poniedziałek, 28 maja 2012


"Tupolew rozleciał się w powietrzu"

Gazeta Polska Codziennie Gazeta Polska Codziennie, wp.pl | dodane (06:15)


fot. AFPMiejsce katastrofy Tu-154
opinie

Rządowy Tu-154M uległ destrukcji na wysokości 36 m nad pasem lotniska – wynika z danych odczytanych w Stanach Zjednoczonych przez producenta amerykańskich urządzeń pokładowych. Te zapisy były znane komisji Millera, zostały jednak ukryte.

Informacje o 13 zarejestrowanych awariach systemów Tu-154M w powietrzu ujawnił prof. Kazimierz Nowaczyk z Uniwersytetu Maryland na spotkaniu z uczestnikami VII Zjazdu Klubów „Gazety Polskiej” w Sielpii.

Prof. Nowaczyk, który przebywa w USA, połączył się z uczestnikami zjazdu poprzez telemost. Przedstawił im najnowsze wyniki badań dwóch urządzeń produkcji amerykańskiej, które znajdowały się na pokładzie tupolewa: TAWS, czyli systemu zapewniającego bezpieczne lądowanie, oraz FMS, czyli komputera pokładowego. Nowaczyk stwierdził, że według dziennika awarii, którym dysponuje producent TAWS, firma Universal Avionic, w momencie wyłączenia się komputera pokładowego system zarejestrował 13 awarii jednocześnie. Według dr. Grzegorza Szuladzińskiego wtedy właśnie nastąpił wybuch na skrzydle.

Amerykańscy specjaliści odczytali jedynie najpoważniejszą awarię. Mogą także rozszyfrować pozostałe, tyle że do tej pory ani komisja Millera, ani rząd, ani prokuratura o to nie wystąpiły. Dlatego w najbliższym czasie do śledczych trafi pismo, by Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, wystąpiła do USA o przekazanie wszystkich danych dotyczących zapisów TAWS z firmy Universal Avionic.

Obecny na spotkaniu z klubami „GP” prof. Wiesław Binienda opisał trajektorię lotu tupolewa, którą podał MAK, i zwrócił uwagę, że jest ona sprzeczna z zasadami fizyki. Zakłada bowiem przyspieszenie niemożliwe do osiągnięcia przez 100-tonowy samolot. Jego zdaniem rzeczywisty przebieg lotu znacznie lepiej oddaje trajektoria wyliczona przez prof. Nowaczyka na podstawie wskazań TAWS. Przebiega ona wysoko nad brzozą, która miała rzekomo złamać skrzydło i rozpocząć destrukcję samolotu. Prof. Binienda przedstawił model cyfrowy zderzenia skrzydła z brzozą, który dowodzi, że skrzydło tupolewa ścina brzozę, nie odnosząc przy tym poważniejszych uszkodzeń. Wyliczenia te potwierdził główny specjalista ds. konstrukcji samolotów firmy Boeing dr Wacław Berczyński.

Tadeusz Święchowicz










Ścios o zastraszenia naukowców przez neobolszewików i neohitlerowców

ZACHOWAJ ARTYKUŁPOLEĆ ZNAJOMYM

Gdybyśmy nie posiadali setek innych przesłanek podważających wersję warszawsko-moskiewską – ta jedna – związana z próbami zastraszenia naukowca, powinna wystarczyć. Pozwala ona również dostrzec rodowód środowisk wspierających putinowskie łgarstwa.


METODOLOGIA SOWIECKIEGO ŻOŁDAKA


 
avatar użytkownika Aleksander Ścios

 Pogróżki i listy z obelgami, jakie otrzymuje codziennie profesor Wiesław Binienda, są nie tylko dowodem, że obrońcy kłamstwa smoleńskiego doceniają znaczenie pracy polskiego naukowca, ale świadczą o reakcji całkowicie naturalnej dla proweniencji tych osób.
 Gdybyśmy nie posiadali setek innych przesłanek podważających wersję warszawsko-moskiewską – ta jedna okoliczność – związana z próbami zastraszenia naukowca, powinna wystarczyć. Pozwala ona również dostrzec rodowód środowisk wspierających putinowskie łgarstwa oraz  ocenić wartość merytoryczną ustaleń MAK i tzw. komisji Millera.
W świecie niedostępnym dla Polaków - świecie cywilizowanych reguł – informacje o zastraszaniu naukowca, wywierania na niego wpływu, obrzucania wyzwiskami czy podważania osiągnięć naukowych – wywołałyby nie tylko reakcje mediów i opinii publicznej, ale skłoniły ludzi rozumnych do głębokiej refleksji. Równie mocną przesłankę stanowiłby żenujący spektakl tchórzostwa ze strony tzw. ekspertów komisji Millera, którzy jak jeden mąż odmówili rzeczowej konfrontacji z tezami profesora Biniendy. Wśród ludzi nauki tego rodzaju rejterada zostałaby odebrana jako miażdżąca kompromitacja i zakończyła „karierę” delikwentów.
Nietrudno też zauważyć, z jakich tradycji wywodzi się praktyka zastraszania ludzi nauki. Przez dziesięciolecia stosowali ją komuniści i ich młodsi bracia spod znaku swastyki. Dziś te same metody stosują środowiska bliskie tym zbrodniczym ideologiom.
Można byłoby wspomnieć o dwóch przypadkach stosowania gróźb wobec naukowców, które miały miejsce w ostatnich miesiącach. Pierwszy dotyczył dr Pawła Nowaka z Zakładu Leksykologii i Pragmatyki UMCS, który był biegłym opiniującym na zlecenie sądu znak Narodowego Odrodzenia Polski.  Na podstawie tej opinii, symbole NOP zostały zalegalizowane. Wkrótce potem tzw. aktywiści lewackich organizacji namalowali na drzwiach Nowaka celownik, rozwiesili plakaty wzywające do bojkotu naukowca oraz zaczęli wysyłać do niego anonimowe emaile z wyzwiskami i pogróżkami.
Podobnych działań doświadczył niemiecki historyk polskiego pochodzenia, Grzegorz Rossolinski-Liebe z Uniwersytetu w Hamburgu, autor rozprawy doktorskiej zatytułowanej  "Stepan Bandera: Życie i po życiu ukraińskiego faszysty (1909-2009)".
W marcu br., pod patronatem ambasady niemieckiej oraz Fundacji Heinricha Bölla historyk zaplanował na Ukrainie cykl wykładów w trzech miastach uniwersyteckich. Jednak na tydzień przedtem, wszystkie wykłady zostały odwołane, zaś Rossolinski-Liebe stał się obiektem gróźb telefonicznych i mailowych, na tyle poważnych, że po przybyciu do Kijowa objęto go opieką ambasady niemieckiej 
Podobnej metody „dyskusji naukowej” doświadczył dr Kazimierz Nowaczyk. Nie tylko cenzurowano jego teksty na „niezależnym” Salonie 24 i grożono mu w korespondencji emailowej.  Do dziś nie wyjaśniono przyczyn groźnej choroby, na jaką zapadł dr Nowaczyk  po powrocie z Brukseli w marcu br., gdzie brał udział w prezentacji przygotowanej przez komisję Antoniego Macierewicza.
Dla uzupełnienia obrazu, należałoby jeszcze przypomnieć o klasycznej próbie wykorzystania organów ścigania w celu zastraszenia niepokornych naukowców. Doświadczyli jej dr Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk – autorzy książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii", którym prokuratura zamierzała postawić zarzut ujawnienia tajnych dokumentów. 
W działaniach tych można było dostrzec inspiracje wynikające z instrukcji płk. Komorowskiego z Wydziału IV Departamentu III MSW skierowanej do Naczelników Wydziału III KWMO, KMMO, KSMO z dn.20 marca 1973, w której zalecano poddanie „wnikliwej ocenie przygotowywanych do wydania prac, szczególnie opracowanych przez osoby znane z wrogiego stosunku do PRL i socjalizmu oraz wywodzące się ze środowisk wrogich.
Wszystkie, tego rodzaju zdarzenia nieomylnie wskazują na źródło inspiracji. Jest nią zawsze systemowa nienawiść wobec prawdy, wsparta na mentalności sowieckiego żołdaka. Ten bowiem nie zawracał sobie głowy dysputami akademickimi ani subtelnościami logiki i  rozstrzygał wszelkie spory według uniwersalnej „metody naukowej” - strzałem w tył głowy.
Gdy nie da się dłużej zamilczeć głosu wybitnego naukowca, pozostają zatem prymitywne drwiny lub haniebna ucieczka. Kiedy  nie sposób zakrzyczeć faktów lub ukryć własnego zaprzaństwa - sięga się po groźby i wyzwiska.
Gdy nadejdzie czas prawdy i poznamy wszystkie okoliczności tragedii smoleńskiej  - po jakie metody sięgnie wówczas grupa rządząca? 
Cytowane za: blogmedia24.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz