czwartek, 10 lipca 2014

Czy prymas Wyszyński słuchałby hip-hopu

Dodano: 09.07.2014 [16:41]
Czy prymas Wyszyński słuchałby hip-hopu - niezalezna.pl
foto: GPC
Jeśli przychodzisz do kogoś w gości, to na powitanie nie wyzywasz jego matki, określając ją kobietą lekkich obyczajów. Nie przyjeżdżasz do Izraela, żeby szydzić ze Ściany Płaczu. Ani do Ameryki, by wyśmiewać ofiary World Trade Center. Nie odwiedzasz Polski, której bohaterowie ginęli z imieniem Chrystusa na ustach, żeby bluzgać na Mękę Chrystusa. Bo zostaniesz grzecznie wystawiony za drzwi, jak reżyser Garcia.

Zamknięta w jakimś pomieszczeniu mała grupka ludzi, obstawiona policją i przerażona możliwością, że na salę wedrze się ktoś spoza ich sekty – tak wyglądało odczytywanie tekstu sztuki „Golgota Picnic” w wielu polskich miastach.

A na zewnątrz trwały protesty, mające nieporównanie wyższą frekwencję niż „odczyty”. I – co kluczowe – protesty te przyciągały nie tylko gorliwych katolików. Twierdzę, że to symptom istotnego przełomu psychologicznego. Dlaczego? Pewna dość prostacka socjotechnika, która była w III RP skuteczna od 25 lat, nagle przestała działać.

Dewotki i celebryta z porsche cayenne

No więc przez ćwierć wieku działała ona mniej więcej tak: oto w tok szoł w TVN Kuba Wojewódzki śmieje się do rozpuku z tego, że istnieją jakieś moherowe dewotki. Oraz że istnieje mniejszość młodzieży, która im się tchórzliwie podporządkowuje. Kojarzycie? Mniejszość przedstawiana jako nawiedzone panienki z gitarą oraz chłopcy w powyciąganych swetrach, epatujący przekonaniem, że ich cieszący się życiem rówieśnicy wybrali diabelskie przyjemności doczesne zamiast Pana Boga.

Większość ma się z nich nabijać, oczywiście na czele z Wojewódzkim. Skuteczne? Tak. Bo nie ma na świecie kraju, w którym większość stanowiłyby owe skarykaturyzowane dewotki. Więcej – nie ma kraju, w którym większość ludzi, nawet jeśli są katolikami, wzorowo przestrzegałaby wszystkich zasad głoszonych przez religię katolicką, na czele rzecz jasna z zasadami obyczajowymi.

No to 51-letni celebryta, nonkonformistyczny właściciel porsche cayenne, peroruje dalej: u nas te dewotki chcą rządzić, bo jesteśmy narodem mocno skrzywionym. Polskość to dewotka, a dewotka to polskość. Zbuntujcie się, walczcie o wolność!

Cóż, dewotka to zjawisko stare jak świat. Biskup Ignacy Krasicki w jednej ze swoich bajek pisał: „Dewotce służebnica w czymsiś przewiniła/Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła./Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny,/Mówiąc właśnie te słowa: „... i odpuść nam winy,/Jako my odpuszczamy” – biła bez litości./Uchowaj, Panie Boże, takiej pobożności”.

Piłsudski i Dmowski, czyli grzeszni patrioci

Polskie przywiązanie do Pana Boga było zawsze dalekie od modelu świętoszkowatości. Gdyby kryterium bycia polskim wierzącym patriotą miała być bezgrzeszność w kwestiach obyczajowych, to zdaje się, że zarówno Piłsudski, jak i Dmowski mieliby kłopoty z załapaniem się na patriotów. Polski szlachcic walczący w różnych stuleciach w imię Boga i Ojczyzny nie zawsze dochowywał np. szóstego przykazania i nie był to powód, by porzucał wiarę lub występował przeciwko Panu Bogu. Sama propozycja, by z powodu własnych występków miał walczyć z Panem Bogiem albo nie bronić jego czci, wywołałaby u niego pukanie się w głowę.

On w ogóle by nie zrozumiał, o czym mowa. Obrona Boga przed barbarzyńcami była oczywista dla Polaka, bez względu na to, czy był pobożny, czy nie. Bo nie był analfabetą, nieznającym historii swojego narodu.

Rozmach protestów przeciwko „Golgota Picnic” wynika więc z tego, że coraz więcej Polaków odkrywawartość własnej tożsamości. Pamięta o tym, że tysiącom rodaków wywożonych na Sybir ruski żołdak zrywał medalik z Matką Boską. Że najwięksi nasi bohaterowie przed śmiercią mieli na ustach słowa o Chrystusie, łączące się w jedno z okrzykiem „Niech żyje Polska! ”. Jaka jest prawdziwa wartość polskiej religijności, najlepiej czuli Polacy w sowieckich łagrach. W dziesiątkach wspomnień powtarza się to samo: tam także ci, którzy wcześniej byli niezbyt gorliwymi katolikami, wręcz fizycznie czuli, że Bóg jest.

Dla porządnego Polaka to są świętości, niezależnie od jego poglądów politycznych albo ich braku. I nijak ma się to wszystko do tego, czy np. często się upija. Porządny Polak może być nawet niewierzący, ale świadomy zasług dla swojej ojczyzny księdza Piotra Skargi, księdza Ignacego Skorupki, księdza Jerzego Popiełuszki. Bo nie jest barbarzyńcą, bo zna wartość własnej kultury. I wie, że musi protestować, gdy Mękę Chrystusa przedstawia się poprzez postać mężczyzny ubranego w szpilki i kobiecy kostium, spod którego zwisają mu nagie (zbliżenie) genitalia.

Minister kultury Małgorzata Omilanowska powiedziała o „Golgota Picnic”: „Dzieje się coś bardzo ważnego, co po raz kolejny przywraca temat granic wolności artysty. Najważniejsza jest autonomia twórców, prawo do wypowiedzi artystycznej”. Odpowiedziałem w „GP”, że czekam, aż Omilanowska wesprze uczestników równie „ważnego” wydarzenia artystycznego zatytułowanego „Wykopanie Bronisława Geremka”, którzy na czele z artystą rzeźbiarzem zgromadzili się z łopatami niegdyś przed bramą Powązek. Chwytaj, kobieto, za łopatę, poszerzaj autonomię i przekraczaj kolejne granice! Nie? Bo to nie żadna sztuka, tylko chamówa? Ano właśnie.

Walka o wolność z Kościołem? Przecież to właśnie polski Kościół był zawsze Kościołem wolnościowym. Przez wieki księża angażowali się w walkę o wolność Polski. Także o wolność indywidualną, bo okupanci wywodzili się z państw, w których wolność jednostki się nie liczyła. Nie wiedzieć tego to kompromitacja.

Kaczmarski bije rekordy, Malta nikogo nie ekscytuje

Rzecz w tym, że to, co jako sponsorowaną przez państwo kulturę wysoką oferowano Polakom w III RP, to w latach 90. miało demonstracyjnie odżegnywać się od tradycji, a często nawet ją atakować. Potem jednak pojawił się internet, który boleśnie zweryfikował te opiewane ikony kultury III RP.

Wrzucam w YouTube słowa: Festiwal Malta. Liczba wyświetleń przeciętnego przedstawienia? 200 odsłon? No może trochę więcej, bo z rzadka pojawiają się występy jakichś zagranicznych teatrów, które obejrzało np. 2 tysiące widzów. Ale ogólnie nie ma wątpliwości – praktycznie nikt tego nie ogląda.

Sam w początkach festiwalu, jako poznaniak, lubiłem napić się piwa nad Jeziorem Maltańskim w czerwcowy wieczór i popatrzeć, jak ktoś chodzi na szczudłach, a inny rzuca pochodniami. No więc była wesoła atmosfera, ale nie było treści, więc nikt do spektakli nie wraca.

O poznańskim Teatrze Ósmego Dnia jest w głośno w mediach i trudno, żeby było inaczej, skoro jego szefowa nazywa papieża słowem na „ch”. Oglądalność spektakli w internecie? Równie śladowa.

Recenzenci z „Gazety Wyborczej” napiszą: takie straszne czasy, nikt nie interesuje się kulturą wysoką. Czy na pewno? Patrzę na statystyki oglądalności piosenek Jacka Kaczmarskiego na YouTube. „Nasza klasa” – 2 mln 400 tys., „Obława” – 1 mln 200 tys. „Sen Katarzyny II” – 830 tys., „Lekcja historii klasycznej” – 645 tys., „Kniazia Jaremy nawrócenie” – 330 tys.

Nie chce się wierzyć, co? Kaczmarski po 1989 r. przez moment podzielał różne strachy Salonu, popierał Unię Pracy, ale już w 1995 r. wsparł Jana Olszewskiego jako kandydata na prezydenta. Te jego ewolucje polityczne nie mają zresztą większego znaczenia, bo w oczach młodych internautów bronią się jego piosenki, przeważnie przecież opowiadające o naszych narodowych dziejach.

Kaczmarski więc się broni, Teatr Ósmego Dnia nie, choć udaje bunt. Jedynym okresem w życiu Polaka, w którym realnie może on czuć się ograniczany przez Kościół, jest gimnazjum i liceum, zresztą głównie w mniejszych miejscowościach. Biologia sprawia, że w tym wieku przeżywa się burzę hormonów, a ksiądz może być postrzegany jako źródło zakazów.

Ale potem zakazów już nie ma. Studentowi ksiądz niczego już nie może zakazać. On robi, co chce. Antykatolicki bunt z telewizyjnych tok szoł oprócz do nastolatków trafiać może jedynie do grzecznych konformistów, którzy nigdy w życiu z niczym się nie wychylili, a teraz z drżeniem na ustach potajemnie zrymują „biskupa” z „dupa”. Nieświadomi zresztą, jak dawnych wieków sięga historia owego rymu.

Unia Demokratyczna mniej kulturalna od kiboli

Tym, co zrobiło różnicę przy okazji „Golgota Picnic”, jest pojawienie się w czasie protestów kibiców zwanych w mediach kibolami. To ważne z psychologicznego punktu widzenia, bo moherową babcię można opluć, a kibola raczej trudno.

Pamiętam, jak w listopadzie 2010 r. wraz z kolegami z Akcji Alternatywnej Naszość

przyjechaliśmy w Poznaniu po Janusza Palikota szambiarką. Było to krótko po pamiętnych seansach nienawiści pod Krzyżem Pamięci na Krakowskim Przedmieściu. Palikociarze cieszyli się, że będą mogli pluć na słabe mohery. Tymczasem to Palikot musiał się zabarykadować, a przewaga zarówno siły fizycznej, jak i zapału bojowego była po naszej stronie.

Dlaczego parę lat temu obecność kibiców na proteście w sprawie „Golgota Picnic” byłaby niemożliwa, a dziś jest? Bo przez 25 lat III RP kibice stworzyli własne kanały, dzięki którym dotarli do polskiego historycznego dziedzictwa, wśród których niemałe znaczenie odegrał hip-hop.

Kryterium wartości kultury jest dla mnie zdolność do podnoszenia człowieka na wyższy poziom, pokazywania mu nieodkrytych przez niego wcześniej perspektyw. Hip-hop oczywiście nie przerobił tych ludzi na anioły, jak marzyło się niegdyś Słowackiemu. Ale dał chłopakom z dzielnicy przestrzeń i narzędzia do wymiany myśli. A dzięki tej wymianie myśli zaczęli stawać się najpierw „ulicą”, potem lokalną społecznością, wreszcie – to dzieje się na naszych oczach – narodem. Dlatego twierdzę, że hip-hop jest najważniejszym zjawiskiem w polskiej kulturze po 1989 r. To zabawne, ale kibole wykreowali ważniejsze zjawiska kulturowe niż Unia Demokratyczna.

Uczestnictwo kibiców w owych protestach to także wielkie dzieło ks. Jarosława Wąsowicza SDB, organizatora kibicowskich pielgrzymek na Jasną Górę. Pokazały one, że sprawdziła się metoda Prymasa Wyszyńskiego: „Nie trzeba innych ciągle ganić, karcić, wytykać. Należy zawsze odwoływać się do wartości, które są w każdym człowieku, chociażby ten człowiek był najbardziej sponiewierany i zniszczony”.

Kościół dostrzegł wartości tkwiące w powszechnie potępianym środowisku i zaczął mu na uczciwych zasadach pomagać, respektując jego zasady i szanując jego klimat. Na wałach Jasnej Góry odbywały się racowiska, w kaplicy święcenie kibicowskich flag i szalików. Niekiedy nie bez zabawnych incydentów: „GW” wykryła, że jeden z kibiców Legii przybył z szalikiem „Witamy w piekle”.

Ale zadziałało, nowy kanał, za pomocą którego do kibiców trafiły polskie wartości, został otwarty. „Polaków nie zdobywa się groźbą, tylko sercem” – to znowu Wyszyński.

Przy okazji: zdecydowanie krytykuję na tych łamach liderów Ruchu Narodowego za prorosyjskość. Bo takich operacji kanalizowania spontanicznego buntu w ramy bezpieczne dla systemu widziałem już w III RP parę.

Oddzielam jednak tę krytykę od mojej oceny muzyków kojarzonych z narodowcami. Skoro jesteśmy już przy tematyce religijnej, to piosenka rewelacyjnego Irydionu „W obronie życia” jest dowodem, że można w dzisiejszych czasach stworzyć utwory zmieniające skutecznie świat dokoła. Przyjemnie jest patrzeć, jak wspomniany Irydion, raper Ptaku i Nordica bawią się swoją odmiennością gatunków („Agorafobia”, „Papierowe tamy”, „Spłoną wozy TVN u” itp.), tworząc prawdziwą polską kulturę. Tak, panie Merczyński od festiwalu Malta, oni za swoje pieniądze tworzą kulturę, a pan za rządowe pieniądze tworzysz nikomu niepotrzebną chałę.

Zabijam chomiki, bo rodzice się nie kochali

Reżyser „Golgota Picnic” w jednym z wywiadów powiedział: „Życie w moim domu rodzinnym było dla mnie czymś okropnym, zwłaszcza że jako jedynak byłem w nim sam z moimi rodzicami, którzy się nie kochali”. No więc facet odreagowuje to, chcąc być sławny.

To nie jest nietypowa droga artysty. Wielu spośród największych miało w dzieciństwie pod górkę, przezwyciężało kompleksy, braki i urazy i w myśl zasady „co mnie nie zabije, to mnie wzmocni” dochodziło do artystycznej wielkości.

Tyle że Garcia nie doszedł do wielkości, tylko do komercyjnego rozgłosu. Środki temu służące? Wulgaryzmy na temat męki Chrystusa, ale nie tylko. Także zabijanie zwierząt na scenie, np. chomików, których piskami zwielokrotnionymi przez głośniki ma się ekscytować widownia.

Prowokacja mająca pokazać obłudę współczesnego świata? Nic z tych rzeczy, wyłącznie najtańszy koszt zyskania rozgłosu. Jako ktoś, kto przez dwadzieścia parę lat zajmował się happeningiem i dziesiątki razy stawał z tego tytułu przed sądem, świetnie odróżniam ideową prowokację od komercyjnej chały. Prawdziwy happening atakuje silnych, wykorzystujących w niegodziwy sposób swoją przewagę do gnębienia słabszych. A nie pluje na słabych, dobierając swój przekaz tak, by spodobał się najpotężniejszym – politycznie poprawnym mediom, które zapewnią autorowi poklask i kasę.

Trafnie rzecz skomentował Roman Zieliński na kibicowskim portalu FanŚląsk.com: „Krokodyla by się nie odważył, no, chyba że ktoś mu przyprowadzi splątanego. Jakoś nie mam szacunku dla takiego »siłacza« dla słabych”.

W polskiej katolickiej kulturze nie było nigdy „głębokiej ekologii”, jak chcieliby jej lewacy, ale nie było też bezsensownego okrucieństwa wobec zwierząt. Polacy aż do przesady kochali konie, a psy były często uczestnikami szlacheckich biesiad. Napisałem niegdyś kilka tekstów wspierających protestujących przeciwko zarzynaniu koni odstawianych do rzeźni. I jestem z nich dumny.

Sowa i biskupi przyjaciele

A co do gorliwych katolików, to zapewne jakiejś ich części trzeba wytłumaczyć, że odrodzenie polskości jest wartością. To, że polskość doprowadzi wielu do Pana Boga, jest pewne. Tak jak Pan Bóg doprowadzi wielu do polskości. To wiemy z naszej historii.

I jeszcze raz Prymas Tysiąclecia: „Trzeba zerwać z manią obrzydzania naszych dziejów i dowcipkowania z tragicznych niekiedy przeżyć Narodu […]. Nie lękajmy się, najmilsi, że zejdziemy na manowce szowinizmu i błędnego nacjonalizmu. Nigdy nam to nie groziło. Zawsze wykazywaliśmy gotowość do poświęcania siebie za wolność ludów”.

Misją Kościoła jest nawracanie jak największej liczby ludzi. Z pewnością atmosfera, w której Kościół jest przez większość Polaków, także tych mniej pobożnych, akceptowany z racji swojej historycznej roli, sprzyja tej misji. Gomułka pluł na Wyszyńskiego, stwierdzając, że „stawia swoje urojone pretensje do duchowego zwierzchnictwa nad narodem polskim”. No i szybko się okazało, że to nie było zwierzchnictwo urojone, ale prawdziwe. Rzecz jasna, nie zalecam też owym gorliwym katolikom, by zaczęli używać metody ulicznej konfrontacji wobec wszystkich, z którymi się nie zgadzają, bo musieliby z tej ulicy nie schodzić. Używajmy jej tylko wobec najostrzejszych ataków na naszą tożsamość, gdy wiemy, że ulica nas poprze.

Patrioci zaś, niezależnie od stopnia osobistej pobożności, powinni stworzyć atmosferę, w której gorliwie wierzący nie będą się czuli zahukani. Panienki z gitarami i kolesie w swetrach przestaną się zamykać, gdy będą mieli świadomość, że mniej pobożne odłamy społeczeństwa uznają rolę Kościoła za wartościową.

Tak widziałbym też rolę przyszłej patriotycznej władzy: nie podlizywać się hierarchom i nie grać świętoszków, jak to drzewiej bywało. Ludzie polityki zazwyczaj świętoszkami nie są, więc później grozi to zgorszeniem.

Nie na tym też polega, panowie, wasza misja, by zapraszać księdza biskupa w wypasionej limuzynie na kolację z menu zbliżonym do tego z restauracji „Sowa i przyjaciele”. Polega raczej na tym, by poprzez powrót do tradycyjnej polskości w edukacji czy kulturze tworzyć warunki, aby Kościół swoją misję mógł wypełniać w przyjaznej atmosferze. Tylko tyle i aż tyle.
         źródło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz