niedziela, 30 czerwca 2013

Cały czas mam wątpliwości

Sobota, 29 czerwca 2013 (02:02)
Z JE ks. bp. Wiesławem Meringiem, przewodniczącym Rady ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego Konferencji Episkopatu Polski, rozmawia Paulina Gajkowska

Jak Ksiądz Biskup odebrał stanowisko księdza rektora Antoniego Dębińskiego w kwestii nowego kierunku na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, na którym ma być wykładana ideologia gender?

– Po pierwsze, chciałbym podkreślić, że cieszę się, iż między innymi pod wpływem moich pytań został zauważony i poruszony głośno ważny temat. W moim przekonaniu, katolicki charakter lubelskiej uczelni jest czymś niezwykle cennym i ważnym. Wszystko, co ten katolicki rys może w jakikolwiek sposób zaciemniać czy przysłaniać, jest nie do zaakceptowania. Zawsze tak myślałem: jako student KUL, potem absolwent i teraz jako biskup. Dyskusja uaktywniona w pewnym sensie po moim liście, w którym zwróciłem się do księdza rektora z szeregiem pytań, pozwoli, jak sądzę, stopniowo wiele rzeczy wyjaśnić. Pragnę jednocześnie zaznaczyć, że nigdy nie podejrzewałem KUL o to, że będzie propagował ideologię gender.

Kontrowersje i obawy wynikają z faktu pomysłu współpracy przy tworzeniu nowego kierunku z ośrodkami antykatolickimi?

– Tak, mój niepokój budzą ludzie, którzy mają się tym zajmować, a dokładnie instytucja, w oparciu o którą KUL zamierza budować nowy kierunek. Żadna z prób tłumaczenia czy usprawiedliwiania tego faktu podjęta przez władze uczelni nie uspokaja niestety moich wątpliwości. Nie jestem pewien, czy zostaną wybrani właściwi ludzie. Mamy znakomitych specjalistów, którzy o zagrożeniach ideologii gender potrafią mówić w sposób kompetentny i właściwy. Gdybym wiedział, że właśnie taki naukowiec miałby prowadzić pod krytycznym kątem wykład z ideologii gender, nie miałbym żadnych wątpliwości ani obaw. Takiej pewności niestety nie mam. Kolejną sprawą, o której warto powiedzieć, jest kwestia przyznania się do błędu. Odnoszę wrażenie, że ten przedmiot był przygotowywany poza społeczeństwem katolickim. Uniwersytet nie ma obowiązku pytać każdorazowo, czy może wprowadzać takie, a nie inne zajęcia – nie musi o to pytać ani biskupa, ani katolickiej opinii publicznej. Od początku jednak ta sprawa była prowadzona niezręcznie. Brakuje jednoznacznego stwierdzenia, że będzie to omówienie krytyczne, a nie indoktrynacja. Nie ma zgody na tezy głoszone przez gender, ponieważ jest to nurt jadowicie i skrajnie antychrześcijański. Tak groźnej, wytoczonej przeciwko naszej cywilizacji ideologii jeszcze nie było. Stanowi ona kompensację wszystkich najbardziej niebezpiecznych nurtów, z którymi mamy do czynienia od wielu dekad, a w sposób szczególny i zintensyfikowany od 1968 roku. Liczę na to, że środowisko KUL, które nie jest wcale jednolite, jeśli chodzi o ocenę wprowadzenia tego przedmiotu, wymoże na władzach, aby sprawa została wyjaśniona. Ufam, że uda się znaleźć ścieżkę, dzięki której zyskamy pewność, iż wykład będzie miał charakter krytycznej oceny zjawiska gender.

W obronie zasadności pojawienia się przedmiotu gender na uczelni katolickiej przytaczany jest argument wskazujący na obecność wykładów z marksizmu w czasach PRL, których celem ostatecznie nie była obrona ani legitymizacja podwalin myśli komunistycznej.

– Pamiętam dobrze te wykłady, ponieważ na nie uczęszczałem. Do dziś mam podpisy w moim indeksie z zaliczeń. Różnica jednak jest taka, że w tamtych czasach nie miałem najmniejszych wątpliwości, że nie biorę udziału w indoktrynacji, ale uczestniczę w tych zajęciach, aby dowiedzieć się, czym w istocie jest marksizm i jak należy sobie z nim radzić. Jeśli KUL doprowadzi do sytuacji, w której nie będziemy zmuszani artykułować naszych obaw, ponieważ zostaną one rozwiane poprzez konkretne kroki podejmowane przez władze uczelni, problem zniknie. Domyślam się, że trudno przyznać się do błędu i wycofać z zamiarów. Jednak w tej sytuacji jest to konieczne, aby oczyścić całą sprawę i nadać jej właściwy ton.

Czy uczelnia, której zależy na tym, aby zachować swój katolicki profil i budowaną przez lata tożsamość opartą na tradycji chrześcijańskiej, może – w jakimkolwiek celu – inicjować współpracę ze środowiskami, które jawnie przeciwstawiają się nauce Kościoła i odcinają od korzeni naszej cywilizacji?

– W takich sprawach głoszę zawsze czytelne poglądy. Otóż jest to niebezpieczny „flirt” ze złym duchem. Katolik nie może równocześnie popierać bieli i czerni, prawdy i fałszu. Nie da się połączyć w jedną sensowną całość takiego „tańca upiorów”. W swoich celach ideologia gender jest mroczna, zła i nieczysta i nie możemy wchodzić z nią w jakąkolwiek formę współpracy. Wyjście z tej niewygodnej być może dla władz uczelni sytuacji jest proste: przyznać się, że nie to było celem, że doszło do niezrozumienia intencji, i naprawić całą sprawę, formułując na nowo kształt wykładu.

Jakie zagrożenia niosłoby wprowadzenie indoktrynacji ideologii gender na katolickiej uczelni? Oczywiście, mamy cały czas nadzieję, że do niej nie dojdzie.

– Skutki byłyby rozległe i bardzo niebezpieczne dla umysłów młodych ludzi pragnących poznać prawdę. Uniwersytet, który rozmywa już samą decyzją o wykładzie tworzonym we współpracy z antykatolickimi ośrodkami swoją katolicką tożsamość, wprowadza w błąd swoich studentów i pracowników, jak również katolicką opinię publiczną. Powoduje niepokój i zamęt. Natomiast dążenie do prawdy, dobra i piękna zakłada wewnętrzny spokój, skupienie i pewność, że praca naukowa przebiega tak, jak powinna. Ponadto podjęcie takiej decyzji może prowadzić do głębokich podziałów w środowisku katolickim związanym z uczelnią. To, co jest katolickie, musi pozostać katolickie, nie możemy iść pod żadnym pozorem na układy ze złem. Mówili o tym bł. Jan Paweł II, Benedykt XVI i mówi obecnie Franciszek. Już święty Paweł poucza nas, abyśmy unikali nawet pozorów zła. W sytuacji, o której dyskutujemy już od kilku tygodni na łamach „Naszego Dziennika”, najwidoczniej musiał być jakiś pozór zła, skoro tak wielu ludzi wyraża głośno swoje wątpliwości i rozterki z nią związane. Dlatego teraz do władz KUL należy całą sprawę w sposób przejrzysty wyjaśnić i naprawić, aby obawy i zamęt ustąpiły miejsca prawdzie.

Dziękuję za rozmowę.

Paulina Gajkowska
Aktualizacja 29 czerwca 2013 (09:58)
Nasz Dziennik

„Dlatego muszą być więzienia...”

Stanisław Michalkiewicz
Czyżby pojawiły się już pierwsze efekty rozporządzenia prezydenta Putina z 20 maja br., nakazującego rosyjskiej FSB nawiązanie ścisłej współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w Polsce? Wykluczyć tego nie można, bo akurat w ostatni wtorek miały miejsce 22 fałszywe alarmy bombowe w prokuraturach, komisariatach policji, sądach i szpitalach. Podobno był to „głupi szczeniacki wybryk” - do czego przychyla się również policja - ale co z tego, kiedy indagowany w sprawie pan generał Marek Dukaczewski, szef Wojskowych Służb Informacyjnych, których „nie ma”, bo wypączkowała z nich nie tylko Służba Kontrwywiadu Wojskowego, ale również Służba Wywiadu Wojskowego - więc pan generał Dukaczewski, chociaż też „ma nadzieję”, że to tylko „głupi żart”, to jednak wyraża również nadzieję, że społeczeństwo zacznie życzliwiej patrzeć na taki program jak amerykański „Pryzmat”. Najwyraźniej razwiedka też ma jakiś pryzmacik, który ma służyć przede wszystkim do walki z terrorystami (za Stalina generał Dukaczewski by powiedział, że z „kontrrewolucjonistami”, ale mamy transformację ustrojową, więc i wroga klasowego też trzeba nazywać po nowemu), ale również z tymi, którym przychodzą do głowy „głupie pomysły”.
No dobrze - ale które pomysły są „głupie”, a które nie? Ktoś musi o tym decydować, to chyba jasne, a poza tym - komuż nigdy nie przyszedł do głowy jakiś pomysł, który można by zakwalifikować, jako „głupi”? Żeby nie być gołosłownym to podam własny przykład, jak to w 1977 roku przyszedł mi do głowy pomysł przystąpienia do Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w nadziei, że ta opozycyjna działalność doprowadzi do obalenia komuny. Jestem absolutnie przekonany, że taki pomysł nie tylko wtedy, ale nawet i dzisiaj zostałby przez pana generała Dukaczewskiego i jego kolegów z organizacji „SOWA”, która stawia sobie za cel ochronę dobrego imienia WSI, uznany za „głupi”.
Nawiasem mówiąc, dlaczego SOWA nie pozwała do niezawisłego sądu TVN-u, która wytoczyła mi proces za to, że sugerując powiązania tej stacji z WSI naruszyłem w ten sposób jej „dobra osobiste” - jakby powiązania z WSI były czymś hańbiącym? A przecież nie są, no nie? Podobnie myśleli wtedy również Sowieciarze; opowiadał mi Włodzimierz Bukowski, jak to tamtejsi wracze zdiagnozowali u niego słynną później „schizofrenię bezobjawową” i na tej podstawie umieścili w politizolatorze. Jeśli zatem z tego punktu widzenia spojrzymy na program „Pryzmat”, który generał Dukaczewski tak nam stręczy, to trudno pozbyć się wrażenia, że celem tych wszystkich fałszywych alarmów bombowych mogło być właśnie skłonienie opinii publicznej do życzliwego przyjęcia podobnego programu. Jużci - „głupców”, od których w Internecie aż się roi, trzeba śledzić, a przede wszystkim - jakoś poskramiać. A ponieważ nigdy nie wiadomo, komu może przyjść do głowy taki czy inny głupi pomysł, to na wszelki wypadek trzeba będzie inwigilować wszystkich.
Sprawa nabiera zresztą palącej aktualności z uwagi na nasilenie świętej wojny z „faszyzmem”, proklamowanej jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, zaraz po Marszu Niepodległości. A święta wojna z „faszyzmem” właśnie się nasila po tym, jak „faszyści”, zwani inaczej przez prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza „nacjonalistyczną hołotą”, próbowali zakłócić występ pana profesora Zygmunta Baumana, który swoim zwyczajem miał tam duraczyć mniej wartościową publiczność tubylczą „postmodernizmem”. Kiedyś, w latach dobrego, stalinowskiego fartu, pan Zygmunt Bauman, wtedy jeszcze nie uczony światowej sławy, tylko komunista i politruk w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dorabiający sobie na boku jako konfident Informacji Wojskowej, duraczył tubylczych kabewiaków „marksizmem-leninizmem” - ale kiedy okazało się, że za „postmodernizm” lepiej płacą, natychmiast się intelektualnie obrzezał po raz drugi i w tym charakterze bryluje na uniwersyteckich salach.
Ponieważ nie dopuszczam myśli, by we Wrocławiu, gdzie - jak donoszą mi tajni współpracownicy - w niemieckim konsulacie pracuje 600, czy może nawet 700 funkcjonariuszy, a każdy ma pełne ręce roboty - że w tym Wrocławiu cokolwiek może dziać się przypadkowo, to i obecność fetowanego z przytupem starego stalinowskiego kurwiarza też przypadkowa nie jest i wpasowuje się w proces postępującej rehabilitacji komuny, w ramach którego 6 lipca SLD w Sejmie, a Aleksander Kwaśniewski w jakimś hotelu urządzą konkurencyjne apoteozy generała Jaruzelskiego w 90 rocznicę urodzin.
Jestem przekonany, że rehabilitacja komuny w Polsce jest nie tylko oczekiwana, ale i zaaranżowana przez Naszą Złotą Panią i prezydenta Putina, który w rozkazach wydanych FSB z pewnością ten aspekt współpracy z tubylczą kontrrazwiedką wojskową uwzględnił. Co więcej - jestem pewien, że i tubylcza kontrrazwiedka wojskowa podejmuje to zadanie z entuzjazmem, bo nie tylko serce tradycyjnie ma po lewej stronie, ale przecież w zbiorowej skarbnicy pamięci przechowuje wdzięczne wspomnienie o tym, jak to premier-generał w 1981 roku dał po łbie mniej wartościowej tubylczej „nacjonalistycznej hołocie” i przy pomocy „surowych praw stanu wojennego” umożliwił soldatesce nie tylko uwłaszczenie się państwowym majątkiem, dzięki czemu w naszym nieszczęśliwym kraju powstało wiele starych rodzin, z których już trzecia generacja w karnych szeregach razwiedki tworzy środowisko naszych okupantów, ale w dodatku, przez swoje zasługi u Carycy Leonidy i cara Michaiła, wyjednał również u naszych nowych sojuszników dla razwiedki specjalne względy.
Rzeczywiście - pamiętam, jak jeszcze w latach 70-tych „dobrzy” ubecy podczas przesłuchań przechwalali się, że kto jak kto - ale oni będą potrzebni przy każdej władzy. Teraz właśnie się to sprawdza. Któż bowiem lepiej niż razwiedka utrzyma w ryzach „nacjonalistyczną hołotę” podczas realizowania przez strategicznych partnerów scenariusza rozbiorowego? Któż staranniej zaimplantuje w naszym nieszczęśliwym kraju wszystkie wynalazki, które doprowadzą mniej wartościowy naród tubylczy do stanu całkowitej bezbronności? Któż gorliwiej będzie nadzorował wykonywanie zadań wyznaczanych przez Starszych i Mądrzejszych mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, kiedy już zespół HEART „odzyska” żydowskie mienie? „Dlatego muszą być więzienia, turma i łagier, kat i stryk” - a społeczeństwo musi pokochać program „Pryzmat”, a jeśli nawet nie pokocha, bo z takimi programami podobnie jak z pluskwami; pokochać tego niepodobna, ale przyzwyczaić się można - a skoro tak, to i lepiej rozumiemy przyczyny, dlaczego w miesiąc po wydaniu przez prezydenta Putina wspomnianego rozporządzenia dla FSB, w Polsce jednego dnia były aż 22 fałszywe alarmy bombowe. Wprawdzie pan minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz „jest przekonany”, że sprawcy zostaną „wykryci”, ale przecież i on wie i my wiemy, że tych całych ministrów nie ma potrzeby o wszystkim informować. Wystarczy, że FSB i tubylcza kontrrazwiedka wiedzą, co mają robić po dziełam służby, a ministru Sienkiewiczu Warfołomieju do tego zasię. On ma tylko w odpowiednim momencie - a moment tylko patrzeć, jak się pojawi - skierować ponownie do Sejmu ustawę legalizującą „bratnią pomoc”.
Ale nie tylko z tego powodu trzeba nasilić działania na froncie świętej wojny z „faszyzmem”. Druga przyczyna jest jeszcze poważniejsza: zaczyna brakować forsy. Właśnie rząd premiera Tuska, słodszymi od malin ustami ministra Rostowskiego przedstawił alternatywne propozycje rabunku co najmniej 100 miliardów złotych z otwartych funduszy emerytalnych i przekazania ich do ZUS, gdzie jak wiadomo, w jednej chwili pochłonie je czarna dziura. Te OFE, mówiąc nawiasem, powstały po to, by różne zaprzyjaźnione z soldateską grupy krajowe i zagraniczne mogły nakraść się w tak zwanym „majestacie prawa”. W tym celu przeprowadzona została reforma ubezpieczeń społecznych, które podzielono na trzy filary: pierwszy - państwowy ZUS, drugi - OFE wprawdzie prywatne - ale korzystające z części przymusowych „składek” i trzeci - dobrowolne ubezpieczenia dodatkowe.
Administratorzy Otwartych Funduszy Emerytalnych dostawali część "składek" - przeważnie w postaci obligacji Skarbu Państwa, przelewając na własne konta „prowizję” początkowo wysoką, później trochę niższą - oczywiście bez jakiegokolwiek ryzyka, bo gwarantem wypłacalności całego interesu jest budżet państwa, to znaczy - podatnicy, którzy raz zostali zmuszeni do zapłacenia „składki”, a teraz, żeby cokolwiek dostać z powrotem, będą musieli, już jako podatnicy, sfinansować wykup obligacji Skarbu Państwa - i może wtedy jakiś ochłap dostaną. Jestem przekonany, że taki złoty interes nie mógł być zrealizowany bez akceptacji naszych okupantów z soldateski, którzy musieli przy tym nieźle pysk umoczyć w melasie, no a teraz, kiedy trzeba by coś tam jednak zacząć wypłacać, wolą schronić się za murami ZUS-u - bo swoje już dawno zarobili.
Co tu gadać: transformacja ustrojowa opłaciła im się jak mało komu, bo zgromadzili fortuny, o jakich za komuny nie mogliby nawet marzyć. Toteż nic dziwnego, że gwoli ich zachowania gotowi są pójść na kolaborację z każdym - byle tylko zagwarantował im trwałość „zdobyczy ludu pracującego”. Dlatego właśnie nasila się święta wojna z „faszyzmem”, dlatego okadza się żydowskich dinozaurów w rodzaju profesora Zygmunta Baumana, dlatego SKW „współpracuje” z FSB, a opinia publiczna ma polubić system „Pryzmat”.
Stanisław Michalkiewicz

wtorek, 25 czerwca 2013

Przygotowania się przeciągają

Stanisław Michalkiewicz
Ponieważ otrzymałem właśnie wzruszający list (ss@org.gov.pl) od zbiorowego samobójcy, który z prawdziwym smutkiem zawiadamia mnie, że „z polecenia Starszych i Mądrzejszych” złoży mi wizytę - oczywiście w piątek, żeby niezależna prokuratura mogła zwyczajowo wszcząć energiczne czynności w poniedziałek - wypada zacząć od nawiązania do mojej ulubionej teorii spiskowej. Wspomniany list dowodzi na przykład, że zbiorowy samobójca istnieje, a ponadto - że uczucia ludzkie nie są mu obce, podobnie, jak bohaterom serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, jaki rządowa telewizja puściła w dniach ostatnich. Serial w całej rozciągłości potwierdził opinię przedstawioną przez Jego Świątobliwość Benedykta XVI w Brzezince, to znaczy pardon - w jakiej tam znowu „Brzezince”; nie w żadnej „Brzezince”, tylko oczywiście w Birkenau, co to leży tuż obok Auschwitz - że mianowicie Niemcy były pierwszym krajem okupowanym przez złych „nazistów”.
Nawiasem mówiąc, kiedy my świadczymy Niemcom uprzejmości w postaci podawania nazw polskich miejscowości w niemieckim brzmieniu, to i Niemcy się nam uprzejmie rewanżują, informując widzów wspomnianego serialu, że bodajże w styczniu 1945 roku akcja filmu dzieje się w „Kłodzku w Polsce”. Skoro takie rzeczy, tzn, że „Kłodzko” jest „w Polsce”, można było przewidzieć już w styczniu 1945 roku, a więc na cały miesiąc przed konferencją w Jałcie i na pół roku przed konferencją w Poczdamie, to czyż możemy się dziwić, że komisarz Unii Europejskiej od sprawiedliwości, pani Vivian Reding uczestnikom Klubu Bilderberg miała obiecać, iż nieubłaganym palcem zdemaskuje fałszerstwa PRZYSZŁOROCZNYCH wyborów na Węgrzech? Tak w każdym razie twierdzi węgierska prasa, a chociaż pani Reding tych rewelacji nie dementuje (co w myśl reguły ks. Gorczakowa byłoby ich potwierdzeniem), to i tak jest się nad czym zadumać.
Klasycy, a konkretnie - jeden klasyk w osobie Józefa Stalina objawił wszak spiżową regułę, że w demokracji nie jest ważne, kto głosuje, a ważne - kto liczy głosy. Swoim zwyczajem nie objawił nam najważniejszego - bo najważniejsze, to znaczy - jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest to, kto przygotowuje dla wyborców polityczną alternatywę. Prawidłowo przygotowaną alternatywę można poznać po tym, że niezależnie od tego, kto tam wybory wygra, będą one wygrane. Najwyraźniej członkowie Klubu Bilderberg nie są pewni, czy alternatywa polityczna na Węgrzech będzie prawidłowa, tedy na wszelki wypadek już teraz wyznaczyli panią Viviannę do zdemaskowania fałszerstw. Nie mamy chyba najmniejszych wątpliwości, że pani Vivianna z obstalunku wywiąże się wzorowo. Za alimenty, jakimi przez tyle lat ją futrowano, staranność z jej strony należy się, jak psu buda.
Dopiero na tym tle możemy docenić wagę przygotowań do przegrupowania sceny politycznej w naszym nieszczęśliwym kraju, co do którego pan minister Rostowski musiał w Klubie Bilderberg złożyć zapewnienie, że alternatywa dla wyborców na rok 2015 zostanie przygotowana prawidłowo, skoro pani Vivianna żadnych wątpliwości co do ich wyników nie zgłosiła. Dlatego też zaraz po powrocie pana ministra Rostowskiego ze wspomnianego klubowego spotkania, pan premier Tusk oznajmił swoją suwerenną decyzję, z której wynikało, że kandydowanie na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej ma jednak zakazane, podobnie jak miał zakazane kandydowanie w wyborach prezydenckich w roku 2010.
Jak pamiętamy, prawybory w PO przegrał wtedy nawet pan minister Sikorski, któremu razwiedka w swoim czasie przypisała kryptonim „Szpak” - że to niby szpakami karmiony - i w ten sposób doszło do pojedynku między marszałkiem Komorowskim, a prezesem Kaczyńskim. Jak pamiętamy, prezesu Kaczyńskiemu kampanię organizowała pani Kluzik-Rostkowska oraz spin-doktor Kamiński, którzy najpierw doradzili mu rehabilitację SLD i wychwalanie Edwarda Gierka, a zaraz potem, to znaczy - po katastrofie - czmychnęli do konkurencji, podobnie jak wcześniej upatrzony w charakterze bicza bożego na „układ” minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek. Natomiast generał Marek Dukaczewski z Wojskowych Służb Informacyjnych, których jak wiadomo, „nie ma” zapowiedział, że jak tylko wybory prezydenckie wygra Bronisław Komorowski to on z wielkiej radości otworzy sobie szampana. Taka deklaracja to prawie komenda dla konfidentów: „W lewo zwrot! Do marszałka Komorowskiego marsz!” - więc zwycięstwo pana marszałka Komorowskiego wskazuje pośrednio również na liczebność agentury w naszym nieszczęśliwym kraju.
Właśnie z tego powodu przygotowania do przegrupowania na tubylczej scenie politycznej natrafiają na nieprzewidziane trudności. Niedawny Kongres SLD nie przyniósł przełomu. Nie tylko nie przybyli zaproszeni byli prezydenci - a warto przypomnieć, że każdy z nich jest podejrzewany o tajną współpracę z bezpieką, więc już choćby z tego względu coś tam muszą wiedzieć - ale przede wszystkim nadal nie wiadomo, kto będzie wyznaczony na Umiłowanego Przywódcę zjednoczonej lewicy: czy Miller z Oleksym, czy Kwaśniewski z Palikotem.
Wbrew pozorom jest to ważna kwestia nie tylko dlatego, że „kadry decydują o wszystkim” - jak zauważył Józef Stalin - ale przede wszystkim ze względu na zadania, jakie dla przyszłej zjednoczonej lewicy wyznaczyli strategiczni partnerzy: pojednanie z Rosją, recepcja rewolucyjnych brukselskich wynalazków, które nie tylko nasz nieszczęśliwy kraj, ale i nasz mniej wartościowy naród tubylczy doprowadzą do stanu całkowitej bezbronności, po to by wreszcie mogła rozpocząć się realizacja scenariusza rozbiorowego, z uwzględnieniem interesów Starszych i Mądrzejszych. Najwyraźniej pilnują oni interesu, co wyraziło się nie tylko w pominiętej całkowitym milczeniem przez tubylcze niezależne media głównego nurtu wiosennej wizyty pana Roberta Browna, dyrektora zespołu HEART, co to ma „odzyskać mienie żydowskie w Europie Środkowej” i w tym celu aż z sześcioma ministrami i „przedstawicielami opozycji” przeprowadził rozmowy, podczas których zauważył „przełom”, nie tylko w niedawnej wizycie premiera Beniamina Netanjahu w Warszawie, ale również - w telewizyjnej debacie, jaka odbyła się po emisji trzeciego odcinka serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”.
Tajny współpracownik informuje, że wśród zaproszonych do studia uczestników tej dyskusji było co najmniej dwóch Żydów: pan dr Szewach Weiss i pan prof. Tomasz Szarota, bo pan dr Thomas Weber mógł być tylko szabesgojem, podobnie jak pan prof. Juliusz Schoeps, dyrektor Centrum Studiów Europejsko-Żydowskich im. Mojżesza Mendelssohna na Uniwersytecie w Poczdamie. Czyż nie jest to poszlaka potwierdzająca koordynację niemieckiej i żydowskiej polityki historycznej, których efektem będzie pozór moralnego uzasadnienia do scenariusza rozbiorowego - podobnie jak w wieku XVIII? Jak widzimy, w obliczu tak poważnych zadań, sprawa odpowiedniego zaaranżowania tubylczej sceny politycznej jest bardzo ważna - również z punktu widzenia strategicznych partnerów i Partnera Jeszcze Bardziej Strategicznego.
Nic zatem dziwnego, że przygotowania się przeciągają, bo i tajniakom trudno osiągnąć w tej sprawie zadowalający kompromis. Wprawdzie wiadomo, że prezydent Putin 20 maja nakazał FSB nawiązanie ścisłej współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, ale czyż Służba Kontrwywiadu Wojskowego, wzorując się na wojskach łączności ze słynnego przemówienia marszałka Piłsudskiego nie może dawać d..., to znaczy pardon - oczywiście pracować na obydwie strony, to znaczy - również ściśle współpracować z niemiecką BND, a nawet - w ramach współpracy trójstronnej - również z izraelskim Mosadem? W takiej sytuacji polityka kadrowa na tubylczej scenie politycznej nie jest sprawą łatwą, bo trzeba uwzględnić nie tylko parytety wszystkich stron zainteresowanych, ale również - ciężar gatunkowy każdego Umiłowanego Przywódcy, zaufanego jednej, drugiej i trzeciej strony.
O staranności, z jaką wszyscy zainteresowani podchodzą do tej sprawy niech świadczy fakt urastający do rangi symbolu: jak tylko premier Tusk podczas zwyczajowego „haratania w gałę” doznał kontuzji nogi, która wszak - według zapewnień pana ministra Grasia - nie przeszkodzi mu w pełnieniu obowiązków - zaraz nogę skręcił również pan prezydent Komorowski, któremu, mówiąc nawiasem, ta dolegliwość też w niczym nie przeszkadza, bo wiadomo, że Umiłowani Przywódcy pracują głównie głową, a nie nogami. To jedna strona - a po drugiej uwija się pan prezes Jarosław Kaczyński, któremu udało się politycznie zdominować Ogólnopolski Kongres Katolików na Jasnej Górze, dzięki czemu każdy, kto nie będzie wierzył w Prawo i Sprawiedliwość i podawane przezeń zbawienne prawdy, może zostać uznany za wroga Chrystusa Pana i Kościoła. Czegóż chcieć więcej?
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Od siebie zapytam autora - dlaczego na końcu artykułu dokonał zmyłki. Skoro są trzy strony FSB, BND  i  Mosad  to czemu pisze , że Komorowski i Tusk to jedna strona, Kaczyński to druga.
Dosyć łatwo zrobić porządek z tymi trzema nazwiskami, tylko czy Kaczyński to dobry wybór Mosadu?
„Kiedyś Polacy przyjdą i będą szukać swoich. Pokaż im to miejsce, jeśli mnie już nie będzie” – NASZA RELACJA z konferencji „Ludobójstwo na Kresach” opublikowano: wczoraj, 23:20 | ostatnia zmiana: wczoraj, 23:38 Fot. wPolityce.pl Dopóki nie poznamy prawdy o rzezi dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów, polsko – ukraińskie pojednanie nie będzie możliwe – tak można podsumować wnioski z konferencji „Ludobójstwo na Kresach”, która odbyła się w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich z inicjatywy „Gazety Warszawskiej”. Nakreślone zostało tło historyczne rzezi wołyńskiej oraz jej konsekwencje, które trwają do dziś. Szczególnie wstrząsające były relacje naocznych świadków ludobójstwa – Stanisława Srokowskiego oraz Sulimira Żuka. A gdyby ten nóż wszedł w twój brzuch jak w masło? – powiedział kilkunastoletni Sławko do Mariana. Ciotka pokazała Marianowi obraz Matki Boskiej wiszący na ścianie i powiedziała: „To jest twoja matka i matka twojego przyjaciela”. W Marianie coś się nagle odmieniło, upadł na kolana i zaczął przepraszać. – Kazali mi – powiedział, po czym uciekł. Zginął prawdopodobnie zamordowany przez bandy UPA za to, że nie zabił swojego polskiego przyjaciela. Zabicie przyjaciela było „przepustką” do UPA. Poddawanie przyszłych żołnierzy tego rodzaju „testowi” nie należało do rzadkości. Nacjonaliści ukraińscy posuwali się często jeszcze dalej – każąc mężom Ukraińcom zabijać ich polskie żony. Te i wiele innych faktów przytoczył naoczny świadek rzezi wołyńskiej, Stanisław Srokowski, pisarz kresowy i wieloletni działacz opozycji niepodległościowej. Przyczyną ludobójstwa Polaków na Kresach Wschodnich były założenia ideologiczne OUN. Ukraińcy chcieli nie tylko mieć własne państwo, ale chcieli, aby to państwo rządziło całą Europą. - wskazał z kolei prof. Czesław Partacz, badający okoliczności ludobójstwa na Wołyniu. Zdaniem prof. Partacza, naród ukraiński był według nacjonalistów za spokojny i zbyt pobożny. Nacjonaliści chcieli narodu „ostrego”, krwiożerczego. OUN postanowiła zatem „przebudować” Ukraińców, fundując im "szkolenie w nienawiści" - stwierdził. Ukraińscy nacjonaliści w nienawiści szkolili się w czasie II wojny światowej kolaborując z Niemcami w ramach jednostek SS Galizien, pełniąc funkcję strażników obozowych, a także masowo mordując Żydów. Kiedy Niemcy zorientowali się, że banderowcy odgrywają w niemieckiej policji znaczącą rolę, chcieli się ich pozbyć. Nie doszło jednak do tego, nacjonaliści zdezerterowali i zaczęli działać na własną rękę. Wtedy zaczęła się na Kresach rzeź na wielką skalę. To już nie byli ludzie, tylko maszyny do zabijania - mówi prof. Partacz. Opisy zbrodni dokonywanych na bezbronnych Polakach – kobietach, dzieciach i starcach, przekraczają granice wyobraźni. Według szacunków Ewy Siemaszko, w czasie ludobójstwa na Kresach Wschodnich zginęło od 134 tys. do 200 tys. Polaków. Wielu miejsc pochówków nie znamy do tej pory. Postawieniem krzyży na mogiłach upamiętniono na razie zaledwie ok. 140 – 150 miejsc. Tymczasem miejscowości, w których zginęli Polacy, było ok. 1500 – przypomniał dr Leon Popek, historyk od lat prowadzący ekshumacje ofiar na Wołyniu. Ludobójstwo na Kresach jest wciąż tematem niewygodnym, nie tylko na Ukrainie, ale niestety również i w Polsce – co do tej opinii zgadzali się wszyscy prelegenci. Dlaczego tak jest? Przyczyn wskazywano wiele, wśród nich tę najpoważniejszą – odradzający się na Ukrainie nacjonalizm i bierność polskich władz wobec tego faktu. Jak przypomniał jeden z prelegentów konferencji, ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski, na Ukrainie powstają ugrupowania paramilitarne odwołujące się do Stepana Bandery, organizujące marsze nie pod żółto-niebieskimi flagami Ukrainy, ale pod czarno – czerwonymi banderami, gdzie kolor czarny symbolizuje przemoc, a czerwony – krew. Zdaniem ks. Isakowicza – Zaleskiego, podczas gdy polskie władze unikają nadania właściwej rangi obchodom rocznicy ludobójstwa na Wołyniu i uciekają przed prowadzeniem jakiejkolwiek polityki historycznej, ukraińscy nacjonaliści nie próżnują i w sposób nachalny promują Stepana Banderę. Jak podkreślił ksiądz, polskie władze powinny szukać porozumienia raczej z działającymi na Ukrainie partiami pragnącymi budować tożsamość narodową na wartościach pozytywnych, nie zaś poszukując spoiwa w nacjonalizmie. Ksiądz Isakowicz – Zaleski wyraził także szacunek dla postawy arcybiskupa Mieczysława Mokrzyckiego, który odmówił ostatnio podpisania wspólnego z greckokatolicką cerkwią memorandum określającego ludobójstwo na Kresach mianem „wojny polsko – ukraińskiej”. Sulimir Żuk, ocalały z rzezi wołyńskiej, podkreślił, że nie ma złych narodów, są tylko złe organizacje i złe ideologie. Dziadkowie Sulimira Żuka zginęli zamordowani w okrutny sposób w Hucie Pieniackiej, on sam jednak i jego rodzice uszli z życiem dzięki ostrzeżeniu sąsiadki. Ukrainka przybiegła z płaczem ostrzegając, iż został na nich wydany wyrok. W celu upamiętnienia Ukraińców ratujących Polaków, powołano właśnie fundację „W imię prawdy”, która będzie zbierać relacje świadków. Instytut Pamięci Narodowej poświęcił im „Kresową księgę sprawiedliwych” wydaną pod kierunkiem Romualda Niedzielki. Jak podkreślił dr Leon Popek, naszym grzechem zaniechania jest zanikanie Kresów z przestrzeni naszej pamięci i modlitwy. Wielu mogił nie da się odnaleźć, ale nie to jest problemem, tylko to, że my ich nawet nie szukamy. O zbliżających się obchodach 70. rocznicy zbrodni dokonanej na Polakach przez UPA powiedział: Dobrze, odbędą się Msze i inne uroczystości, ale czy od tych naszych działań przybędzie krzyży na Wołyniu? To będzie smutna rocznica, ci ludzie wciąż leżą tam w niepoświęconej ziemi. Historyk przytoczył także wzruszającą opowieść o Ukraince odwiedzającej Polaków prowadzących prace ekshumacyjne na terenie dawnych Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Pani Szura przynosiła polskich archeologom jedzenie, pomagała im także w lokalizowaniu mogił rodaków: Mój ojciec pochował tych ludzi, na drzewie wyciął krzyż i powiedział: kiedyś Polacy przyjdą i będą szukać swoich. Pokaż im to miejsce, jeśli mnie już nie będzie.

sobota, 22 czerwca 2013

Mocne słowa papieża do hierarchów: Biskup nie może mieć psychiki księcia

Dodano: 21.06.2013 [13:44]
Mocne słowa papieża do hierarchów: Biskup nie może mieć psychiki księcia - niezalezna.pl
foto: Christoph Wagener; creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.en
Na spotkaniu z nuncjuszami Stolicy Apostolskiej papież  Franciszek przestrzegał ich jako watykańskich dyplomatów przed prowadzeniem „światowego życia” i narażaniem się na śmieszność. Podkreślił też, że biskupi nie powinni mieć „psychiki księcia” i powinni wyrzec sięosobistych ambicji.

W przemówieniu do nuncjuszy, przybyłych do Rzymu z całego świata na dwudniowy zjazd, papież Franciszek mówił o zagrożeniu, które określił jako „mieszczaństwo ducha i życia”, prowadzące do realizacji swoich własnych planów i dążenia do „wygodnego i spokojnego życia”. Rezultatem tego, dodał papież, jest „ośmieszenie świętej misji”.

- To mocne słowa, ale prawdziwe. Uleganie duchowi świata naraża przede wszystkim nas duszpasterzy na śmieszność. Być może zdobędziemy pewien aplauz, ale ci sami, którzy nas popierają, krytykują nas potem za naszymi plecami (…) Najważniejszą pracą nuncjusza jest mediacja. Aby ją realizować trzeba znać nie tylko dokumenty - choć i one są istotne - ale również ludzi - powiedział papież.

Ponadto papież podkreślił, że watykańscy dyplomaci nie mogą się pławić w luksusach, lecz powinni wieść życie nomadów. Jako „delikatne zadanie” papież określił współpracę nuncjuszy apostolskich z Watykanem w sprawie mianowania biskupów w poszczególnych krajach. Następnie papież Franciszek udzielił nuncjuszom kilku rad związanych z wyborem odpowiednich kandydatów na biskupów. Padły mocne słowa.

- Zwracajcie uwagę na to, aby kandydaci do biskupstwa byli blisko ludzi, jak ojcowie i bracia, by byli skromni, cierpliwi i pełni miłosierdzia. Biskup nie może mieć psychiki księcia – oświadczył papież i podkreślił, że biskupi muszą „kochać ubóstwo”, proste i oszczędne życie, a także muszą wyrzec się osobistych ambicji.
Autor: 
Żródło: 

środa, 19 czerwca 2013

Oświadczenie Ojca Tadeusza Rydzyka i nasza odpowiedź

Dodano: 19.06.2013 [11:23]
Oświadczenie Ojca Tadeusza Rydzyka i nasza odpowiedź - niezalezna.pl
foto: Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska - T. Sakiewicz z rodziną na Marszu w obronie wolnosci slowa i TV Trwam (Warszawa 2012 r.)
W związku z artykułem nieznanego autora w „Gazecie Polskiej Codziennie” w poniedziałek, 17 czerwca, pt. „Marsz w obronie wolnych mediów”, w którym czytam między innymi, że „manifestację organizowały Kluby »Gazety Polskiej«, koła Radia Maryja i Stowarzyszenie Solidarni 2010”, informuję, że nikt z organizatorów nie mówił przed ani po marszu, że Kluby „Gazety Polskiej” są organizatorami tego wydarzenia.

Proszę wszystkich organizatorów następnych marszów czy jakichkolwiek innych wydarzeń dotyczących Telewizji Trwam lub innych wydarzeń związanych z naszym toruńskim ośrodkiem o informowanie nas o tym w celu uzyskania zgody. Jest to potrzebne, aby uniknąć jakichkolwiek nieprawidłowości.

Jednocześnie zaznaczam, że nie współpracujemy z panem redaktorem Tomaszem Sakiewiczem, a więc i z „Gazetą Polską” czy klubami z nią związanymi. Niestety, jesteśmy do tego zmuszeni, o czym mówiłem w wywiadach w „Naszym Dzienniku”. Przypomnę jeszcze raz, że skłaniają mnie do tego sytuacje, o których „Gazeta Polska” pisała i nie odwołała do dziś poważnych nieprawd dotyczących Radia Maryja. Istotną sprawą są też niewyobrażalnie krzywdzące wypowiedzi głoszone i pisane przez red. Sakiewicza oraz niektórych redaktorów „Gazety Polskiej”, także w radiu i telewizji, które w dużej mierze przyczyniły się do wyeliminowania Księdza Arcybiskupa Stanisława Wielgusa z posługi Kościołowi i Polsce, którą miał podjąć przed paru laty.

To bardzo poważne skrzywdzenie Księdza Arcybiskupa noszące znamiona samosądu na Kościele. Pan redaktor Tomasz Sakiewicz nigdy nie przedstawił dowodów na wiarygodność tej wypowiedzi. Nigdy też tego nie odwołał ani nie powiedział, że to była pomyłka. Na temat tamtych działań pana redaktora można dowiedzieć się więcej z książki pana Sebastiana Karczewskiego „Zamach na Arcybiskupa”.

Dlatego też nie zgadzam się na współorganizację między innymi marszów dla Telewizji Trwam z podmiotami związanymi z panem redaktorem Tomaszem Sakiewiczem, jakkolwiek do ludzi związanych z klubami żywię należny szacunek. Do pana redaktora nie noszę żadnej urazy i modlę się o godne rozwiązanie tych problemów.


- Nie żywię żadnej urazy do Ojca Tadeusza. Szczerze życzę mu, żeby otrzymał koncesję na cyfrowy multipleks. Wielokrotnie chciałem mu pokazać dokumenty na temat Abp Wielgusa. Szkoda, że nie znalazł dla mnie czasu. Jeżeli w przyszłości będzie chciał, może liczyć na naszą pomoc. Kluby „GP” zapoczątkowały marsze w obronie telewizji „Trwam” i zawsze w nich uczestniczyły. Wierzymy, że to naprawdę pomogło - Tomasz Sakiewicz.

W związku z dzisiejszym komunikatem o dr Tadeusza Rydzyka zamieszczonym w „Naszym dzienniku”, przedstawiamy stanowisko Komisji Kościelnej ws abp Stanisława Wielgusa.

Oświadczenie Kościelnej Komisji Historycznej:

Kościelna Komisja Historyczna na prośbę Księdza Arcybiskupa Stanisława Wielgusa, przedstawioną Przewodniczącemu Komisji prof. Wojciechowi Łączkowskiemu w dniu 2 stycznia 2007 roku, zapoznała się z materiałami udostępnionymi przez IPN, dotyczącymi Jego osoby. Dokumentacja ta zawarta jest w teczce pod tytułem „Karta kieszeniowa ‘Jacket’ nr 7207” (dokumenty zostały wytworzone przez Wydział VIII (XI) Departamentu I Ministerstwa Spraw Wewnętrznych).

Komisja dokonała analizy przedłożonych jej materiałów, kierując się przesłankami wymienionymi w dokumencie z 12 grudnia 2006 roku pt. „Cele i zasady pracy Kościelnej Komisji Historycznej”. W opracowaniu tym (pkt II.3) Komisja postanowiła, że przy moralnej ocenie współpracy z organami bezpieczeństwa PRL będą uwzględniane 4 następujące przesłanki:
1) pisemna lub ustna deklaracja zgody na świadomą i tajną współpracę (np. ukrywaną przed przełożonym);
2) aktywna współpraca osoby, która złożyła ww. deklarację;
3) świadome wyrządzanie krzywdy osobom świeckim lub duchownym oraz instytucjom kościelnym;
4) intencje działań.

Komisja stwierdziła, że istnieją liczne, istotne dokumenty potwierdzające gotowość świadomej i tajnej współpracy ks. Stanisława Wielgusa z organami bezpieczeństwa PRL. Z dokumentów wynika również, że została ona podjęta.

Współpraca z SB była zakazana przez Episkopat. W dokumentacji IPN zachowały się opinie funkcjonariuszy wywiadu PRL odnoszące się do materiałów SB, które pośrednio wskazują, że działalność ks. Stanisława Wielgusa w środowisku lubelskim mogła wyrządzić szkody różnym osobom z kręgu Kościoła. Natomiast jeśli chodzi o współpracę z wywiadem PRL, analiza dokumentów nie pozwala jednoznacznie stwierdzić, że ks. Stanisław Wielgus wyrządził komukolwiek szkodę.

Komisja nie wyklucza, że w przyszłości mogą pojawić się nowe materiały na omawiany temat, które - jeśli zajdzie taka potrzeba - zostaną poddane analizie i ocenie.

Komisja przedłożyła swoje sprawozdanie Księdzu Arcybiskupowi Stanisławowi Wielgusowi z prośbą o zajęcie stanowiska. W odpowiedzi Ksiądz Arcybiskup zaprzeczył większości stwierdzeń zawartych w materiałach organów bezpieczeństwa PRL, które IPN udostępnił Komisji. Stwierdził m.in., że nigdy nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy swoimi czynami czy słowami.
Prof. Wojciech Łączkowski
Przewodniczący Kościelnej Komisji Historycznej

Ks. prof. Jerzy Myszor
Wiceprzewodniczący

Prof. Zbigniew Cieślak
Ks. dr hab. Bogdan Stanaszek
Ks. prof. Jacek Urban
Członkowie

 
Publikujemy oświadczenie prezesa Klubów „Gazety Polskiej”, który odnosi się do opublikowanego wcześniej przez Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy komunikatu dyrektora Radia Maryja w sprawie marszów w obronie TV Trwam.

Oświadczenie prezesa Klubów „Gazety Polskiej”

W związku z komunikatem o. dr. Tadeusza Rydzyka, dyrektora Radia Maryja, który ukazał się dzisiaj (19 czerwca) na stronie Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, uprzejmie proszę Kluby „Gazety Polskiej” o uszanowanie Jego decyzji i nieangażowanie się w organizowanie marszów w obronie TV Trwam.

Przypominam niektóre relacje z marszów organizowanych przez Kluby „Gazety Polskiej”: ZOBACZ TUTAJ

Szanowni Klubowicze, Szanowni Państwo, zbliżają się wybory, jest wielka szansa na odsunięcie od władzy rząd Tuska, ekipy, która od sześciu lat niszczy Polskę. W takich historycznych momentach nie możemy się dzielić i kłócić. Nasi wrogowie przez stulecia w ważnych dla Rzeczpospolitej chwilach starali się dzielić Polaków i rozbić jedność Narodu. Weźcie sobie do serca słowa Cycerona: Historia Magistra Vitae Est i nie pozwólcie sobą manipulować, róbcie swoje dla dobra Polski.
Ryszard Kapuściński
prezes Klubów „Gazety Polskiej”


Leszek Długosz
Me serce w pochodzie pójdzie z Wami !

Daleko od Warszawy
Me serce tam w Warszawie w pochodzie pójdzie
Z Wami
Ej Ty, Człowieku, gdziekolwiek mieszkasz
Jeżeli słyszysz łopot biało czerwony
Jeżeli sercem czujesz ciężar sprawy
Której jest imię - polska sprawa
Stań obok
Ramię w ramię
Niechaj zobaczą skłamani i niewolni
Pobladli strachem, za murem skryci władzy
- Sojusznicy nieczystych sumień
Niechaj zobaczą i usłyszą
Nie odstąpimy i nie oddamy
Domu i wiana i krwi
Co wsiąkała pokoleniami
Nie pozwolimy zagarnąć i splugawić
Domu i barwy i honoru
Imienia które nam jest święte
Ej TY, Człowieku prawy
Jeżeli czyste w tobie serce
Stan obok, ramię w ramie
Ślij głos swój, wolę serca swego do Warszawy
Obudź się Polsko
Piosnkę tę
Nasze marzenie i zobowiązanie
- Żeby Polska była Polską
Wszak pamiętamy !
Daleko od Warszawy
Me serce tam w Warszawie w pochodzie
Pójdzie z Wami !

 
KOMU ZALEŻY ABY NAS PODZIELIĆ? - OŚWIADCZENIE MARTY ŚWIĘCICKIEJ  - PRZEWODNICZĄCEJ Gliwickiego Klubu Gazety Polskiej

Spadek poparcia dla PO i wzrost notowań PiS powoduje wciekły atak wrogów Polski i polskości na jedność prawicy. „Klieczliwyj Lach” Puszkina niewątpliwie i dzisiaj łatwo da się skłócić pod pozorem prawdy lub innego dobra. Jedność prawicy w Polsce jest śmiertelnym zagrożeniem dla gender-europejczyków i moskalofilów, zagraża bowiem nowemu „porządkowi” Europy.

Niestety ostatni komunikat Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka, spowodowany małym błędem redakcyjnym jaki się zdarzył ( słowo „wspomagał” zastąpiono „współorganizował”) może służyć poróżnieniu środowisk prawicowych , a nawet rodzin. Słuchaczka Radia Maryja wyzywa swego syna prowadzącego klub Gazety Polskiej. Czy oto chodzi ?

Jestem pod wrażeniem homilii o. Dyrektora Tadeusza Rydzyka wygłoszonej podczas bardzo uroczystej Mszy Św. w miejscu męczeństwa św. Stanisława na krakowskiej Skałce. Tym boleśniej dotknęło mnie veto Ojca Dyrektora na współorganizację „marszów dla Telewizji TRWAM”.
Pomysłodawcą pierwszego warszawskiego marszu 18 lutego 2012 r. w obronie TV TRWAM był poznański Klub Gazety Polskiej, który współorganizował go wraz z „Solidarnymi 2010”. Drugi marsz był nasz. Fakty są następujące. Wieczorem 28 lutego Pan Jan Grondalski z Zabrza zwrócił się do mnie, w imieniu kilkudziesięciu kół Radia Maryja ze Śląska z prośbą o zorganizowanie marszu w obronie Telewizji Trwam. Po krótkiej naradzie zgodziliśmy się zorganizować  marsz w Krakowie dla Polski Południowej w najbliższą niedzielę 4 marca – tak szybko jak tylko możliwe – aby było to odbicie marszu warszawskiego i tym samym ośmielić środowiska w innych miejscowościach do naśladownictwa. W nocy poprzez red. Dariusza uzyskaliśmy poparcie Ojca Dyrektora. Następnego dnia nasz krakowskim przyjaciel Stanisław Markowski wskazał na Pana Tadeusza Kaznowskiego, zakładającego koło „Solidarni 2010”, jako dobrego współpracownika. I tak w cztery dni i pięć nocy  został zorganizowany marsz krakowski. Wspomagała nas redakcja Gazety Polskiej konsultacjami organizacyjnymi Pani Anity Czerwińskiej inicjatorki i organizatorki „miesięcznic” Redakcja sfinansowała nagłośnienia na Rynku krakowskim i dostarczyła przenośne nagłośnienie marszowe. Służby porządkowe utworzył gliwicki i opolski klub Gazety Polskiej. Uczestnikami obok kół Radia Maryja były kluby GP ze Śląska i Małopolski a pomiędzy nimi panowały uczucia sympatii i pełnej zgody.

Drugi krakowski marsz 16 czerwca tego roku miał role odwrócone – głównym organizatorem byli „Solidarni 2010” a współorganizatorami o.o. Redemptoryści i koła Radia Maryja. My ograniczyliśmy się pomocy w prowadzeniu samego marszu. Redakcja GP dała nagłośnienie marszowe, przez które red Tomasz Krzyżanowski  prowadził modlitwy, śpiew, hasła  i wystąpienia okolicznościowe, podobnie, jak w pierwszym krakowskim marszu.
Do o.o. Redemptorystów  żywię ogromny szacunek, ukształtowany za pierwszej Solidarności przez śp. Ojca Jana Siemińskiego. Ojcze Dyrektorze nie dajmy się podzielić.

Marta Święcicka – Przewodnicząca Gliwickiego Klubu Gazety Polskiej
19.06.2013.          
     

sobota, 15 czerwca 2013


Wzrost antyklerykalizmu




Żywą obecność Kościoła katolickiego oraz duże znaczenie duchowieństwa w życiu społecznym, państwowym i publicznym pod koniec oświecenia zaczęto we Francji nazywać „klerykalizmem” (łac. clericus – duchowny, clerus – duchowieństwo, kler), co miało oczywiście charakter negatywny.


W odpowiedzi przeciwne ruchy, stanowiska i działania nazwano „antyklerykalizmem”, głównie w znaczeniu przeciwstawiania się duchowieństwu i zwalczania go na różne sposoby.


Z historii


W najstarszych cywilizacjach walka z jakąś religią koncentrowała się na zwalczaniu kapłanów tejże religii. Tak też głównie przeciwko kapłanom i najbardziej aktywnym świeckim zwracały się od początku prześladowania ze strony Żydów (na wielką skalę za Bar Kochby na początku II w.), władz różnych krajów, a na większą skalę Rzymian.


Potem akcje takie kontynuowały odrywające się sekty, herezje i schizmy – przez całą starożytność, średniowiecze, czasy nowożytne, aż po dzień obecny. Toteż i u nas ostatnio znowu nasiliły się różne formy ataków na biskupów, duchownych, zakony męskie i żeńskie oraz na wybitniejszych świeckich.


W średniowieczu rozwinął się na wielką skalę antyklerykalizm, można powiedzieć wewnętrzny, tzn. prowadzony przez ludzi Kościoła, w tym także duchownych, jak spirytuałowie, arnoldyści, wiklefici, husyci, reformatorzy i liczni inni. Chcieli oni Kościoła czysto charyzmatycznego, duchowego, bez środków materialnych, bez znaczenia w życiu społecznym, politycznym, państwowym i w ogóle publicznym. Chrześcijaństwo na nowo eksperymentowało swoją doczesną stronę.


W czasach tzw. reformacji doszło nie tylko do zanegowania doczesnego wymiaru Kościoła, ale także samego kapłaństwa w sensie sakramentu Chrystusowego oraz do odrzucenia pochodzenia całego Kościoła od Chrystusa. Miałby on być jedynie tworem samych ludzi wierzących, grupujących się wokół Pisma Świętego (sola scriptura).


Wielką w tym rolę odegrała tendencja „odmaterializowania” Kościoła, czyli pozbawienia go własności materialnych i oddania ich państwu. Było to bardzo ponętne szczególnie dla wyższych duchownych, gdyż zarządca wielkiego majątku kościelnego po przejściu na „nową wiarę” stawał się jego właścicielem.


Tak np. wielki mistrz krzyżacki Albrecht Pruski (1490-1568) po przejściu na luteranizm otrzymał całe Księstwo Pruskie jako jego lenno. A zatem często nie była to pauperyzacja Kościoła, lecz zwyczajny rabunek, co i potem stosowały tak chętnie różne rządy, zwłaszcza rewolucjoniści i komuniści.


Antyklerykalizm postępował dalej. W czasach oświecenia odrzucano już całe chrześcijaństwo, gdyż uważano, że nie ma religii objawionej, jest tylko wyrozumowana. Kapłani zatem są tylko jakimiś szamanami. Po tej linii w czasie rewolucji francuskiej Kościół upaństwowiono: zabrano mu wszelkie majątki i dobra, hierarchię podporządkowano władzom świeckim, a katolików broniących Kościoła i sprawiedliwego porządku często mordowano tysiącami, jak w Wandei. W ramach chciwości działa jakiś duch diabelski.


W wieku XIX w innych państwach Europy zarzucano duchowieństwu katolickiemu, że wspiera feudalizm, kapitalizm i absolutne rządy monarchiczne, stąd jest wrogiem ludu miast i wsi oraz wszelkiego postępu. W pierwszej połowie wieku XX doszło już nawet do fizycznej likwidacji duchowieństwa na dużą skalę, jak w Rosji, Meksyku, Hiszpanii i w pewnym zakresie także w Polsce pod rządami okupanta niemieckiego.


W drugiej połowie wieku XX – i do dziś – zamienia się likwidację fizyczną na formy kulturowe, a mianowicie na sekularyzację, laicyzację i ateizację powszechną, ale ostatecznie w celu wyeliminowania Kościoła, zwłaszcza duchowieństwa, z całości życia publicznego na terenie państwa i świata.


W Polsce dziś


W Polsce mieliśmy też kilka form antyklerykalizmu w przeszłości, ale w całości chrześcijaństwo przyjęło się u nas doskonale, stało się duszą Narodu, i duchowni mieli olbrzymi autorytet, a konflikty przybierały charakter raczej bardzo łagodny. Dotyczyły one m.in.: dziesięciny, zakusów majątkowych drobnej szlachty, pewnych sporów między „chłopem a plebanem” czy formowania się odrębnego stanu duchownego, choć zawsze ściśle związanego z Narodem.


Polacy byli zawsze ludem względnie łagodnym i rozwijali kulturę łagodną, przyjazną, emocjonalną. Krwawe wystąpienia przeciwko duchowieństwu były dziełem jedynie najeźdźców i zaborców. Było to coś całkowicie różnego od Rosji, gdzie w czasie rewolucji i kiedy indziej mordowano masowo swoich duchownych. Rabacja galicyjska, dowodzona przez chłopa Jakuba Szelę w roku 1846, w której zginęło około tysiąca ludzi, była dziełem austriackiego rządu, który w ten sposób chciał zapobiec naszemu powstaniu niepodległościowemu.


Ale, niestety, dziś wznoszą się nad nami niespodziewanie coraz ciemniejsze chmury. Pewne znaczące grupy społeczne pod wpływem marksizmu i liberalizmu głęboko się zdemoralizowały. Już na zjeździe „Solidarności” w roku 1981, we wrześniu, tzw. doradcy zabiegali, by nie dopuścić w Polsce do głosu ani orientacji katolickiej, ani narodowej.


Potem był taki paradoks, że kiedy montowano ekipę opozycyjną Okrągłego Stołu i zgłosił swój akces Władysław Siła-Nowicki, chrześcijański demokrata, kiedyś skazany na śmierć przez UB za patriotyzm, to strona solidarnościowa go nie przyjęła – że zbyt katolicki i patriotyczny. I rzeczywiście, uwidaczniały się z czasem coraz bardziej różne ośrodki zdecydowanie antykatolickie, które podkopywały naukę Kościoła, kodeks etyczny, patriotyzm, a przede wszystkim duchowieństwo, bo innej inteligencji na dobrą sprawę było bardzo niewiele.


Na razie czyniły to dosyć ostrożnie, bo i był Papież Polak, i trzeba było poparcia wyborców. Ale kiedy poznali, że polscy wyborcy niczego na dobre nie rozumieją, to już występują wyraźnie nie tylko z antyklerykalizmem, ale wprost z sekularyzmem, laicyzacją, ateizmem i próbami rozbicia Kościoła. Obecnie czynią to: Ruch Palikota, SLD, polityczne lobby żydowskie, ośrodki ateistyczne, antypolskie, niektóre ośrodki kulturalne oraz medialne i nadal tzw. katolicy otwarci – z „Tygodnika Powszechnego”, Znaku, „Więzi”, KAI, niektórych KiK-ów i inne. A mocno wspierają ich ideologowie unijni Zachodu.


Ciekawe, że wszystkie te ośrodki chcą zamknąć usta polskiemu Kościołowi, żeby nie zakłócał błogiej ciszy kościelnej na Zachodzie i w całej UE. A uciszanie Kościoła to przede wszystkim uciszanie kleru. Wymowne jest zachowywanie się ludzi z KRRiT. Oto nie przyznają oni Telewizji Trwam miejsca na multipleksie cyfrowym przede wszystkim dlatego, że zwracają się o to duchowni: o. Tadeusz Rydzyk, jego współpracownicy i księża biskupi.


Wydaje się natomiast, że gdyby o to zabiegali świeccy, to już by dawno to otrzymali. Duchowni nie mogą wygrać, bo bardzo wzmocnią głos Kościoła, poparcie natomiast świeckich byłoby dobre dla rozbijania Kościoła, przede wszystkim dlatego, że nie przestrzegaliby prawowierności. Wskazuje na to chyba i „Gazeta Wyborcza”. Prawie codziennie atakuje ona o. Rydzyka, a nie atakuje lub prawie nie atakuje ludzi z wpływowego pisma katolickiego dużo mniej otwartego, tolerancyjnego i dialogicznego niż media ojca Rydzyka. Niewątpliwie nie jest to przypadkowe.


W ogóle pewne aspekty antykatolickie występują bardzo często nawet tam, gdzie rozważny człowiek wcale by się ich nie spodziewał. Oto np. ministerstwo sportu pieniądze przeznaczone na rozwój siatkówki i innych dziedzin sportu w wysokości 6 mln zł wydało na konto występu tzw. Madonny na Stadionie Narodowym, niewątpliwie, żeby poprzeć całe to zjawisko prowokacji antykatolickiej i antypolskiej.


Albo jaką postawę wobec Kościoła zajmuje MSZ, zdradza raport przedstawiony kandydatowi na ambasadora przy Stolicy Apostolskiej, że największymi problemami Kościoła katolickiego są: nepotyzm, karierowiczostwo, pogoń za pieniądzem i pedofilia księży („Nasz Dziennik”, 11-12.05.2013).


Kościół nie ma problemów z ateizacją, mordowaniem chrześcijan na całym świecie i próbami niszczenia chrześcijaństwa, także w Polsce, oraz obrony życia przed cywilizacją śmierci? Skąd taka miałkość myślenia?


W głębi rzeczy władze i niektórzy inni politycy oraz działacze rozwijają antyklerykalizm w celu obłędnej ideologizacji Polski w duchu UE.


A więc z racji: związku duchowieństwa z Narodem, tradycją, patriotyzmem i dumą polską; z racji jego sceptycyzmu co do utopienia Polski w UE; roli kleru w życiu społecznym, politycznym w dobrym znaczeniu i światopoglądowym; wpływu duchowieństwa na młodzież; bronienia przez nie życia – przeciwko aborcji, eutanazji, in vitro, układom homoseksualnym i szalonemu panseksualizmowi w całym społeczeństwie; z racji obrony najwyższych wartości duchowych i etycznych, jak godność, wolność, moralność, odpowiedzialność, miłość społeczna, praca, i w ogóle z racji prowadzenia przez kler różnych ruchów odrodzeniowych, zwłaszcza młodzieżowych, i tworzenia ośrodków wolności, prawdy, religijności oraz najwyższej kultury. Przy tym wszystkim w rozważaniach i dyskusjach zagorzali antyklerykałowie bardzo często prezentują brak jasnych, głębszych ujęć i nieraz zupełny bełkot logiczny, jak np. liczni ludzie z Ruchu Palikota.


Ateiści powiadają: katolicy nie mogą narzucać nam w państwie swoich norm etycznych, np. w in vitro. Ale to jest nierozumne i perfidne. Katolicy w sprawach „nie zabijaj” nie głoszą tylko swoich norm, lecz ogólnoludzkie. „Nie zabijaj” obowiązuje nie tylko katolików, lecz każdego rozumnego i odpowiedzialnego człowieka. Etyka nie jest tylko dla katolików, jest ona absolutnie dla każdego człowieka.


Źródła czyste i zatrute


Kiedy mówimy o właściwym antyklerykalizmie, nie chodzi o zwykłe, obiegowe opinie, stereotypy czy przedstawienia anegdotyczne, które są raczej nieuniknione i dotyczą wszystkich zawodów, grup i stanowisk: chłopów, policjantów, nauczycieli, lekarzy, posłów, urzędników itd., a także charakterystyk ludzi różnych regionów.


Za takie na ogół nikt się nie obraża, zwłaszcza gdy są choć trochę humorystyczne. Na przykład nie obrażą się Galicjanie za następującą anegdotę, która krążyła w początkach II Rzeczypospolitej. Pod koniec I wojny światowej przedstawiciele ludności trzech zaborów umówili się, że po wojnie wyprawią libację. Istotnie, po wojnie Poznaniak przyniósł duże pęto kiełbasy, Królewiak – litr wódki, a Galicjanin przyprowadził szwagra.


Otóż w czasie zaborów tylko w zaborze austriackim wolno było uczyć się po polsku, a po odzyskaniu niepodległości brakowało nauczycieli polskiego w dwóch innych zaborach, więc ciągnęli do nich ludzie z Galicji, zresztą na ogół z biednych stron. Nie jest nawet obraźliwa następująca anegdota humorystyczna: Jak powstała blacha czy drut? Otóż kiedy Poznaniak i Częstochowiak wyrywali sobie złotówkę. Ale mamy już zastrzeżenia co do tzw. Polish jokes w Ameryce, które przedstawiają Polaków jako kompletnych kretynów. Chodzi o to, że takie żarty wynikają z nienawiści konkurujących grup ludnościowych.


Nie chodzi również o krytykę duchowieństwa, nawet mocną, ale wypływającą z dobrej woli, z troski o Kościół, o udoskonalenie. Zresztą sami polscy duchowni są autokrytyczni pod wieloma względami, także co do zarzucanej im chciwości. Chodzi o odrzucenie anty-klerykalizmu zatrutego nienawiścią do Boga, Kościoła, religii i kapłanów jako posłańców Chrystusa. Tutaj to i zwykłe stereotypy mogą mieć jad nienawiści. Takim ludziom, także niektórym Polakom, coś się porobiło w głowach z nienawiści do Kościoła, a nawet do Boga. Są po prostu złymi ludźmi.


Idąc coraz głębiej, zauważamy, że u podstaw zaciekłego antyklerykalizmu leży prapierwotny konflikt między władzą a poddanym, między prawem a swobodą, między autorytetem a wolnością i między obiektywizmem a subiektywizmem. Stąd już w najstarszych wyższych cywilizacjach i religiach były stałe zatargi między władzą monarszą a religijną, inaczej mówiąc: między władcą a kapłanami.


Konflikty były zwykle rozwiązywane tak, że ostatecznie monarcha przyjmował funkcję „najwyższego kapłana”, gdyż walczył o posiadanie pełnej i absolutnej władzy powierzonej przede wszystkim jemu przez Boga. Ten spór rozgorzał teraz i w naszej wolnej Polsce: rządzący chcą mieć koniecznie pełną władzę nad Kościołem, a kapłani są do tego przeszkodą.


Coś takiego dzieje się i w różnych małych obszarach. Oto np. petent żąda czegoś od kapłana, czego on spełnić nie może, bo to godzi w Ewangelię i Kościół, ale ów petent twierdzi, że nie godzi, i uważa księdza za złego lub głupiego. Dziwna rzecz, w religii każdy człowiek miewa tendencję do uważania się za nieomylnego, a jeśli kapłan myśli inaczej, to jest wrogiem.


Na przykład mówi: nie chce mi zacofaniec „dać rozwodu”. Podobnie bywa w zakresie wiedzy teologicznej. Bywa nieraz, że ktoś, kto nie ma żadnej wiedzy religijnej, jednak uważa mnie za ciemniaka teologicznego, choć ja na dociekaniach teologicznych spędziłem ponad 60 lat, i to na podstawie literatury światowej. Są to bardzo dziwne przypadki pychy teologicznej właśnie ignorantów.


Ciekawe też, że prawie we wszystkich religiach kapłani bywają oskarżani o skrajny materializm, chyba dlatego, że są gospodarni, odpowiedzialni za siebie i innych. Na przykład w Chinach za dynastii Tang podczas pogorszenia się sytuacji gospodarczej w roku 819 zabrano mnichom buddyjskim klasztory i majątki, które sobie uciułali, i pół miliona mnichów sprowadzono do życia świeckiego, żeby ich zrównać z chłopami.


A w czasie powstania bokserów pod koniec XIX w. chłopi z kolei wymordowali tysiące chrześcijan, także Chińczyków, w tym księży i zakonnice, i zrabowali im całe mienie tylko z tego powodu, że lepiej się im powodziło.


Podobnie w Polsce dobra kościelne są co jakiś czas grabione przez władze, a i dziś popierają to ludzie z Ruchu Palikota i niektórzy z SLD. W ogóle nienawiść do wszystkich duchownych zdaje się być wszędzie z podszeptu diabła.


Biskup Wincenty Urban, lwowiak, pisał, że był przypadek w czasie rzezi wołyńskiej, iż dziewczyny greckokatolickie strzelały do księdza łacińskiego, przywiązanego do drzewa, i każda się bardzo radowała, gdy trafiła. W tych sprawach duże spustoszenie sieje propaganda nienawiści do Kościoła, kapłanów i Polski.


Właśnie teraz obserwujemy wysoką falę nienawiści i propagandy antyklerykalnej ze strony Ruchu Palikota, SLD, ugrupowań ateistycznych oraz Antify, co będzie skutkowało wielkimi konfrontacjami i zamieszkami, przed czym przestrzega nawet liberalny prezydent. Ale to wszystko bardzo osłabia Polskę zarówno ideowo, jak duchowo, politycznie i gospodarczo. Antyeklezjaliści służą wyraźnie ciemnym siłom.


Jest też bolesne, że nawet i liczni katolicy liberalni nie rozumieją Kościoła ani jego posłannictwa, ani kapłanów. Dlaczego i oni w dużej mierze podejmują antyklerykalizm? Po pierwsze, dlatego że w ich koncepcji „Kościoła otwartego” nie ma miejsca na kapłanów, każdy wierny jest sobie kapłanem i uobecnianiem zbawczej historii Jezusa na świecie.


Po drugie, dlatego że Chrystus nie wymaga wiary, tylko ją proponuje, bez żadnych konsekwencji, gdy się ją świadomie, nawet z obelgą, odrzuci. Takie jest myślenie dzisiejszego liberalizmu religijnego.


Tymczasem chrześcijaństwo ma taką konstrukcję, że nie my sami je sobie wytwarzamy, czyniąc dowolnym i dowolnie przekształcając, lecz jest ono z woli Bożej, ukształtowane przez Chrystusa, Syna Bożego, przynoszące zbawienie od Boga i kontynuowane historycznie przez apostołów i ich następców oraz współpracowników w sposób autorytatywny i autentyczny: „Kto was słucha, Mnie słucha” (Łk 10, 16). „Idźcie – mówił Jezus do pierwszych kapłanów – na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16, 15).


Człowiek nie jest zniewolony przez Boga do wiary ani nawet do prawdy lub czynienia dobra, ma bowiem daną w dużym zakresie wolność osobistą. Może więc nie uwierzyć wbrew swemu sumieniu, może błądzić i może grzeszyć, ale to nie jest bez istotnych konsekwencji w postaci przekreślenia najwyższego sensu, celu i pełni przeznaczenia. Liberałowie słusznie podkreślają wolność człowieka jako jego istotną strukturę, ale rozumieją ją raczej jako „wolność do błędu i zła” i tak operują karykaturą człowieka oraz Boga. Mają błędną i negatywną filozofię rzeczywistości.
Zamysły Boże


Powiedzmy jeszcze raz: u podstaw dzisiejszego antyklerykalizmu, czy to relatywnego, czy otwartego, leży publiczny ateizm sprzężony z materialistycznym, a także irracjonalistycznym postmodernizmem. Nie chce on zatem naprawiać duchowieństwa i ludzkiej strony Kościoła, lecz chce zbezcześcić posłańców Bożych i rozbić Kościół, a przynajmniej usunąć go całkowicie z życia publicznego. Tak zresztą wypowiadają się liczni ludzie z Ruchu Palikota, SLD oraz innych ugrupowań antykatolickich. Sam prezydent powiada, że katolicy nie mogą się powoływać na prawa Boże, bo „prawa Boże są różne” (2.06.2013), czyli nie mogą być obiektywnie poznane.


Smutna jest więc sytuacja, kiedy w Polsce dziś, rzekomo odzyskanej w pełni i postępowej, mamy poziom moralny znacznie niższy niż w Chinach pod rządami cesarza Kubilaja (1260-1294), wnuka dzikiego Czyngis-chana.


Przyjmował on bowiem chętnie kapłanów misjonarzy i prosił o przysłanie jeszcze stu uczonych chrześcijańskich z Zachodu. Trzeba tu zauważyć także, iż niektóre nasze władze „tolerancyjne i postępowe” nie chcą uznawać za uczonych w pełni nawet profesorów uniwersyteckich, jeśli są duchownymi albo i świeckimi, ale kształconymi na katolickich uczelniach. Uczonymi bowiem są jedynie ateiści.


A i niekatolicy niech się nie cieszą z propagowanego przez czynnik decydujący antykatolicyzmu, gdyż oni podzielą ten sam los, a w końcu stanie się to samo z moralnymi ateistami, gdyż obłędne siły postmodernistyczne niszczą wszelką prawdę i wartość, choćby nawet na początku nie zdawały sobie z tego sprawy. U podstaw jest zła wola i nierozum.


Pismo Święte pyta, dlaczego Kain zabił brata swego Abla? „Ponieważ czyny jego były złe, brata zaś sprawiedliwe” (1 J 3, 12). Istotą zła jest niszczenie dobra bez powodu. I Chrystus wypowiada do kapłanów, duchownych oraz wszystkich prawdziwych chrześcijan niejako dziewiąte błogosławieństwo: „Błogosławieni jesteście, gdy z mojego powodu będą wam ubliżać, prześladować was i mówić kłamliwie wszystko, co złe przeciwko wam. Radujcie się i weselcie, gdyż wielka jest wasza nagroda w niebie” (Mt 5, 11, przekład ekumeniczny). Źli ludzie nie zniweczą zamysłów Bożych.


Ks. prof. Czesław S. Bartnik


Aktualizacja 15 czerwca 2013 (08:36)



wtorek, 11 czerwca 2013

zdjecie
Max Rossi/Reuters

Zbawienie polega na życiu pociechą Ducha Świętego

Poniedziałek, 10 czerwca 2013 (18:09)
Ojciec Święty Franciszek podczas porannej Mszy św. sprawowanej w kaplicy Domu Świętej Marty mówił, że prawdziwa wolność pochodzi z otwarcia Panu drzwi naszych serce. Jednocześnie Papież zaznaczył, że zbawienie polega na życiu pociechą Ducha Świętego, a nie pociechą ducha świata.
W Eucharystii sprawowanej w Domu Świętej Marty, a koncelebrowanej przez ks. kard. Stanisława Ryłkę, ks. bp. Josefa Clemensa i arcybiskupa Tellicherry w Indiach, ks. abp. George'a Valiamattama, wzięła udział grupa kapłanów i pracowników Papieskiej Rady ds. Świeckich – podaje Katolicka Agencja Informacyjna.
Papież zastanawiał się, co jest dla chrześcijanina pociechą. Zwrócił uwagę, że św. Paweł na początku Drugiego Listu do Koryntian używa kilkakrotnie słowa „pociecha”. Franciszek dodał, że Apostoł Narodów zwracał się do chrześcijan młodych w wierze, ludzi, którzy niedawno rozpoczęli podążanie drogą Jezusa. Podkreśla on właśnie pociechę, choć nie wszyscy ówcześni chrześcijanie byli prześladowani. Byli to normalni ludzie, którzy odnaleźli Jezusa. Jak zaznaczył Papież, to właśnie odnalezienie Jezusa było taką zmianą życia, że konieczna była specjalna moc Boża, jaką jest pociecha. To obecność Boga w naszym sercu. Jednak aby Pan był obecny w naszym sercu, konieczne jest otwarcie bram, konieczne jest nasze „nawrócenie”.

– Zbawieniem jest to właśnie, życie pociechą Ducha Świętego, a nie życie pociechą ducha tego świata. Nie, nie jest zbawieniem to, co jest grzechem. Zbawieniem jest postępowanie naprzód i otworzenie swego serca, aby nadeszła ta pociecha Ducha Świętego, które jest zbawieniem. Ależ czy nie można trochę ponegocjować? Trochę słodyczy? Trochę Ducha Świętego, a trochę ducha tego świata... Nie! Jedno albo drugie – wskazał Ojciec Święty, którego wypowiedź cytuje KAI.

Ponadto Franciszek przypomniał w homilii słowa Pana Jezusa, że nie można dwom panom służyć. Zaznaczył, że albo służymy Panu, albo duchowi świata. Nie można tego wszystkiego wymieszać. Papież zaznaczył, iż tak więc kiedy jesteśmy otwarci na Ducha Pana, możemy zrozumieć nowe prawo, które przynosi nam Pan: Błogosławieństwa, o których mówi dzisiejsza Ewangelia. Jednocześnie Ojciec Święty dodał, iż błogosławieństwa te można zrozumieć tylko wówczas, jeśli ktoś ma otwarte serce, można je zrozumieć przez pociechę Ducha Świętego, a nie tylko za pomocą ludzkiej inteligencji.

– Są to nowe przykazania. Ale jeśli nie mamy serca otwartego na Ducha Świętego, wydają się głupstwem. „Ale spójrz, bycie ubogim, cichym, miłosiernym nie wydaje się rzeczą, która prowadzi nas do sukcesu”. Jeśli nie mamy otwartego serca i jeśli nie zasmakowaliśmy tej pociechy Ducha Świętego, które jest zbawieniem, to nie rozumiemy tego. Jest to prawo dla tych, którzy są zbawieni i otworzyli swoje serca na zbawienie. Jest to prawo ludzi wolnych, wolnością Ducha Świętego – wskazał Papież zgromadzonym na Eucharystii w kaplicy Domu św. Marty.

Ojciec Święty zauważył przy tym, że ktoś może porządkować swoje życie na podstawie listy przykazań i procedur, zestawie czysto ludzkim. Jednakże to w ostateczności nie przynosi nam zbawienia. Tylko otwarte serce przynosi nam zbawienie. Jednocześnie przypomniał, że tak wielu ludzi chciało przebadać nową naukę Jezusa, a następnie z Nim dyskutować. Działo się tak, ponieważ mieli serce zamknięte w swoich sprawach, które Bóg chciał przemienić.

W trakcie homilii Franciszek zastanawiał się, dlaczego są ludzie, których serce jest zamknięte na zbawienie – dodaje KAI. Papież zwrócił uwagę, że istnieją ludzie obawiający się zbawienia. Potrzebujemy, ale się boimy, gdyż kiedy przyjdzie Pan, aby nas zbawić, wszystko musimy oddać. To On rządzi! tego się obawiamy, bo to my chcemy rozkazywać. Ojciec Święty dodał, że aby zrozumieć te nowe przykazania, potrzebujemy wolności, rodzącej się z Ducha Świętego, który nas zbawia, który nas pociesza i jest dawcą życia.

– Możemy dziś prosić Pana o łaskę, aby iść za Nim, ale z tą wolnością. Bo jeśli chcemy iść za Nim jedynie z naszą ludzką wolnością, to w końcu staniemy się hipokrytami jak faryzeusze i saduceusze, którzy się z Nim sprzeczali. To właśnie jest hipokryzja: niedopuszczenie, aby Duch Święty przemienił serce swoim zbawieniem. Wolności Ducha, jaką nam daje Duch Święty jest także rodzajem niewolnictwa, „niewolnictwa” wobec Pana, który nas wyzwala, jest inną wolnością – stwierdził Ojciec Święty i dodał: natomiast wolność wyłącznie nasza jest zniewoleniem, lecz nie względem Pana, ale ducha tego świata.
- Prośmy o łaskę otwarcia naszego serca na pocieszenie Ducha Świętego, aby ta pociecha, która jest zbawieniem, pozwoliła nam dobrze zrozumieć te przykazania. Niech się tak stanie! – wskazał na Ojciec Święty na zakończenie dzisiejszej homilii.
IK
NaszDziennik.pl

Monika Bartoszewicz: W Europie powstaje powstaje archipelag małych kalifatów

07.06.2013
Po doniesieniach z Wielkiej Brytanii a także Francji, gdzie tak zwane „no-go zones” od wielu już lat stanowią problem tak lokalnych polityków, jak i policji, przyszła kolej na Holandię, gdzie mały kalifat odkryto właśnie w samym centrum Hagi - pisze Monika Bartoszewicz. 
Historie opisujące działania obywatelskiej policji muzułmańskiej, której celem jest narzucenie przestrzegania prawa koranicznego w przestrzeni publicznej, zazwyczaj na obszarach zdominowanych przez mniejszości muzułmańskie pojawiły się tej wiosny i relacjonowały sytuację w całkowicie zislamizowanych dzielnicach miast angielskich. Komentatorzy zapewniali wtedy, że nie ma powodów do obaw, gdyż są to aberracje społeczne, odizolowane przypadki, w żadnym razie niebędące elementami jakiegoś szerszego trendu. Wbrew jednak analizom, rzeczywistość udowadnia, że tworzenie społeczeństwa równoległego tworzącego paralelny system oparty na zupełnie innym systemie kulturowo-cywilizacyjnym, nie jest wymysłem kilku zaledwie radykalnych jednostek, ale rzeczywistą potrzebą wspólnot muzułmańskich. Zjawisko to polega na tym, że muzułmanie w sposób naturalny dążą do odizolowania się od populacji niemuzułmańskiej, a następnie na obszarach, na których dominują, wprowadzają zwyczaje i regulacje oparte na prawie koranicznym. W ten sposób na kontynencie europejskim tworzą się wysepki wymykające się kontroli państwa, tworzące wciąż rosnący archipelag małych kalifatów. Po doniesieniach z Wielkiej Brytanii a także Francji, gdzie tak zwane „no-go zones” od wielu już lat stanowią problem tak lokalnych polityków, jak i policji, przyszła kolej na Holandię, gdzie mały kalifat odkryto właśnie w samym centrum Hagi.
Dzielnicą, która w Hadze została zdominowana przez konserwatywnych wyznawców Mahometa, jest Schilderswijk. Na tym obszarze mieszka więcej muzułmanów, niż w całej reszcie miasta, a ponieważ w swojej enklawie stanowią oni przytłaczającą większość, chcą aby prawa, którymi się rządzą obowiązywały także w zawładniętej przez nich przestrzeni publicznej a tym samym dotyczyły wszystkich. W ten sposób szariat podbija ulice kolejnej europejskiej metropolii. W wyniku tego cierpią nie tylko osoby nie wyznające islamu, ale również zamieszkujący te okolice umiarkowani muzułmanie, którzy pod wpływem nacisku swoich współziomków zmuszeni są do odrzucenia praw i zwyczajów holenderskich i przestrzegania zaleceń koranicznych. W ten właśnie sposób w Schilderswijk nie można palić na ulicy, sprzedawać żadnego alkoholu, ani oferować posiłków zawierających wieprzowinę. Na terenie całej enklawy zdominowanej przez stare budownictwo mieszka około 5000 osób, działają tam też 3 meczety, znane z propagowania salafizmu, a więc radykalnej interpretacji islamu.
W czasie ostatnich dwóch miesięcy tereny „małego kalifatu” regularnie odwiedzali dziennikarze holenderskiej gazety Trouw. W swojej publikacji zwracają oni uwagę na to, że chociaż Schilderswijk nazywane było „zapomnianym trójkątem” (jako że zostało pominięte w czasie ostatniej odnowy przestrzeni miejskiej w Hadze), ostatnio przyjęła się jeszcze jedna nazwa określająca muzułmańską enklawę. Okazuje się bowiem, że zarówno mieszkańcy Schilderswijk, jak i rezydenci innych dzielnic, przedstawiciele administracji lokalnej, a także działacze organizacji pozarządowych używają (albo przynajmniej znają) nazwę „trójkąt szariatu” a nawet „czubek miecza”. Ta ostatnia nazwa jest aluzją do wersetu koranicznego niesławnej sury At-Tawba („A kiedy miną święte miesiące, wtedy zabijajcie bałwochwalców, tam gdzie ich znajdziecie; chwytajcie ich, oblegajcie i przygotowujcie dla nich wszelkie zasadzki!” 9:5) zwanego właśnie „wersetem miecza” – tego fragmentu świętej księgi muzułmanów, który został objawiony Mahometowi jako ostatni, a zatem zgodnie z zasadą abrogacji, anuluje wersety wcześniejsze.
Ludzie, z którymi holenderscy dziennikarze rozmawiali, potwierdzili, że rozwój „małego kalifatu” i wprowadzanie szariatu w przestrzeń publiczną nie stało się z dnia na dzień, ale raczej trwało latami – był to proces żmudny, długi a także cichy – przeprowadzany z dala od czujnego oka opinii publicznej. Obecnie w Schilderswijk postępuje proces wyłączania tego obszaru spod wpływów służb państwowych. Znane są przypadki kiedy wezwanym policjantom zasugerowano, aby odjechali zostawiając w spokoju mieszkańców, którzy “sami poradzą sobie z tym problemem”. Na szczęście, według tego, co udało się ustalić dziennikarzom Trouw, funkcjonariusze zignorowali dobre rady, ale przecież niedługo może nadejść dzień, kiedy się tak nie stanie. Albo też kiedy nikt nie wezwie policji. Już teraz dziewczęta ubrane w spódnice powyżej kolan, albo podkoszulki na ramiączka są nagabywane przez kobiety okryte od stóp do głów, otwarcie wyrażające swoją dezaprobatę dla obsceniczności takiego ubioru. Zapytana o powody swojego zachowania jedna ze strażniczek tekstylnej moralności odparła spokojnie: - Kobiety w „pasie biblijnym”[1] także noszą długie spódnice a w Staphorst nikt nie pracuje w niedzielę. Większość decyduje. To właśnie nazywamy demokracją – kontynuowała muzułmanka – na tym zbudowana jest Holandia.
Statystyki policyjne pokazują, że w dzielnicy ostatnio znacząco spadł poziom przestępczości, podczas jednak, gdy jedni uważają to za sukces programów prewencyjnych, inni mówią, że niemałą rolę odegrał „strach przed gniewem Allacha”. Miałoby to wskazywać na ogromny wpływ jaki w dzielnicy wywierają „prawdziwi wyznawcy”, przed którymi drżą nawet młodzieżowe gangi uliczne. Władze gminne zapytane o oficjalną wypowiedź w temacie zjawisk zachodzących w dzielnicy odparły, że nie mogą udzielić „wyważonej i merytorycznej” odpowiedzi w tej „skomplikowanej kwestii” z powodu braku czasu. To chyba najlepiej świadczy o tym jak władze (w tym te lokalne!) są przygotowane do tego, by radzić sobie ze wspólnotami muzułmańskimi, oraz z ich ambicjami, by z mniejszości stać się większością.
Monika Bartoszewicz 
[1] Pasem biblijnym (hol. De Bijbelgordel) nazywa się w Holandii wąski pas kraju zamieszkany głównie przez konserwatywnych protestantów. Bijbelgordel rozciąga się od Zeeland poprzez Betuwe i Veluwe aż po północną część prowincji Overijssel.