Zanim przestawią wajchę
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 17 września 2014
Na Ukrainie trwa pokój zbrojny, w ramach którego obydwie wojujące strony oskarżają się o naruszanie zawieszenia broni - ale to rzecz w takich sytuacjach zwyczajna i jeśli o czymś świadczy, to najprędzej o tym, że ani władze w Kijowie, ani władze separatystów z Doniecka i Ługańska nie kontrolują wszystkich swoich oddziałów zbrojnych. W przypadku separatystów świadczy to, iż przynajmniej część ich sił zbrojnych to rzeczywiście „pospolite ruszenie”, w którym znacznie trudniej wyegzekwować dyscyplinę, niż w regularnych oddziałach, no a w przypadku władz w Kijowie, to wiadomo, że awangardą sił walczących po ich stronie są bataliony ochotnicze, to znaczy - prywatne wojska rozmaitych oligarchów, których interesy nie są identyczne. Dodatkowym czynnikiem sprzyjającym kolejnym incydentom jest istnienie w Kijowie „partii wojny”, pozostającej w narastającej opozycji wobec prezydenta Poroszenki. „Partię wojny” reprezentuje zarówno premier Arszenik Jaceniuk, jak i przewodniczący Rady Najwyższej Aleksander Turczynow.
O ile obecny prezydent Poroszenko, jako „główny sponsor Majdanu” początkowo pozostawał w cieniu, to ci dwaj politycy od samego początku autoryzowali zamach stanu, który w konsekwencji doprowadził do rozbioru Ukrainy de facto. Nie ulega wątpliwości, że prędzej czy później, a raczej prędzej, niż później, być może nawet już w miarę zbliżania się terminu wyborów zaplanowanych na 26 października, stanie na porządku dziennym kwestia odpowiedzialności za ten skutek - a to postawi w kłopotliwym położeniu zarówno premiera Arszenika Jaceniuka i Aleksandra Turczynowa, jak i prezydenta Poroszenkę - jednak pozycja Piotra Poroszenki, który na prezydenta już został wybrany, jest bez wątpienia znacznie mocniejsza, niż dwóch pozostałych, którzy dopiero będą musieli się z opinią ukraińską skonfrontować. Dlatego w ich interesie jest podgrzewanie wojowniczych nastrojów, bo w ten sposób łatwiej im nieubłaganym palcem wskazywać na prezydenta Poroszenkę jako głównego winowajcę rozbioru. Krótko mówiąc, ucieczkę w wojnę traktują jako sposób na ratowanie własnej skóry. Prezydent najwyraźniej też czuje na karku gorące oddechy zarówno ich, jak i czekających na swoje pięć minut banderowców i na przykład wygłaszając w Mariupolu buńczuczne deklaracje w stylu: „nie oddamy ani guzika”, daje do zrozumienia, że on też jest porządny.
Ale tak naprawdę to rozwój sytuacji wewnętrznej na Ukrainie zależy nie tyle od postępowania ukraińskich polityków, tylko od rozwoju wydarzeń na Bliskim i Środkowym Wschodzie, gdzie pojawiło się prawdziwe zagrożenie w postaci kalifatu. Ponieważ prezydent Obama próbuje na gwałt zmontować przeciwko niemu jakąś zaporę i nawet chwyta się w tym celu brzytwy w postaci Kurdów, którzy z pewnością będą chcieli wykorzystać destabilizację Iraku i Syrii do utworzenia swego wymarzonego państwa, to akurat w tym momencie nie jest zainteresowany otwieraniem frontu na Ukrainie tym bardziej, że islamiści grożą Rosji wojną na Kaukazie. Spełnienie tej groźby sprawi, że Rosja siłą rzeczy stanie się sojusznikiem USA w wojnie z kalifatem, a w takiej sytuacji prezydent Obama nie będzie martwił się dalszym losem Arszenika Jaceniuka, czy Aleksandra Turczynowa, zgodnie z zasadą, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Wygląda na to, że Ukraina ma pecha, takiego samego, jak Węgry w roku 1956, kiedy to zaabsorbowanie Wielkiej Brytanii, Francji i USA kryzysem sueskim ułatwiło Chruszczowowi rozprawienie się z antykomunistycznym powstaniem w Budapeszcie.
Nasz nieszczęśliwy kraj też będzie zmuszony do zmiany dotychczasowego tonu i uznania zimnego rosyjskiego czekisty Putina za „sojusznika naszych sojuszników” - ale na razie, pod batutą żydowskiej gazety dla Polaków, miotane są bezsilne złorzeczenia, przeplatane prognozami, według których dni „reżymu Putina” w Rosji są policzone. Jużci, każdy rozumie, że w demokratycznym państwie prawnym nie bardzo wypada przestawiać wajchy zbyt gwałtownie, bo zbyt gwałtowne, takie z dnia na dzień, czy z godziny na godzinę przestawienie wajchy mogłoby wzbudzić podejrzenia nie tylko co do Umiłowanych Przywódców, ale również, a może nawet przede wszystkim - wobec niezależnych mediów głównego nurtu, które idealnie dostroiły się do „głosu Pana” - oczywiście tego z Waszyngtonu. Ale główny cadyk III Rzeczypospolitej, pan Aleksander Smolar, w przeczuciu nowego etapu, zwraca uwagę, że oto nastają czasy „chaosu”, którym towarzyszy „upadek prestiżu Stanów Zjednoczonych”. W takich okolicznościach przyrody przezorniej jest dostroić odbiornik do kilku różnych częstotliwości, wśród których jedynym stałym punktem we Wszechświecie pozostają interesy bezcennego Izraela. Tedy zmiana tonu niezależnych mediów głównego nurtu, Umiłowanych Przywódców i „ekspertów” jest tylko kwestia czasu.
Wychodząc naprzeciw wyzwaniom nadchodzącego etapu, pod koniec sierpnia Stowarzyszenie „Otwarta Rzeczpospolita” spotkało się z przedstawicielami prokuratury, by ją poinstruować o zadaniach w związku ze zwalczaniem tzw. „przestępstw z nienawiści”. „Otwarta Rzeczpospolita” walczy z „antysemityzmem i ksenofobią”, a wiadomo, że o tym, co jest antysemityzm, a co nim nie jest, decydują Żydzi. Ergo - oni też decydują, co jest „mową nienawiści”, a co nią nie jest i tę prostą prawdę Stowarzyszenie uświadomiło niezależnej prokuraturze, która z kolei przedstawiła warunki, jakim ze względu na konieczność zachowania pozorów praworządności, powinny odpowiadać donosy zgłaszane przez Stowarzyszenie. Widzimy zatem, że przygotowania do świętej wojny „z faszyzmem”, której celem jest doprowadzenie mniej wartościowego narodu tubylczego do stanu bezbronności, zwłaszcza gdyby na Bliskim Wschodzie mimo wszystko coś jednak poszło nie tak, są w pełnym toku. W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak wojującym dzisiaj ze złym ruskim czekistą Putinem niezależnym mediom i środowiskom starsi i mądrzejsi przestawią wajchę, żeby mogli, podobnie jak w swoim czasie towarzysz Szmaciak, „już z nowym wrogiem toczyć walkę, już mieć lodówkę, wózek, pralkę, żoneczkę...” - i tak dalej - aż do ostatecznego zwycięstwa.
Stanisław Michalkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz