sobota, 8 października 2011



Sergiusz Piasecki - pisarz, który pokochał Wilno i Wileńszczyznę.

Lato 1937 roku było dla Sergiusza Piaseckiego chyba jednym z szczęśliwszych w jego życiu. Właśnie wtedy wyszedł na wolność z ciężkiego więzienia na Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich. Miał za sobą jedenaście lat odsiadki, która według zasądzonego wyroku miała skończyć się 30 września 1941 roku. Najprawdopodobniej, w surowych warunkach na Świętym Krzyżu, Piasecki nie przeżyłby, ze względu na gruźlicę.
Można powiedzieć, że zawdzięczał wolność Melchiorowi Wańkowiczowi, któremu wysłał rękopis swojej powieści "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy". Wańkowicz, jako reporter i kierownik literacki warszawskiego wydawnictwa "Rój", odwiedził Piaseckiego na Świętym Krzyżu w lutym 1937 roku. Panowie podpisali umowę na wydanie książki, Wańkowicz obiecał, że będzie się starał o przedterminowe zwolnienie Piaseckiego z więzienia.
Już po powrocie do Warszawy Wańkowicz otrzymał list, w którym autor "Kochanka..." pisał m.in.: "Dziękuję, bardzo dziękuję za wieczne pióro. Cieszę się niem jak dziecko. Doprawdy... Wieczorem myślę, że jak wstanę, to będę niem pisał... i bardzo podejrzliwie patrzę na każdego, kto na nie spogląda. Więcej mnie cieszy, niźli kiedyś broń...".

Komedia edukacji
Sergiusz Piasecki używał dwóch dat swoich urodzin: 1 czerwca 1899 roku i 1 kwietnia 1901 roku. Bardziej prawdopodobna jest ta druga data. Pewne jest to, że przyszedł na świat w Lachowiczach, w powiecie Baranowicze, w województwie nowogródzkim (obecna Białoruś).
Był nieślubnym dzieckiem urzędnika pocztowego Michała Piaseckiego i białoruskiej wieśniaczki Klaudii. Wychowywał go ojciec, o matce Sergiusz mógł powiedzieć bardzo niewiele, ponieważ w ogóle jej nie znał.
Żył w kulturze rosyjskiej, uczył się w rosyjskich szkołach. Czytał nie tylko Gogola i Czechowa, ale też rosyjskie przekłady Hugo, Scotta, Dumasa oraz Sienkiewicza. Do dwudziestego roku życia nie znał języka polskiego. Jednak, gdy w 1915 roku trafił do szkoły we Włodzimierzu nad Klaźmą, jego koledzy przezywali go: "Lach" i "Polacziszka".
Właśnie w szkole pierwszy raz trafił za kraty. Miał 17 lat, gdy - jak pisał - "komedia mej edukacji skończyła się tragedią". Swoje przestępstwo pisarz określił jako "zbrojny zamach na inspektora gimnazjum i gospodarza klasy". Nie na darmo poszła lektura "Hrabiego Monte Christo", ponieważ przyszły pisarz uciekł z więzienia i jak sam wspominał po latach, rzucił się wtedy w "wir życia awanturniczego i rewolucji".

Od wywiadowcy do bandyty
To chyba nie przypadek, że ci, którzy widzieli z bliska narodziny sowieckiego komunizmu, gdy stali się już literatami, walczyli z bolszewizmem piórem przez całe swoje życie. Wystarczy tylko wspomnieć Józefa Mackiewicza czy Ferdynanda Goetla. Nie inaczej było z Sergiuszem Piaseckim, który przebywał jakiś czas w Moskwie ogarniętej rewolucyjnym zamętem. Piasecki, zanim sięgnął po ołówek i pióro, zwalczał komunizm pistoletem. Na pewno walczył w białoruskiej partyzantce antykomunistycznej. Pod koniec swego życia myślał nawet o zbeletryzowaniu tego etapu w swoim życiu. Niestety, nie zdążył.
Była jesień 1919 roku, gdy młody Piasecki zaciągnął się do oddziałów białoruskich przy polskiej armii. Ukończył podchorążówkę w Warszawie i w tym stopniu walczył podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku.
Po zdemobilizowaniu w maju 1921 roku zamieszkał w Wilnie i pokochał to miasto, choć jak sam przyznawał, żyło mu się w nim wtedy marnie. Bieda pchnęła Piaseckiego na szlaki przemytnicze na granicy polsko-sowieckiej. Były partyzant i żołnierz, który lepiej posługiwał się językiem rosyjskim niż polskim, był wymarzonym pracownikiem dla polskiego wywiadu wojskowego, tzw. "Dwójki".
Jako wywiadowca ciągle uprawiał przemyt przez granicę, co dawało mu nie tylko krociowe zarobki, ale również budowało "legendę", choćby w oczach sowieckich pograniczników. Jeżeli zamykano go wtedy do więzień na terytorium Związku Sowieckiego, to za działalność przemytniczą, a nie wywiadowczą. Choć najprawdopodobniej był świetnym agentem, to z jakichś powodów został zwolniony ze służby na początku 1926 roku. Być może poszło o awanturniczy charakter Piaseckiego, a co za tym idzie, jakiś konflikt z przełożonymi.
Po powrocie do w cywila Piasecki znów nie miał z czego żyć. Wpadł nawet na pomysł, by zaciągnąć się do francuskiej Legii Cudzoziemskiej czy pracować dla wywiadu francuskiego. Nic z tego nie wyszło. Głód i nędza popchnęły go kolejny raz na drogę przestępstwa. Tym razem pistolet nie służył do walki i obrony, ale do sterroryzowania Bogu ducha winnych ludzi i kradzieży.
Najpierw 27 lipca 1926 roku obrabował kupców żydowskich jadących na targ. Z łupem, na który składał się m.in. złoty zegarek oraz około jednego tysiąca złotych, udał się do Nowogródka. Tam spotkał kolegę, z którym dokonał drugiego napadu 22 sierpnia, tym razem, jak relacjonował "Dziennik Wileński", "na wagonetkę konnej kolejki podjazdowej z miasteczka Wasiliszki do stacji Skrzybowce".
Piasecki i jego kolega zostali zatrzymani pod koniec sierpnia. Podczas rozprawy Piasecki wziął całą winę na siebie. Oskarżeni tłumaczyli, że do napadu skłoniła ich niemożność jakiegokolwiek zatrudnienia po tym, jak znaleźli się w cywilu.
Wówczas przy niespokojnych wschodnich granicach Rzeczypospolitej sprawami napadów, morderstw i sowieckich band dywersyjnych zajmowały się sądy doraźne, które wydawały surowe wyroki. Nie inaczej było w przypadku Sergiusza Piaseckiego i jego kolegi. W warunkach stanu wyjątkowego wyrok brzmiał: kara śmierci. Gdyby do takiego napadu doszło w głębi Polski, Piasecki otrzymałby najwyżej wyrok od 3 do 5 lat pozbawienia wolności. Dzięki wstawiennictwu "Dwójki" zasądzona kara została zamieniona przez sąd doraźny na 15 lat więzienia.
W całym swoim życiu Sergiusz Piasecki spędził w więzieniach 14 lat. Z ostatniego, piętnastoletniego wyroku, odsiedział 11. "W tym okresie - ostatnim - byłem dziesięciokrotnie przenoszony z więzienia do więzienia - odbyłem pięć lat w celach pojedynczych, sześć lat we wspólnych. Przesiedziałem w karnej izolacji prawie dwa lata. Jeden raz bez przerwy jedenaście miesięcy. Odbyłem wiele tygodni karcerów w wielu więzieniach" - pisał po latach Piasecki.

Trzykrotne podziękowania
Piasecki zanim trafił na Święty Krzyż, miał już za sobą próby literackie, jednak nigdy nie opuściły one murów więziennych. Dopiero powieść o przemytnikach na pograniczu polsko-sowieckim trafiła do Melchiora Wańkowicza. Ten zachwycił się piórem pisarza samouka i rozpoczął starania o przedwczesne zwolnienie Piaseckiego z więzienia. Wańkowicza wsparli dziennikarze, literaci i publicyści o różnych poglądach, m.in. Stanisław Cat-Mackiewicz czy Juliusz Kaden-Bandrowski. Działało też wydawnictwo "Rój", w jego imieniu mecenas Adam Pragier złożył do prezydenta Polski apelację, a sam Piasecki również słał kolejne pisma o wcześniejsze zwolnienie. W końcu zapadła pozytywna decyzja. Piasecki, autor świetnie przyjętego przez czytelników i recenzentów "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy", opuścił więzienie na Świętym Krzyżu 2 sierpnia 1937 roku.
Na wolności, przed bramą zakładu karnego, czekał na niego dziennikarz Eugeniusz Żytomirski, przedstawiciel dwóch redakcji: "Expressu Porannego" i "Gazety Polskiej", który po latach wspominał tamten dzień w londyńskich "Wiadomościach":
"Wyszedł wysoki, bardzo chudy mężczyzna i niepewnie się obejrzawszy, zaczął iść w moim kierunku. W jednej ręce trzymał paczkę, drugą zaś przyciskał do piersi plik papierów. Po tym go właśnie poznałem (...). Podbiegłem mu naprzeciw i przedstawiłem się. Nic nie odpowiedział i nie od razu wiedział, co ma robić z wyciągniętą ku sobie ręką". W końcu Piasecki przemówił: "Przepraszam. Jestem trochę oszołomiony. Odzwyczaiłem się od... no, od normalnego życia. Musi mi pan darować".
Nieco później pisarz zdradził dziennikarzowi, w jakich warunkach tworzył: "Powieści moje pisałem w celi więziennej, w strasznych warunkach, gdyż w małej salce siedziało razem kilkunastu więźniów, którzy nie zawsze chętnie użyczali mi skrawka stołu".
Piasecki mógł pisać tylko w jednym zeszycie z ponumerowanymi kartkami, a po jego zapełnieniu dostawał dopiero kolejny brulion.
Zanim wyruszył pociągiem z Kielc do Warszawy, nadał na poczcie telegram do Melchiora Wańkowicza z tekstem: "Za zdjęcie z krzyża dziękuję, dziękuję, dziękuję", a swoim kolegom z więzienia wysłał paczkę z prowiantem, machorką i wędzonym boczkiem.

Na wolności
Wkrótce po dotarciu do Warszawy Piasecki odwiedził Wańkowicza. Pisarza przywitała żona autora "Na tropach Smętka", której podarował dwa prezenty. "Przyniosłem państwu Pismo Święte, które nie opuszczało mnie przez jedenaście lat, i szalik zrobiony z wydzierganych z koszul więziennych nitek, który dla mnie zrobili współwięźniowie".
W tych pierwszych dniach wolności, choć po raz pierwszy od jedenastu lat mógł swobodnie oglądać swe ukochane gwiazdy, nie czuł się zbyt dobrze. Tak było choćby wtedy, na obiedzie u państwa Wańkowiczów, gdy przeprosił za to, że nie będzie jadł nożem i widelcem, tylko łyżką. Jednak wciąż krępowały go piękna zastawa i atmosfera, do jakiej nie był przyzwyczajony. Aby rozładować nastrój Wańkowicz postawił na stole butelkę wódki i kieliszki. To również krępowało byłego przemytnika, który jeżeli pił dawno temu mocny alkohol, to wprost z butelki. W końcu napiętą atmosferę złagodziły dzieci Wańkowiczów, które zaproponowały, by Piasecki poszedł z nimi do zoo.
Przez dwa lata Piasecki pisał, zawierał nowe znajomości, choćby z Witkacym czy Henrykiem Worcellem, podróżował i odpoczywał. Dziesięć lat temu, na łamach dziennika "Rzeczpospolita", profesor Kazimierz Iwanowski opisał swoją młodzieńczą znajomość z Piaseckim.
"Lato 1939 roku jak zwykle spędzałem w rodzinnym majątku Lebiodka, niedaleko miasteczka Wasiliszki w ziemi lidzkiej. (...) W centrum Lebiodki stał wspaniały dom, w którym gospodarzył mój ojciec i jego siostra Helena. Latem miewała ona różnych gości. W lipcu 1939 roku pojawił się u niej Sergiusz Piasecki. Odnowiłem naszą znajomość i poznałem pisarza bliżej. Opalaliśmy się na łące. Fascynował mnie jego wielki brauning (model Hiszpan), z którym się nie rozstawał. Dziwiło mnie trochę, że człowiekowi skazanemu kiedyś na karę śmierci dano pozwolenie na broń, ale zachowałem te uwagi dla siebie".
Do wybuchu II wojny światowej ukazały się trzy powieści Piaseckiego: "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" (1937, 1938), "Piąty etap" (1938) i "Bogom nocy równi" (1939), wszystkie w Towarzystwie Wydawniczym "Rój". Były one również tłumaczone na wiele języków. Maria Danilewicz-Zielińska w swoich "Szkicach o literaturze emigracyjnej" wspomina, że krążyła wówczas pogłoska o tym, jakoby jury Nagrody Nobla brało pod uwagę Sergiusza Piaseckiego.
Po latach ostatnie przedwojenne lato Piasecki opisał w nieco przemilczanej, a świetnej powieści "Adam i Ewa", która była drukowana w "Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza" w 1963 roku, a przypomniało ją w 1999 roku wydawnictwo LTW.
Książka "miała być ilustracją polskiej krzywdy i moralnym aktem oskarżenia systemu przemocy (...). Na przykładzie losów zakochanej pary, na tle wizerunku pięknego miasta Wilna i okolicy, autor zamierzał pokazać, jak system polityczny zabija szczęście wartościowych jednostek" - napisał w przedmowie Ryszard Demel.
Sam Piasecki mówił o tej książce w jednym z wywiadów, że jest to historia nie tylko jednej miłości, lecz dwóch: "Wzajemnej miłości Adama i Ewy, i miłości autora powieści do Wilna i Wileńszczyzny, które nam wydarto. Ale były nasze i będą nasze! Moje słowa potwierdzą i ludzie żywi, i nagrobki tych, którzy leżą na cmentarzach wileńskich".

Po stronie honoru
Są trzy ważne książki o zajęciu Wilna przez Litwinów w 1939 roku i o pierwszej sowieckiej okupacji Wileńszczyzny (1940-1941): "Prawda w oczy nie kole" oraz "Droga donikąd" Józefa Mackiewicza i "Człowiek przemieniony w wilka" Sergiusza Piaseckiego. Bez znajomości tych książek trudno zrozumieć, czym tak naprawdę był komunizm, który jak rak toczył Polskę przez pół wieku (1939-1989).
Sergiusz Piasecki od lutego 1940 roku do lutego 1945 roku współpracował ze Związkiem Walki Zbrojnej, a następnie z Armią Krajową, choć nigdy nie złożył przysięgi, co tłumaczył w ten sposób: "Chciałem mieć zaufanie bez przysięgi i je miałem".
Początkowo działał w tzw. legalizacji, odpowiadał za pozyskiwanie oryginalnych dokumentów wytwarzanych przez okupantów, na ich podstawie wykonywano fałszywki. Na początku 1943 roku otrzymał bardziej odpowiedzialne zadanie.
W całej okupowanej Polsce działały egzekutywy, których zadaniem było wykonywanie wyroków śmierci, zatwierdzonych przez polskie sądy podziemne, nie inaczej było w Wilnie, ale tam działalność egzekutywy była mizerna. Na polecenie Komendy Piasecki zbadał przyczyny marazmu, a kilka miesięcy później objął kierownictwo egzekutywy. Między innymi przygotował zamach na Czesława Ancerewicza, redaktora gadzinówki "Gońca Codziennego". Wyrok wykonali Sergiusz Kościałkowski i Witold Milwid w przedsionku kościoła św. Katarzyny. Wkrótce drogi Sergiusza Piaseckiego i Józefa Mackiewicza przecięły się, choć z pewnością panowie znali się już przed wojną, choćby z redakcji "Słowa", w której Józef pracował, a Sergiusz bywał.
W 1943 roku rozpętała się w Wilnie akcja przeciwko Józefowi Mackiewiczowi jako zdrajcy kolaborującego z Niemcami. Sprawa była nakręcana przez komunizujących przeciwników autora "Buntu rojstów". Zapadł wyrok skazujący Mackiewicza na śmierć. Jednak swoje weto w tej sprawie postawiło kilku ważnych członków AK.
W tym czasie w ręce gestapo wpadł Zygmunt Andruszkiewicz, szef Biura Informacji i Propagandy Okręgu Wileńskiego AK. Wszystkie ważne dokumenty trzymał on nie w domu, ale w... miejscu pracy, czyli w litewskiej administracji upaństwowionych kamienic. Piasecki, znający przecież fach złodziejski z lat młodzieńczych, w niedzielę, 13 czerwca 1943 roku, wykradł archiwum Andruszkiewicza z jego biurka. Wśród dokumentów znajdowały się m.in. odwołanie wyroku na Józefa Mackiewicza, dokumenty dotyczące przyszłego autora "Kontry" oraz rzeczy przywiezione przez niego z Katynia.
Okupację niemiecką Wileńszczyzny Sergiusz Piasecki opisał w powieści "Dla honoru organizacji", a Józef Mackiewicz w książce "Nie trzeba głośno mówić". Właśnie w tej powieści można znaleźć scenę, w której panowie spotykają się w ogrodzie miejskim. My, czytelnicy, możemy się tylko domyślać, że do takiego spotkania naprawdę doszło. Piasecki miał wtedy przywitać Mackiewicza słowami: "Można powiedzieć, że uratowałem panu życie".
Już po wojnie, gdy Piasecki znalazł się we Włoszech, złożył oświadczenie, w którym bronił Józefa Mackiewicza przed zarzucaną mu kolaboracją z Niemcami.
Zanim skończyła się wojna, Sergiusz Piasecki w 1942 roku przeszedł z prawosławia na katolicyzm. Dwa lata później, w czerwcu 1944 roku, urodził się Władysław - syn pisarza i Jadwigi Waszkiewicz. Gdy w Europie kończyła się wojna, Piasecki 8 maja 1945 roku opuścił ukochane Wilno i rodzinę. Niecały rok później, z końcem kwietnia 1946 roku, pisarz wyjechał z kraju na Zachód, a swoją decyzję o emigracji tłumaczył w następujący sposób: "Zmusiła mnie do ucieczki z Polski ta okoliczność, że jako literat, który ceni swobodę słowa, nie mogłem w Polsce wydrukować ani jednego własnego słowa. Zbiegłem do Europy, aby mieć możność pracować tu literacko i w miarę sił przyczynić się do uwolnienia od okupantów naszego nieszczęśliwego Kraju".
Zanim przekroczył granicę, napisał w nocy list otwarty do Karola Kuryluka, redaktora tygodnika literackiego "Odrodzenie", któremu dał tytuł "Sto pytań pod adresem obecnej Warszawy". W jakim tonie pisał? Za przykład niech wystarczą tylko trzy pytania:
"Dlaczego partyzantka rosyjska za okupacji niemieckiej na Wileńszczyźnie paliła polskie dwory i osiedla, rabowała i okrutnie mordowała Polaków? To się działo nie samowolnie, ale taktycznie. Na to są dowody. Natomiast nie szkodziła załogom niemieckim".
"Dlaczego powracający z Rosji Polacy, wywiezieni tam z Polski przez bolszewików, przyjeżdżają w stanie zastraszającym? Bolszewicy dumnie oświadczają, że pozwolili wywieźć z Rosji po sześć ton bagażu. Kpiny! Ci ludzie wracają owinięci w gałgany, bez obuwia, chorzy i nędzni. Upiory, nie ludzie!".
"Dlaczego w lipcu 1945 r. w Toruniu na Stawkach wojskowi sowieccy zgwałcili kobietę. Polkę, która miała amputowane obie nogi? Jaki zwierz, prócz bolszewika, tego by dokonał?".
Piasecki nigdy nie doczekał się odpowiedzi na swój list, ale krążył on po kraju odpisywany i powielany. Jego fragmenty publikowały pisma emigracyjne, zaś we Włoszech ukazał się w całości jako broszura.

Na emigracji
Przez Włochy (II Korpus Polski) Piasecki trafił do Anglii. Tam ostatecznie (w 1955 roku) zamieszkał w miejscowości St. Leonards-on-Sea. Cały czas pisał, z kraju zabrał ze sobą niekompletny "Żywot człowieka rozbrojonego", opowieść o żołnierzu, który walczył w wojnie 1920 roku, a po zdemobilizowaniu, ze względu na brak perspektyw i biedę stał się przestępcą. Książkę zaczął pisać jeszcze na Świętym Krzyżu. Przywiózł ze sobą również pierwszy i rozpoczęty drugi tom "trylogii złodziejskiej" ("Jabłuszko", "Spojrzę ja w okno...", "Nikt nie da nam zbawienia"), której akcja rozgrywa się pod koniec drugiej dekady dwudziestego wieku w Mińsku Litewskim.
Piasecki pisze na emigracji również "7 pigułek Lucyfera" o powojennej Polsce i "Zapiski oficera Armii Czerwonej", obie w formie satyry politycznej. "Zapiski..." jak chyba żadna inna książka ukazują rozdwojenie jaźni, jakie dotyczyło obywateli Związku Sowieckiego. Bo przecież, zanim doszło do układu Ribbentrop-Mołotow, Hitler był największym dla nich wrogiem, a od lata 1939 roku stał się przyjacielem Stalina. Wszystko zmieniło się dwa lata później, gdy Niemcy rozpoczęły wojnę ze Związkiem Sowieckim. Wtedy "faszystowska" Anglia stała się nagle przyjacielem Kraju Rad. Jedynie Polacy zawsze byli wrogami bolszewizmu.
Piasecki pisał nie tylko powieści. W pismach emigracyjnych można było przeczytać jego opowiadania oraz teksty publicystyczne. Między innymi przestrzegał swych rodaków na obczyźnie przed powrotem do totalitarnej Polski, przeciwstawiał się oskarżeniom Polaków o antysemityzm, ale jego najbardziej znany tekst publicystyczny to "Były poputczik Miłosz". Powstał on zaraz po tym, jak Czesław Miłosz wybrał emigrację i zaprzestał swojej pracy dla dyplomacji Polski Ludowej.
Piasecki tak pisał w przedostatnim akapicie swego tekstu:
"Uważam, że Miłosz nadal jest niebezpieczny dla sprawy polskiej i sprawy wolnego świata, walczącego z bolszewizmem. Może bardziej niebezpieczny teraz niźli na poprzednim stanowisku dyplomaty régime'u warszawskiego. Jeśli wówczas szerzył informacje o tym, że Polska ma obecnie ustrój demokratyczny i dąży ku socjalizmowi, dawnej zaś była zacofana i półfeudalna - mogło to być uważane za propagandę urzędową. Jeśli teraz będzie szerzył takie pojęcie o Polsce - będzie to brzmiało jak prawda". Do sprawy Miłosza Piasecki wracał jeszcze dwukrotnie, w dwóch listach do redakcji i w jednym artykule. W liście do redakcji "Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza" pisarz jeszcze raz tłumaczył swoje stanowisko:
"Ja protestowałem przeciw temu, że Miłosz obecny ustrój w Polsce nazywa 'demokracją ludową' i 'drogą do socjalizmu'. Bo uważam, że obecny ustrój w Polsce jest katownią dla narodu, morderstwem najlepszych dzieci Polski, ogólną eksploatacją, tyranią i rusyfikacją. I nie drogą do socjalizmu, lecz drogą do łagrów, więzień, powszechnego ubóstwa i niewolnictwa". Stanowisko Piaseckiego nie było odosobnione, podobne zdanie o poecie mieli np. Mieczysław Grydzewski czy Michał K. Pawlikowski.
Józef Mackiewicz w recenzji "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy" napisał: "Piasecki był naprawdę człowiekiem odważnym. Nie jest blagą, co pisze". Ten "odważny człowiek" odszedł 12 września 1964 roku.

Sebastian Reńca,
pisarz, publicysta

Korzystałem m.in. z pracy K. Polechońskiego "Żywot człowieka uzbrojonego", Warszawa - Wrocław 2000, oraz S. Piaseckiego "Autodenuncjacja", Warszawa 2002.

Autor opublikował w ubiegłym roku "Z cienia. Powieść o żołnierzach wyklętych" (Wydawnictwo Fronda). Książka została nominowana do tegorocznej Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza.


Nasz Dziennik 08.10.11

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz