Z wielkim oburzeniem przyjęli niektórzy artykuł Piotra Zaremby, w którym autor krytykuje skłonność części prawicy, by „na złość mamie odmrozić sobie uszy” i by, skoro niektórzy nasi przeciwnicy relatywizują zbrodnie komunizmu, w odwecie zrelatywizować ludobójstwo hitlerowskie. A już najgorszym kamieniem obrazy było proste stwierdzenie Zaremby, że
w latach 1944-1945 to Armia Czerwona uratowała nas przed zagładą.
A przecież to jest stwierdzenie oczywistego faktu, z którego bynajmniej nie wynika konieczność sympatii do ZSRR, odczuwania wobec niego jakiejkolwiek wdzięczności itd.
Zasięg i skala zbrodni popełnionych na narodach, które miały nieszczęście czy to na skutek geopolitycznej przemocy, czy to na skutek własnego wyboru trafić do radzieckiej strefy wpływu (czy szerzej: do obozu międzynarodowego komunizmu) są wstrząsające i horrendalne. Do tego stopnia wstrząsające i horrendalne, że uzasadniają postawienie tezy, iż to właśnie bolszewizm, a nie faszyzm był największym złem, które w XX wieku dotknęło ludzkość. Albo przynajmniej równym złem. Nie wypowiadam się tu ani za, ani przeciw tej tezie. Ale to jest to teza poważna.
Tylko że oprócz refleksji w skali makro, czyli całej ludzkości jest jednak coś takiego, jak refleksja w skali mikro, czyli lokalnej. Bo przecież żadne zjawisko, dobre czy złe, nie rozkłada się „po równo”. Coś, co większości przyniosło dobro, jakiejś mniejszości mogło przynieść zło, i oczywiście odwrotnie. A jeśli mówić raczej nie o źle i dobrze w stanie czystym, tylko o ich mieszankach (czyli jeśli mówić o świecie realnym, a nie tym z prelekcji politruków najróżniejszych jedynie słusznych kierunków ideowych) to ta prawidłowość jest jeszcze bardziej oczywista. Coś, co w skali planetarnej niosło zagładę, w skali lokalnej mogło kogoś (nie tylko poszczególne osoby, również i zbiorowość, nawet cały naród) uratować.
I tak właśnie jest z Polakami i Armią Czerwoną. Jak napisał Paweł Hertz
oni nas nie wyzwolili, ale oni uratowali nam życie.
To lapidarne zdanie oddaje istotę rzeczy. Armia radziecka przyniosła nam oczywiście nowy terror i nową niewolę. Przyniosła rzeczywistość złą, a w niektórych aspektach straszną. Ale zarazem taką, którą naród mógł przetrzymać i przetrzymał. Tymczasem „za Niemca” byliśmy „następni po Żydach w kolejce do piachu”. Taka dosłownie wtedy mówiono; taka była wówczas powszechna świadomość naszych dziadków i pradziadków. A wszystko, co dziś wiemy o niemieckich zamierzeniach na okres po wygraniu przez III Rzeszę wojny, o Generalplan Ost i o ludobójczym szale, w jakim znaleźli się wtedy i zwykli Niemcy, i nazistowskie elity dowodzi, że była to intuicja prawidłowa.
Tymczasem Stalin, będąc oczywistym zbrodniarzem, mającym na rękach również masę polskiej krwi (i z czasów „operacji polskiej” NKWD w 1937 roku, i z lat 39-41, i z okresu późniejszego) nie planował jednak eksterminacji naszego narodu i jego likwidacji. I z naszego punktu widzenia to była zasadnicza różnica między nim a Hitlerem.
Oczywiście – można na to odpowiedzieć żachnięciem i przytoczeniem iluś tam przykładów radzieckich zbrodni. Przykładów prawdziwych, tylko że nic nie zmieniających. Bo celem Kremla nie była likwidacja Polaków, tylko ich sterroryzowanie i zniewolenie. Temu służyły te zbrodnie. Zaś zbrodnie niemieckie (oprócz tego, że kosztowały życie znacznie większej liczby naszych rodaków, niż radzieckie) były elementem łańcucha, zmierzającego do fizycznej likwidacji narodu.
Można też odpowiedzieć tak Józef Beck, który przed 1939 rokiem stwierdził, że
jeśli napadną na nas Niemcy, przegramy wolność; jeśli napadną Rosjanie, stracimy duszę.
Ładnie to brzmi, i nawet jest w tym coś z prawdy (jak prawie we wszystkim…). Ale jak uczy historia ze stanu „utraty duszy” potrafiliśmy się wydobyć, i w końcu zrzucić jarzmo. A ze stanu utraty życia (bo gdyby wygrał Hitler, to by nas po prostu fizycznie nie było, przynajmniej w Europie środkowej) raczej się nie wraca.
Coś, co z punktu widzenia Estończyka, Łotysza, Węgra czy antykomunistycznie nastrojonego obywatela któregoś z państw zachodnich było większym złem (czyli zwycięstwo Stalina nad Hitlerem) dla nas było złem mniejszym. Mniejszym, bo choć było straszne, niosło śmierć wielu najlepszym przedstawicielom narodu i wiele, wiele innego paskudztwa, to przynajmniej zapewniało Polakom przetrwanie.
I przecież to wszystko są „oczywiste oczywistości”, nad którymi nawet dyskutować trudno.
Ale wielu nie potrafi dostrzec tej oczywistości.
Jeśli jest to kwestia ograniczenia intelektualnego, to mniejsza. Ale są też tacy, którzy nie tyle nie potrafią, ile nie chcą tego przyjąć do wiadomości. Bo boją się, że jak raz w swoim rozumieniu przyznają w czymś rację stronie przeciwnej, to cały ich świat ideowy się posypie. I widzą, że strona przeciwna bez przerwy proponuje im jakieś rodzaje relatywizmu. Sądzą więc, że jedyną reakcją, dającą im pewność nie zachwiania się w tej walce z przeważającym przeciwnikiem jest eskalacja własnego radykalizmu.
Tym osobom zasugerowałbym, żeby zastanowiły się, czy naprawdę pewne są własnych wyborów, jeśli tak bardzo obawiają się, że dostrzeżenie prostego i oczywistego faktu może je podważyć.
Piotr Skwieciński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz