem? Prawdą jest, że starotestamentowy judaizm przygotował świat na przyjście Chrystusa. W tym właśnie celu Bóg chronił lud Izraela przed politeizmem i zachował go w monoteizmie. Jednak Ewangelia objawia nam, że w Bogu istnieją nieoczekiwane bogactwa: troistość Osób. Tajemnica Trójcy Świętej stanowi zamierzone przez Boga rozwinięcie i realizację tajemnicy Jego jedności. Konsekwentnie musimy powiedzieć, że Bóg Starego Przymierza i Bóg w Trójcy Nowego Przymierza to jedna i ta sama rzeczywistość.

Można by podnosić obiekcję, że Bóg, który objawił się synom Izraela, nie dał się poznać jako Trójca. To prawda, jednak przez ten fakt nie przestaje On być Bogiem chrześcijan, po pierwsze dlatego, że Biblia, w odróżnieniu od Koranu,


nie naucza, że Bóg nie jest Trójcą; a po wtóre dlatego, że objawienie zawarte w Biblii, poprzez łatwo zauważalną pedagogikę biblijną, zyskuje ostateczne wypełnienie w objawieniu chrześcijańskim11.

Bóg, do którego modlą się dziś żydzi, to Bóg, który jest jeden, ale też przede wszystkim Bóg antytrynitarny. Zaprawdę, jeśli dogmat katolicki definiuje tajemnicę Trójcy Świętej jako „tajemnicę jednego Boga w trzech równych i różnych osobach”, żydzi mogliby sformułować swą naukę o Bogu następująco: „tajemnica jednego Boga w jednej osobie”. Tak więc: jedna czy trzy osoby? W rzeczywistości te dwie nauki są ze sobą nie do pogodzenia.

Sprzeczność między chrześcijaństwem a judaizmem dotyczy zwłaszcza osoby naszego Pana Jezusa Chrystusa. Czy jest On Synem Bożym i Bogiem? „Tak” – odpowiadają katolicy. „Nie” – twierdzą żydzi. Tak więc: czy jest On Bogiem, czy nie? Musimy wybrać: te dwa twierdzenia nie mogą być równocześnie prawdziwe12.

Sprzeciw wobec osoby Chrystusa Pana jest odczuwalny wyraźnie przez samych Żydów. Albert Mammi, Żyd z Tunezji, pisał w 1962 r.:

Czy chrześcijanie zawsze zdają sobie sprawę, co może oznaczać dla Żydów imię ich Boga, Jezusa? Dla Żyda, który nigdy nie przestał wierzyć i praktykować swej własnej religii, chrześcijaństwo jest największą teologiczną i metafizyczną uzurpacją w historii; jest bluźnierstwem, duchowym zgorszeniem, przewrotem.

Dla każdego Żyda, nawet ateisty, imię Jezusa jest symbolem niebezpieczeństwa, tego największego niebezpieczeństwa, jakie wisiało nad ich głowami przez wieki i które mogło doprowadzić do katastrof, których (…) nie potrafili powstrzymać. Imię to jest częścią i elementem absurdalnych i szalonych oskarżeń o potworne okrucieństwo, które uczyniło ich życie społeczne trudnym do zniesienia. Imię to stało się w końcu dla nich jednym ze znaków, jednym z symboli wielkiej machiny, która otacza ich, potępia i wyklucza.

Niech nasi chrześcijańscy przyjaciele wybaczą mi, aby jednak lepiej zrozumieli o co mi chodzi i by posłużyć się ich własnym językiem, powiedziałbym, że dla Żydów ich [chrześcijan] Bóg jest diabłem, jeśli, jak twierdzą, diabeł jest symbolem i streszczeniem wszystkiego, co na tym świecie złe, jest zarazem wszechmocny i niesprawiedliwy, niepojęty i niezmordowanie starający się zmiażdżyć zdziczałe istoty ludzkie13.

Również reakcja matki Edyty Stein na nawrócenie córki na katolicyzm była symptomatyczna dla stosunku dzisiejszych żydów do Jezusa Chrystusa: „Nie mam nic przeciwko niemu. (…) Mógł być dobrym człowiekiem. (…) Dlaczego jednak czynił się podobnym Bogu?”14.

Odrzucenie Bóstwa Chrystusa jest spoiwem, wiążącym dzisiejszych Żydów z tymi, którzy skazali Mesjasza na śmierć:

Dla każdego, kto czyta Ewangelię, jest jasne, że Jezus został potępiony przez Sanhedryn z pobudek religijnych: został oskarżony o bluźnierstwo. Człowiek, który głosi sam siebie Mesjaszem i Synem Bożym, nie będąc nim w rzeczywistości, jest bluźniercą zasługującym na śmierć. Obecnie dalsze pokolenia Żydów zaprzeczają, że Jezus jest Mesjaszem i Synem Bożym. W ten sposób logicznie podpisują się pod wyrokiem wydanym przez Sanhedryn, nawet jeśli w rzeczywistości nie wygłaszają wyroku śmierci i najczęściej nie myślą o tym15.

Musimy zatem wyciągnąć wniosek, że Bóg czczony przez katolików oraz ten, któremu oddają dziś cześć wyznawcy judaizmu, nie jest jednym i tym samym Bogiem.
Poznanie Boga: kompletne czy częściowe?

Powróćmy w tym miejscu do dominującego obecnie przeświadczenia, wedle którego wszystkie religie mówią nam o Bogu, jednak z różnych i wzajemnie się uzupełniających punktów widzenia. Pytanie brzmi: czy możemy posiadać częściowe poznanie Boga?

Św. Tomasz odpowiada negatywnie, argumentując, że częściowy błąd w poznaniu rzeczywistości tak prostej jak Bóg nie jest w ogóle poznaniem:

Jeśli posiadają oni [poganie] pewne spekulatywne poznanie Boga, jest ono zmieszane z wieloma błędami: niektórzy odmawiają Mu Opatrzności nad wszystkimi rzeczami, inni czynią Go duszą świata, jeszcze inni nadal oddają cześć równocześnie wielu bóstwom. Z tego powodu mówimy, że nie znają oni Boga.

O ile złożone rzeczywistości mogą być częściowo poznane, a częściowo nieznane, również przeciwnie: byty proste nie są znane tak długo, jak nie są one poznane całkowicie. Stąd też, jeśli ktoś błądzi, choćby w niewielkim zakresie, w swym poznaniu Boga, mówi się o nim, że nie zna Go wcale16.

Nie wiedząc kim jest Bóg, ci, którzy Go nie znają, nie mogą oddawać Mu czci. Twierdzenie, wedle którego wszystkie religie czczą tego samego Boga, sprzeczne jest nawet ze zdrowym rozsądkiem, wspólnym wszystkim ludziom. Co więcej, dla katolików twierdzenie to jest bluźnierstwem, ponieważ jest równoznaczne z uznaniem Chrystusa za uzurpatora, a Jego nauk za kłamstwa.
Wiara katolicka

Zwracając się do katolików, musimy zmienić metodę argumentacji. Aby nasza argumentacja była skuteczna, musi opierać się na wspólnych zasadach: na samym rozumie, kiedy dyskutujemy z poganami, na Starym Testamencie w dyskursach z żydami, na całej Biblii, jeśli rozmawiamy w heretykami, schizmatykami lub katolikami17.

Co więc czytają katolicy w Nowym Testamencie? Całe nauczanie Chrystusa kładzie nacisk na konieczność naśladowania Go w drodze do Ojca. Znajomość Jezusa Chrystusa i posłuszeństwo Jego nakazom nie są opcjonalne: mają znaczenie zasadnicze. Poniższe cytaty nie wymagają komentarza:

„Ja jestem drogą, prawdą i życiem” (J 14, 6).

„Ja jestem bramą” (J 10, 7).

„Ja jestem dobrym pasterzem” (J 10, 14).

„Ja jestem światłością świata” (J 8, 12).

„Ten, kto wierzy w Syna, nie umrze, ale ma życie wieczne” (J 3, 16).

„Jeśli nie uwierzycie, że Ja jestem, pomrzecie w grzechach waszych” (J 8, 24).

„Kto nie oddaje czci Synowi, nie oddaje czci Ojcu, który Go posłał” (J 5, 23).

„Kto nie jest ze mną, przeciwko mnie jest” (Mt 12, 30).

„Ponieważ nie dano pod niebem ludziom żadnego innego imienia, w którym mogliby być zbawieni” (Dz 4, 12).

„Kto nie ma Syna, nie ma i Ojca. Kto wyznaje Syna, ma i Ojca” (1 J 2, 23).

Jak katolicy czytający te słowa mogą wierzyć, że wszystkie religie czczą tego samego Boga, skoro inne religie negują jedynego Pośrednika pomiędzy ludźmi a Bogiem, Jezusa Chrystusa? Jak bardzo stracili wiarę ci „katolicy”, którzy nie wierzą już w słowa Chrystusa!
Obiekcje

Czy jednak nie moglibyśmy traktować fałszywych religii jako kolejnych stadiów, pozwalających przejść stopniowo od prawd częściowych do prawdy całkowitej?

Z pewnością każdy błąd zawiera w sobie element prawdy. Strzeżmy się jednak tej iluzji, o której pisał o. Garriou-Lagrange OP: „W doktrynie całościowo fałszywej prawda nie jest duszą doktryny, ale niewolnicą błędu”18. A Ludwik Jugnet, wykładowca filozofii, dodaje:

Katoliccy teologowie wcale nie negują, że pewne prawdy można odnaleźć w protestantyzmie, judaizmie czy braminizmie. Nie o to jednak chodzi; rzecz w tym, czy są one w obrębie tych sprzecznych ze sobą doktryn wolne i – że tak powiem „u siebie”. Zauważamy, że prawdy te grają w nich rolę jedynie fragmentaryczną i niepełną. Otoczone są oczywistymi błędami, które wypaczają je i zniekształcają ich prawdziwe znaczenie – tym więc, co dominuje w fałszywej doktrynie i co powoduje, że może mieć ona naprawdę katastrofalne konsekwencje, jest duch błędu i negacji.

Na przykład judaizm i islam zawsze podkreślają jedność Boga (co jest prawdą), czynią to jednak celowo i jednostronnie, aby zakwestionować dogmat o Trójcy Św. Luter podkreślał fakt, że sama tylko łaska usprawiedliwia – i formuła ta jest zasadniczo prawdziwa; dla niego jednak wykluczała ona katolicką ekonomię sakramentów etc. Podobnie Kant rozumiał, że poznanie jest aktem, postrzegał jednak to działanie jako ślepe, twórcze i niezdolne do osiągnięcia istoty rzeczy. Marks dostrzegał rolę faktów ekonomicznych, zbyt często ignorowanych, nadał im jednak wymiar nadmierny i wyłączny, etc.

W tych systemach nie wszystko jest fałszywe, jednak duch błędu zatruwa całość. Prawdy częściowe mogą być akceptowane i przyswajane jedynie pod warunkiem, że zostaną odseparowane od błędnych doktryn (musi więc najpierw nastąpić krytyka błędu) oraz „ochrzczone” i przedstawione we właściwej perspektywie19.

Czy nie byłoby jednak lepiej pozostawić niekatolików w stanie nieprzezwyciężalnej ignorancji? To wystarczyłoby do ich zbawienia, ponieważ taką ignorancję traktuje się jako niezawinioną. Dopiero gdyby poznali prawdziwą religię i odrzucili ją, akt ten stanowiłby o ich winie i doprowadziłby do ich potępienia.

Postawa taka nie miałaby jednak charakteru nadprzyrodzonego i nie wyrażałaby szacunku dla umysłu ludzkiego, stworzonego, by poznać i ukochać Boga. Musimy też pamiętać, że granica między ignorancją zawinioną a niezawinioną w przypadku każdego człowieka jest tajemnicą Boga. Jak moglibyśmy grać w ruletkę o wieczne zbawienie naszych bliźnich? Ignorowalibyśmy wówczas usilną radę Piusa XII skierowaną do tych, którzy nie są jeszcze widzialnymi członkami Kościoła. Przynaglał ich on, by


dążyli do wydobycia się ze stanu, w którym pewności o swym własnym zbawieniu wiecznym mieć nie mogą. Albowiem, chociaż pewne nieświadome pragnienia i tęsknoty pociągają ich ku Mistycznemu Ciału Odkupiciela, to jednak pozbawieni są przebogatych darów i pomocy niebieskich, których zażywać można wyłącznie tylko w Kościele katolickim20.
Wnioski

Pozostawianie katolików i niekatolików w przekonaniu, że czczą tego samego Boga, jest błędem przeciwko rozumowi oraz grzechem przeciw wierze katolickiej. Stanowi brak miłości wobec tych, którzy zeszli z drogi prawdy – utwierdza ich w błędach. Jest też brakiem miłości wobec katolików, ponieważ naraża ich na niebezpieczeństwo utraty wiary.

Co więc powinniśmy czynić? – Doktryna katolicka uczy nas, że podstawowy obowiązek miłości bliźniego nie polega na tolerowaniu fałszywych idei, niezależnie od tego, jak szczere by były, ani na teoretycznej czy praktycznej obojętności na błędy i wady, w jakich widzimy uwikłanych naszych braci… Co więcej, sam Chrystus Pan, tak pełen dobroci wobec grzeszników, którzy zbłądzili, nie wyrażał szacunku wobec ich fałszywych przekonań, niezależnie od tego, jak bardzo szczere mogły się one wydawać. Kochał ich wszystkich, pouczał ich jednak, aby ich nawrócić i zbawić21. Ω

ks. Franciszek Knittel FSSPX

Tłumaczył Tomasz Maszczyk.

Przypisy:
Jan Paweł II podczas spotkania z młodymi muzułmanami na stadionie w Casablance, 19 sierpnia 1985.
R. Garrigou-Lagrange OP, De revelatione, Paris 1921, t. II, s. 437.
Por. „SiSiNoNo” nr 326, czerwiec 1992, s. 1–7.
Koran 5, 73.
Koran 4, 171.
Koran 3, 59.
Koran 19, 90–91.
Koran 4, 157.
R. Arnaldez, Réflexion sur le Dieu du Coran du point de vue de la logique formelle, Versailles 1997, s. 130–131.
Ibid., s. 132.
Ibid.
Por. „SiSiNoNo” nr 319, listopad 1991, s. 1–5.
A. Memmi, Portrait d’un Juif, 1962.
J. Bouflet, Edith Stein, philosophe crucifiée, Paris 1998, s. 208.
A. Santogrossi, L’Evangile prêché à Israël, Clovis 2002, s. 48.
Św. Tomasz z Akwinu, Super Joannem nr 2265.
„Niektórzy z nich, jak muzułmanie i poganie, nie zgadzają się z nami w kwestii uznawania autorytetu ksiąg Pisma św., za pomocą których moglibyśmy ich przekonywać, gdyż możemy dyskutować z żydami w oparciu o Stary Testament, a z heretykami o Nowy. Ci jednak [muzułmanie i poganie] nie przyjmują żadnych z tych argumentów” (św. Tomasz z Akwinu, Summa contra gentiles, I, 2).
R. Garrigou-Lagrange OP, De revelatione, t. II, s. 436.
Za „SiSiNoNo” nr 283, czerwiec 1988, s. 8.
Pius XII, enc. Mystici Corporis, 29 czerwca 1943, § 103.
Św. Pius X, Notre charge apostolique, 25 sierpnia 1910.

Za: Zawsze Wierni, nr 8/2008 (111)

Źródło: http://www.bibula.com/?p=2514

ZASADY PRZEDRUKU Z SERWISU INFORMACYJNEGO BIBUŁY:
Przedruki dozwolone, pod warunkiem podania źródła (np. "bibula.com" lub "Serwis Informacyjny BIBUŁA"), i/lub pełnego adresu internetowego: http://www.bibula.com/?p=2514 orazniedokonywania jakichkolwiek skrótów lub zmian w tekstach i obrazach.




poniedziałek, 23 maja 2016

WYCIEK TAJNEGO ANEKSU DO RAPORTU WSI


KANCELARIA PREZYDENTA: ANEKS TAJNY, TO PRZESTĘPSTWO
www.dziennik.pl z dnia 18. 08.2014 podaje:  
Prokuratura powinna podjąć odpowiednie działania w sprawie wycieku aneksu do raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Kancelaria Prezydenta przedstawiła swoje stanowisko po publikacji tygodnika "Wprost".
Tygodnik twierdzi, że jest w posiadaniu tajnego aneksu. Z zapisów wynika, że prezydent Bronisław Komorowski wykorzystywał materiały WSI do niszczenia podwładnych, a także patronował fundacji, która wyłudzała pieniądze z Wojskowej Akademii Technicznej.
Joanna Trzaska - Wieczorek z Kancelarii Prezydenta podkreśla, że aneks do raportu cały czas jest ściśle tajny i jego ujawnianie to przestępstwo. Zwraca uwagę, że aneksu przez trzy lata nie ujawniał prezydent Lech Kaczyński. Zdaniem Joanny Trzaski - Wieczorek, decyzja była świadectwem wiarygodności i jakości tego dokumentu.
Raport znajduje się w kancelarii tajnej i jest niedostępny dla osób postronnych.
W 2008 roku oskarżonym o ujawnienie aneksu został dziennikarz Wojciech Sumliński.
Publikacja "Wprost" jest pierwszym dowodem na wyciek dokumentu. Zdaniem Joanny Trzaski - Wieczorek, prokuratura działa w tej sprawie zbyt opieszale. Przypomina ona, że Wojciech Sumliński został oskarżony o płatną protekcję w kontekście raportu.
Wojciech Sumliński miał jakoby żądać pieniędzy od jednego z funkcjonariuszy za pozytywną weryfikację. Podpułkownik Leszek Tobiasz zmarł w 2011 roku, w niejasnych okolicznościach.
KOMOROWSKI I WSI
Dorota Kania pisała już o tym w 2007 roku - we "Wprost"
Dodano: 18.08.2014 (18:31)
„Tajna grupa oficerów działała w Sejmie i hotelu sejmowym. Stosowała techniki operacyjne, m.in. podsłuchiwanie telefonów komórkowych. Funkcjonariusze mieli też zbierać materiały obciążające parlamentarzystów.
Tak w 2000 r. byli nielegalnie inwigilowani przez Wojskowe Służby Informacyjne posłowie z sejmowej Komisji Obrony Narodowej.
Zachowały się dowody tej operacji, m.in. tajne notatki i sprawozdania” - pisała Dorota Kania we "Wprost" już siedem lat temu. Poniżej całość artykułu:
„Kto ponosi odpowiedzialność za nielegalne działania tajnej grupy WSI?
Nasi rozmówcy wskazują na gen. Tadeusza Rusaka, byłego szefa WSI, którego nazwisko nie znalazło się w pierwszej części raportu z weryfikacji tych służb w kontekście łamania prawa.
W sprawie pojawia się też nazwisko Bronisława Komorowskiego, ówczesnego ministra obrony.
ABSOLUTNY SKANDAL
W tle operacji WSI były ogromne pieniądze. W 2001 r. miała nastąpić gruntowna modernizacja techniczna sił zbrojnych, przygotowywano decyzje o unowocześnieniu armii i zakupach uzbrojenia oraz sprzętu wojskowego. Posłowie zajmowali się też opiniowaniem rządowego projektu dotyczącego wyboru samolotu wielozadaniowego.
Ważyły się także losy szkół wojskowych. – Chodziło o to, by wiedzieć, jakie decyzje mogą być podjęte przez komisję w sprawie konkretnych ustaw i wniosków ministra obrony. Ta wiedza dawała możliwość odpowiednio szybkiej reakcji. Materiały z tych operacji trafiały do dowódców, a później miały być przekazane szefom WSI – twierdzą nasi rozmówcy.
W komisji zasiadali wówczas m.in. Jerzy Szmajdziński (SLD), Janusz Zemke (SLD), Janusz Onyszkiewicz (UW), Paweł Graś i Paweł Piskorski, wówczas posłowie niezrzeszeni. Szefem WSI był Tadeusz Rusak, a jego zastępcami Mariusz Marczewski i Kazimierz Mochol.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo. Materiały operacyjne trafiały do innych osób z kierownictwa, ale nie mogę powiedzieć do kogo, bo naraziłbym się na ujawnienie tajemnicy państwowej – mówi dziś Mariusz Marczewski. Z kolei gen. Tadeusz Rusak nie chciał z nami rozmawiać. Zdumienia nie kryje natomiast późniejszy szef WSI Marek Dukaczewski. – Jeżeli do czegoś takiego doszło, to mamy do czynienia z absolutnym skandalem – ocenia Dukaczewski.
SKOK NA WOJSKOWĄ AKADEMIĘ TECHNICZNĄ
Pierwszy ślad nielegalnych działań tajnej grupy WSI wobec posłów z sejmowej Komisji Obrony pojawił się w grudniu 2000 r., gdy posłowie mieli się zająć ustawą o szkolnictwie wojskowym.
Dlaczego WSI tak bardzo interesowały się na pozór mało znaczącą ustawą? – Ważyła się przyszłość Wojskowej Akademii Technicznej. Planowano, przekształcenie jej w uczelnię cywilną. Była też koncepcja, by połączyć WAT z innymi uczelniami w ramach powołania jednolitego uniwersytetu wojskowego.
Ale służbom wojskowym zależało na tym, by nic się nie zmieniło, bo uczelnia była kurą znoszącą złote jajka – mówią nasi rozmówcy.
Jako przykład podają sprawę opisaną w I części raportu komisji weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych. WAT zawarła umowy leasingowe z korporacją Adar, przy czym korzyści odnosiła głównie ta ostatnia.
Jej przedstawicielem był człowiek, który posługiwał się kilkoma paszportami, występował m.in. jako Litwin Valerijus Baskovas, Białorusin Igor Kapylov, lub jako Cypryjczyk Konstantinos Pelivanidis.
W latach 1996-2001 WAT zawarła z Adarem m.in. umowę leasingowania jachtu na sumę ponad 50 mln zł. Pieniądze z umów WAT z korporacją trafiały na konto cypryjskiego banku.
– Wiem, że WSI bardzo interesowały się WAT, i to nie tylko ze względu na rutynową kontrolę kontrwywiadowczą. Tam kwitły różnego rodzaju interesy, w których tle były służby – mówi „Wprost" Robert Lipka, wiceszef MON w rządzie AWS.
TAJNE NAGRANIE
– Zamieszanie pamiętam, nic mi natomiast nie wiadomo w sprawie operacji WSI wobec posłów – mówi Janusz Zemke, który zasiadał w sejmowej Komisji Obrony. Takich działań nie przypomina sobie też poseł PO Paweł Graś.
Fakt inwigilacji potwierdza Krzysztof Borowiak, dyrektor Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON. Jego zdaniem, zdobyte w czasie inwigilacji materiały mogły trafić do ówczesnego szefa MON Bronisława Komorowskiego.
Borowiak twierdzi, że ministerstwo reprezentowało stanowisko odmienne od opinii kierowanego przeze niego departamentu. – Kiedy zwróciłem się w tej sprawie do przewodniczącego Komisji Obrony Narodowej Stanisława Głowackiego (AWS), utraciłem zaufanie ministra – tłumaczy Borowiak. – Doszło do przedziwnej sytuacji.
Podczas rozmowy z szefem MON Bronisławem Komorowskim puścił mi on nagranie z poczty głosowej telefonu komórkowego Głowackiego. Było to moje nagranie.
Minister zaprezentował mi je z komentarzem, że to dowód na moją nielojalność i brak możliwości współpracy.
Ciekawe, skąd wziął to nagranie – mówi Borowiak.
– To bzdury. Nie mam zwyczaju posługiwać się tego typu metodami – zdecydowanie zaprzecza w rozmowie z „Wprost" Bronisław Komorowski.
WSI U SZEREMIETIEWA
O dziwnych zdarzeniach towarzyszących pracy Komisji Obrony w tamtym okresie opowiada ówczesny wiceszef MON Romuald Szeremietiew. – W kwietniu 2001 r. zauważyłem, że z naszych obrad wyciekają ważne informacje. Informacje z prac zespołu przedostawały się do ludzi związanych z branżą zbrojeniową.
Zwróciłem się wtedy pisemnie do szefa WSI Tadeusza Rusaka o podjęcie działań. Na odpowiedź się nie doczekałem, bo w lipcu 2001 r. zostałem odwołany – mówi „Wprost" Szeremietiew.
Ostatecznie w 2001 r. nie doszło do zaplanowanych przez Sztab Generalny WP zmian w szkolnictwie wojskowym ani do rozstrzygnięcia przetargu na samolot wielozadaniowy.
Materiały z nielegalnej operacji wojskowych służb trafiły do archiwum WSI”.
WNIOSEK O PRZEBADANIE SIEBIE I PREZYDENTA NA WYKRYWACZU KŁAMSTW
                         W SPRAWIE T. ZW. AFERY ANEKSOWEJ
.http://wpolityce.pl/polityka/169675-red-sumlinski-sklada-wniosek-o-przebadanie-siebie-i-prezydenta-na-wykrywaczu-klamstw-cd-procesu-ws-tzw-afery-aneksowej
„(…)Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym prokuratura, powołując się na art. 230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych…
…Zanim rozpoczęło się przesłuchanie świadka, o głos poprosił Wojciech Sumliński. Dziennikarz oświadczył, że przesłuchanie dr. Leszka Pietrzaka trwa już w sumie kilkadziesiąt godzin i jak dotąd nie wykazało ono, aby on, czyli Wojciech Sumliński, miał jakikolwiek związek ze spotkaniami świadka z płk. Leszkiem Tobiaszem. Ponieważ płk Tobiasz już nie żyje, nie ma również żadnej możliwości skonfrontowania jego zeznań z zeznaniami innych świadków, jak chociażby płk. Aleksandra L…
…W związku z tym Wojciech Sumliński zgłosił wniosek o przeprowadzenie dodatkowego dowodu, w postaci przeprowadzenia badań na wykrywaczu kłamstw - zarówno jego osoby, jak i pozostałych istotnych świadków w tej sprawie, m.in. Aleksandra L., Pawła Grasia, Bronisława Komorowskiego, a także prokuratorów Andrzeja Michalskiego, Jolanty Mamej oraz obecnego na sali prokuratora Roberta Majewskiego…
…Wniosek swój dziennikarz umotywował informacjami, które ostatnio pozyskał, że prokuratura prowadzi rozmowy z ABW, aby wszystko, co się da, utajnić w przedmiocie toczącej się sprawy i w ten sposób utrudnić dotarcie do prawdy. Oskarżony dziennikarz powiedział także, że istotne informacje w tej sprawie posiada Pan Krzysztof Winiarski, m.in. na temat działań Bronisława Komorowskiego, a który to jest gotowy ujawnić przed sądem znane mu fakty i posiadane dowody. Wojciech Sumliński, poza wnioskiem o badanie na wykrywaczu kłamstw, zgłosił również dodatkowe wnioski:
- o dołączenie do akt sprawy tajnych spraw prowadzonych przez płk. Tobiasza, m.in. sprawy pod kryptonimem „Anioł”
- o przeprowadzenie rozprawy niejawnej celem przesłuchania płk. Grzegorza Reszki na temat płk. Leszka Tobiasza oraz Krzysztofa Bondaryka i Jacka Mąki (były szef i wiceszef ABW - przyp. aut.) na okoliczność współpracy płk. Leszka Tobiasza z ABW
- o przeprowadzenie w trybie niejawnym przesłuchania Antoniego Macierewicza, ponieważ w trybie jawnym nie będzie on mógł ujawnić informacji, które mogą być istotne w toczącym się procesie.
Wojciech Sumliński podkreślił, że badaniu na wykrywaczu kłamstw z chęcią podda się jako pierwszy(…)”
CZY PREZYDENT LICZYŁ, ŻE PUBLIKACJA ANEKSU POGRĄŻY KOMOROWSKIEGO?
Przyczyną pośpiesznego przejęcia przez marszałka Bronisława Komorowskiego, po katastrofie w Smoleńsku, urzędu P/O Prezydenta, mogła być chęć jak najszybszego przejęcia kontroli nad aktami i archiwami kancelarii śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
W książce Leszeka Szymowskiego - "Zamach w Smoleńsku" znaleźć można taki zapis:
"Prezydent zwlekał z jej upublicznieniem, choć Macierewicz, Olszewski i inni doradzali mu, aby odtajnił to jak najszybciej. Ale Kaczyński się wahał i wahał. W zgodnej opinii nas wszystkich, czekał z ujawnieniem aneksu do okresu poprzedzającego kampanię wyborczą. Wydaje się zasadny pogląd, że liczył na to, iż opublikowanie aneksu pomoże mu pogrążyć Komorowskiego,.." 
„GŁOS POLSKI” TORONTO nr 34 z 20 – 26. 08. 2014 str. 3 podaje w tytule „Czy Bronisław Komorowski to …..?
„Z tajnych materiałów komisji weryfikacyjnej ds. rozwiązania Wojskowych Służb Informacyjnych ma wynikać, że Bronisław Komorowski patronował fundacji wyłudzającej pieniądze od Wojskowej Akademii Technicznej. W rękach redakcji „Wprost” są również dokumenty mające świadczyć o używaniu przez Komorowskiego WSI do niszczenia podwładnych i kontaktach z międzynarodowymi handlarzami bronią o fatalnej reputacji. Jak podają dziennikarze, są oni w posiadaniu 47 stron z adnotacjami „ściśle tajne”. Dokumenty mają dotyczyć pracy komisji weryfikacyjnej WSI. Miały posłużyć też do sporządzenia – utajnionego przez Lecha Kaczyńskiego – aneksu do raportu o rozwiązaniu WSI. Dokument powinien cały czas znajdować się w Kancelarii Prezydenta RP.
W przypisach do dokumentów, które ma „Wprost”, przywoływane są konkretne nazwy teczek m. in. „Firmy polskie”, „Handlarze”, „Rynki”, „Indie”, „Sprawa problemowa Pestka”.
- To są wszystkie teczki z oddziału szóstego. Takie właśnie były ich tytuły. Nazwy, nazwiska, daty, okoliczności są prawdziwe. Fakty się zgadzają. To są poważne sprawy i nie ma tu lipy. Mówię o faktach, a nie o interpretacjach, które również znajdują się w papierach, które mi pokazujecie. W jednym z przypisów znajdują się nawet słowa z mojej notatki – usłyszała redakcja od byłego oficera kontrwywiadu.
Z dokumentów ma wynikać, że obecny prezydent Bronisław Komorowski patronował podejrzanej fundacji, która wyłudzała pieniądze Wojskowej Akademii Technicznej, używał materiałów WSI do niszczenia podwładnych. Wreszcie miał kontakty z międzynarodowymi handlarzami bronią o fatalnej reputacji.
Fragment dokumentu:
„Wojskowe Służby Informacyjne, które odpowiedzialne były za kontrwywiadowczą osłonę technologii rozwijanych w ramach projektów badawczych na WAT, same przekazały je w obce ręce. Odpowiedzialność za to ponosi nie tylko ówczesny szef WSI, ale także były szef MON. Bronisław Komorowski w sposób szczególny traktował wszystkie kwestie związane z Wojskową Akademią Techniczną i interesami tej uczelni. Działo się tak zwłaszcza w okresie, gdy kierownictwo w WSI sprawował gen Tadeusz Rusak”.
  RAPORT Z LIKWIDACJI WSI ORAZ ANEKS DO RAPORTU - KRZYSZTOF SKALSKI   „NEWSWEEK”
 http://tupolew.blog.onet.pl/2010/04/27/raport-z-likwidacji-wsi-oraz-aneks-do-raportu-a-bronislaw-komorowski-czego-dotyczyl-raport-wybrane-punkty/
Wojskowe Służby Informacyjne zostały rozwiązane 30 września 2006 r., w ich miejsce powołano SKW i SWW. Jedynym posłem PO, który głosował PRZECIW rozwiązaniu WSI był Bronisław Komorowski.
12 lutego 2007 r. Antoni Macierewicz przekazał tekst raportu na ręce prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Po przeprowadzeniu konsultacji z premierem oraz marszałkami Sejmu i Senatu postanowieniem Prezydenta z 16 lutego 2007 raport został ogłoszony w Monitorze Polskim nr 11 w dniu 16 lutego 2007.
WYBRANE KRĘGI ZAGADNIEŃ UDOKUMENTOWANE W RAPORCIE O LIKWIDACJI WSI
„W ciągu 15 lat działania b. WSI doszło do wielu nieprawidłowości i przestępstw, wśród których najistotniejsze, stwierdzone przez Komisję Weryfikacyjną to:
- oparcie służb na aparacie sowieckim, na skutek czego w WSI służyło ponad 300 żołnierzy tworzących kadrę kierowniczą, szkolonych przez zbrodnicze, sowieckie GRU;
- nielegalny handel bronią we współpracy z międzynarodowymi przestępcami w tym z obecnie skazanym i odsiadującym wyrok w USA Monzer al Kassar (dostał 30 lat więzienia, a Polska jest wymieniona w akcie oskarżenia jako kraj wspierający jego siatkę!). W tym celu stworzono specjalną komórkę która prowadziła i osłaniała ten handel a także tworzyła firmy do spółki z agentami b. WSI, które uzyskiwały uprzywilejowaną pozycję w handlu bronią;
- utrzymywanie agentury wśród przedsiębiorców, której istnienie ukrywano przed przełożonymi w rządzie okłamując w tej kwestii m. in. premiera rządu (np. w sektorze energetycznym, w tym w Orlenie);
- prowadzenie inwigilacji mediów poprzez utrzymywanie w głównych, ogólnopolskich mediach agentów, oraz agenturę wpływu, w tym w TVN, w Polsacie oraz w Telewizji Publicznej, PAI a także w głównych tygodnikach takich jak „Wprost”, „Polityka”, „Puls Biznesu”, w dziennikach „Nowa Europa”, „Gazeta Wyborcza”, „Trybuna”, „Sztandar Młodych”, „Życie Warszawy”, „Gazeta Śląska”, „Kurier Polski”, „Gazeta Bankowa”, „Super Expres”, PR, Radio Parlament, niektóre gazety nawet zakładano w celu inwigilacji; a także w biurach parlamentarnych, wyższych uczelniach, bankach i w ministerstwach ;
- inwigilowanie ludzi Kościoła;
- tolerowanie infiltracji rosyjskiej w Polsce, uniemożliwiając likwidację zidentyfikowanej rosyjskiej penetracji;
- utrudnianie śledztwa w sprawie FOZZ ukrywając przed prokuraturą prawdziwy zakres działania służb wojskowych w tej sprawie;
- ukrywanie znaną sobie przestępczą działalność służb wojskowych z okresu komunistycznego jak np. fałszowanie dokumentacji i podstawianie fikcyjnych osób, w istocie agentów służb celem wyłudzenia spadków po byłych obywatelach polskich mieszkających m. in. w USA, Kanadzie i we Francji;
- tolerowanie i ukrywanie przestępczości pospolitej wśród żołnierzy WSI a w szczególności alkoholizmu, wykorzystywania mieszkań konspiracyjnych na prywatne cele dla siebie i swoich rodzin; a także przekształcanie tych mieszkań w domy schadzek;
- tolerowanie i akceptowanie nielegalnego wykorzystywana zdyskwalifikowanych oficerów SB do tworzenia sieci agentury WSI;
- zagrażanie bezpieczeństwu polskich żołnierzy i państwa polskiego poprzez stworzenie fikcyjnej sieci agenturalnej na misjach;
- systematyczne oszukiwanie Państwa Polskiego i sojuszników co do możliwości pochwycenia kierownictwa terrorystów i wyłudzenie od państwa polskiego kilkuset tysięcy dolarów;
- zagrażanie bezpieczeństwu państwa polskiego poprzez bezprawne wydanie wieluset poświadczeń bezpieczeństwa, tzw. certyfikatów osobom niespełniającym podstawowych warunków bezpieczeństwa;
- zagrażanie bezpieczeństwu państwa m. in. poprzez sfałszowanie warunków offsetowych w jednym z ważniejszych kontraktów zbrojeniowych;
- tolerowanie mafijnych struktur w Wojskowej Akademii Technicznej, która naraziła Skarb Państwa na straty rzędu kilkuset milionów złotych, których nigdy nie odzyskano. (opracowano na podstawie oświadczenia likwidatora WSI).
PAP 2007-11-06 (20:11)
Prezydent Lech Kaczyński otrzymał ANEKS do raportu z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych – poinformował prezydencki minister Michał Kamiński. Podał, że dokument dotarł do prezydenta w nocy z poniedziałku na wtorek.
Aneks w sposób  w pełni udokumentowany pokazuje m.in.
- stan infiltracji gospodarki polskiej przez byłą agenturę komunistycznej wojskówki – II zarząd Sztabu Generalnego PRL
- korupcyjną rolę tych ludzi w niektórych z największych prywatyzacji lat.
- działalność WSI w sektorze paliwowo-energetycznym.
- kulisy działalności i sukcesów najbogatszych Polaków, polskich oligarchów, pokazuje na przykład działalność Ryszarda Krauzego i jego grupy Prokom oraz działalność Jana Kulczyka.
- mechanizm tworzenia  się wokół oficerów WSI pewnych patologicznych układów, które miały mocny nieformalny wpływ na decyzje polityków.
Jednym z „bohaterów” Aneksu do raportu o rozwiązaniu WSI jest BRONISŁAW KOMOROWSKI. Według  b. weryfikatora WSI, KOMOROWSKI nie zwalczał agentów wewnątrz WSI, a nawet promował oficerów podejrzewanych o współpracę z Rosją.
Ośmiusetstronicowy aneks oczekiwał na odtajnienie w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
listopad 2007
Oddajmy głos samemu Marszałkowi Komorowskiemu (Sygn. Akt PR-IV-X-Ds. 26/07 PROTOKÓŁ przesłuchania świadka. Warszawa dnia 24.07.2008r., o godz.13.07.).
„Drugi raz pana płk. Lichockiego spotkałem w listopadzie 2007 r., zgłosił się do mnie poprzez pośrednictwo gen. Józefa Buczyńskiego, swego czasu szefa departamentu kadr, a potem attache’ wojskowego w Pekinie.
Pan gen. Józef Buczyński poinformował mnie, że jest taki pan pułkownik, który może mieć istotne dla mnie informacje, także osobiście mnie dotyczące.
Wymienił nazwisko pułkownika Lichockiego. Postanowiłem przyjąć go w swoim biurze poselskim przy ul. Krakowskie Przedmieście. Było to około 19 listopada 2007 r.
Lichocki przyszedł sam. W rozmowie z nim nikt więcej nie uczestniczył. Pan Lichocki w rozmowie ze mną sugerował możliwość dotarcia albo do tekstu, albo do treści całości lub fragmentu dotyczącego mojej osoby - aneksu do raportu WSI.
Nie było dla nie zaskoczeniem pojawienie się mojego nazwiska w aneksie. Wcześniej prasa sugerowała, że moja osoba ma być objęta treścią tego raportu. W rozmowie Lichocki nie określił wprost, ale że ma taką możliwość poprzez swoje kontakty. Nie określił żadnych żądań. Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego propozycją . Umówiliśmy się, że on odezwie się gdy będzie na pewno miał możliwość dotarcia do tych dokumentów. Miał się wtedy do mnie odezwać poprzez telefon mojego biura.”
KIM BYŁ PŁK. LICHOCKI
Oficer komunistycznych służb WSW, szkolony przez KGB w Moskwie jeszcze w latach 80. W 2007 r. informował dziennikarzy – i jak widać marszałka Komorowskiego – że ma dostęp do aneksu do raportu z weryfikacji WSI.
Co oczywiście było kompletną bzdurą. Ale zostało wykorzystane jako narzędzie do ataku na Komisję Weryfikacyjną. Natomiast jego związki z obcymi służbami, Komorowski podkreśla w zeznaniach w prokuraturze. Czyli o nich wiedział jeszcze jako wiceminister nadzorujący swego czasu kontrwywiad. A mimo tego, powiedział Lichockiemu, że jest jego propozycjami zainteresowany.
Marszałek był informowany przez L. tym, że materiały z Aneksu dotyczą jego osoby. I chciał poznać ściśle tajne dokumenty, angażując go do tej operacji.
Spotkanie z L. nie było dla pana marszałka zaskoczeniem, bo rekomendował go wieloletni współpracownik Komorowskiego generał Józef Buczyński.
Pułkownik Lichocki przez cale lata był jednym z groźniejszych ludzi związanych z wojskowymi służbami specjalnymi, operującym w środowiskach biznesowo-polityczno-dziennikarskich.
Znał np. dobrze generała Marka Papałę i środowisko, w którym się obracał.
W czasach końca PRL L. był szefem Zarządu Wojskowej Służby Wewnętrznej, która zajmowała się instytucjami centralnymi MON i ludźmi, którzy pracowali w najważniejszych urzędach ministerstwa.
Szef tej instytucji znał więc wiele szczegółów, różnorodnych decyzji podejmowanych przez ludzi komunistycznego aparatu, zwłaszcza w okresie transformacji. Zapewne dlatego pan L. na początku lat 90. wchodził jako udziałowiec w rozmaite spółki i interesy finansowe z tymi ludźmi.
L. był związany z Agencją Mienia Wojskowego. Był doradcą zastępcy szefa tej instytucji, przedstawiał się m.in. jako ekspert Zespołu Ochrony Agencji. Był też członkiem specjalnego zespołu rozpracowującego partie prawicowe w latach 91-93. Była to grupa utworzona pod patronatem generała Buły, nie będącego już wtedy w strukturach wojska.
lipiec 2008
Komorowski zeznaje w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Przesłuchanie nie było należycie przeprowadzone. Zabrakło w nim wielu niewygodnych dla Komorowskiego pytań.
wrzesień 2008
Z ustaleń „Wprost”, „Gazety Polskiej” i „Rzeczpospolitej” wynika, że aktywność Bronisława Komorowskiego mogła mieć również na celu próbę skompromitowania Komisji Weryfikacyjnej WSI.
10 kwietnia 2010 roku
Bronisław Komorowski przejmuje obowiązki  Prezydenta  z rażącym naruszeniem przepisów Konstytucji.

                    ZAMACH STANU KOMOROWSKIEGO - KRZYSZTOF SKALSKI   NEWSWEEK
Zamach stanu Komorowskiego
2010-04-22
Przejęcie obowiązków Prezydenta dokonało się z rażącym naruszeniem przepisów Konstytucji. Biorąc pod uwagę całokształt okoliczności wydarzeń z tragicznego 10 kwietnia 2010, uzasadnionym jest podejrzenie, iż doszło w Polsce do faktycznego zamachu stanu z uzurpacją władzy Prezydenta przez Marszałka Sejmu RP.
Marszałek Sejmu RP, Bronisław Komorowski przejął obowiązki Prezydenta na mocy art. 131 pkt. 2 Konstytucji, który enumeratywnie wylicza przypadki objęcia przez Marszałka Sejmu obowiązków Prezydenta. Należą do nich:
1) śmierć Prezydenta Rzeczypospolitej,
2) zrzeczenie się urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej,
3) stwierdzenie nieważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej lub innych przyczyn nieobjęcia urzędu po wyborze,
4) uznanie przez Zgromadzenie Narodowe trwałej niezdolności Prezydenta Rzeczypospolitej do sprawowania urzędu ze względu na stan zdrowia,uchwałą podjętą większością co najmniej 2/3 głosów ustawowej liczby członków Zgromadzenia Narodowego,
5) złożenie Prezydenta Rzeczypospolitej z urzędu orzeczeniem Trybunału Stanu.
Przejęcie obowiązków przez Marszałka Sejmu zostało ogłoszone publicznie dn. 10 kwietnia 2010 około południa. Pierwsze czynności faktyczne dokonane na mocy upoważnień od Marszałka Sejmu pełniącego obowiązki Prezydenta RP (m.in. ogłoszenie żałoby narodowej) zostały wykonane przed godziną 14.
W czasie, w którym Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski formalnie i faktycznie przejmował obowiązki Prezydenta RP na mocy art. 131 pkt. 2 Konstytucji RP nie nastąpiło jeszcze formalne stwierdzenie zgonu Prezydenta Rzeczypospolitej Jego Ekscelencji Lecha Kaczyńskiego.
Zarówno z litery, jak i z ducha prawa (panował wtedy jeszcze ogromny chaos informacyjny i pojawiały się sprzeczne informacje o osobach, które mogły przeżyć katastrofę lotniczą w Smoleńsku). Pan Prezydent prof. Kaczyński był w tych godzinach osobą zaginioną.
Przejmowanie obowiązków Prezydenta przez Marszałka Sejmu w przypadku czasowej niemożliwości sprawowania urzędu (a za taki przypadek wobec zamkniętego katalogu przyczyn z art. 131 pkt.2 należy uznać zaginięcie Prezydenta) reguluje art. 131 pkt. 1 Konstytucji RP.
Przytaczam brzmienie tegoż artykułu, zd. 2 i następne:
„Gdy Prezydent Rzeczypospolitej nie jest w stanie zawiadomić Marszałka Sejmu o niemożności sprawowania urzędu, wówczas o stwierdzeniu przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej rozstrzyga Trybunał Konstytucyjny na wniosek Marszałka Sejmu. W razie uznania przejściowej niemożności sprawowania urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej Trybunał Konstytucyjny powierza Marszałkowi Sejmu tymczasowe wykonywanie obowiązków Prezydenta Rzeczypospolitej”
Należy przy tym nadmienić, że nie miała miejsca okoliczność z art. 30 par. 1 Kodeksu Cywilnego, gdzie jest uregulowana możliwość uznania za zmarłego uczestnika m.in. podróży powietrznej.
Przytoczony przepis wymaga bowiem upływu 6 miesięcy od daty katastrofy.
Pierwsze informacje o zidentyfikowaniu ciała Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego pojawiły się dopiero w sobotę wieczorem.
Reasumując, przejęcie obowiązków Prezydenta dokonało się z rażącym naruszeniem przepisów Konstytucji, stanowiąc delikt konstytucyjny.
Biorąc pod uwagę całokształt okoliczności wydarzeń z tragicznego 10 kwietnia2010, uzasadnionym jest podejrzenie, iż doszło w Polsce do faktycznego zamachu stanu z uzurpacją władzy Prezydenta przez Marszałka Sejmu RP.

DZIADEK „HRABIEGO” BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO
Jak podaje portal Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża dziadek „hrabiego” Bronisława Komorowskiego, niejaki Osip Szczynukowicz – to rezun oddelegowany przez Sowiecki Rewolucyjny Komintern do dywersji na terenach pozaborowych, odebranych Rosji Traktatem Wersalskim.
W czasie wojny polsko-bolszewickiej, dziadek Komorowskiego był czekistą w armii Tuchaczewskiego i po sromotnym laniu w bitwie nad Niemnem w 1920 r. dostał się do polskiej niewoli.
Zachowała się jego kartoteka jeńca wojennego.
W październiku 1920 r. dziadkowi Komorowskiego udało się zbiec i schronił się na Litwie w Kowaliszkach u polskiej szlachty o nazwisku Komorowscy. Właściciele majątku zginęli z rąk Rosjan, a Szczynukowicz przywłaszczył sobie ich nazwisko. Tam w roku 1925 narodził się Zygmunt Leon Komorowski, ojciec Bronisława Marii.
Po wyparciu Niemców z Litwy przez Armię Czerwona pod koniec roku 1944 r. Zygmunt Leon Komorowski wstępuje do wojska polskiego do armii Berlinga. Służy w 12 Kołobrzeskim Pułku Piechoty i błyskawicznie awansuje na stopień oficerski.
Bronek na temat swojego ojca na swojej stronie, pisze:
„Zygmunt Komorowski, mój ojciec (1925-1992), za czasów tzw. pierwszej okupacji sowieckiej i za okupacji niemieckiej działał w konspiracji (pseudo Kor), a od jesieni 1943 r. był w AK. Pod koniec wojny ojciec przebijał się do Polski razem z Łupaszką.
Złapali go bolszewicy z bronią w ręku, ale nie rozstrzelali(?) jak stu innych, tylko wsadzili do więzienia.
Za złoty pierścionek babuni strażnik wyprowadził go z celi, z której więźniowie trafiali pod stienku, do takiej w której siedzieli rekruci do armii Berlinga.
Niech Bronek wytłumaczy ten „cud nad cudami”, że oto żołnierz AK z oddziału Łupaszki, śmiertelnego wroga Sowietów i polskich zdrajców, złapany z bronią w ręku, w ciągu paru miesięcy zostaje oficerem L.W.P.
Jeżeli fakty podane przez Bronka, że jego ojciec był w oddziale Łupaszki są prawdziwe, to jedynym wytłumaczeniem tego „cudu” jest to, że Zygmunt Leon Komorowski, ojciec Bronisława – był sowieckim agentem!
Był nim także i syn Bronek, który jak wskazuje przeciek z utajnionego aneksu do raportu o WSI, był sowieckim agentem działającym w polskich WSI.
I pewnie dlatego p.o. prezydenta RP – Bronisław Komorowski, w ciągu pierwszych godzin po katastrofie smoleńskiej, dopilnował aby utajniony aneks do raportu o WSI przechowywany w pałacu prezydenckim – znalazł się w jego rękach.
Dokumenty, cytaty, źródła:
Jak Komorowscy “załatwili sobie” tytuł hrabiowski i herb Korczak
  
Apolinary1871

Apolinary1871