Przygotowania się przeciągają
Stanisław Michalkiewicz
Ponieważ otrzymałem właśnie wzruszający list (ss@org.gov.pl) od zbiorowego samobójcy, który z prawdziwym smutkiem zawiadamia mnie, że „z polecenia Starszych i Mądrzejszych” złoży mi wizytę - oczywiście w piątek, żeby niezależna prokuratura mogła zwyczajowo wszcząć energiczne czynności w poniedziałek - wypada zacząć od nawiązania do mojej ulubionej teorii spiskowej. Wspomniany list dowodzi na przykład, że zbiorowy samobójca istnieje, a ponadto - że uczucia ludzkie nie są mu obce, podobnie, jak bohaterom serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, jaki rządowa telewizja puściła w dniach ostatnich. Serial w całej rozciągłości potwierdził opinię przedstawioną przez Jego Świątobliwość Benedykta XVI w Brzezince, to znaczy pardon - w jakiej tam znowu „Brzezince”; nie w żadnej „Brzezince”, tylko oczywiście w Birkenau, co to leży tuż obok Auschwitz - że mianowicie Niemcy były pierwszym krajem okupowanym przez złych „nazistów”.
Nawiasem mówiąc, kiedy my świadczymy Niemcom uprzejmości w postaci podawania nazw polskich miejscowości w niemieckim brzmieniu, to i Niemcy się nam uprzejmie rewanżują, informując widzów wspomnianego serialu, że bodajże w styczniu 1945 roku akcja filmu dzieje się w „Kłodzku w Polsce”. Skoro takie rzeczy, tzn, że „Kłodzko” jest „w Polsce”, można było przewidzieć już w styczniu 1945 roku, a więc na cały miesiąc przed konferencją w Jałcie i na pół roku przed konferencją w Poczdamie, to czyż możemy się dziwić, że komisarz Unii Europejskiej od sprawiedliwości, pani Vivian Reding uczestnikom Klubu Bilderberg miała obiecać, iż nieubłaganym palcem zdemaskuje fałszerstwa PRZYSZŁOROCZNYCH wyborów na Węgrzech? Tak w każdym razie twierdzi węgierska prasa, a chociaż pani Reding tych rewelacji nie dementuje (co w myśl reguły ks. Gorczakowa byłoby ich potwierdzeniem), to i tak jest się nad czym zadumać.
Klasycy, a konkretnie - jeden klasyk w osobie Józefa Stalina objawił wszak spiżową regułę, że w demokracji nie jest ważne, kto głosuje, a ważne - kto liczy głosy. Swoim zwyczajem nie objawił nam najważniejszego - bo najważniejsze, to znaczy - jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest to, kto przygotowuje dla wyborców polityczną alternatywę. Prawidłowo przygotowaną alternatywę można poznać po tym, że niezależnie od tego, kto tam wybory wygra, będą one wygrane. Najwyraźniej członkowie Klubu Bilderberg nie są pewni, czy alternatywa polityczna na Węgrzech będzie prawidłowa, tedy na wszelki wypadek już teraz wyznaczyli panią Viviannę do zdemaskowania fałszerstw. Nie mamy chyba najmniejszych wątpliwości, że pani Vivianna z obstalunku wywiąże się wzorowo. Za alimenty, jakimi przez tyle lat ją futrowano, staranność z jej strony należy się, jak psu buda.
Dopiero na tym tle możemy docenić wagę przygotowań do przegrupowania sceny politycznej w naszym nieszczęśliwym kraju, co do którego pan minister Rostowski musiał w Klubie Bilderberg złożyć zapewnienie, że alternatywa dla wyborców na rok 2015 zostanie przygotowana prawidłowo, skoro pani Vivianna żadnych wątpliwości co do ich wyników nie zgłosiła. Dlatego też zaraz po powrocie pana ministra Rostowskiego ze wspomnianego klubowego spotkania, pan premier Tusk oznajmił swoją suwerenną decyzję, z której wynikało, że kandydowanie na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej ma jednak zakazane, podobnie jak miał zakazane kandydowanie w wyborach prezydenckich w roku 2010.
Jak pamiętamy, prawybory w PO przegrał wtedy nawet pan minister Sikorski, któremu razwiedka w swoim czasie przypisała kryptonim „Szpak” - że to niby szpakami karmiony - i w ten sposób doszło do pojedynku między marszałkiem Komorowskim, a prezesem Kaczyńskim. Jak pamiętamy, prezesu Kaczyńskiemu kampanię organizowała pani Kluzik-Rostkowska oraz spin-doktor Kamiński, którzy najpierw doradzili mu rehabilitację SLD i wychwalanie Edwarda Gierka, a zaraz potem, to znaczy - po katastrofie - czmychnęli do konkurencji, podobnie jak wcześniej upatrzony w charakterze bicza bożego na „układ” minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek. Natomiast generał Marek Dukaczewski z Wojskowych Służb Informacyjnych, których jak wiadomo, „nie ma” zapowiedział, że jak tylko wybory prezydenckie wygra Bronisław Komorowski to on z wielkiej radości otworzy sobie szampana. Taka deklaracja to prawie komenda dla konfidentów: „W lewo zwrot! Do marszałka Komorowskiego marsz!” - więc zwycięstwo pana marszałka Komorowskiego wskazuje pośrednio również na liczebność agentury w naszym nieszczęśliwym kraju.
Właśnie z tego powodu przygotowania do przegrupowania na tubylczej scenie politycznej natrafiają na nieprzewidziane trudności. Niedawny Kongres SLD nie przyniósł przełomu. Nie tylko nie przybyli zaproszeni byli prezydenci - a warto przypomnieć, że każdy z nich jest podejrzewany o tajną współpracę z bezpieką, więc już choćby z tego względu coś tam muszą wiedzieć - ale przede wszystkim nadal nie wiadomo, kto będzie wyznaczony na Umiłowanego Przywódcę zjednoczonej lewicy: czy Miller z Oleksym, czy Kwaśniewski z Palikotem.
Wbrew pozorom jest to ważna kwestia nie tylko dlatego, że „kadry decydują o wszystkim” - jak zauważył Józef Stalin - ale przede wszystkim ze względu na zadania, jakie dla przyszłej zjednoczonej lewicy wyznaczyli strategiczni partnerzy: pojednanie z Rosją, recepcja rewolucyjnych brukselskich wynalazków, które nie tylko nasz nieszczęśliwy kraj, ale i nasz mniej wartościowy naród tubylczy doprowadzą do stanu całkowitej bezbronności, po to by wreszcie mogła rozpocząć się realizacja scenariusza rozbiorowego, z uwzględnieniem interesów Starszych i Mądrzejszych. Najwyraźniej pilnują oni interesu, co wyraziło się nie tylko w pominiętej całkowitym milczeniem przez tubylcze niezależne media głównego nurtu wiosennej wizyty pana Roberta Browna, dyrektora zespołu HEART, co to ma „odzyskać mienie żydowskie w Europie Środkowej” i w tym celu aż z sześcioma ministrami i „przedstawicielami opozycji” przeprowadził rozmowy, podczas których zauważył „przełom”, nie tylko w niedawnej wizycie premiera Beniamina Netanjahu w Warszawie, ale również - w telewizyjnej debacie, jaka odbyła się po emisji trzeciego odcinka serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”.
Tajny współpracownik informuje, że wśród zaproszonych do studia uczestników tej dyskusji było co najmniej dwóch Żydów: pan dr Szewach Weiss i pan prof. Tomasz Szarota, bo pan dr Thomas Weber mógł być tylko szabesgojem, podobnie jak pan prof. Juliusz Schoeps, dyrektor Centrum Studiów Europejsko-Żydowskich im. Mojżesza Mendelssohna na Uniwersytecie w Poczdamie. Czyż nie jest to poszlaka potwierdzająca koordynację niemieckiej i żydowskiej polityki historycznej, których efektem będzie pozór moralnego uzasadnienia do scenariusza rozbiorowego - podobnie jak w wieku XVIII? Jak widzimy, w obliczu tak poważnych zadań, sprawa odpowiedniego zaaranżowania tubylczej sceny politycznej jest bardzo ważna - również z punktu widzenia strategicznych partnerów i Partnera Jeszcze Bardziej Strategicznego.
Nic zatem dziwnego, że przygotowania się przeciągają, bo i tajniakom trudno osiągnąć w tej sprawie zadowalający kompromis. Wprawdzie wiadomo, że prezydent Putin 20 maja nakazał FSB nawiązanie ścisłej współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, ale czyż Służba Kontrwywiadu Wojskowego, wzorując się na wojskach łączności ze słynnego przemówienia marszałka Piłsudskiego nie może dawać d..., to znaczy pardon - oczywiście pracować na obydwie strony, to znaczy - również ściśle współpracować z niemiecką BND, a nawet - w ramach współpracy trójstronnej - również z izraelskim Mosadem? W takiej sytuacji polityka kadrowa na tubylczej scenie politycznej nie jest sprawą łatwą, bo trzeba uwzględnić nie tylko parytety wszystkich stron zainteresowanych, ale również - ciężar gatunkowy każdego Umiłowanego Przywódcy, zaufanego jednej, drugiej i trzeciej strony.
O staranności, z jaką wszyscy zainteresowani podchodzą do tej sprawy niech świadczy fakt urastający do rangi symbolu: jak tylko premier Tusk podczas zwyczajowego „haratania w gałę” doznał kontuzji nogi, która wszak - według zapewnień pana ministra Grasia - nie przeszkodzi mu w pełnieniu obowiązków - zaraz nogę skręcił również pan prezydent Komorowski, któremu, mówiąc nawiasem, ta dolegliwość też w niczym nie przeszkadza, bo wiadomo, że Umiłowani Przywódcy pracują głównie głową, a nie nogami. To jedna strona - a po drugiej uwija się pan prezes Jarosław Kaczyński, któremu udało się politycznie zdominować Ogólnopolski Kongres Katolików na Jasnej Górze, dzięki czemu każdy, kto nie będzie wierzył w Prawo i Sprawiedliwość i podawane przezeń zbawienne prawdy, może zostać uznany za wroga Chrystusa Pana i Kościoła. Czegóż chcieć więcej?
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Od siebie zapytam autora - dlaczego na końcu artykułu dokonał zmyłki. Skoro są trzy strony FSB, BND i Mosad to czemu pisze , że Komorowski i Tusk to jedna strona, Kaczyński to druga.
Dosyć łatwo zrobić porządek z tymi trzema nazwiskami, tylko czy Kaczyński to dobry wybór Mosadu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz