Wokół berlińskiego kongresu
Felieton • serwis „Nowy Ekran” (www.nowyekran.pl) • 9 lipca 2012
Ach, cóż za siurpryza - i to w dodatku podwójna, ach, co ja mówię - nie żadna tam „podwójna”, tylko wręcz poszóstna! Właśnie kilka dni temu, to znaczy - 4 lipca - wszystkie niezależne media doniosły o odbytym 12 maja br. w Berlinie pierwszym kongresie Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce, na którym przedstawione zostały różne gorące pragnienia i postulaty - między innymi i ten, by język hebrajski został uznany w naszym nieszczęśliwym kraju za drugi język urzędowy. Niezależne media okraszają tę informację uspokajającym komentarzem „Wielkiego Przyjaciela Polski”, czyli byłego ambasadora Izraela w Warszawie, pana dra Szewacha Weissa, który powiada, że to „fantazje”. Może sam w to wierzy, a może tylko tak dobrotliwie komentuje ze względów humanitarnych, by niepotrzebnie, a zwłaszcza - by przedwcześnie nie płoszyć naszego mniej wartościowego narodu tubylczego.
Z drugiej jednak strony, wiele fantastycznych pomysłów ziściło się nawet na naszych oczach, więc dlaczegóż to akurat ten miałby się nie ziścić? Skoro szef Mosadu został Honorowym Obywatelem Rzeczypospolitej, to dlaczego - powiadam - w przyszłości nie będzie mógł zostać Pierwszym Obywatelem? Takie rzeczy już się przecież w naszym nieszczęśliwym kraju zdarzały - że wspomnę choćby Jakuba Bermana, który wprawdzie był tylko skromnym wiceministrem, ale w prawdziwym rządzie - jak wspomina Stanisław Mikołajczyk, który przecież coś tam musiał o tym rządzie wiedzieć - był w hierarchii na pozycji czwartej, zaraz po Iwanie Sierowie, po którym następował szef NKWD w sowieckiej ambasadzie, następnie ambasador Lebiediew, a zaraz potem - właśnie Berman, którego generał Jaruzelski jeszcze w roku 1983 udekorował orderem Krajowej Rady Narodowej. Ale mniejsza o te wspominki, pokazujące przecież, że ciągłość pewnych procesów przekracza bariery transformacji ustrojowych i odwracania sojuszów - zwłaszcza, gdy sojusze są odwracane również przez starszych i mądrzejszych - bo ważniejsze są inne, aktualne okoliczności tej całej sprawy.
Po pierwsze - ten „pierwszy” kongres Ruchu Żydowskiego Odrodzenia w Polsce odbył się w Berlinie, a nie w Warszawie, mimo, że ta pompuje i pompuje pieniądze w Muzeum Historii Żydów Polskich. To, że pieniądze pompuje pani prezydentowa Hanna Gronkiewicz-Waltz, to naturalne, jakże by inaczej. Znacznie ciekawsza jest darowizna, jaką ostatnio wzbogacił Muzeum najbogatszy człowiek w Polsce, czyli pan dr Jan Kulczyk, który ponoć dał aż 20 milionów. Za takie pieniądze na Ukrainie została przeprowadzona „pomarańczowa rewolucja” po której do dzisiejszego dnia nie może się pozbierać pani Julia Tymoszenko. Zresztą - mniejsza o nią - bo dotacja uczyniona przez pana dra Jana Kulczyka wskazuje, że i on coś musi wiedzieć a skoro coś musi wiedzieć i daje, to znaczy, że wie, iż trzeba dawać. „Bo mówiła żony ciotka: tych co płacą - nic nie spotka” - powiadał Konstanty Ildefons Gałczyński. A któż w naszym nieszczęśliwym kraju jest bez grzechu wobec Boga i bez winy wobec cara? Może są takie osoby, ale czy należy do nich akurat pan dr Jan Kulczyk? Tego oczywiście nie wiemy, ale skoro płaci, to pewnie też liczy na to, że nic go nie spotka.
Mimo to jednak kongres odbył się w Berlinie, a nie w Warszawie, chociaż odrodzenie żydowskie ma nastąpić właśnie w naszym nieszczęśliwym kraju, a nie w Niemczech! Dlaczego tedy w Berlinie? Warto przypomnieć artykuł pewnego malarza, jaki ukazał się przed kilkoma laty w niemieckiej prasie - że mianowicie dobrze byłoby przenieść Izrael do Europy. Autor wskazywał dwie możliwe lokalizacje: Turyngię, albo Polskę. Ponieważ w Niemczech malarze dochodzą czasami do wielkiego znaczenia politycznego, osobiście bym tych projektów nie lekceważył tym bardziej, że wychodzą one naprzeciw niemieckiej polityce - i to nie tylko historycznej, ale i politycznej. Bo chyba nikt nie wątpi, że taki kongres musiał odbywać się za aprobatą tamtejszych władz, a może nawet - z ich entuzjastycznym, choć dyskretnym poparciem?
Dlaczego zatem niemieckim władzom zależy na odrodzeniu żydowskim w Polsce? Czyżby dlatego, że takie odrodzenie znakomicie wkomponowuje się w scenariusz rozbiorowy, ułatwiając rozciągnięcie ścisłej politycznej i gospodarczej kontroli nad naszym mniej wartościowym narodem tubylczym przy pomocy politycznego instrumentu pod nazwą Judeopolonia? Pożyteczna myśl raz rzucona w przestrzeń prędzej czy później znajdzie swego amatora - a warto przypomnieć, że pomysł Judeopolonii pojawił się w roku 1916 - co prawda w trochę innym kształcie terytorialnym, ale przecież nie o kształt tu przede wszystkim chodzi, tylko o roztoczenie kurateli nad mniej wartościowym narodem tubylczym - by każdy rozpaczliwy odruch sprzeciwu z jego strony bezpiecznie pacyfikować, jako wybuch organicznego polskiego antysemityzmu. Judeopolonia stanowi znakomite alibi, więc pourquoi pas - tym bardziej, że co najmniej od końca lat 90-tych niemiecka polityka historyczna jest ściśle skoordynowana z polityką historyczną żydowską.
Po drugie - warto zwrócić uwagę, że kongres odbył się w Berlinie 12 maja, a niezależne media w Polsce, jak na komendę poinformowały o tym nie, dajmy na to, 13 maja, tylko dopiero 4 lipca! Nawet zakładając - co wydaje się niepodobieństwem - że ów berliński kongres był imprezą starannie zakonspirowaną i żadna informacja ani o jego odbyciu, ani o jego postanowieniach, nie przedostała się na zewnątrz, to znaczy, że 4 lipca ktoś tę imprezę rozkonspirował. Kto mógł to zrobić i w jakim celu? Jeśli to nieprawdopodobne przypuszczenie byłoby trafne, to jasne, że musieli uczynić to organizatorzy imprezy. Skoro uznali, że 4 lipca już można ujawnić to, czego nie można było za żadne skarby ujawnić 13 maja, to znaczy, że między 13 maja, a 4 lipca jakaś sytuacja zmieniła się w sposób zasadniczy, że w tym czasie musiały zapaść jakieś decyzje i to decyzje nieodwracalne. Wydaje się oczywiste, że w tych decyzjach nasi Umiłowani Przywódcy nie uczestniczyli - że dla nich starsi i mądrzejsi wyznaczyli makagigi w postaci koko koko euro spoko - podobnie zresztą jak w wielu innych sprawach. W takiej sytuacji decyzje owe musieli podjąć nie tylko strategiczni partnerzy, tzn. Niemcy i Rosja, ale również - miłujący pokój Izrael, a skoro i on - to także nasz największy sojusznik w NATO, czyli USA pod kierownictwem administracji Baracka Obamy - z naszego punktu widzenia najgorszej od czasów Franklina Delano Roosevelta. Mamy zatem znowu scenariusz rozbiorowy z udziałem trzech państw i aprobatą czwartego.
Wreszcie ostatnia sprawa - świadoma dyscyplina niezależnych mediów. Bo jeśli berliński kongres, jaki odbył się w Berlinie 12 maja, nie był imprezą ściśle zakonspirowaną, to fakt jednoczesnego ukazania się informacji o nim w niezależnych mediach głównego nurtu w Polsce jest bardzo poważną poszlaką, iż w mediach tych obowiązuje świadoma dyscyplina. Kto tę dyscyplinę narzucił i kto ją egzekwuje? Czy przypadkiem nie oficerowie prowadzący? W demokratycznym państwie prawnym, zwłaszcza urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej, bardzo ważne są masowe nastroje. Jakże tedy miejsca, w których te masowe nastroje są wytwarzane, mogłyby pozostać zaniedbane przez okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniaków? Nie ma takiej możliwości, przeciwnie - właśnie ten odcinek musi być przez nich szczególnie penetrowany i kontrolowany. Skoro tedy, przy tak ścisłej kontroli udało się nałożyć skuteczną surdynę na informację o berlińskim kongresie prawie aż na dwa miesiące, to znaczy, że świadoma dyscyplina w niezależnych mediach jest znacznie większa, niż nam się wydaje.
Stanisław Michalkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz