niedziela, 23 października 2011






o Zbigniewie Herbercie, Adamie Michniku & Co

Waldemar Łysiak
poniżej w całości i bez poprawek pochodzący z "Tygodnika Solidarność" tekst Waldemara Łysiaka opisujący metody pośmiertnej walki ze znanym Poetą Zbigniewem Herbertem.


MANIPULATORIADA czyli Profanacja zwłok
Zbigniew Herbert: "Michnik jest manipulatorem. To jest czlowiek zlej woli, klamca, oszust intelektualny". 

" - oni wygrają pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę a kornik napisze twój uładzony życiorys" Z. Herbert, "Przesłanie Pana Cogito"




Opinia Zbigniewa Herberta o Adamie Michniku - że jest manipulatorem, człowiekiem złej woli, kłamcą i oszustem intelektualnym - nie została przez poete napisana, tylko wypowiedziana, i można ją usłyszec oglądając film Jerzego Zalewskiego "Obywatel poeta". Rzecz wszakże w tym, iz oglądało go dotychczas niewiele osób (tylko widownia kolaudacyjna TVP, czyli jurorzy oceniający, tudzież grono uczestników dwóch niewielkich publicznych pokazów, plus prywatny krąg ludzi bliskich Zalewskiemu), a polska opinia publiczna jest już od prawie roku chroniona przed tą antykomunistyczną i antymichnikowską "trucizną" staraniem cenzorów TVP wskrzeszających bujne lata PRL-owskich "knebli z ulicy Mysiej".

Ta cenzuriada dostaje silne wsparcie od gazety Michnika, czego dowodem wręcz drastycznym (nawet wobec standardów uprawianych przez Michnika notorycznie) stał się wywiad "Gazety Wyborczej" z żoną zmarłego poety (30-XII-2000-1-I-2001), w którym wdowa prezentuje Herberta jako człowieka bredzącego chorobliwie "bardzo dużo złych rzeczy". Ów głośny już wywiad Katarzyny Herbertowej - będący koronnym dowodem słuszności sądu Herberta o Michniku jako manipulatorze, kłamcy i szalbierzu intelektualnym kierowanym złą wolą - stanie się w przyszłości koronnym "casusem" dla wszystkich uczciwych analiz studialnych (historiograficznych, publicystycznych czy akademickich) tyczących manipulacji prasowej tudzież intelektualnej. Tym tekstem "Gazeta Wyborcza" dokonała rzeczy niemożliwej z pozoru: zeszła niżej dna etycznego, które wyznaczyła sobie już dawno jako swój zwyczajny poziom.

Wśród najohydniejszych kłamstw "Gaduly Wyrodnej" królował dotychczas tekst o tym, że Powstańcy Warszawscy (żołnierze AK) programowo mordowali żydowskich niedobitkow z getta warszawskiego. Był to wszakże paszkwil o tyle mniej groźny, że mało kto w takie arcyhaniebne pomówienie uwierzył, bo nawet młodzi rodacy (czerpiący wiedzę historyczną od ojców i matek) domyślili sie, iż "Adas" uprawia tu antypolską i antygojowską szulerke gwoli jakichś swoich "wyższych celów".

Tymczasem wywiad z żoną Herberta może byc wiarygodny dla ogromnej liczby czytelnikow "GW", bo któż jak nie "pani Katarzyna" znała psyche wielkiego poety, któż obcował z nim częściej, któż lepiej wsłuchiwał sie w bicie jego serca jak nie małżonka? Ten czytelnik nie wie, iż udzielajac rzeczonego wywiadu pani Herbertowa leczy własne kompleksy, podbechtywana sprytnie przez interlokutora (tu klania sie Freud), a tym bardziej nie wie, iż spowiadająca sie na zamówienie dama zwyczajnie kreuje (by nie powiedzieć: fałszuje) rzeczywistość, głównie metodą przemilczania faktów, które negliżują jako nonsensowne jej tezy o niepoczytalnosci Herberta wywołanej "chorobową nicią" co poete "oplotła" (cytuje barwne sformułowania z wywiadu). Pani Herbertowa pomija również "wstydliwe" dziś dla niej fakty towarzyskie (o czym za chwilę), by nie uczynic wywiadu humorystycznym. Zatem wywiad nie jest komiczny - jest tragiczny, przez co rozumiem charakter i poziom jego kluczowych fragmentów, tych, dla których w ogóle został zmajstrowany, a które mają pośmiertnie ubezwłasnowolnić Herberta jako antymichnikowca i antykomunistę, i ubrudzić jego sojuszników z kręgu antykomunistycznego. Iluż to już aforystów żartowało sobie, że wdowy po wielkich ludziach winno sie hinduskim zwyczajem palić na stosach razem z ciałami mężów, by nie mogły głupim lub fałszywym słowem kalac pamięci małżonka, albo robić z niego "post mortem" durnia badz wariata!

U zrodel wywiadu pt. "Pani Herbert" lezy wspomniany film pt. "Obywatel poeta", gdzie Herbert bez ogrodek pietnuje ludzi wladajacych rodzima kultura, publiczna mentalnoscia i scena polityczna, czyli "samych swoich": komunistow, postkomunistow, intelektualistow przefarbowanych taktycznie na pozorny antykomunizm lub otwarcie lewicujacych (takze znanych tworcow, Milosza i innych), i wiesza psy na Michniku jako na szkodniku moralnym, lajdaku par excellence. Kregi "postepowe" musialy przeciw temu zareagowac. Zareagowaly swoim zwyczajem, czyli cenzura. Film Zalewskiego ulegl cieciom, emisje ciagle przesuwano "ad calendas Graecas", wreszcie jednak wyznaczono termin w TVP 2: 28 lipca 2000.

Ale filmu nie wyemitowano wtedy (bo "sami swoi" okazali sie znowu mocniejsi), zostal wiec "polkownikiem". Pech "samych swoich" polegal tu wszakze na tym, iz jeszcze nie wszystkie polskie media sa czerwone lub rozowe - te nieliczne przyzwoite wszczely publiczny boj o "Obywatela poete" (vide moj artykul "Po stronie prawdy" w "Tygodniku Solidarnosc" 15-IX-2000). Sprawa nabrala takiego rozglosu, ze kilka miesiecy pozniej TVP (borykajaca sie z ciaglymi zarzutami o wskrzeszanie cenzury) wyznaczyla nowy termin emisji filmu: 29 stycznia 2001. Czy emisja rzeczywiscie nastapi (i w jakiej formie, z jakimi cieciami cenzorskimi) - zobaczymy juz za kilka dzionkow.

Wczesniej zobaczylismy kontruderzenia wyprzedzajace (to termin wojskowy) nowo upieczonego anty Herbertowskiego duetu pan Michnik-pani Herbert. Dwa. Z data 1 stycznia 2001 ukazal sie w gazecie pana Michnika ow obrzydliwy wywiad dezawuujacy wielkiego poete. Dzien pozniej - z data 2 stycznia - TVP otrzymala pismo kancelarii adwokackiej reprezentujacej pania Herbertowa. Pismo informowalo TVP 2, ze jesli film Zalewskiego zostanie wyemitowany w swej formie pierwotnej (czyli oryginalnej) to pani Katarzyna Herbert pozwie telewizje publiczna i PAI (Polska Agencje Informacyjna - wspolproducenta filmu) przed sad.

Coz tak bardzo zabolalo wdowe, ze wszczela kroki prawne, grozac sadem ludziom i instytucjom zwiazanym z wyprodukowaniem i z planowana emisja "Obywatela poety"?

Michnik i jego kompania postanowili wmowic opinii publicznej, ze tak pania Herbertowa zdegustowaly antykomunistyczne i (zwlaszcza) antymichnikowskie wypowiedzi Herberta, ktore serwuje ow film - i temu wlasnie sluzy wywiad w noworocznej "GW". Jednak wsrod ludzi, ktorzy juz film ogladali, mowi sie (i to gremialnie, prawie bez wyjatkow), ze wdowe rozwscieczylo cos zupelnie innego. Duze partie dlugiego jak na dokument (prawie poltoragodzinnego) filmu to wywiad z wielka miloscia Herberta - z jedyna kobieta, dla ktorej pisal wiersze (notabene erotyki), i z ktora utrzymywal wieloletni kontakt. Ta pani mowi nostalgicznie do kamery o ich milosci, czulosci, przyjazni etc., co dla zony byc przyjemne nie moglo. Udzielajac teraz wywiadu "GW", pani H. napomyka o kochankach meza i (z widocznym przekasem) o tym, ze dla niej nie pisal wierszy.

Lecz pretensjami sercowo-lozkowymi nie daloby sie zamazac wizerunku "Adasia" jako klamcy, manipulatora i wydrwigrosza intelektualnego, wiec "Gazeta Wyborcza" musiala eksponowac watek zupelnie inny: oto sama wdowa po nieodzalowanym zaswiadcza, ze antysalonowosc, antykomunizm i (zwlaszcza) antymichnikowosc Herberta byly przejawem starczej choroby (w domysle: umyslowej) "Pana Cogito".

Sformulowana

Stare chrzescijanskie powiedzonko mowi: "Bog naznaczyl pewnych ludzi, by walczyli o prawde i sprawiedliwosc". Otwarta wojne z "samymi swoimi" Herbert wszczal w 1985 roku. Udzielil wtedy wywiadu J. Trznadlowi (wywiad ten zostal opublikowany jako fragment "Hanby domowej"), nazywajac "wyscigiem serwilizmu" i "dzuma" prostytucje polskiej inteligencji (takze tworczej, czy zwlaszcza tworczej) wobec stalinizmu i pozniejszego "realnego socjalizmu", czyli wobec kazdej formy komunizmu. Mowil o tym z detalami, a puentowal tak: "To bylo male, glupie, nedzne, zaklamane".

Gdyby powiedzial, ze bylo zbrodnicze - tez nie minalby sie z prawda. Albowiem intelektualna elita (gromady wszelakiego rodzaju tworcow) doby bierutowskiej i gomulkowskiej miala pelna swiadomosc, ze - jak to ujal Z. Kubiak - "socjalizm jest uciskaniem spoleczenstwa przy uzyciu elit inteligenckich, ktore dadza sie do tego zatrudnic". Ze beda sie latwo dawaly zatrudniac - wiedzieli juz Lenin (zwal pracujacych dlan inteligentow i usluznych tworcow "pozytecznymi idiotami") oraz Stalin (zwal ich "tanimi kurwami"). Ze beda pozbawione serc i sumien - bolszewicy tez doskonale wiedzieli; G. Nenning tak scharakteryzowal wlasna klase (lewicujaca inteligencje): "Bezmyslnosc, oschlosc, zgodne nasmiewanie sie z Kosciola, a przede wszystkim brak serca i odwagi, by dojrzec sytuacje, w jakiej znajduje sie narod". "Samym swoim" nie zabraklo wszakze czujnego oka i ucha, by dojrzec sytuacje, w jakiej znajduje sie parciejacy system "demokracji ludowej".

Znowu Z. Kubiak: "Juz u schylku lat 60. pisarze czy intelektualisci wiedzieli, ze kryzys komunizmu jest nieuchronny, ze to sie nie rozwija. Rozwijal sie tylko kapitalizm". W latach 70. zaczeto sie wiec przebranzawiac na "dysydenckosc". L. Tyrmand slusznie pozniej zauwazy, iz liski przefarbowaly sie na "antykomunizm" wtedy, "kiedy nieszkodliwym krzykiem i niezgadzaniem sie mozna juz bylo w Polsce wybornie zarobkowac, lepiej niz dotychczasowym sluzalstwem". O tych rodzimych "dysydentach", przemalowanych z wczesniejszych "zasluzonych dla krzewienia ustroju", mozna rzec to samo, co wloska specjalistka, M. Fenelli, rzekla roku 1994 o sowieckich "dysydentach": "W opozycji inteligentow wobec Kremla bylo duzo swoistego leninowskiego spektaklu. Wciaz nie do konca rozumiem, jak tez sie wam udawalo granie walczacych z rezimem opozycjonistow i jednoczesnie deklarowanie: nie jestesmy wrogami wladzy radzieckiej. Domyslam sie, ze chodzilo o branie pieniedzy z obu stron". Pani Fenelli za domyslnosc winna dostac celujaca note.

Lewacka "dysydenteria" (mozna mylic z dyzenteria) postkomunistyczna lat 80. miala juz kilkuletni staz, nie lubila wiec gdy jej wodzom (np. Kuroniowi, eks-szefowi bolszewickiego harcerstwa), jej trubadurom (np. Konwickiemu, stalinowskiemu stupajce kulturowemu) i jej samej przypominano byle prostytucyjne wyslugi i piruety. Dlatego chloszczaca ich tyrada Herberta w "Hanbie domowej" wywolala furie "salonow". Odtad przepasc miedzy "ksieciem poetow" a lewicujaca inteligencja "opozycyjna" powiekszala sie juz nieublaganie, by apogeum osiagnac w latach 90., ktore celnie streszcza J. Galarowicz: "Niegdysiejsi piewcy komunizmu, jego wierni sludzy, ludzie skompromitowani - naukowcy, artysci, dziennikarze - staja na czele budowniczych nowych czasow, wracaja (w przebraniu socjaldemokratow, liberalow, europejczykow) na pierwsze strony gazet, gorliwie narod pouczajac, radzac mu itp. Zdrajcy sugeruja, ze naleza sie im pomniki. W najwyzszej cenie sa konwertyci - ludzie, ktorzy odeszli od komunizmu. Prawdziwi patrioci, spychani na margines, sa bezradni". Wlasnie ta bezradnosc Dobra wobec rozpanoszonego Zla mobilizowala Herberta jako rycerza pietnujacego nikczemnikow. A wlasnie te jego rycerskie harce przeciwko "samym swoim" mobilizowaly ich do zadawania mu ciosow. Hersztem wrogow Herberta zostal A. Michnik.

Michnik byl zawsze heroldem wojujacej lewicy (komunistow zwal Prometeuszami), tej lewicy, o ktorej P. Johnson pisze: "Lewica zawsze jest zdolna do popelniania niesprawiedliwosci, i zawsze gotowa jest tlumic prawde w imie wlasnej, wyzszej racji". Tak wlasnie uczynil Michnik juz na samym progu III Rzeczy- pospolitej, krzykiem broniac z trybuny sejmowej zlodziejskiego majatku PZPR (" - Co ja tu slysze?! Nienawisc!") i gwaltownie sie przeciwstawiajac jakiemukolwiek rozliczeniu zbrodniarzy komunistycznych, czyli torpedujac sprawiedliwosc w jej najoczywistszym, elementarnym wymiarze. Te abolicjonistyczna ideologie rozwinal pozniej do rangi zelaznej doktryny, stajac sie gensekiem calego nadwislanskiego bloku antylustratorow i antydekomunizatorow. Zjednalo mu to wielu sympatykow wsrod "europejczykow" i esbekow (swego czasu cytowano pewnego majora bezpieki, charakteryzowanego przez ofiary jako szczegolnie bestialski oprawca, ktory pial na temat Michnika: " - Co za wspanialy, madry czlowiek!"). Rownoczesnie jednak rosly szeregi ludzi, ktorych zdumiewala, konsternowala, wreszcie przerazala zapieklosc, z jaka Michnik wybiela katow i broni ich przed wszelka odpowiedzialnoscia, chocby tylko moralna.

Herbert zaczal kontestowac te michnikiade w tym samym 1990 roku, w ktorym i ja wytoczylem pierwsze antymichnikowskie dziala. Ja na stronicach "Lepszego" (gdzie m.in. proponowalem polskiemu spoleczenstwu, by obralo sobie Michnika Ubu-krolem); Herbert piszac list otwarty do S. Baranczaka (gdzie atakowal bronionych przez Michnika "samych swoich", grzmiac: "I to jest ich historyczna wina, ktorej, co gorsza, nie potrafia odpokutowac chocby skromnym przyznaniem sie. Przeciwnie, zacieraja slady i chodza pomiedzy nami jako niewinne ofiary"). Kilka lat pozniej, gdy torpedujace sprawiedliwosc praktyki Michnika (juz potentata medialnego) szerzyly coraz wieksze spustoszenie etyczne - Herbert i ja coraz mniej przebieralismy w slowach. Opublikowalem wiele tekstow pietnujacych dzialalnosc Michnika, prezentujac go jako Mefistofelesa tumaniacego spoleczenstwo i zatruwajacego dusze narodu; glownym wsrod tych tekstow byl artykul o rutynowej klamliwosci "Gazety Wyborczej", pt. "Ministerstwo prawdy" ("Tygodnik Solidarnosc" 20-V-1994). Pisalem m.in.:

"Czuje do Michnika i jego stachanowszczyzny pogarde i obrzydzenie. Coz bowiem innego jak wstret mozna czuc do bylego “dysydenta”, ktory kumpluje sie z Urbanem i Kiszczakiem, chla bruderszaftowe wino z Jaruzelskim i Kwasniewskim, toczy rozpaczliwa walke przeciw lustracji (a wiec przeciw deagenturyzacji Rzeczypospolitej), oglupia i deprawuje Polakow apologia relatywizmu moralnego, leseferyzmu, permisywizmu etc., przez cale lata trzyma nad komuna ochronny parasol i staje sie heroldem-symbolem tej rozowej koterii UD-ckiej, co doprowadzila Polske do stanu zawalowego pod wzgledem etycznym?".

Herbert byl w trudniejszej sytuacji niz ja, gdyz swego czasu przyjaznil sie z Michnikiem. Ale Herbert byl czlowiekiem, dla ktorego - jak to mowiac o nim ujal J. Trznadel - "prawda byla wazniejsza niz wzgledy towarzyskie". Herbert uznal (calkowicie slusznie), ze Michnik stajac po stronie jawnego Zla zdradzil swoich przyjaciol ("Zawiodl niemal wszystkich swoich przyjaciol!" - to slowa Herberta z roku 1994), wykazujac owym przeniewierstwem karygodna nielojalnosc. W lipcu 1999 roku zona Herberta, udzielajac wywiadu miesiecznikowi "Tysol" (dodatek "Tygodnika Solidarnosc"), przypomniala: "Zbyszek nie uznawal nielojalnosci".

Katalog surowych sadow Herberta o Michniku jest bogaty; kilka cytatow: "Wierzylem w jego intelekt, a takze w zwykla uczciwosc - zawiodlem sie"; "On stacza sie po rowni pochylej"; "Cynizm i najpospolitszy nihilizm"; "Jest on klasycznym przykladem kariery komunistycznego Dyzmy" itd., itp. Inni dawni przyjaciele badz znajomi Michnika (np. L. Dymarski) wyrazali sady podobne. L. Kaczynski rzekl: "Niewielu ludzi ma taki udzial w szerzeniu nienawisci w zyciu publicznym jak Adam Michnik". G. Herling-Grudzinski: "Michnik winien pojsc do dobrego psychiatry". R. Ziemkiewicz: "Michnik to leninowski ‘pozyteczny idiota’, miotany jakimis zapieklymi kompleksami i urazami (...) To pajac".

R. Lazarowicz stwierdzil przed paru laty, ze MICHNIK "MA SZCZEGOLNA INKLINACJE DO OTACZANIA SIE KANALIAMI". Fakt, ale Michnika otaczaja nie tylko jego esbeccy i nomenklaturowi kumple, czy gromada jego pokornych wyrobnikow (etatowych dziennikarzy "GW") - ma on rowniez wielka horde milosnikow wsrod "inteligencji" (przesiaknietej lewicowoscia i falszywym humanizmem typu "polityczna poprawnosc") i wsrod trzeciorzednych "ludzi piora", mialkich pismakow, gotowych hagiografowac swego guru bezwstydnie i bronic go zawziecie. A. de Saint-Exupéry pisal: "Jesli pozwolisz, by robactwo sie rozmnozylo - rodza sie prawa robactwa. I rodza sie piewcy, ktorzy beda je wyslawiac". Taki wlasnie mydlek schlastal dopiero co "prawem robactwa" moje (w duzej czesci antymichnikowskie) "Stulecie klamcow" na lamach "Nowej Res Publiki" (periodyk M. Krola, Smolara, Jastruna-juniora i podobnych), opluwajac te ksiazke jako produkt "antyliberala", "antykomunisty", "ciemnogrodzianina", wroga "grubej kreski" itp., a wreszcie nieomal przepraszajac "samych swoich", ze w ogole pisze o Lysiaku, i konczac "w nadziei, ze to juz ostatni tekst, jaki ukazal sie o tworczosci Waldemara Lysiaka" (sic!). Przy tym wszystkim nie ukrywal, ze broni Michnika, Malachowskiego i Mazowieckiego, krytykowanych przez Lysiaka. W drugiej polowie lat 90. Herbert inkasowal podobne uszczypliwosci lub epitety od takich samych lizuskow ze sfory michnikowskiej, lecz zeby go doszczetnie pognebic gazeta "Adasia" wytoczyla duzo ciezsze armaty przeciwko "ksieciu poetow", sugerujac m.in. jego bezpieczniackosc i niepoczytalnosc.

Widzac ogrom Zla zalewajacego "wyzwolona Rzeczpospolita" - ogrom hanby usprawiedliwianej piorami kundli Michnika - i chcac walczyc przeciwko temu, Herbert szukal medialnej platformy dla swej walki. Robil rozne proby, by wreszcie podjac decyzje oczywista - wybral najprzyzwoitszy i najodwazniejszy tygodnik antykomunistyczny: "Tygodnik Solidarnosc", bedacy zarazem glownym medialnym adwersarzem Michnika. Od roku 1994 ukazywaly sie tam wywiady i teksty Herberta budzace wscieklosc "GW". Kontruderzenia michnikowcow tez byly ciezkie; za najwieksze uchodzi "szlaban", jaki "sami swoi" postawili we wplywowych miedzynarodowych kregach dla kandydatury Herberta do literackiej Nagrody Nobla, podsuwajac "na zamiane" slabsza poetke, ale "swoja" (ta pani jest faworyzowanym rymopisem "GW", obok Milosza) - jednak tego nie da sie udowodnic, bo ten cios nie ma formy pisemnej jako dowodu. Dowiesc mozna innych nieprawosci Michnika wymierzonych w "ksiecia poetow".

Szczegolnie obrzydliwe chwyty antyHerbertowskie wyprodukowala "Gazeta Wyborcza" po smierci geniusza, w roku 2000, gdy "salony" vel "srodowiska" wiedzialy juz, ze film Zalewskiego da kazdemu moznosc wysluchania sadu Herberta: " - Michnik jest manipulatorem. To jest czlowiek zlej woli, klamca, oszust intelektualny". Wiosna roku 2000 (Zalewski konczyl wlasnie montaz filmu) "GW" publikuje rozmowe swoich czolowych amazonek (A. Bikont i J. Szczesna) z Herlingiem-Grudzinskim, w taki sposob zonglujac slowami, by Herbert zaczal sie jawic czytelnikom jako ubecki kapus.

W. Wencel nazwie to pozniej "manipulacja", ktora byla "rownoznaczna z sugestia wspolpracy poety ze sluzbami specjalnymi PRL". Podobnie pietnowali wybryk "GW" inni sposrod nielicznych uczciwych dziennikarzy i publicystow. Sam Herling zdazyl (tuz przed swa smiercia) zaprotestowac gwaltownie przeciwko wykorzystywaniu jego nazwiska do takich brudnych trikow. Dwie spryciule, ktore go wmanewrowaly w robienie bezpieczniackiej "geby" Herbertowi - nazwal pogardliwie (i moze aluzyjnie) "paniami sledczymi".

Sztuczka z "TW" Herbertem nie wyszla, siegnieto wiec do srodka ostatecznego - do chorobliwej nieodpowiedzialnosci za slowo, czyli do dewiacji starzejacego sie piernika. Juz przed paru laty "Gadula Wyrodna", piorem jednego ze swych "strzelcow wyborczowych", przezwala Herberta Stevensonowskim wampirem Hyde?em, sugerujac tym patologicznosc jego umyslu. Pozniej (po smierci Herberta) T. Jastrun tlumaczyl, ze w latach 90. Herbert "dal sie uzyc" (sic!) jako "mlot na polskich intelektualistow", czym "przekroczyl granice smaku", a wszystko to wskutek "okresowych stanow depresji" (klarowna parabola wobec znanej medykom "depresji maniakalnej"). Wszelako takie glosy mogly byc uznane za zwykle ujadanie wrogow. Gdyby jednak potwierdzila te diagnoze sama zona - mozna byloby Herberta lat 1990-1998 osadzic w wariatkowie "elegancko". Siegnieto wiec do zony. I ta udzielila wrogom meza rajcujacego ich wywiadu!

Sam fakt, ze pani H. podjela wspolprace z "GW", jest rzecza wstretna - jest policzkiem wymierzonym zmarlemu mezowi przez wdowe - bo "ksiaze poetow" zadeklarowal publicznie (w liscie do S. Remuszki juz A.D. 1992), ze nigdy nie bedzie drukowal na lamach gazety Michnika. Druga obrzydliwosc (jeszcze wieksza) to fakt, iz pani H. postponuje meza dzieki lamom szmaty, ktora dopiero co "zlozyla na niezyjacego Herberta nikczemny donos" (jak to trafnie ujal L. Dymarski). Wreszcie trzecia hanba (glowna) to gledzenie pani Herbertowej, ze wskutek naglej slabosci ciala i ducha Herbert gadal przeciwko "Adamowi" i jego komilitonom "bardzo duzo zlych rzeczy", ktorych wszakze nie myslal, ino tak mu sie paplalo chorobowo pod wplywem zlych ludzi ("Stal sie bezbronny jak dziecko. I rozni cwaniacy go za nos wodzili"), wiec trzeba te "bardzo niesprawiedliwe sady Zbyszka o ludziach" co rychlej wykreslic z jego zyciorysu. Caly ten wywiad sluzy wlasnie preparowaniu trupa - przemalowywaniu Herberta zamalowywaniem czarna cenzorska farba jego wieloletniego, bezkompromisowego i absolutnie niedwuznacznego politycznego wyboru. Sam fakt urzadzenia przez "Gadule Wyrodna" tej manipulacji to wzorcowa wrecz nikczemnosc l la Michnik. L. Kaczynski juz pare lat temu zarzucil Michnikowi "wykorzystywanie skrajnie nikczemnych metod". Michnik sie od tamtej pory nie zmienil - jest to podlosc niereformowalna.

Wywiad przeprowadzil stary giermek Michnika, J. Zakowski, ten sam, co niegdys przeprowadzil ze swym "capo" ksiazkowy wywiad-rzeke, podczas ktorego "Adas" zapewnia czytelnikow: " - Chrystus mnie umilowal". Rozmowa z pania H. tez wypelnilaby mala ksiazeczke - wywiad zajal szesc bitych kolumn drobnego druku. Zakowski, swiadom niebezpieczenstw i swiadom roli "zeznan" pani H., prowadzi te dluga rozmowe w sposob (trzeba mu to przyznac) bezbledny. Przybiera poze i ton, ktore mozna okreslic mianem "kreacja na przyjaciolke" - jest caly czas cieplym, swojskim, wspolczujacym, wrecz tulacym sie troskliwie do rozmowczyni zwierzeniobiorca, pelnym humanitarno-humanistycznych wahan i rozterek, nucacym melodie wspolbrzmiaca, gotowym w kazdej chwili cofnac sie lub poddac. Juz pierwszym pytaniem sygnalizuje swa rzekoma slabosc, co ma osmielic pania H., vulgo "przelamac lody": " - Nie jestem pewien, czy w ogole powinnismy rozmawiac. Boje sie tej rozmowy". Spytany dlaczego sie boi, wyjasnia: " - Bo bardzo bym nie chcial sprawic Pani przykrosci ani wydrukowac niczego, co sprawiloby przykrosc Pani mezowi, ktorego podziwiam (...) Ale tylko Pani moze powiedziec, kim on byl naprawde".

No wiec mowia sobie "kim on byl naprawde", ale nie tylko on – cala trzecia strona wywiadu poswiecona zostala wybielaniu komunisty Milosza. Milosz, w dobie stalinowsko-bierutowskiej dyplomata rezimu - w roku 1992 zapewnial: "Nie macie pojecia jaka fascynujaca przygoda intelektualna byl komunizm". Innym razem ocenil tamten etap swego zycia per: "Uprawialem prostytucje", wszelako ze swoja lewicowoscia niezbyt daleko odszedl od "uprawiania", co Herberta gniewalo i pchalo do atakow na kolege. Duet Zakowski-Herbertowa tak dlugo walkuje ow problem (problem wojny, ktora Miloszowi wytoczyl Herbert zdegustowany "sama swoja" postawa Milosza) - tyloma pokretnymi pytaniami i odpowiedziami - ze w koncu czlowiek zaczyna myslec jak amerykanski republikanin: "Ile razy jeszcze trzeba przeliczyc glosy, zeby wygral Al Gore?". Ile trzeba gadania, zeby Milosz wyszedl z tej afery bez szwanku, a Herbert z "image?em" maniaka-awanturnika czepiajacego sie bez sensu?

Uzylem slowa "duet" nieprzypadkowo. Prowadzona umiejetnie pani H. robi z meza blazna majacego rozdwojenie jazni - co innego gloszacego, a co innego myslacego. Zreszta jesli nawet myslal cos zlego o "samych swoich", to nie powinien byl mowic, tak sie nie robi, nie wypada, nie uchodzi, "salony" tego nie lubia, a fe! Czytamy: "... nie wszystko sie mowi, co czlowiek czasami pomysli czy poczuje". A "Zbyszek", majacy tylko "czasami" takie glupie mysli, generalnie przeciez myslal cos zupelnie innego, niz mowil. A plotl tak bez sensu, bo juz byl chory. Czytamy: " - Nieraz zachowywal sie przeciez zupelnie inaczej, niz sam by sobie zyczyl. To go rujnowalo". Gdy "obiektywizm" pani H. chwilowo slabnie - pan Z. szybko spieszy z pomoca: " - Ale jednak on sam te wszystkie rzeczy, rozne straszne rzeczy, powiedzial...". Gdy zas "poprawiajaca" meza pani H. zdaje sie byc bliska zalamania, "wywiadowca" cofa sie jak slimak do swej skorupy (" - Zawsze mozemy przerwac") lub odgrywa wspolbolejaca "przyjaciolke" (" - Nie musi mi Pani wszystkiego tlumaczyc. Wiem, ze to jest trudna rozmowa, dla Pani i dla mnie. I slucham z podziwem, jak Pani potrafi o tym opowiadac"). Opowiadaja wiec sobie w tandemie o aberracjach "ksiecia poetow".

L. Dymarski, przeczytawszy ow sliski dialog, napisal: "Pani Herbert, jak sadze, nie zdaje sobie sprawy, ze mowi o zmarlym Mistrzu zle". Moje wrazenie jest zupelnie inne - rozmawiajaca z panem Z. pani H. doskonale zdaje sobie sprawe jakie zamowienie realizuje, i robi to swiadomie az nadto. Zgadzam sie natomiast z kolejnym (lekko kpiarskim) zdaniem Dymarskiego: "Odnosi sie wrazenie, ze pani Katarzyna dzielnie, milczaco, ale zle znosila ‘opcje’ Herberta, i dopiero teraz, po smierci poety, stara sie to naprawic". To samo przypuszcza W. Wencel: "Zona poety stara sie wiec wymazac ostatnie osiem lat zycia Herberta ze wzgledu na wlasne kontakty towarzyskie i bardzo widoczne w rozmowie sympatie polityczne". Teza jest wiec taka: Herbert poslubil kobiete o zupelnie innych niz jego wlasne sympatiach salonowo-politycznych, lecz ona dla dobra ich zwiazku tlumila swoja "opcje", i dopiero wyzwolona zgonem poety mogla dac publiczne ujscie tym swoim proudeckim, promichnikowskim sympatiom. Jest to zapewne prawda, ale nie do konca, bo oslawiony dialog z "GW" stanowi ewidentnie dorazna transakcje majaca podreperowac aktualny status "salonowy" pani H. Kluczem byl tu glowny medialny wrog "Gazety Wyborczej" - "Tygodnik Solidarnosc".

Widzac w Michniku lidera, wiecej: symbol tej formacji, ktora hanbi i deprawuje III Rzeczpospolita - Herbert, jak juz wspomnialem, od roku 1994 zwiazal sie mocno z "Tysolem". Mocno, znaczy: wlasciwie monopolistycznie, gdy idzie o walke polityczno-etyczno-kulturowa. A z kim innym mial sie wiazac? Z "Najwyzszym Czasem", ktorego sternik, J. Korwin-Mikke, wyraza wobec gen. Jaruzelskiego szacunek rowny "braterstwu" miedzy Michnikiem a "Jaruzelem"? (K. Herbertowa: "Zbyszek Jaruzelskiego po prostu nienawidzil. Uwazal, ze jest to czlowiek, ktory spodlil Polske. A “Gazeta” Jaruzelskiego bronila. To stworzylo przepasc miedzy Adamem a Zbyszkiem zanim jeszcze ostatecznie wrocilismy do Polski"). Lub moze mial sie wiazac z "Gazeta Polska", ktorej szef, P. Wierzbicki, dzis juz otwartym tekstem pieje hymny pochwalne pod adresem Michnika jako "oryginalnego politycznego wizjonera"? (notabene wiceszefowa "GP", niegdys publikujaca u Kwasniewskiego, dzis publikuje u Michnika). Pragnac zachowac czyste sumienie - Herbert nie mogl wybrac innej gazety jak "Tygodnik Solidarnosc". "Tysol" stal sie dla "ksiecia poetow" platforma publicystycznej krucjaty. Czas odwetu przyszedl teraz, gdy "Gadule Wyrodnej" udalo sie skaptowac wdowe Herbertowa.

Prawie cala ostatnia kolumna wywiadu pana Z. z pania H. poswiecona jest rozstrzeliwaniu naczelnego redaktora "Tygodnika Solidarnosc", Andrzeja Gelberga, i samego "Tysola"; cytuje fragmenty: " - Zbyszek powiedzial: “Nie mam gdzie drukowac, to bede tu drukowal” (...) I wtedy nagle znalazl sie w srodowisku, z ktorym nigdy nic go nie laczylo (...) Znalazl sie w swiecie, do ktorego przeciez nigdy nie nalezal. Juz nad tym nie panowal (...) Stal sie bezbronny jak dziecko. I rozni cwaniacy za nos go wodzili (...) Oni po prostu probuja sobie Herberta przywlaszczyc (...) A ja marze o jednym: zeby postac Zbyszka nareszcie przestala byc uzywana do robienia taniej polityki przez ludzi, ktorzy w ostatnich latach zycia zaczeli go oklejac". I tak dalej, i tym podobnie.

Muzyka dla uszu Michnika. Jest czyms szczegolnie paskudnym wobec czytelnikow - jest zwyczajnym robieniem durnia z czytelnika "GW" – gdy pani H. w jednym miejscu nieopatrznie przyznaje, iz "Zbyszek" sam zwrocil sie do "Tysola", bo "chcial walczyc z komunistami, ktorych nienawidzil", a troche dalej pani ta zapewnia goraco, ze srodowisko antykomunistow bylo mu duchowo obce, bylo "swiatem, do ktorego nigdy nie nalezal" i "z ktorym nigdy nic go nie laczylo", zas antykomunisci-antymichnikowcy to "cwaniacy", co "za nos go wodzili" i "przywlaszczali sobie" nieomal wbrew jego woli! Ten szokujacy przyjaciol Herberta slowotok, szpikowany krzywdzacymi wtretami typu "Gelbergowi to bardzo dogadzalo" - ma wrecz upiorny charakter, przeczy bowiem logice, rzeczywistosci, faktom, i gleboko obraza Zbigniewa Herberta (antykomuniste ze stazem kilkudziesiecioletnim, i antymichnikowca ze stazem ponad dziesiecioletnim!). Bedac profanacja jego pamieci – jest profanacja swiezych jeszcze zwlok "ksiecia poetow".

Sformulowanie "upiorny charakter" to ciezkie sformulowanie, winienem je tedy godziwie (bardziej szczegolowo) uzasadnic. Pani H., udzielajac "GW" wywiadu (wywiadu w sumie antymezowskiego), nicuje prawde nie tylko wielokrotnie, ale i dubeltowo - tym, co mowi, i tym, czego nie mowi, co wstydliwie pomija. Mowi, ze Herbert zostal przez antykomunistow -antymichnikowcow wlasciwie zgwalcowny ("oklejony", "przywlaszczony" etc.), bo byl juz "bezbronny jak dziecko". Przeczy to drodze zyciowej Zbigniewa Herberta, przeczy jego wieloletniej walce piorem, przeczy jego czystej duszy, przeczy jego swiadomym wyborom - brzmi rownie nonsensownie jak brzmialoby twierdzenie, ze modernisci sila lub podstepem zmusili Picassa do opozycji wobec realizmu iluzyjnego.

J. Trznadel: "Cala ta, wyrazona przez zone poety, rewizja pogladu Herberta jest wedlug mnie nie tylko nieprawdziwa, ale i szczegolnie maloduszna". Nadto pani H. sugeruje bezwlasnowolnosc mentalna (chorobowa) poety w ostatnich latach zycia, co - gdybysmy w to uwierzyli - zmuszaloby do przypuszczen, ze jego wspaniale rymy i eseje z tych lat pisaly za niego jakies krasnoludki lub inni "murzyni".

Ciekawe jest rowniez to, co pani H. przed panem Z. ukryla. Poniewaz zgodnie z oczekiwaniem pietnowala ile wlezie naczelnego redaktora "Tysola" i cale srodowisko "Tygodnika Solidarnosc" jako "cwaniakow", ktorzy poete "za nos wodzili" - niezrecznie jej bylo wspominac, ze na pogrzebie Herberta redaktor Gelberg (antykomunista od zawsze i antymichnikowiec od dziesieciu lat) byl bodajze jedynym czlowiekiem, ktoremu padla w ramiona, by wyszlochac swoj bol. Wczesniej, gdy znany antybolszewik, prezydent Kwasniewski, wyrazil chec (tuz po zgonie "mistrza") udekorowania antykomunisty Herberta - zapytana o zgode malzonka zwrocila sie z prosba o rade do Andrzeja Gelberga i rady tej (nie przyjmowac!) usluchala (pewnie byla wtedy takze "bezbronna jak dziecko").

Rownie niezreczne byloby wspominanie jak bardzo byla wniebowzieta, gdy pierwsza rocznice smierci "ksiecia poetow" "Tysol" uczcil wspanialym koncertem na jego czesc (rymy Herberta spiewali Niemen, Szczepanik i Gintrowski) - odtwarzano wowczas z tasmy magnetofonowej glos poety, a pani H. wyrazala swa serdeczna wdziecznosc ludziom, ktorzy wedlug jej nowej (dzisiejszej) wersji rzeczywistosci robili "tania polityke" kosztem Herberta. A juz najbardziej niezreczne byloby ujawnianie "przyjaciolce" (gazecie Michnika), ze w maju 1999 roku pani H. sama poprosila "Tygodnik Solidarnosc", by przeprowadzil z nia wywiad (wywiad pt. "Moj Zbyszek", bardzo obszerny, kilkukolumnowy, ukazal sie na lamach "Tysola" dwuodcinkowo - w czerwcu i lipcu 99). Tak ja "opletli" ci niegodziwi "cwaniacy"! Dzieki Bogu, dzieki "Adasiowi", ktorego "Chrystus umilowal", i dzieki panu redaktorowi Zakowskiemu, ktorego "Adas" namascil - oprzytomniala.

Dzisiejsza radykalna zmiana frontu przez wdowe po Herbercie jest demonstracja pragmatyzmu. Pani H. zauwazyla, ze antykomunisci i antymichnikowcy sa nad Wisla w odwrocie, ze to nie "Tysol", lecz "Gazeta Wyborcza" modeluje opinie publiczna i daje przepustki do salonow, zlobow i laurow - coz wiec mogla zrobic? Wykonala spektakularna wolte (tym latwiejsza, gdy zgodna z wewnetrzna "opcja" pierwotna), gwizdzac na to, ze maz sie w grobie przewraca. Gwizdal na to rowniez red. Zakowski, wbrew swym zapewnieniom, iz nie chcialby "wydrukowac niczego, co sprawiloby przykrosc Pani mezowi, ktorego podziwiam". Wydrukowal stek "insynuacji" o Herbercie, czyniac z geniusza marionetke ubezwlasnowalniana przez chorobe i przez wrogow bossa pana Z. Ciekawy hold dla czlowieka, ktorego sie podziwia.

"Sami swoi" - przy calej ich potedze medialnej (opiniotworczej), dzieki ktorej zawladneli Polska - maja jednak bolesny klopot: nie zdolali skompletowac stuprocentowo swej sfory, brakuje im paru "wielkich nazwisk". Rzecz charakterystyczna - wszystkie "wielkie nazwiska" wyslugujace sie im lub sprzyjajace im to "umoczency" - umoczeni w stalinizm, marksizm i lewactwo. Milosz i Konwicki pracowali dla czerwonego rezimu, Mrozek wzywal do "czujnosci pisarza (...) na podstawie marksistowskiego swiatopogladu", Kapuscinski wyrazal jedno zyczenie: "Chcialbym calym soba, jako czlonek Partii, sluzyc niesmiertelnej idei Stalina", Szymborska plula na religie, reklamujac Lenina jako "Adama nowego czlowieczenstwa", a Lem plul na zachodni system "rzadzenia terrorem", tlumaczac, iz "calkowicie odmiennie jest w spoleczenstwie budujacym socjalizm" itd., itp.

Natomiast "wielkie nazwiska" nie umoczone - pozostawaly oporne wobec "salonu" monopolizowanego przez "samych swoich". Dochodzilo tu zreszta do bulwersujacych "qui pro quo", chocby wtedy, gdy L. Tyrmand ujawnil swoje antysalonowe poglady ("zoologiczny antykomunizm"), suchej nitki nie zostawiajac na "elicie". Taki sam numer wycial im S. Kisielewski ("Kisiel"), uwazany przez "samych swoich" za swojaka – rzetelnym "Dziennikiem" skopal "salon" bez litosci i bez respektu, wywolujac choralny skowyt "elity kulturalnej". Rowniez Herberta "salon" uwazal za swojego, a tu "Zbyszek" zaczal sie im wymykac w latach 80., by w 90. rznac ich juz po faryzejskich mordach gola piescia. Herling-Grudzinski takze pokazal im zgiety lokiec, nie szczedzac slow bardzo krytycznych, czasami wrecz obelzywych. To bolalo, gdyz bylo kleska prestizowa tout court. O mnie nie ma co mowic - zawsze toczylem wojne przeciwko tej bandzie szumowin intelektualnych i politycznych lotrow, a klopot ze mna wciaz polega na tym, ze wszystkie edycje moich ksiazek bija rekordy sprzedazy, zas ta najbardziej antymichnikowska - "Stulecie klamcow" – ma juz wprost astronomiczny naklad (od prawie roku nie schodzi z list bestsellerow). Problem - co z tym zrobic?

Jedyna metoda kontrowania zywego - oczerniac. Jedyna sensowna metoda przeciwko zmarlemu - neutralizowac procesem reinterpretacji jego pogladow. Zabieg wydawaloby sie niewykonalny, lecz przy pomocy zony taka akrobacja jest do pomyslenia. I do zagrania. Co wlasnie uczyniono z Herbertem na lamach "GW". C. Michalski: "Herberta nie sposob zniszczyc, wiec sie go dosyc agresywnie reinterpretuje". Fakt - niszczyc (obmowa, klamstwem, blotem rzucanym przez renegatow) mozna takich ludzi jak sedzia S. Nizienski, jeden z najszlachetniejszych i najdzielniejszych rodakow (ow "sprawiedliwy w Sodomie" procedurami prawnymi eliminuje esbeckie szczury, deratyzujac kraj). Ze zmarlym poeta takie chwyty nie sa mozliwe, lecz mozna sprobowac - wbrew faktom - wytworzyc falszywa mitologie, wchlaniajac go do szeregu swojej formacji "post mortem". Historia zna wiele przypadkow "zapisywania trupa do partii". Czy szykowana (jak slyszalem) piorami "pan sledczych" Michnika (Bikont i Szczesnej) ksiazka o Herbercie bedzie kolejnym etapem megamanipulacji? Przestrzegam: "korniki" (vide motto), nie kontynuujcie tego procederu, bo dzieki ludziom takim jak ja i dzieki wspolczesnej technice (tasma magnetofonu) Herbert bedzie wam wciaz zza grobu powtarzal swoj definitywny sad o waszym idolu rodem z piekla: " - Michnik jest manipulatorem. To jest czlowiek zlej woli, klamca, oszust intelektualny".



WALDEMAR ŁYSIAK

Tygodnik Solidarnosc 1996-2001

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz