poniedziałek, 2 listopada 2015

Z punktu widzenia amerykańskiego, na obecnym etapie PiS jest idealny

Ojcowie klęski i sukcesu

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    1 listopada 2015
Sukces ma wielu ojców, klęska jest sierotą. Tak w każdym razie gadają ludzie, ale czegóż to ludzie nie gadają? Gdybyśmy tak słuchali wszystkiego, co ludzie gadają, to byśmy wyszli na tym, jak Zabłocki na mydle. Ale niekiedy się to sprawdza, na przykład – w przypadku Platformy Obywatelskiej. Jak wiadomo, powstała ona dzięki wielu rozmowom i bliskim spotkaniom III stopnia, jakie odbył pan generał Gromosław Czempiński – a jestem pewien, że inni generałowie nie stali z boku i się nie przyglądali, tylko też rozmawiali i się spotykali. Ale chociaż powstała, to nie robiła konkiety, jak, dajmy na to, teraz „Nowoczesna” pana Ryszarda Petru. A dlaczego nie robiła? Na pewno składał się na to szereg zagadkowych przyczyn, wśród których chciałbym zwrócić szczególną uwagę na brak zapotrzebowania ze strony naszych sojuszników.
Wprawdzie Polska została przyjęta do NATO w roku 1999, kiedy to premierem rządu przy Leszku Balcerowiczu był charyzmatyczny Jerzy Buzek, ale nasi sojusznicy najwyraźniej nie zapomnieli, kto spędził cały dzień w centrali CIA w Langley, kto najbardziej się zasłużył przy rehabilitacji pułkownika Ryszarda Kuklińskiego i komu pochwalną recenzję wystawił sam prof. Zbigniew Brzeziński. Toteż w wyborach w roku 2001 SLD zdobył ponad 40 proc. głosów, w następstwie czego Leszek Miller został premierem. Ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej, w związku z czym Lew Rywin przyszedł z propozycja korupcyjną do red. Adama Michnika, wskutek czego reputacja „grupy trzymającej władzę” została zachwiana, a w powstałą w rezultacie polityczną próżnię, ku wściekłej irytacji reżyserów tubylczej sceny politycznej wskoczył Jarosław Kaczyński z bratem Lechem w charakterze prezydenta.
Kiedy jednak pod koniec roku 2006 Kondoliza oświadczyła, że USA nie będą już forsowały przyjęcia Gruzji i Ukrainy do NATO, tylko pilnowały tam demokracji, to znaczy – obecności przy sterze swoich agentów - do wypełnienia próżni, która niewątpliwie musiałaby się pojawić po wycofaniu USA z aktywnej polityki we Wschodniej Europie, zabrali się strategiczni partnerzy. I kiedy po upadku rządu premiera Kaczyńskiego odbyły się wybory, wygrała je Platforma Obywatelska pod dowództwem Donalda Tuska, faworyta Naszej Złotej Pani z Berlina, a po 17września 2009 roku, kiedy prezydent Obama dokonał sławnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, wycofując USA z aktywnej polityki w naszym rejonie Europy, zaczęliśmy się nawet „bratać” z „narodem rosyjskim” i w ogóle.
Ale w drugiej połowie roku 2013 prezydent Obama swój poprzedni reset zresetował, na Ukrainie doszło do politycznego przewrotu, USA do aktywnej polityki w Europie Wschodniej powróciły, Polska znowu podjęła się roli amerykańskiego dywersanta, więc pojawiła się konieczność przebudowy politycznej sceny pod kątem potrzeb polityki amerykańskiej. W nowej polityce faworyt Naszej Złotej Pani na stanowisku premiera potrzebny był, niczym psu piąta noga, toteż został przez Naszą Złotą Panią wycofany w bezpieczne miejsce dosłownie w ostatniej chwili – bo akurat przeciwko Platformie Obywatelskiej i Polskiemu Stronnictwu Ludowemu zaczęto wypuszczać śmierdzące dmuchy w postaci różnych afer, z których najbardziej zagadkowa pozostaje oczywiście afera podsłuchowa.
W piętnowanie tych nieprawości zaangażowały się nawet niezależne media głównego nurtu, co stanowiło sygnał, iż parasol ochronny nad Platformą Obywatelską jest stopniowo zwijany i że ci, którzy go nad nią dotychczas trzymali, przechodzą na jasną, to znaczy – amerykańską stronę Mocy. Stało się to widoczne już podczas wyborów prezydenckich, kiedy Bronisław Komorowski został pozostawiony własnemu losowi, a potwierdzone na zorganizowanej 18 czerwca w Warszawie Międzynarodowej Konferencji Naukowej „Mosty”, podczas której ubecy tubylczy, rekomendowani przez ubeków izraelskich, złożyli Amerykanom ofertę trzymania w ryzach mniej wartościowego narodu tubylczego w zamian za obietnicę możliwości dalszego pasożytowania na nim – i oferta została przyjęta.
Wprawdzie reputacja PO pikowała w dół, ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej, więc utworzona z niczego „Nowoczesna” okazała się Wielką Nadzieją Białych, jeśli nawet nie wszystkich, to tych najbardziej nowoczesnych i forsiastych – o czym świadczyły środki na intensywną propagandę i życzliwość niezależnych mediów głównego nurtu. Dzięki tej reżyserii głosy modernizatorów naszego nieszczęśliwego kraju zostały rozbite, wskutek czego zwycięzcą wyborów zostało PiS – ale z minimalną przewagą, by sojusznicy w żadnym momencie nie utracili swobody manewru, mogąc wygrywać jednych przeciwko drugim – oczywiście w imię demokracji – bo jakże by inaczej?
Z punktu widzenia amerykańskiego, na obecnym etapie PiS jest idealny, bo nie trzeba go będzie zachęcać do gryzienia złego Putina, jako że jednym z priorytetów nowego rządu, zapowiedzianych już podczas wieczoru wyborczego będzie „dążenie do prawdy”, bo oznacza też gwarancję, że Polska niebezpieczną rolę amerykańskiego dywersanta będzie odgrywała za darmo. Wzbudza to oczywiście irytację w Niemczech, ale na wypadek ewentualnej zmiany polityki amerykańskiej po przyszłorocznych wyborach, zawsze jest możliwa korekta w następstwie której PiS zostałby podmieniony przez koalicję PO, „Nowoczesnej” i PSL, do której, w płomiennym odruchu poświęcenia dla Polski, doskoczyliby „posłowie niezależni” od pana Kukiza, w którym upatruję głównego dostarczyciela organów do takich przeszczepów. Czegóż zatem chcieć więcej, zwłaszcza, że pojawiają się pomruki, iż kuracja przeczyszczająca ma objąć nawet RAZWIEDUPR. Wszystko to być może; dopóki Putin nie zaktywizował się w Syrii i wobec Iranu, to jeszcze można się było dobrotliwie przekomarzać, ale jeśli wiedeńska konferencja nie doprowadzi do porozumienia, to bez kuracji przeczyszczającej, obejmującej wszystkich podejrzanych o niebezpiecznie związki z GRU się nie obejdzie. Na razie jednak RAZWIEDUPR się postarał i z dnia na dzień wykreował partię „Razem”, która odebrała SLD nadzieję na pozostanie na politycznej scenie.
Zagadkowa pozostaje tu postawa Leszka Millera, którego nie ośmieliłbym się podejrzewać o lekkomyślność. A jednak zdecydował się na stanięcie do wyborów w koalicji, podnosząc w ten sposób klauzulę zaporową dla SLD do 8 procent – wysokości – jak się okazało – już nie do przebycia. Warto zwrócić uwagę, że niedawno Amerykanie odmówili współpracy z polską prokuraturą w wyjaśnianiu sprawy tajnych więzień CIA w Polsce, w następstwie czego prokuratura będzie musiała umorzyć sprawę i starym kiejkutom w ten sposób zapewnić bezkarność. Jeśli pani Ogórkowa i pani Nowacka były lasem mającym ukryć ten listek, to przebiegłości Leszka Millera przynosiłoby to zaszczyt. Ale o tym będzie można przekonać się wkrótce, bo prezes Kaczyński wprawdzie wykluczył „zemstę”, a zwłaszcza - „kopanie leżących”, ale zapowiedział, że „prawo będzie przestrzegane”. No naturalnie, jakże by inaczej – chociaż pan Radosław Sikorski najwyraźniej w to nie wierzy, bo zapowiada wieloletnią przerwę w swej politycznej karierze, a nawet rozważa opuszczenie na pewien czas naszego nieszczęśliwego kraju. Dlatego, chociaż początkowo nie mógł oprzeć się pokusie włączenia się do dintojry w Platformie Obywatelskiej, to pewnie już nie będzie pretendował do żadnych partyjnych godności tym bardziej, że do ich objęcia szykuje się minister Grzegorz Schetyna, ten sam, co to odpowiedział poprawnie na wszystkie pytania, jakie mu postawiono w amerykańskim Departamencie Stanu. W tej sytuacji deklaracje pana Michała Kamińskiego, że „nie czuje się winny” porażki Platformy, brzmią nawet szczerze, bo jakże ma być „winny”, skoro tylko nieopatrznie wlazł między ostrza potężnych szermierzy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz