Wprawdzie jest wiele przesady w stwierdzeniu, jakoby nasza niezwyciężona armia stawiła się na sobotnią defiladę in corpore, z całym posiadanym sprzętem, bo tak naprawdę w defiladzie wzięło udział zaledwie 10 procent żołnierzy – ale reszta już nie musi być aż tak bardzo daleka od prawdy. Nasza niezwyciężona armia na defilady nadaje się, jak mało która, podobnie jak na pogrzeby i inne uroczystości. Nawiasem mówiąc – tak samo było w czasach saskich, kiedy w naszym nieszczęśliwym kraju obowiązywała doktryna polityczna i wojenna, że „Polska nierządem stoi”. Chodziło o to, że Polska, jako kraj słaby, nikomu nie zagraża, toteż nikt nie ma żadnego powodu, by zagrażać Polsce. „Lecz tymczasem na mieście inne były już treście” i na przykład pruski teoretyk wojny Karol von Clausewitz uważał, że sprawcą wojny nie jest napastnik, tylko napadnięty, bo swoją słabością zachęcił napastnika do napaści. Zwłaszcza na tym tle widać niedostatki polskiej doktryny wojennej i kiedy zastanawiamy się nad ich przyczynami, musimy przypomnieć tajny traktat prusko-rosyjski w Poczdamie z roku 1720. Rosja i Prusy postanawiały blokować wszelkie próby powiększenia polskiej armii. I rzeczywiście; chociaż prób powiększenia wojska było w Polsce całkiem sporo, a niektóre nawet dochodziły do fazy ustawodawczej, to aż do końca istnienia Polski, żadna nie została zrealizowana. Przyczyna wydaje się oczywista; zwłaszcza w XVIII wieku plagą polskiego życia publicznego był jurgielt, to znaczy – obca agentura. Nie było chyba nikogo, kto by nie brał pieniędzy od obcych ambasadorów. Nie za to przecież, że bronił polskich interesów państwowych, tylko odwrotnie – że kosztem polskich interesów państwowych jurgieltnik forsował w Polsce interesy obce.
Warto tedy przypomnieć, że podjęta 4 czerwca 1992 roku próba ujawnienia agentury, czyli jurgieltników w strukturach państwa polskiego, została zablokowana przez obydwie strony umowy „okrągłego stołu”: RAZWIEDUPR i wyselekcjonowaną przezeń „stronę społeczną”, której soldateska powierzyła w naszym nieszczęśliwym kraju piastowanie zewnętrznych znamion władzy. W charakterze kropki nad „i” trzeba dodać, że sama soldateska, poszukując polisy ubezpieczeniowej w związku ze spodziewaną ewakuacją imperium sowieckiego z Europy Środkowej, w drugiej połowie lat 80-tych przewerbowała się na służbę do przyszłych sojuszników Polski i te zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii. Potwierdza to między innymi międzynarodowa konferencja naukowa „Most”, jaka odbyła się w Warszawie 18 czerwca br. Ubecja starej i nowej generacji, czyli kiejkuty stare i nowe, przy rekomendacji ubeków izraelskich, złożyła Stanom Zjednoczonym ofertę utrzymywania w ryzach mniej wartościowego narodu tubylczego w zamian za obietnicę możliwości dalszego spokojnego na nim pasożytowania. Wszystko wskazuje na to, że oferta została przyjęta, bo i USA wolą politykować w Polsce przy pomocy starych i nowych kiejkutów, które za napiwek w wysokości 15 milionów dolarów zrobią wszystko, co się im każe, więc po co fatygować się z jakimiś pozorami partnerstwa? Dlatego w tym samym czasie, gdy różni amerykańscy ważniakowie sadzą Polsce komplementy, jaki to z nas sojusznik i w ogóle – 46 kongresmenów pisze do sekretarza stanu Johna Kerry’ego list z żądaniem „wzmocnienia nacisków” na Polskę, by zadośćuczyniła tzw. „roszczeniom żydowskim”, to znaczy – pozwoliła Żydom się obrabować.
W rezultacie rządów jurgieltniczych Polska nie uzyskuje nawet tych korzyści, jakie mogłaby uzyskać w związku z przynależnością do NATO i słusznie w wywiadzie dla „Financial Times” prezydent Andrzej Duda zwrócił uwagę, iż w NATO Polska traktowana jest jako „strefa buforowa”. Wynika to ze sformułowanej jeszcze w latach 60-tych przez ówczesnego sekretarz obrony Roberta McNamarę doktryny „elastycznego reagowania”: taktownie nawzajem oszczędzamy własne terytoria, więc haratamy się na przedpolach. Znaczy – w strefach buforowych. Dla obszaru przeznaczonego na „strefę buforową” żaden cymes to nie jest, nawet jeśli amerykańska, czy kanadyjska drużyna uświetni defiladę naszej niezwyciężonej armii. Nie zmienia tej sytuacji „rotacyjna obecność” sojuszniczej kompanii, czy nawet batalionu na terenie Polski, bo nawet gdyby ta obecność nie była „rotacyjna”, to i tak nie wiemy przecież, co te sojusznicze wojska zrobią. Wiemy tylko, czego na pewno nie zrobią; na pewno nie będą słuchały rozkazów rządu polskiego, tylko rozkazów własnych rządów i jeśli na przykład w chwili zagrożenia rozkażą one im się wycofać, to na pewno zrobią to z wielką skwapliwością. Dlatego też Polska nie powinna nasładzać się ani żadnymi „rotacyjnymi obecnościami” ani nawet obietnicami rozlokowania na naszym terytorium baz NATO. Trzeba bowiem pamiętać, że w podpisanym w Moskwie 12 września 1992 roku traktacie „2 plus 4” sygnatariusze zobowiązali się do nieprzesuwania baz ani ciężkiej broni NATO na wschód od dawnej granicy niemiecko-niemieckiej. Traktat ten otworzył drogę do zjednoczenia Niemiec, a i Polska nie powinna go podważać, bo Niemcy zobowiązały się do uznania tego traktatu za traktat pokojowy z Polską – do którego odwoływały się postanowienia konferencji czterech mocarstw w Poczdamie w roku 1945. Wreszcie Niemcy nie życzą sobie żadnych baz na terenie Polski, również z uwagi na strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie. A ponieważ na takie bazy musiałoby wyrazić zgodę całe NATO, to nie ma co na to liczyć.
Dlatego jeśli USA znowu powierzyły Polsce niebezpieczną rolę amerykańskiego dywersanta na Europę Wschodnią, to w rezultacie podjęcia się tej roli Polska stała się państwem frontowym. Oczekiwalibyśmy zatem od Stanów Zjednoczonych – po pierwsze – solennej obietnicy, że już nigdy, pod żadnym pozorem USA nie będą na Polskę naciskały w sprawie realizacji żydowskich roszczeń majątkowych, a po drugie – że Polska zostanie przez USA potraktowana tak samo, jak inne państwo frontowe, to znaczy – Izrael. Oczekiwalibyśmy takiego samego finansowego wsparcia ze strony USA, jakie corocznie uzyskuje Izrael oraz podobnych udogodnień wojskowych. Nie po to, by instalować na polskim terytorium jakieś „bazy NATO”, nad którymi musiałaby wiecować np. Hiszpania, czy Grecja, tylko żeby wzmocnić i zmodernizować polską armię, która wprawdzie stanowi element sił sojuszniczych na wschodnim skraju obszaru obrony NATO, ale przecież musiałaby słuchać rozkazów rządu polskiego, jaki by on tam nie był.
Stanisław Michalkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz