sobota, 20 grudnia 2014

Jak psu piąta noga

Felieton    „Nasz Dziennik”    20 grudnia 2014
Waju nikt nie będzie pytał, wiele czasu to było robione, tylko - KTO TO ROBIŁ” - perswadował kadetom Szkoły Morskiej żaglomistrz na „Darze Pomorza” Jan Leszczyński, nazywany przez kadetów „Waju”. Chodziło mu o to, żeby wszystkie roboty na statku wykonywać sumiennie i starannie, bo morze nigdy nie stosuje taryfy ulgowej, ani nie wybacza błędów. Bosman Leszczyński miał syna, oficera kawalerii, który zaprosił go kiedyś na jakąś pułkową uroczystość, uświetnioną pokazem kawaleryjskiej szarży, więc kiedy Karol Olgierd Borchardt wypożyczył mu „Potop” Henryka Sienkiewicza, podczas któregoś porannego sprawdzania takielunku, powiedział mu w zaufaniu: żeby my tak obadwaj, a mój syn, a Kmiecio (chodziło mu o Kmicica) – toż byśmy dali łupnia tym Szwedom!
Właśnie dowiedzieliśmy się, że projektowane jeszcze niedawno Muzeum Żołnierzy Wyklętych, które miało być urządzone w dawnym areszcie Urzędu Bezpieczeństwa przy ulicy Strzeleckiej na warszawskiej Pradze, jednak nie powstanie. Złożyło się na to pewnie wiele zagadkowych przyczyn, wśród których chciałbym zwrócić uwagę na jedną; Muzeum to miało być jednocześnie placówką edukacyjną, przede wszystkim dla młodzieży. Wiadomo jednak – że – po pierwsze – zgodnie z najnowszymi rozkazami – młodzież w pierwszej kolejności ma być edukowana seksualnie, to znaczy – z kim, kiedy, za ile i z jakich pozycji. Każdy kraj członkowski Unii Europejskiej musi się bowiem w czymś specjalizować, a nam, to znaczy – naszemu nieszczęśliwemu krajowi, wypadł właśnie taki los, więc zdolnej do wszystkiego pani Joannie Kluzik-Rostkowskiej, ongiś prawej ręce pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego, surowo przykazano tego dopilnować. W tej sytuacji – po drugie – edukacja historyczna nie jest młodzieży do niczego potrzebna tym bardziej, że – po trzecie – politycznie poprawną wersję historii naszego mniej wartościowego narodu tubylczego właśnie przygotowuje Muzeum Historii Żydów Polskich, w tym między innymi celu utworzone. W tę wersję każdy będzie musiał wierzyć pod rygorem odpowiedzialności sądowej, więc z tego punktu widzenia wszelkie alternatywne wersje historii są wybitnie niepożądane.
Tym bardziej niepożądane, że alternatywna wersja historii przedstawiona przez Muzeum Żołnierzy Wyklętych z pewnością zawierałaby odpowiedź na pytanie, KTO TO ROBIŁ, to znaczy – kto dopuścił się tak zwanych „zbrodni komunistycznych”, zwanych inaczej „stalinowskimi”. Jak sama nazwa wskazuje, musiał to zrobić komunista Józef Stalin – ale z drugiej strony wiadomo przecież, że Józef Stalin nigdy w areszcie Urzędu Bezpieczeństwa przy ulicy Strzeleckiej w Warszawie nie był, więc osobiście nikogo tam nie torturował, ani nie zamordował. Musiały to robić jakieś inne osoby, występujące w charakterze pomocników Józefa Stalina w tresowaniu naszego mniej wartościowego narodu tubylczego do komunizmu. Ujawnienie tych pomocników mogłoby nie tylko wywołać potężny dysonans poznawczy u osób faszerowanych właśnie politycznie poprawną wersją historii, a nawet – wywołać poważne wątpliwości, czy ta zatwierdzona wersja jest aby na pewno prawdziwa, ale również wprowadzić zamęt w środowisku autorytetów moralnych i postaci legendarnych, burząc zatwierdzoną hierarchię.
Na przykład, po co komu wiedzieć o subtelnym związku byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Aleksandra Kwaśniewskiego z majorem Edmundem Kwaskiem. Major Kwasek zasłynął jako bezwzględny torturant, podobno znacznie gorszy od tych, którzy oprawiali swoje ofiary pod nosem przekupionych starych kiejkutów. Aleksander Kwaśniewski jest do Edmunda Kwaska zupełnie niepodobny; mówi językami, nosi garnitury, niczym jakiś Europejczyk – ale korzonki, poprzez które Aleksander Kwaśniewski czerpie życiodajne soki, sięgają głęboko, aż do tej gnilnej krwawej masy, w którą Edmund Kwasek przerabiał wrogów władzy ludowej. Więc jeśli nawet Aleksander Kwaśniewski trochę się Edmunda Kwaska wstydzi, toż przecież bez niego byłby dzisiaj nikim. Ciekawe, że sam to rozumie – czemu zresztą dał wyraz podczas pogrzebu generała Wojciecha Jaruzelskiego. A cóż dopiero, gdyby tak przywrócono pamięć o Jakubie Bermanie, co to wprawdzie piastował skromną funkcję wiceministra, ale w faktycznej hierarchii ówczesnej władzy znajdował się na czwartym miejscu – po generale NKWD Iwanie Sierowie, po szefie NKWD w sowieckiej ambasadzie i po ambasadorze Lebiediewie – a przed przewodniczącym KRN, późniejszym prezydentem Bolesławem Bierutem, czy premierem Osóbką-Morawskim? Naturalnie Muzeum Historii Żydów Polskich nie ma żadnego interesu w przypominaniu ani Jakuba Bermana, ani Romana Zambrowskiego, ani Hilarego Minca, ani tysięcy innych pomocników Józefa Stalina, więc w tej sytuacji Muzeum Żołnierzy Wyklętych jest potrzebne, jak psu piąta noga. Jak go nie będzie, to wszyscy łatwiej uwierzą, że NIKT NIGDY NIC ZŁEGO NIE ROBIŁ, a wszystkiemu winien był „system”.
Stanisław Michalkiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz