JÓZEF MACKIEWICZ
SOWIECKIE „JĄDRO CIEMNOŚCI” 1
SOWIECKIE „JĄDRO CIEMNOŚCI” 1
Właściwą materię książek Józefa Mackiewicza stanowiła historia, nawet wtedy gdy rzadko, na przykład w nowelach, zajmował się przede wszystkim ludzką psychologią. A za historię Mackiewicz miał prawie wyłącznie to, co było związane z historią Polski, a raczej tylko to, co działo się na północnych kresach Rzeczpospolitej, mówiąc szeroko: w Polsce wschodniej dwudziestolecia i na dawnych Ziemiach Zabranych. On sam określał to jako obszar Wielkiego Księstwa Litewskiego, odrębny od Korony. Ta kresowa historia Polski to przede wszystkim historia zderzenia z Rosją. Ponieważ jednak Rosja za życia Mackiewicza przekształciła się w Rosję sowiecką (nominalnego upadku komunizmu Mackiewicz nie dożył), tematem historii dla pisarza stało się okrutne zderzenie kresów Rzeczpospolitej z rzeczywistością sowiecką, z sowieckim najazdem. Lewa wolna mówi o najeździe bolszewickim dwudziestego roku, dylogia: Droga donikąd, Nie trzeba głośno mówić, odbywa się na Wileńszczyźnie i na kresach północno wschodnich w strasznym czasie drugiej wojny.
Dramat życia Mackiewicza, którym były oskarżenia o współpracę z propagandą hitlerowską, począł się z chęci dania świadectwa tej brutalnej obecności sowieckich okupantów na kresach Rzeczpospolitej. Opis mordu w Prowieniszkach to pierwszy z jego tekstów drukowanych w koncesjonowanym przez propagandę niemiecką „Gońcu Codziennym”, a inne teksty są także poświęcone problemowi sowieckiemu. Miało to być znamienne ostrzeżenie dla Polaków i zapełnienie luki, której akowska Polska podziemna nie wypełniała. Te kilka tekstów w „Gońcu Codziennym” kosztowało Mackiewicza wyrok śmierci, zawieszony na szczęście przez komendanta AK okręgu wileńskiego, Wilka Krzyżanowskiego. Ostatnim tekstem drukowanym w „Gońcu Codziennym” tym razem za cichą zgodą władz AK był reportaż z Katynia: Widziałem na własne oczy.
I tak się stało, że to co Mackiewicz zobaczył na własne oczy jadąc 20 maja 1943 roku do Katynia, miało się stać nigdy nie mijającą obsesją pisarza i argumentem najważniejszym, ukazującym straszność sowieckiego ludobójstwa. Zbrodni tej nie poświęcił Mackiewicz żadnego utworu literackiego, stał się jedynie jej dociekliwym badaczem, pierwszym jej historykiem. Badaniu jej okoliczności, a także historycznych oddziaływań, poświęcał artykuły i eseje do końca życia.
Badaczy i historyków Katynia jest legion. Ale pośród nich są tylko dwaj wybitni pisarze, którzy pisali o Katyniu jako świadkowie ekshumacji 1943 roku (jeśli nie liczyć Jana Emila Skiwskiego, który ogłosił jeden krótki reportaż). To Ferdynand Goetel i właśnie Józef Mackiewicz. To, co zrobił dla rozświetlenia ponurej ciemności Katynia Goetel, zawarte jest w jego książce Lata wojny (Londyn 1956), w postaci dwu rozdziałów, własnego reportażu i refleksji oraz - przesłuchania Iwana Kriwoziercewa, najważniejszego świadka katyńskiego.
Mackiewicz nigdy nie przestał myśleć i pisać o Katyniu. I to jemu właśnie, jeszcze „na ziemi włoskiej”, w Ankonie, w roku 1945, powierzono opracowanie „białej księgi” o zamordowaniu oficerów polskich. Pisarz beletrysta, który decyduje się uszczknąć drogocenne godziny swemu pisarstwu, by poświęcić je opracowaniu historycznemu, musi mieć ku temu ważne powody. Zdecydował się Mackiewicz na opracowanie książki o Katyniu, gdyż wiedział dobrze, że akt oskarżenia reżimu sowieckiego, w tej książce przez niego sformułowany, stanowi także podstawową przesłankę jego historycznej postawy jako pisarza. Większość jego książek artystycznych (nie mówiąc o esejach) nie do pomyślenia jest bez obecnej w nich lub w ich tle refleksji nad istotą i praktyką komunizmu. A w praktyce komunizmu rosyjskiego w samym centrum znajdowało się ludobójstwo popełnione w Katyniu. Było ono niewątpliwie owym, parafrazując metaforę Josepha Conrada, komunistycznym „jądrem ciemności”.
Opisem Katynia i innych zbrodni sowieckich popełnionych na Polakach, potwierdzał także Mackiewicz swój związek w materii historycznej z polskością. Rozliczne bowiem były zbrodnie komunizmu i wiele byłoby innych dowodów ludobójstwa. Ale Mackiewicza interesowała przede wszystkim zbrodnia na Polsce, choć pisarz ten potrafił pochylać się i nad innymi ofiarami przemocy, jak świadczy przykład opisanej przez niego zdrady nad Drawą, popełnionej przez aliantów wobec kozackiej „kontry”.
Spisywanie prawdy z życia, reportaż historyczny - bo historykiem w akademickim znaczeniu pisarz nie był - nie kłóciło się z metodą prozy artystycznej Mackiewicza. Było jej częścią. Interesowało go przecież tylko zdarzenie z życia i przede wszystkim prawda historyczna. Ogłaszanie prawdy o zbrodni katyńskiej wyrażało jego program etyczno polityczny, jakim była walka z komunizmem. Sprawa katyńska poświadczała także ugięcie się demokracji zachodniej przed komunizmem, wyrażające się w przemilczaniu, zamazywaniu i odsuwaniu na bok katyńskiego ludobójstwa. Jednocześnie sprawa katyńska po 1943 roku stanowiła dla Mackiewicza - i nie tylko dla niego - klasyczny przykład posługiwania się fałszerstwem historycznym przez ideologię komunistyczną i państwo sowieckie. Jeśli dobrze wczytać się w książki Mackiewicza, zwłaszcza te odnoszące się do drugiej wojny światowej to pojawiające się tam komentarze do postaw komunistycznych są także komentarzami do kontekstu, w jakim popełniono i ukrywano zbrodnię katyńską.
Wróćmy do „białej księgi”, jakiej opracowania podjął się Józef Mackiewicz na zlecenie tak zwanego Biura Studiów przy II Korpusie gen. Andersa we Włoszech. Wszyscy znamy tę książkę, nosi ona tytuł Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów. Była wydawana bezimiennie, wiele razy, z przedmową gen. Andersa. Dlaczego nie nosi nazwiska pisarza? Sądzę, że z tego samego powodu, dla którego nie pomieszczano w kolejnych wydaniach żadnej relacji Mackiewicza (poza pierwszym wydaniem), a także Goetla. Określone czynniki byłego rządu londyńskiego bały się prawdopodobnie panicznie wszelkich posądzeń o udział byłych „kolaborantów” w pracy nad katyńską „księgą”. Poszło to tak daleko, że z relacji Iwana Kriwoziercewa, koronnego świadka katyńskiego, relacji spisanej przez Ferdynanda Goetla, wykreślono informację, że Kriwoziercew był w Gniezdowie członkiem niemieckiego Ordnungsdienst i że jego ojca rozstrzelało NKWD.
Jako autor Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów zaczął występować Zdzisław Stahl, były zleceniodawca Mackiewicza w Biurze Studiów, który po „odebraniu” księgi Mackiewiczowi dokonał w niej jeszcze prac redakcyjnych i uzupełnił ją o nowo znalezione materiały. Próbowano „odkupić” książkę od Mackiewicza, za cenę zrzeczenia się autorstwa, na co autor się nie zgodził, potem Mackiewicz myślał nawet o wytoczeniu procesu gen. Andersowi, pod którego nazwiskiem książka ukazała się we Francji. W końcu Mackiewicz zrezygnował ze wszystkiego, dla dobra sprawy polskiej. Do końca życia jednak podtrzymywał wersję o swoim autorstwie, nigdy nie zdementowaną przez Stahla i wydawców.
O tym autorstwie świadczy mocno inna książka: Mordercy z lasu katyńskiego , podpisana nazwiskiem Mackiewicza, która ukazała się w przekładzie na osiem języków, począwszy od wydanie niemieckiego z roku 1948: Katyn ungesühntes Verbrechen. Książka ta ukazuje swoim układem, rodzajem zebranego materiału, że jest inną wersją Zbrodni katyńskiej. Wersją, jak to sam Mackiewicz określił, bardziej potoczną, przystępną, bardziej dziennikarsko eseistyczną. Konkurencja jednak Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentówsprawiła, że wersja polska tej drugiej książki Mackiewicza nie ukazała się nigdy za życia autora, a pewne jej fragmenty były publikowane i tłumaczone na polski... z języka angielskiego.
Na szczęście zachował się w Nowym Jorku maszynopis polskiego tekstu książki, z odręcznymi poprawkami autora. Tak już jest w Polsce, że dzieła największych czekają na druk w atmosferze obojętności całe dziesięciolecia. Lub w atmosferze wrogości, jak w wypadku Mackiewicza.
Chociaż Józef Mackiewicz powracał do sprawy katyńskiej przez całe swoje życie, a ostatnim bodaj tekstem na ten temat jest posłowie do rosyjskiego tłumaczenia książki, napisane w r. 1983, a więc zaledwie dwa lata przed śmiercią pisarza (wydane w Kanadzie w r. 1988), rozwój badań zwłaszcza w ciągu kilku lat ostatnich zdystansował autora. Rzecz to zupełnie normalna. Przypominam sobie, jak musiałem przerabiać własne szkice o Katyniu, gdyż pojawiały się nowe dokumenty, odkrywano nowych świadków i fakty. Jednak podstawowa masa ocen ogólnych i szczegółowych, wniknięcie w tzw. fakty klasyczne zbrodni, następnie w historię międzynarodowej recepcji sprawy Katynia, w tajniki propagandy sowieckiej - czynią z tekstów Mackiewicza źródła klasyczne, których waga nigdy nie ulegnie pomniejszeniu i które pozostaną odniesieniem dla historyków. Tyczy to także faktu, że był Mackiewicz jednym z najbardziej przejmujących wyrazicieli reakcji opinii polskiej, polskiej świadomości i sumienia wobec takiej narodowej klęski. Są zresztą sprawy, związane z Katyniem, którymi zajmował się tylko Mackiewicz. Tyczy to także czułego rejestrowania w swych esejach rozwoju wiedzy o zbrodni katyńskiej, demaskowania kłamstw propagandy sowieckiej, w czym sam odegrał dominującą rolę. W tym sensie ta książka Mackiewicza jest także „kroniką” czterdziestu lat sprawy Katynia, od 1943 roku aż prawie po śmierć autora.
To, co napisał Mackiewicz o Katyniu, dystansuje wszystko inne, co o Katyniu napisano. W tym też sensie, że to on właśnie na przestrzeni lat czterdziestu opisał wiernie świadomość historyczną, rozpiętą między prawdą a mitem Katynia. Popełniał omyłki (ustosunkowuję się do nich w uwagach redakcyjnych), ale popełniał ich mniej, niż niektóre książki, uchodzące za wzorowe i wyprzedzające Mackiewicza w kontakcie z czytelnikiem w Polsce (prócz jego Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów). Te książki zresztą napisano już po jego podstawowych pozycjach, czerpano z niego, nie dorównując mu szerokością ujęć i analiz.
Ale dziś, ze względu na dostępność niektórych nowych dokumentów, które pewne domysły i dedukcje, co do szczegółowych faktów, zamieniły w ścisłe konkretne pewniki, będziemy w tej książce szukać także - Mackiewicza pisarza, którym był przecież nie tylko w swoich powieściach, ale także w esejach, artykułach i rozprawach historycznych.
Pisząc o Katyniu, Mackiewicz staje w szeregu bardzo wybitnych pisarzy historycznych, których teksty odległe od nudnej i pedantycznej naukowości czyta się z zapartym tchem, jak kawałek życia, tak jak czytano w XIX wieku Karola Szajnochę czy Ludwika Kubalę, przedstawicieli gatunku „opowiadanie historyczne”, czy „szkoły opowiadającej”, lub w czasie ostatniej wojny i po niej na przykład Melchiora Wańkowicza. To właśnie przez ten typ pisarstwa, który przecież nigdy nie odejdzie bezpowrotnie, czytelnik dowiaduje się, że historia jest materią życia, a nie tylko jego - jak uczyli starożytni: nauczycielką (magistra vitae).
Nie suche fakty interesują więc Mackiewicza, ale ich pojawienie się zawsze z ludzką otoczką i ich znaczenie zawsze ludzkie, bez którego nie byłyby one dla pisarza interesujące. Tak jest w opisach ekshumacji katyńskich z 1943 roku, gdzie ważne jest wszystko: pejzaż, szczegół, sposób docierania wydarzeń do świadomości, wielowarstwowość historycznego znaczenia, ale i przeraźliwa bezpośredniość faktów. Tak, powie ktoś, ale Mackiewicz był naocznym świadkiem tych wydarzeń. Znamy jednak wiele innych opisów pozostawionych przez świadków z katyńskiego lasu, żaden z nich nie pozostaje w pamięci, prócz krótkiego niestety opisu Ferdynanda Goetla. Bez opisów Mackiewicza dotyczących Katyniu musielibyśmy dziś mówić: pisarza przy tym nie było.
Ale był. Chodzi o to, że był nawet tam, gdzie cieleśnie go nie było. Przeżywamy wymowę realistycznych opisów takich szkiców, jak Widziałem na własne oczy, czy Dymy nad Katyniem, ale podobna, czasem wręcz powieściowa obrazowość towarzyszy szkicowi Mackiewicza o ludobójstwie sowieckim w Winnicy, gdzie pisarz wyszedł li tylko od niemieckiego raportu Massenmord in Winnica. Jeśli przeczytać stroniczki o Winnicy innego, wybitnego przecież pisarza, jakim jest Sołżenicyn, widać jak jego opis ustępuje Mackiewiczowi. A przecież Mackiewicz w zasadzie nie wymyśla fikcji, czasem tylko dynamizuje statyczny obraz przekazu, za pomocą kilku zaledwie kresek. Oto, jak uruchamia Mackiewicz dwa trzy zdania relacji o zbrodni w Winnicy:
Kowal, zamieszkały przy ul. Podlinnej 10, był pierwszy, który w marcu 1938 zapytał, ma się rozumieć tak niby, od niechcenia.
- A co za tym płotem będzie?
- Park Kultury i Oddycha.
- Aha, no cóż, może i dobra rzecz...
Ale w nocy wlazł na drzewo, żeby zajrzeć do środka. Zobaczył wykopanych sześć dołów i zlazł z drzewa. Tymczasem co noc zajeżdżały tam samochody ciężarowe, pokryte brezentem, i wyrzucały jakiś ładunek. Skrepka był zaprawdę dziwnym człowiekiem, bo po upływie roku jeszcze raz wlazł na to samo drzewo: widzi że za szeregiem zasypanych już dołów powstał ich nowy długi rząd...
Jeszcze jeden, o nazwisku Hulewicz, ze stacji hydro-biologicznej, raz się zatrzymał, spojrzał.
- Ty! - krzyknął strażnik pod płotem - czego stanął! Proliwaj swoją drogą!
- A co za tym płotem będzie?
- Park Kultury i Oddycha.
- Aha, no cóż, może i dobra rzecz...
Ale w nocy wlazł na drzewo, żeby zajrzeć do środka. Zobaczył wykopanych sześć dołów i zlazł z drzewa. Tymczasem co noc zajeżdżały tam samochody ciężarowe, pokryte brezentem, i wyrzucały jakiś ładunek. Skrepka był zaprawdę dziwnym człowiekiem, bo po upływie roku jeszcze raz wlazł na to samo drzewo: widzi że za szeregiem zasypanych już dołów powstał ich nowy długi rząd...
Jeszcze jeden, o nazwisku Hulewicz, ze stacji hydro-biologicznej, raz się zatrzymał, spojrzał.
- Ty! - krzyknął strażnik pod płotem - czego stanął! Proliwaj swoją drogą!
Wróćmy do właściwego tematu katyńskiego. W preambule niejako swojej książki Mackiewicz opisuje niedotrzymanie układu kapitulacyjnego zawartego między obrońcą Lwowa, gen. Langnerem i jego garnizonem, a sowieckim generałem Timoszenką, w wyniku czego oficerowie, którym obiecano swobodne odejście, zostali wywiezieni do Starobielska, a następnie zamordowani w Charkowie. Oto scena, gdy gen. Langner powraca ze swym adiutantem z Moskwy po nieudanym proteście:
Lot powrotny do Lwowa odbywa się w lepszych warunkach atmosferycznych, ale pasażerowie, wyczerpani nerwowo, przeoczają niektóre widoki, jak na przykład linię kolejową, biegnącą od dawnej polskiej stacji granicznej Zdołbunów - Szepietówka, która z góry wygląda jak cienka niteczka. A szkoda. Gdyby się przyjrzeli baczniej, dostrzegliby niewątpliwie długie gąsieniczki wagonów towarowych, sunących w kierunku Berdyczowa i Kijowa, a za nimi pasmo dymów od lokomotyw, które je ciągną z wysiłkiem. Co może być w tych wagonach? Towary, maszyny wywożone z Polski? Nie dojrzeć wprawdzie z tej wysokości, nie przebić wzrokiem dachu, ale domyśleć się było można, czy nie?... Nie! Oficerowie polscy, choć są zmęczeni i zdenerwowani, ale w gruncie dobrej myśli. Wiozą przecie ze sobą uroczyste słowo generała Szaposznikowa.
Można więc sobie wyobrazić ich zdumienie, gdy we Lwowie dochodzi ich wieść, że znaczne kontyngenty rozbrojonych oficerów i żołnierzy polskich już są po cichu wysyłane, rzekomo w głąb Rosji!
Można więc sobie wyobrazić ich zdumienie, gdy we Lwowie dochodzi ich wieść, że znaczne kontyngenty rozbrojonych oficerów i żołnierzy polskich już są po cichu wysyłane, rzekomo w głąb Rosji!
I tutaj znajdujemy ten sam tok, charakterystyczny raczej dla opisów powieściowych Mackiewicza, niż dla znanych mi relacji o gen. Langnerze i kapitulacji Lwowa. Jednocześnie właściwie brak tak zwanej fikcji. Nasuwa się wniosek, że szkice katyńskie Mackiewicza mogą być analizowane nie tylko jako „opowiadania historyczne”, gdy je porównać z Szajnochą, Kubalą, czy Wańkowiczem. Stanowią także znakomity materiał do analizy porównawczej konstrukcji fragmentów prozy powieściowej pisarza. Okazuje się, że są to rzeczy strukturalnie podobne, jeśli nie jednorodne. U podstaw jednego i drugiego opisu leży owo zdanie, wypowiedziane przez pisarza przy okazji sporu z Włodzimierzem Odojewskim: „Jedynie prawda jest ciekawa”.
Porównajmy, jak zestawienie porządku natury i porządku ludzkiego, który zadaje gwałt naturze podobne jest w reportażu historycznym Mackiewicza i w jego prozie artystycznej. Oto opis katyńskiego lasu, maj 1943 roku:
Raptowne zahamowanie przed bramą i druty kolczaste przecinają pasmo wyobraźni. Wszystko naraz staje się realne. Żandarm, z blachą na piersi. Deszczyk, który wciąż kropi. Ptaszek, który słusznie o tej porze domaga się wiosny: „tiń-tiń-tiń!” A ponad tym wszystkim straszliwy, dławiący odór trupi. [...] Kwiat inteligencji, rycerstwo Narodu! Tworzą warstwy w głąb [...] Ułożone są jak sardynki, przekładane nawzajem to nogami to głową, sprasowane w trupim soku [...] martwej cieczy, nie odbijającej ani wierzchołków drzew, ani obłoków na niebie. Obnażyliśmy głowy i stali nieruchomo, jakieś ptaszki ćwierkały na sośnie. Deszcz akurat przestał padać, błogosławiony wiatr odegnał na przeciwną stronę grobu odurzający swąd. [...] I nawet na chwilę wyjrzało słońce. [...] promienie tego słońca padły i zabłysły nagle na złotym zębie czyichś tam, w głębi na wpół otwartych ust.[...] W takich chwilach samo życie wydaje się cynizmem.
W prozie artystycznej Mackiewicz środki takie zostaną rozbudowane, ale są podobne. Tak wygląda początek wojny światowej w Sprawie pułkownika Miasojedowa:
Na brzózkach zaczęły już żółknąć listeczki, dalej słał się dywan wrzosu. Przed oczami migotał, unosił się to opadał rój komarów. [...] Łomot! Pocisk runął w to właśnie miejsce [...] Zabił trzysta komarów, dwie myszy polne, dwie glisty, tuzin czarnych żuczków, Michała Łukaszewicza, szeregowca...
Substancja reportażu nie jest dla Mackiewicz substancją anty-powieściową. Napisze przecież w przedmowie do powieści Nie trzeba głośno mówić:
Zastosowałem metodę wprowadzania postaci powieściowych w bezpośrednie zetknięcie nie tylko z autentycznymi wypadkami, ale też z autentycznymi ludźmi [...] surowe przestrzeganie podziału na „fiction” i „non-fiction” wydaje mi się anachronizmem.
To oczywiście w odniesieniu do powieści. Mackiewicz napisze zresztą w przedmowie doSprawy pułkownika Miasojedowa, że: „nie jest studium historycznym, jest powieścią o tym, co było”. Tak więc prozie artystycznej przyznaje się tu nawet jakby większą bliskość życia. Choć nie ma zapewne dla Mackiewicza innej różnicy między dwoma tymi gatunkami, prócz tej, że studium historyczne powinno być bardziej kompletne w rejestracji faktów. Ale faktów nikomu nie wolno zmieniać. Chciałbym jednak przypomnieć polemikę Mackiewicza z Włodzimierzem Odojewskim.
Mackiewicz wytknął autorowi powieści Zasypie wszystko, zawieje nieścisłość pewnych realiów odnoszących się do Katynia. Jak wiadomo, bohater powieści Paweł, udaje się do Katynia by szukać tam szczątków zamordowanego krewnego. Mackiewicz zwrócił uwagę, że inaczej niż u Odojewskiego rzeczywiste ekshumacje nie odbywały się „w środku lata” (zakończono je w pierwszych dniach czerwca), las katyński odległy jest o 4 kilometry, nie zaś kilometr od Gniezdowa. Wydobyte zwłoki chowano w kilku nowych grobach masowych (Odojewski pisze o wielkiej ilości pojedynczych mogił), na grobach masowych postawiono krzyże po zakończeniu ekshumacji (Odojewski wspomina o krzyżu na każdej pojedynczej mogile). Inne szczegóły, na które zwrócił uwagę Mackiewicz są tego samego charakteru.
Choć dla powieści Odojewskiego szczegóły te nie miały zapewne większego znaczenia (zostały później przeredagowane), godzę się tutaj z argumentacją Mackiewicza. Tam, gdzie chodzi o „legendarne” niemal realia i wydarzenia historyczne, a jednocześnie szczegółowo znane i opisane, także fotograficznie, literatura powinna je relacjonować wiernie, a dla innych swych celów wciskać się w luki, zostawiające dosyć miejsca na mit, apokryf nawet. Mackiewicz:
Z upełnie nie widzę powodu odbiegania w twórczości literackiej od prawdy historycznej, żeby wywołać zamierzony efekt „prawdy artystycznej”.
Ale Mackiewicz wie zarazem, że nie może być mowy o sprowadzeniu literatury do reportażu. Prawda czysto artystyczna, powieściowa jest niezbędna:
aby oddać tej prawdy całość. Bo jakże w innej formie przedstawić nie tylko rzeczy, ale wyrazić stronę duchową (Geist), emocjonalną minionych zdarzeń? która bywa nie tylko drugą połową prawdy dokumentarnej, ale czasem nawet ważniejszą. Tego nie zastąpi najbardziej nawet precyzyjny, ale suchy zestaw faktów. 2
Więc znów jakby pobrzmiewa nuta o wyższości literatury.
Brzmi to zresztą jak autokomentarz do własnych publikacji o Katyniu. A może i żal, że w tym, co on sam napisał na ten temat przez całe życie, nie doszedł jednak do tej syntezy duchowego wrażenia, do której zdolna jest tylko literatura. Nie wiem, czy Mackiewiczowi marzyła się książka artystyczna o Katyniu (fragmenty jej na pewno zostały utrwalone w tej materii reportażowej). Sądzić należy, że nie powstały jednak warunki do napisania takiej prozy, Katyń nie stał się bowiem za życia pisarza całością niejako zamkniętą i wyjaśnioną. Był wciąż faktem politycznym, uosabiając jedną z największych zbrodni wieku i międzynarodowe fałszerstwo. Wiedział Józef Mackiewicz jako autor Sprawy pułkownika Miasojedowa, że prawda nie od razu zwycięża, że racja stanu wystarcza do popełnienia zbrodni i zatuszowania prawdy.
Chcę tu postawić pytanie, na które nie ma pewnej odpowiedzi. Dlaczego uważając prozę artystyczną za gatunek wyższy, nie pokusił się Mackiewicz o wyrażenie Katynia przez konstrukcję artystyczną, zawierającą owo „geistliches”? Czy nie dlatego, że wciąż musiał publicystycznie walczyć przeciw fałszowi, popełnianemu w imię nie moralności, lecz cynicznego modus vivendi?
I jeszcze jedno: każdy pisarz zbiera materiały do powieści realistycznej, niezależnie od sposobu, w jaki to czyni: w postaci wyciągów historycznych, lektur, czy wewnętrznej tylko rejestracji faktów i przemyśleń. Każdy pisarz wie także, jak niebezpieczne jest dla przyszłego dzieła ujawnianie tych studiów nad nim, w formie poprzedzających właściwe dzieło publikacji cząstkowych. Wie, jak można - nie napisawszy jeszcze - już się wypisać. Ale Mackiewicz rozumiał, że bezpośrednie świadectwo o Katyniu jest dla Polski zbyt ważne, aby łączyć je z fikcją. Zgodnie zresztą z analizowanym tu artystycznym credo pisarza, Mackiewicz musiałby przenieść akcję swej - powiedzmy - powieści w rejony geograficzne czy socjologiczne sobie nieznane. A tego unikał. Zawsze zresztą swoją drogę pisarską znaczył podwójnym temperamentem: dziennikarza-publicysty i twórcy form artystycznych. Stąd dwie linie jego twórczości.
Pierwsza linia to pozycje takie jak: Bunt Rojstów, Kontra, reportaże katyńskie rozpoczęte wywiadem: Widziałem na własne oczy i książką Katyń - zbrodnia nie ukarana (1948), oraz publicystyka w ścisłym tego słowa znaczeniu, jak książki o Watykanie i Zwycięstwo prowokacji. Linia druga to przede wszystkim: dylogia wojenna Droga donikąd, Nie trzeba głośno mówić, wreszcie Sprawa pułkownika Miasojedowa i Lewa wolna. Są to dwie różne linie, a przecież wiemy, ile te formy łączy, nie tylko to samo pióro. Łączy je niewątpliwie wkraczająca w prozę artystyczną Mackiewicza realistyczna wierność faktom i nieraz dyskurs publicystyczny, gdyż prozę artystyczną miał Mackiewicz za formę synkretyczną.
Ale nie czujmy żalu z powodu nie napisanej przez Mackiewicza powieści o Katyniu. Gdyż powiew owego „geistliches” wkracza w reportaż publicystyczny, a zwłaszcza czujemy ten powiew w opisie tragedii elity polskiej, wojskowej i umysłowej, której kres znaczyły doły Katynia i nieznane jeszcze Mackiewiczowi doły Charkowa i Miednoje.
Warto tu zauważyć, że wszystkie prawie książki Mackiewicza ukazują ducha wojen i przemocy i mieszczą się także w dominacji związanych z historią militariów w jego prozie. Jednocześnie terenem ich dziania się - jak sygnalizowałem - jest obszar kresów polskich, a by rzec ściślej: ta trwająca mimo podziałów, rozbiorów, zmiany epok i systemów trwałość pewnych cech na terytorium polskiej kresowej Rzeczypospolitej, tej niezmiernej połaci cywilizacyjnej Ziem Zabranych i kresów polskich, nie naruszonych w pewnych cechach przez stulecia, i zniszczonych dopiero przez komunizm. Jeśli Mackiewicz wolał nazywać ten obszar Wielkim Księstwem Litewskim, miał powód po temu.
Jawi się w obserwacji spraw tego terenu Mackiewicz nie jako polski szlachcic czy polski nacjonalista lub odwrotnie, ludowiec czy rewolucjonista, lecz tylko jako „człowiek stamtąd”, reprezentant wspólnoty, niejednorodnej oczywiście, naznaczonej jednak przede wszystkim przez czynnik polski. Ten czynnik Mackiewicz czuje i rozumie najsilniej, w jego także interferencji z innymi etnicznymi społecznościami, tam ze sobą współżyjącymi. I przeżywa Mackiewicz ich katastrofę, załamanie się. Nie czuł tego załamania rozważając metody caratu (wyrozumiałość wobec dawnej Rosji zbliża tu jakby Mackiewicza do Sołżenicyna). Bowiem apogeum nieludzkości nastąpiło po powstaniu czerwonego totalitaryzmu.
A jeszcze trzeba powiedzieć, że wszystkie gatunki pisarstwa Mackiewicza jednoczy i zespala jakby ten „uchwyt jednolitości” jakim jest polszczyzna Mackiewicza, z nalotem prowincjonalnym i kresowym. Ten prowincjonalizm kresowy, jak wiemy, wielkie obejmuje nazwiska. Wszystko to razem każe również pamiętać, że ten, który mówi, nie tylko opowiada o ludziach „tutejszych”, ale sam tym człowiekiem „tutejszym” jest. Widać to wszystko choćby w tym reportażu Dymy nad Katyniem, gdy Mackiewicz opisuje swoją rozmowę z chłopami pracującymi przy ekshumacji:
Twarze ich ożywiają się znacznie, gdy bez tłumacza zwracam się do nich płynną ruszczyzną.
- Wy co, będziecie Rosjanin?
- Nie, Polak.
- Aaaa...
- To lepiej czy gorzej?
Uśmiechają się.
Jeden zaczyna opowiadać. Rzeczy znane. Nagle spór wynika, gdy chodzi o liczbę aut, które transportowały jeńców z Gniezdowa do Katynia. „Cztery”. mówi opowiadający.
- Nie bresz! - zaprzecza grzebiący patykiem w ogniu. - Cztery „czernyje worony” (czarne kruki) były wszystkiego w smoleńskim NKWD. A jeździły tylko trzy. Czwarty zostawał w mieście. Przodem auto osobowe z enkawudzistami. A na samym końcu ciężarówka pod rzeczy. Tak było.
- Ty może widziałeś trzy, a ja widziałem cztery.
- Ze strachu pewnie, żeby i ciebie na Kosogory nie zawieźli.
Spór wydaje się nieistotny.
- A to dawno tu już było miejsce kaźni, w Kosogorach, w Katyniu?
- Ooo ho-ho-ho!! - odpowiadają prawie chórem i milkną.
- Ale nie zawsze - dorzucił któryś po chwili.
- Wy co, będziecie Rosjanin?
- Nie, Polak.
- Aaaa...
- To lepiej czy gorzej?
Uśmiechają się.
Jeden zaczyna opowiadać. Rzeczy znane. Nagle spór wynika, gdy chodzi o liczbę aut, które transportowały jeńców z Gniezdowa do Katynia. „Cztery”. mówi opowiadający.
- Nie bresz! - zaprzecza grzebiący patykiem w ogniu. - Cztery „czernyje worony” (czarne kruki) były wszystkiego w smoleńskim NKWD. A jeździły tylko trzy. Czwarty zostawał w mieście. Przodem auto osobowe z enkawudzistami. A na samym końcu ciężarówka pod rzeczy. Tak było.
- Ty może widziałeś trzy, a ja widziałem cztery.
- Ze strachu pewnie, żeby i ciebie na Kosogory nie zawieźli.
Spór wydaje się nieistotny.
- A to dawno tu już było miejsce kaźni, w Kosogorach, w Katyniu?
- Ooo ho-ho-ho!! - odpowiadają prawie chórem i milkną.
- Ale nie zawsze - dorzucił któryś po chwili.
Jest to ten typ dialogu między ludźmi, który istnieje, jeśli istnieje to, co nazywa się wspólnym odczuwaniem. Dlatego pisarz polski dogaduje się przy ognisku w lesie katyńskim z rosyjskim chłopem Kisielewem. Obaj reprezentują tę samą starą kulturę kresową, choć języki mają inne.
Oczywiście obozy jenieckie dla oficerów polskich nie dotyczyły „ludzi stąd”, ale zbrodnia była kresowa, dokonała się, jej akt ostatni, w lesie Koźlińskich, na tamtejszym, jak zauważył Mackiewicz „uroczysku”, w okolicy tychże Koźlińskich i Lednickich, w lesie podwójnej nazwy, Kose Góry lub Kozie Góry, tak charakterystycznej dla nazw „na terenie b. Wielkiego Księstwa Litewskiego”. A mord na oficerach polskich ukazuje Mackiewicz równolegle z ukazaniem komunistycznej zbrodni, która niszczy duchową niezawisłość tych kresów, obyczaj lokalny, aż po fizyczne trwanie milionów ludzi. Ukazując zbrodnię w Prowieniszkach i Berezweczu, w Ihumeniu i Lwowie, w Winnicy - jako tę samą zbrodnię, rozszerza Mackiewicz obraz zbrodni katyńskiej poza fakt historyczny izolowany. Dziś moglibyśmy dorzucić tu Kuropaty i inne miejscowości tych kresów. W ten sposób mord katyński jawi się na tle szerszym, obrazując jak „jądro ciemności” rozlewa się na całe obszary, niszcząc bezpowrotnie kulturę stuleci, nie należącą ani tylko do Polaków, ani tylko do Rosjan, ani Ukraińców czy Białorusinów, Litwinów wreszcie, ale do ludzi całej formacji historycznej.
Bowiem komunistyczne jądro ciemności nie jest dla Mackiewicza wielkoruskie, choć naznaczy Rosjan na wiele pokoleń, jak hitleryzm Niemców - jest po prostu nieludzkie. Jest rakiem ludzkości. Zło, niestety, może być łatwe dla człowieka. Człowieka wykształconego, jakim był tak często Nazi, czy ideolog komunistyczny, dlatego że wykształcony, i jednocześnie łatwe i bliskie prymitywnemu człowiekowi na Zachodzie i Wschodzie, dlatego że ciemny i niewykształcony.
Jednocześnie, prawie nie kontynuuje Mackiewicz tej materii naszej puścizny w historii kresowej, która ukazywała tak często waśnie etniczne, jak we wspomnianych tu szkicach Kubali czy Szajnochy, jak w dramatach ukraińskich Słowackiego czy powieściach Sienkiewicza - gdzie zło miało charakter opętania jakiejś społeczności w sporze i wojnie z drugą z powodów etnicznych, religijnych czy klasowych. To nie były zresztą czynniki nieistniejące w wieku dwudziestym i w czas drugiej wojny (te elementy są na przykład obecne w cytowanej powieści Odojewskiego). Jednak Mackiewicz bada i opisuje przede wszystkim problem komunizmu. Komunizm jest czym innym. Jądro ciemności komunistyczne dla Mackiewicza dlatego jest takie straszne, że niszczy nie tylko poszczególnych ludzi i społeczności, ale także niszczy bezpowrotnie całą kulturę. Razem z polskością, najbliższą sercu Mackiewicza. „Jądro ciemności” nie jest już dziełem jednego opętanego człowieka, jak u Conrada, lecz całej antyludzkiej formacji i ideologii.
A kiedy mówię o zniszczeniu pewnej kresowej kultury, która składała się z wielu elementów narodowościowych, ale tworzyła też pewną, przenikającą wszystkich jedność, jakby normę, trzymam może w ręku klucz do tego składnika powieści Mackiewicza, którym jest tworzenie bohaterów prostych i nie wyrafinowanych. Bo też Mackiewiczowi nie chodzi o starcie się z historią jednostki symbolicznej i wybitnej. Żadna z jego powieści nie dostarcza nam nowego Kmicica czy Wołodyjowskiego. Ani duchowych mocarzy, jak w kresowej prozie Tadeusza Micińskiego. Bohaterem jest tu pewna zbiorowość, niby przeciętna, w której jednak każda jednostka nadawała się jakby do powieści. Zaś Katyń był dla Mackiewicza i symbolem, i konkretem zagłady zbiorowości, dlatego że ta zbiorowość składała się z indywiduów, z których każdy został osądzony indywidualnie i zginął dlatego - jak dziś dobrze wiemy - że był tym, kim był. Więc także indywidualizm ludobójstwa i indywidualizm zbrodni pierwszy zauważył Mackiewicz:
Nie są to trupy anonimowe. Tu leży armia. Można by zaryzykować określenie kwiat armii, oficerowie bojowi, niektórzy z trzech uprzednio przewalczonych wojen. To jednak, co najbardziej nęka wyobraźnię, to indywidualność morderstwa, zwielokrotniona w tej potwornej masie. Bo to nie jest masowe zagazowanie, ani ścięcie seriami karabinów maszynowych, gdzie w ciągu minuty czy sekund przestają żyć setki. Tu przeciwnie, każdy umierał długie minuty, każdy zastrzelony był indywidualnie, każdy czekał swojej kolejki, każdy wleczony był nad brzeg grobu; tysiąc za tysiącem.
Ze względu na to, że Józef Mackiewicz był może najpilniejszym i ciągłym obserwatorem tego tematu spośród historyków, jego szkice wprowadzają także w historię sprawy Katynia, od roku 1943, po ostatnie lata życia artysty. I niezależnie od tego, czy pisarz mylił się w szczegółach (rzadko), czy relacjonował tylko hipotezy historyczne, ta długa historia obserwowana i komentowana przez Mackiewicza jest fascynująca, gdyż odnosi się do jednego z najważniejszych faktów historii Polski. Ta książka jest źródłem historycznym, ale i częścią polskiej prozy, fragmentem nie napisanej powieści o Katyniu. I pomyśleć: nikt dotąd nie zebrał tego w całość, a polski tekst książki Mordercy z lasu katyńskiego leżał nie wydany przeszło czterdzieści lat. Ale u nas wyżej się ceni abstrakcje Gombrowicza czy przeciętność Doliny Issy. Za sto lat, gdy nas już nie będzie, trafią także te fragmenty Mackiewicza o Katyniu do antologii prozy polskiej. Wcześniej nie. Obym się mylił.
1993
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz