Polska debata o Powstaniu Warszawskim wbrew pozorom nie dotyczy przeszłości. W ogromnym stopniu dotyczy teraźniejszości i współczesnych Polaków. Dlatego jest taka gorąca, zażarta, a momentami wręcz kipi emocjami, głównie negatywnymi. Nie chodzi w niej o rozliczenie z II Rzeczpospolitą, której Powstanie Warszawskie było ostatnim, najbardziej dramatycznym aktem. Chodzi o rozliczenie z III RP, a Powstanie Warszawskie jest tylko dobrym po temu środkiem, bo dotyczy fundamentalnych wartości i najważniejszych wyborów.
Debata o powstaniu przede wszystkim pokazuje lęki, kompleksy i problemy współczesnych Polaków. Wielu z tych, którzy wskazują na „polityczną głupotę” i „strategiczny bezsens” powstania reaguje na wiszące w powietrzu, ale niewypowiadane fundamentalne pytania. Jak bym się zachował/zachowała w tamtej sytuacji? Jak się zachowywałem/zachowywałam w czasach komuny i po 1989 r.? Jak zachowałabym/zachowałbym się w przyszłości, gdyby trzeba było dokonać podobnych wyborów jak te, które mieli powstańcy, ale także przeciętni ludzie, mieszkańcyWarszawy? To są pytania o odpowiedzialność, o patriotyzm, o odwagę, zaufanie, obowiązek, solidarność, o altruizm i egoizm, o wspólnotę i jednostkę, o zaangażowanie, o pojmowanie polskości wreszcie.
Nie było tak, że po pięciu latach wojny tamte powstańcze pokolenia nie miały nic do stracenia, bo już bardzo dużo straciły, więc było im wszystko jedno. Wręcz przeciwnie, one straciły tak wiele, że te ocalałe resztki miały ogromną wartość. To nie byli desperaci, którym było wszystko jedno. W sierpniu 1944 r. to byli ludzie mający świadomość, że wojna skończy się w perspektywie kilku miesięcy i trzeba będzie urządzać się w nowej rzeczywistości. Trzeba będzie odzyskać to, co się straciło, uporządkować relacje z bliskimi, przyjaciółmi, a często zacząć wszystko od nowa. W sierpniu 1944 r. tamte pokolenia miały bardzo dużo do stracenia. Tym bardziej że miały świadomość, co nadciąga do Polski ze wschodu. Miały świadomość spustoszeń moralnych, jakich wojna i okupacja dokonały w milionach ocalałych Polaków. Miały świadomość tego, jakie zasady i wartości wojna i okupacja zawiesiły, zrelatywizowały czy uprościły, żeby można było w ogóle prowadzić walkę z okupantem, zachowując jednocześnie człowieczeństwo.
Współczesne pokolenia debatujące o powstaniu są często tak bardzo emocjonalne, a czasem wręcz wściekłe z takiego powodu, że ta debata jest dla nich rodzajem rachunku sumienia, życiowego egzaminu, jest wywołaniem do tablicy. Dla współczesnych powstanie to pytania o teraźniejsze, zakorzenione w realiach III RP wartości i zasady, czyli o odpowiedzialność, o patriotyzm, o odwagę, zaufanie, obowiązek, solidarność, o altruizm i egoizm, o wspólnotę i jednostkę, o zaangażowanie, o pojmowanie polskości. Są to te same pytania, przed jakimi stawali powstańcy, warszawiacy i Polacy 1 sierpnia 1944 r.
Debatując teraz o powstaniu często trzeba sobie odpowiedzieć, czy byłoby mnie stać na poświęcenie, które w najmniejszym stopniu nie gwarantuje sukcesu? Czy byłoby mnie stać na odwagę, która może się skończyć katastrofą, łącznie ze śmiercią bliskich i własną? Czy miał(a)bym zaufanie do czynników państwowych, gdyby te wezwały mnie do walki czy konspiracyjnej pracy na rzecz tego państwa w sytuacji zagrożenia, choć ich motywy i wybory byłyby mi obce, niezrozumiałe bądź nie miał(a)bym na nie żadnego wpływu? Czy byłoby mnie stać na ryzyko utraty dorobku życia, mieszkania, samochodu? Czy byłoby mnie stać choćby na porzucenie wygodnego życia, jakie przynajmniej do czasu gwarantuje stanie na uboczu, nieangażowanie się? Czy byłoby mnie stać na jakiekolwiek działanie i ryzyko, zamiast bezpiecznego mówienia o działaniu i tylko oceniania oraz recenzowania praktycznej aktywności innych? Czy byłoby mnie stać na porzucenie przekonania, że liczę się tylko ja i moi bliscy? Czy byłoby mnie stać na jakikolwiek czyn, gdy się nie wie, czy ostatecznie będzie on miał założony sens?
Takie pytania można by mnożyć, a im ich więcej, tym większe u wielu zniecierpliwienie, poirytowanie, a często wręcz wściekłość. No bo dlaczego ktoś śmie takim ukierunkowaniem debaty (wcale nie wezwaniem do czynu, a tylko dyskusją) zakłócać czyjeś wygodne życie skupione na sobie, bliskich, karierze i przyjemnościach? Po co pytać o takie rzeczy, gdy jest spokojnie, bezproblemowo i wydaje się, że jest bezpiecznie. A te pytania mają fundamentalne znaczenie także, a może przede wszystkim w czasie pokoju, bo odpowiedzi na nie dają wiedzę o tym, jakim Polacy są narodem, ile są gotowi zrobić dla własnej wspólnoty narodowej, na co byłoby ich stać, gdyby byt narodu i państwa były zagrożone. To nie są czcze rozważania teoretyczne, lecz pytania o to, jak w obecnej Polsce wygląda poczucie odpowiedzialności, poświęcenia, patriotyzmu, woli działania. A jednocześnie są to pytania o siłę i trwałość oportunizmu, koniunkturalizmu, pragmatyzmu, tzw. realizmu. Takie ustawienie debaty wielu irytuje, a wręcz wścieka, bo wymaga od nich zastanowienia się nad tym, jakimi są obywatelami, jakimi są Polakami.
Skrajne emocje, a często wściekłość wywołuje porównanie współczesnych do powstańców warszawskich, dla tych współczesnych wypadające fatalnie. W większości wtedy wystąpili dwudziestolatkowie i trzydziestolatkowie, a powstańcami były też rzesze nastolatków. Ci ludzie mieli oczywiście masę wątpliwości, a poglądy polityczne dzieliły ich nawet bardziej niż dzielą współczesnych. I mieli za sobą doświadczenie klęski września 1939 r. oraz ogromną traumę okupacji, a wreszcie lęk przed tym, że przeżyli tyle koszmarnych lat i mogą zginąć tuż przed końcem wojny. Mieli zatem wiele powodów, by nie angażować się w powstanie. A jednak w ogromnej większości podjęli walkę i nie mieli wątpliwości, że tak trzeba było zrobić. Byli gotowi ponieść najwyższą ofiarę, choć nawet w czasie walk toczyli zaciekłe spory o polityczny i strategiczny cel i sens powstania.
Ci bardzo młodzi ludzie w sierpniu 1944 r. okazali się nad wyraz dojrzali, świadomi, niezwykle przywiązani do ideałów i wartości. Budzą oni podziw u współczesnych, a jednocześnie wielu współczesnych, szczególnie tzw. realistów i pragmatyków ich postawa wścieka. Z tego powodu wścieka, że ci współcześni w większości nie byliby gotowi na takie poświecenie, o ile w ogóle na jakiś czyn. A tym bardziej mając 20 lat, bo przecież dzisiejsi dwudziestolatkowie, a nawet trzydziestolatkowie to właściwie duże dzieci. Tamci młodzi są więc ogromnym wyrzutem sumienia, są zadrą dla tych, którzy sądzą, że wszystko da się wydyskutować, wynegocjować, zagadać i że nie trzeba podejmować żadnych ryzykownych działań. Że da się uniknąć walki i skrajnych wyborów. Współczesnych wścieka, że tamci dwudziestolatkowie kierowali się kantowskim kategorycznym imperatywem, że po okupacyjnym spustoszeniu stać ich było na „czyste” wybory moralne.
Wprawdzie mówi się, że przecież sami powstańcy to najczystszej wody bohaterowie, a „złymi” byli dowódcy i londyńscy politycy (nie wszyscy), ale to bohaterstwo jest jednak bardzo niewygodne i wyzywające. Bo tamci walczyli mimo wątpliwości i nierzadko sprzeciwu, zaś współcześni na wątpliwościach budują uzasadnienie do tego, żeby się nie angażować, nie ryzykować, nie poświęcać. Żeby nic nie robić poza tym, co prywatnieważne dla nich i ich bliskich.
Rzeczywiście musi budzić wściekłość, a co najmniej irytację to, że dwudziestolatkowie z 1944 r. mieli wszystko to, czego brakuje dzisiejszym trzydziestolatkom, a nierzadko także osobom po czterdziestce i pięćdziesiątce. I akurat to najwięcej mówi o tym, czym i jak bardzo różni się III RP od II RP. Jak fundamentalnie różni się także w porównaniu z ostatnim aktem II Rzeczpospolitej, jakim było Powstanie Warszawskie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz