Wiem, że tytuł mojej notki jest nieobyczajny.
Ale.
Na świat przyszedłem w trzecim dniu Powstania Warszawskiego w roku, któremu Adam Mickiewicz nadał niegdyś symboliczne imię „czterdzieści i cztery”, jako syn żołnierza Armii Krajowej i odkąd sięgam pamięcią, w mojej własnej Ojczyźnie, spotyka mnie niekończący się ciąg obelg i upokorzeń, zaś wczoraj przebrała się miarka.
Postaram się tedy Państwu wytłumaczyć przyczynę mojego wzburzenia.
Gdy chodziłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej ubeccy oficerowie żydowskiego pochodzenia zadręczyli mi Ojca, a jemu podobnych bohaterów na szkolnych apelach porannych pani dyrektorka nazywała „zaplutymi karłami reakcji”. Mój starszy brat przestał się kształcić po tym, jak pezetpeerowska aktywistka renomowanego krakowskiego liceum na lekcji wychowawczej powiedziała mu przy całej klasie, że jemu podobne szczeniaki akowskie trzeba było topić w wiadrze zanim jeszcze oczy otworzyły.
Później też nie było lepiej, bo namiestnik rządu sowieckiego Józef Cyrankiewicz, wykształcony cynik i despota trzymający Polaków za mordę wykrzykiwał, że będzie ludziom odrąbywał ręce, jak się sprzeniewierzą władzy komunistów. Następnie gnoił Polaków typ spod ciemnej gwiazdy, niejaki Piotr Jaroszewicz, oddany przyjaciel Breżniewa i „gospodarz”, który jedno, co potrafił dobrze robić to podnosić ceny i tłumić krwawo protesty umęczonych ludzi.
Kolejny dyshonor przeżyli patrioci polscy, gdy premierem został szkolony na Kremlu aparatczyk Wojciech Jaruzelski, ślepo oddany Związkowi Radzieckiemu oprawca, który, kiedy „Solidarność” zagroziła komunistom wydał narodowi wojnę łamiąc kręgosłupy przyzwoitym i oddanym Polsce ludziom.
A do reszty dobił polskich patriotów nasz kolejny premier, niejaki Tadeusz Mazowiecki, dwulicowy katolik postępowy, który zdradził dziesięciomilionową „Solidarność” dogadując się z Kiszczakiem przy okrągłym stole, a polskich patriotów przezwał nacjonalistycznymi oszołomami. To Mazowiecki właśnie dał zielone światło Michnikowi by na łamach Gazety Wyborczej ostatecznie zdołować polskich patriotów wmawiając miałkiej ideowo inteligencji wykształconej w pierwszym pokoleniu, że stanowi elitę III RP złożoną z obywateli lepszej kategorii, co im odebrało zdolność obiektywnego postrzegania rzeczywistości i premierem wybrano złotoustego picusia glancusia, niejakiego Donalda Tuska, od dawna szykowanego przez post-komunistów na to stanowisko.
Nie będę się rozpisywał, jak Tusk upokarzał polskich patriotów nazywając ich moherowymi beretami, ale wytknę łobuzowi to, czego mu do śmierci nie zapomnę, że, jak na Polskę spadła tragedia smoleńska oddał bez wahania śledztwo w ręce Rosjan, na modlących się pod krzyżem żałobników napuszczał bojówki Palikota, zaś pogrążonych w głębokiej rozpaczy polskich patriotów opłakujących utratę narodowej elity z premedytacją dobił rękoma zakochanego w generał Anodinie psychiatry, niejakiego Klicha Bogdana, którego wcześniej zrobił Ministrem Obrony Narodowej. Ten wyzuty z poczucia przyzwoitości fan opluwającego nasze lotnictwo i szydzącego z polskiej głupoty raportu generał Anodiny, a także gorący obrońca pokrętnego raportu Millera wielokrotnie urągał publicznie polskim patriotom, jedynie z tego powodu, że domagali się prawdy o tym, co się stało pod Smoleńskiem.
Ale tym razem granica przyzwoitości została przekroczona.
Dlaczego?
Bo w ważnym dla naszej historii momencie, kiedy Polacy w demokratyczny sposób wybrali sobie nowe władze, tenże sam doszczętnie skompromitowany lewacki funkcyjny politruk, który po tym, jak upodlił miliony Polaków i praktycznie zdemontował naszą armię, ów bezkarny dyletant, który winien się wstydliwie przemykać bocznymi ulicami Królewskiego Miasta, ośmielił się jeszcze raz splunąć w twarz patriotom polskim podpisując list otwarty w sprawie usunięcia z urzędu szefa MON w nowym rządzie.
To, jak mawiali moi studenci w pale nie mieści!
Więc nie wiem, jak Państwo, ale ja uważam, że tytuł mojej notki jest i tak łaskawy.
Krzysztof Pasierbiewicz
(em. nauczyciel akademicki, członek grupy inicjatywnej krakowskiego Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. prof. Lecha Kaczyńskiego)
Post Scriptum
Wiem, że po tej notce różowy salon podwawelskiego Krakówka wyda na mnie swoisty „środowiskowy wyrok śmierci” obkładając mnie klątwą ostracyzmu i zmowy milczenia. Wiem również, że lewackie „elity” wciąż trzęsące Uniwersytetem Jagiellońskim okrzykną mnie niepoprawnym politycznie gburem. Ale jakoś to przetrzymam krzepiąc się nadzieją, że tym razem Jarosławowi Kaczyńskiemu uda się zdemaskować rzeczywiste rodowody i przeprowadzić gruntowną sanację obecnych polskich akademickich elit, co traktuję, jako warunek sine qua non, by sprawy polskie rzeczywiście ruszyły do przodu.
solidarni2010.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz