Nim ochłoną ze zdumienia
Pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy pan Turczynow i premier Arszenik
Jaceniuk przyznali, że Kijów nie kontroluje sytuacji co najmniej w dwóch
obwodach na wschodzie Ukrainy. A nie kontroluje, bo nie może liczyć ani
na swoich urzędników, ani na tamtejszą milicję, ani na Gwardię
Narodową, ani nawet na Służbę Bezpieki Ukrainy, które albo biernie
oczekują rozwoju wypadków, to znaczy - kto ostatecznie weźmie górę i
komu trzeba będzie się zameldować, albo wręcz przechodzą na stronę „separatystów”, którzy w związku z tym przejmują inicjatywę nie tylko w tych „co najmniej dwóch”
obwodach, ale również w innych wschodnich prowincjach. Ta deklaracja
wyjaśnia przyczyny, dla których władze w Kijowie próbowały wciągnąć na
Ukrainę oddziały wojskowe z państw NATO, a w ostateczności - „błękitne hełmy” z ONZ. Ale amerykański sekretarz stanu John Kerry oświadczył, że NATO nie odda „ani guzika”
- ale tylko z terytorium Paktu, do którego Ukraina nie należy między
innymi dlatego, że stanowczo nie życzą sobie tego Niemcy.
Widać wyraźnie, że strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie jak dotąd wytrzymuje wszystkie próby niszczące, które zaaplikowały mu Stany Zjednoczone w ramach aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, do której właśnie powróciły po raz kolejny po sławnym „resecie”, czyli deklaracji prezydenta Obamy z 17 września 2009 roku. Najwyraźniej we wschodnich obwodach Ukrainy powtarza się scenariusz krymski z tą może różnicą, że tutaj Rosja raczej powstrzyma się, przynajmniej na początku, przed inkorporacją wschodnich obwodów do terytorium Federacji, zadowalając się umacnianiem miejscowych „republik”, za pomocą których przebije sobie korytarz do Krymu bez konieczności oficjalnego wprowadzania tam własnych wojsk - o czym wielokrotnie zapewniał Amerykanów rosyjski minister obrony Sergiusz Szojgu. Te „republiki” nie będą oczywiście uznawane przez większość państw, podobnie jak Południowa Osetia, czy Abchazja, ale to nie jest konieczne dla istnienia korytarza do Krymu, a przede wszystkim - dla przejęcia przez Rosję de facto kontroli nad uprzemysłowionymi obwodami Ukrainy, a więc do faktycznego rozbioru tego państwa.
Taka perspektywa skłania do zastanowienia, czy przypadkiem kijowski Majdan, którym tak się podniecali nasi Umiłowani Przywódcy, nie narodził się z inicjatywy ruskich szachistów, którzy przecież nie od dziś potrafią grać na wielu fortepianach jednocześnie, w odróżnieniu od naszych Umiłowanych Przywódców, co to z uporem maniaka uderzają w jeden klawisz - albo w ten, albo w tamten. Starożytni Rzymianie powiadali: „is fecit cui prodest”, co się wykłada, że zrobił ten, kto skorzystał. Jak dotąd najwięcej na ukraińskim przewrocie skorzystała Rosja, która nie tylko przejęła Krym i nie musi teraz martwić się o dzierżawę bazy morskiej w Sewastopolu, ale wobec postępującej utraty kontroli nad wschodnimi prowincjami przez Kijów, wypełnia próżnię polityczną również i tam. Zarówno pełniący obowiązki prezydenta pan Turczynow, jak i premier Arszenik Jaceniuk wyszli na tym przewrocie jak Zabłocki na mydle, bo wprawdzie mianowali się dygnitarzami, ale właśnie kompromitują przed społecznością międzynarodową nie tylko siebie, ale - co jest niewątpliwie znacznie gorsze i potencjalnie brzemienne w skutki - całe ukraińskie państwo, które nie tylko coraz bardziej demaskuje się jako pseudonim sitwy skorumpowanych królewiąt zwanych „oligarchami”, ale również - jako rodzaj „państwa sezonowego”.
Myślę, że warto zatrzymać się na moment nad owymi „oligarchami”, a zwłaszcza podjąć próbę odpowiedzi na pytanie o ich związki z sowieckimi tajnymi służbami. Czy na przykład taki pan Piotr Poroszenko, który okazał się „głównym sponsorem Majdanu”, a obecnie wystawił swoja kandydaturę w zaplanowanych na 25 maja wyborach prezydenckich nie miał aby jakichś bliskich spotkań III stopnia z KGB? Przebieg jego dotychczasowej politycznej, a również i biznesowej kariery może na to wskazywać. Zatem nie można również wykluczyć, że pan Piotr Poroszenko zasponsorował kijowski Majdan w sekretnym porozumieniu z ruskimi szachistami, którym taki właśnie pretekst był potrzebny do dokonania rozbioru Ukrainy, w następstwie którego pan Poroszenko może liczyć na udzielne księstwo w postaci porozbiorowej resztówki. Dokładnie tak właśnie kombinował sobie w okresie „potopu” szwedzkiego książę Janusz Radziwiłł, który dla swoich kombinacji wymyślił pozory patetycznych patriotycznych uzasadnień, którymi uwiódł pana Kmicica. Czyżby zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi w ten sam sposób udało się wyprowadzić w pole nie tylko „aktywistów Majdanu”, ale i naszych Umiłowanych Przywódców, że ci - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - wystąpili w roli pożytecznych idiotów?
Tego też wykluczyć się nie da. „Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka. To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse” - śpiewał Jacek Kaczmarski w piosence „Rejtan, czyli raport ambasadora” - oczywiście Ottona Magnusa von Stackelberga, który w raporcie przesłanym Katarzynie tak charakteryzuje Polaków: „La liberte polonaise n’ayant jamais porte que sur l’imagination... a accoutume la nation au seul culte de l’appareil exterieur” - co się wykłada, że wolność polska zawsze skierowana w stronę wyobraźni, przyzwyczaiła naród do kultu działań zewnętrznych, a ściśle biorąc - do kultu pozorów. Ale wychowanie dzieci obejmuje również ich karcenie i jeśli z tego właśnie punktu widzenia spojrzymy na rewelacje ogłoszone niedawno przez byłego dygnitarza Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Platformy Obywatelskiej Pawła Piskorskiego, to można nabrać podejrzeń, że oto Stronnictwo Ruskie przystąpiło do karcenia Umiłowanych Przywódców naszego nieszczęśliwego kraju.
Mianowicie pan Piskorski przypomniał sobie, jak to w początkach lat 90-tych, kiedy to światło nie było jeszcze oddzielone od ciemności, niemiecka CDU futrowała finansowo Kongres Liberalno-Demokratyczny markami, które „aferałowie” wymieniali następnie po kantorach, w ten sposób wstępnie forsę przepierając. Tym razem niezależne media głównego nurtu zamiast zamilczeć roztropnie, podniosły hałasy, co oznacza, że pan Piskorski chyba nie działa samotnie. W tej sytuacji premier Tusk wszystkiemu zaprzeczył, a w szczególności - że KL-D otrzymał od CDU jakąś „pożyczkę”. Na to pan Piskorski przytomnie replikował, że on nie mówił o żadnej „pożyczce”, tylko o darowiznach.
W ten oto sposób dyskurs polityczny niebezpiecznie zbliżył się do „danych wrażliwych”, na co podczas przesłuchania u resortowej „Stokrotki” w TVN zwrócił uwagę Aleksander Kwaśniewski. Po pierwsze - zeznał, to wszystko wydarzyło się dawno, a poza tym, a właściwie nie tyle „poza tym”, co przede wszystkim - „tak nie można”. Ano, jużci prawda; pan Aleksander Kwaśniewski, kiedy tylko na skutek karygodnej lekkomyślności naszego mniej wartościowego narodu tubylczego został prezydentem Rzeczypospolitej, natknął się na publikację w tym samym tygodniku „Wprost”, który teraz wdał się w rozmowę z panem Piskorskim, a która wtedy dotyczyła krociowych sum, jakie PZPR kradła z Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego „Pewex” i lokowała na kontach w szwajcarskich bankach. Ile tego mogło być, na to wskazywała informacja, że w latach 1988-89, kiedy dyrektorem Pewexu był Marian Zacharski, PZPR wykorzystała 800 zezwoleń dewizowych, realizując zatem więcej niż jedno dziennie, zaś przykładowy transfer z jednego dnia obejmował 22 mln franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów. I tak dzień w dzień przez co najmniej 18 lat - bo tyle lat istniał Pewex. Kto do tych pieniędzy ma dostęp, jaki robi z nich użytek i tak dalej - o tym sza. Aleksander Kwaśniewski bowiem zareagował na tamtą publikację pogróżką, że jeśli jeszcze chociaż jedno słowo ktoś na ten temat piśnie, to on zarządzi „lustrację totalną”.
Na takie dictum Jacek Kuroń i prof. Karol Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego list z propozycją, by już się nie kłócić, byle tylko premier Józef Oleksy, właśnie oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji, podał się do dymisji. I tak się stało - co pokazuje, że tajemnice III Rzeczypospolitej są przez naszych Umiłowanych Przywódców strzeżone w porozumieniu ponad politycznymi podziałami, podobnie jak wznoszą się oni ponad polityczne podziały, kiedy idzie o sprawy naprawdę dla naszego nieszczęśliwego kraju istotne. Mam tu na myśli zarówno Anschluss do Unii Europejskiej, jaki nastąpił 1 maja 2004 roku, jak i ratyfikację traktatu lizbońskiego. Czy jednak III Rzeczpospolita ma jakieś tajemnice wobec zimnego rosyjskiego czekisty Putina? Myślę, że przed nim żadnych tajemnic ona nie ma i dlatego rada, jaką Jacek Kaczmarski wkłada w usta ambasadora Stackelberga: „Dlatego radzę; nim ochłoną ze zdumienia, tą drogą dalej iść; nie grozi niczym to! Wygrać, co się da wygrać! Rzecz nie bez znaczenia, zanim nastąpi europejskie qui pro quo” - jest niestety, a właściwie właśnie nabiera coraz większej aktualności.
Widać wyraźnie, że strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie jak dotąd wytrzymuje wszystkie próby niszczące, które zaaplikowały mu Stany Zjednoczone w ramach aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, do której właśnie powróciły po raz kolejny po sławnym „resecie”, czyli deklaracji prezydenta Obamy z 17 września 2009 roku. Najwyraźniej we wschodnich obwodach Ukrainy powtarza się scenariusz krymski z tą może różnicą, że tutaj Rosja raczej powstrzyma się, przynajmniej na początku, przed inkorporacją wschodnich obwodów do terytorium Federacji, zadowalając się umacnianiem miejscowych „republik”, za pomocą których przebije sobie korytarz do Krymu bez konieczności oficjalnego wprowadzania tam własnych wojsk - o czym wielokrotnie zapewniał Amerykanów rosyjski minister obrony Sergiusz Szojgu. Te „republiki” nie będą oczywiście uznawane przez większość państw, podobnie jak Południowa Osetia, czy Abchazja, ale to nie jest konieczne dla istnienia korytarza do Krymu, a przede wszystkim - dla przejęcia przez Rosję de facto kontroli nad uprzemysłowionymi obwodami Ukrainy, a więc do faktycznego rozbioru tego państwa.
Taka perspektywa skłania do zastanowienia, czy przypadkiem kijowski Majdan, którym tak się podniecali nasi Umiłowani Przywódcy, nie narodził się z inicjatywy ruskich szachistów, którzy przecież nie od dziś potrafią grać na wielu fortepianach jednocześnie, w odróżnieniu od naszych Umiłowanych Przywódców, co to z uporem maniaka uderzają w jeden klawisz - albo w ten, albo w tamten. Starożytni Rzymianie powiadali: „is fecit cui prodest”, co się wykłada, że zrobił ten, kto skorzystał. Jak dotąd najwięcej na ukraińskim przewrocie skorzystała Rosja, która nie tylko przejęła Krym i nie musi teraz martwić się o dzierżawę bazy morskiej w Sewastopolu, ale wobec postępującej utraty kontroli nad wschodnimi prowincjami przez Kijów, wypełnia próżnię polityczną również i tam. Zarówno pełniący obowiązki prezydenta pan Turczynow, jak i premier Arszenik Jaceniuk wyszli na tym przewrocie jak Zabłocki na mydle, bo wprawdzie mianowali się dygnitarzami, ale właśnie kompromitują przed społecznością międzynarodową nie tylko siebie, ale - co jest niewątpliwie znacznie gorsze i potencjalnie brzemienne w skutki - całe ukraińskie państwo, które nie tylko coraz bardziej demaskuje się jako pseudonim sitwy skorumpowanych królewiąt zwanych „oligarchami”, ale również - jako rodzaj „państwa sezonowego”.
Myślę, że warto zatrzymać się na moment nad owymi „oligarchami”, a zwłaszcza podjąć próbę odpowiedzi na pytanie o ich związki z sowieckimi tajnymi służbami. Czy na przykład taki pan Piotr Poroszenko, który okazał się „głównym sponsorem Majdanu”, a obecnie wystawił swoja kandydaturę w zaplanowanych na 25 maja wyborach prezydenckich nie miał aby jakichś bliskich spotkań III stopnia z KGB? Przebieg jego dotychczasowej politycznej, a również i biznesowej kariery może na to wskazywać. Zatem nie można również wykluczyć, że pan Piotr Poroszenko zasponsorował kijowski Majdan w sekretnym porozumieniu z ruskimi szachistami, którym taki właśnie pretekst był potrzebny do dokonania rozbioru Ukrainy, w następstwie którego pan Poroszenko może liczyć na udzielne księstwo w postaci porozbiorowej resztówki. Dokładnie tak właśnie kombinował sobie w okresie „potopu” szwedzkiego książę Janusz Radziwiłł, który dla swoich kombinacji wymyślił pozory patetycznych patriotycznych uzasadnień, którymi uwiódł pana Kmicica. Czyżby zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi w ten sam sposób udało się wyprowadzić w pole nie tylko „aktywistów Majdanu”, ale i naszych Umiłowanych Przywódców, że ci - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - wystąpili w roli pożytecznych idiotów?
Tego też wykluczyć się nie da. „Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka. To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse” - śpiewał Jacek Kaczmarski w piosence „Rejtan, czyli raport ambasadora” - oczywiście Ottona Magnusa von Stackelberga, który w raporcie przesłanym Katarzynie tak charakteryzuje Polaków: „La liberte polonaise n’ayant jamais porte que sur l’imagination... a accoutume la nation au seul culte de l’appareil exterieur” - co się wykłada, że wolność polska zawsze skierowana w stronę wyobraźni, przyzwyczaiła naród do kultu działań zewnętrznych, a ściśle biorąc - do kultu pozorów. Ale wychowanie dzieci obejmuje również ich karcenie i jeśli z tego właśnie punktu widzenia spojrzymy na rewelacje ogłoszone niedawno przez byłego dygnitarza Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Platformy Obywatelskiej Pawła Piskorskiego, to można nabrać podejrzeń, że oto Stronnictwo Ruskie przystąpiło do karcenia Umiłowanych Przywódców naszego nieszczęśliwego kraju.
Mianowicie pan Piskorski przypomniał sobie, jak to w początkach lat 90-tych, kiedy to światło nie było jeszcze oddzielone od ciemności, niemiecka CDU futrowała finansowo Kongres Liberalno-Demokratyczny markami, które „aferałowie” wymieniali następnie po kantorach, w ten sposób wstępnie forsę przepierając. Tym razem niezależne media głównego nurtu zamiast zamilczeć roztropnie, podniosły hałasy, co oznacza, że pan Piskorski chyba nie działa samotnie. W tej sytuacji premier Tusk wszystkiemu zaprzeczył, a w szczególności - że KL-D otrzymał od CDU jakąś „pożyczkę”. Na to pan Piskorski przytomnie replikował, że on nie mówił o żadnej „pożyczce”, tylko o darowiznach.
W ten oto sposób dyskurs polityczny niebezpiecznie zbliżył się do „danych wrażliwych”, na co podczas przesłuchania u resortowej „Stokrotki” w TVN zwrócił uwagę Aleksander Kwaśniewski. Po pierwsze - zeznał, to wszystko wydarzyło się dawno, a poza tym, a właściwie nie tyle „poza tym”, co przede wszystkim - „tak nie można”. Ano, jużci prawda; pan Aleksander Kwaśniewski, kiedy tylko na skutek karygodnej lekkomyślności naszego mniej wartościowego narodu tubylczego został prezydentem Rzeczypospolitej, natknął się na publikację w tym samym tygodniku „Wprost”, który teraz wdał się w rozmowę z panem Piskorskim, a która wtedy dotyczyła krociowych sum, jakie PZPR kradła z Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego „Pewex” i lokowała na kontach w szwajcarskich bankach. Ile tego mogło być, na to wskazywała informacja, że w latach 1988-89, kiedy dyrektorem Pewexu był Marian Zacharski, PZPR wykorzystała 800 zezwoleń dewizowych, realizując zatem więcej niż jedno dziennie, zaś przykładowy transfer z jednego dnia obejmował 22 mln franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów. I tak dzień w dzień przez co najmniej 18 lat - bo tyle lat istniał Pewex. Kto do tych pieniędzy ma dostęp, jaki robi z nich użytek i tak dalej - o tym sza. Aleksander Kwaśniewski bowiem zareagował na tamtą publikację pogróżką, że jeśli jeszcze chociaż jedno słowo ktoś na ten temat piśnie, to on zarządzi „lustrację totalną”.
Na takie dictum Jacek Kuroń i prof. Karol Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego list z propozycją, by już się nie kłócić, byle tylko premier Józef Oleksy, właśnie oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji, podał się do dymisji. I tak się stało - co pokazuje, że tajemnice III Rzeczypospolitej są przez naszych Umiłowanych Przywódców strzeżone w porozumieniu ponad politycznymi podziałami, podobnie jak wznoszą się oni ponad polityczne podziały, kiedy idzie o sprawy naprawdę dla naszego nieszczęśliwego kraju istotne. Mam tu na myśli zarówno Anschluss do Unii Europejskiej, jaki nastąpił 1 maja 2004 roku, jak i ratyfikację traktatu lizbońskiego. Czy jednak III Rzeczpospolita ma jakieś tajemnice wobec zimnego rosyjskiego czekisty Putina? Myślę, że przed nim żadnych tajemnic ona nie ma i dlatego rada, jaką Jacek Kaczmarski wkłada w usta ambasadora Stackelberga: „Dlatego radzę; nim ochłoną ze zdumienia, tą drogą dalej iść; nie grozi niczym to! Wygrać, co się da wygrać! Rzecz nie bez znaczenia, zanim nastąpi europejskie qui pro quo” - jest niestety, a właściwie właśnie nabiera coraz większej aktualności.
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz