środa, 12 października 2011

Waldemar Łysiak - Mit wyzwoleńczego pokolenia 68



Waldemar Łysiak - Mit wyzwoleńczego  pokolenia 68

Niemiecka publicystka, Bettina Róhl, córka sławnej terrorystki Ulrike Meinhof (Rote Armee Fraktion), autorka kilku książek o „generacji '68”, rzuciła twardo (2008):
- Nadal panuje ideologia spod znaku '68 (...) Powinniśmy się starać o demitologizację ruchu '68.
Starać się można, jednak osiągnięcie celu będzie tu bardzo trudne, gdyż dzisiejszy lewicowy („postępowy”) Salon świata został stworzony właśnie przez pokolenie młodzieżowego buntu lat 1967 - 1969, dlatego broni „mitologii '68” bez pardonu. Również u nas. Przykład najświeższy: kuratorka wystawy w Zachęcie „Rewolucje 1968” (otwarta 16 września 2008), Maria Brewińska, udzielając wywiadu „Rzeczypospolitej” rozczula się „nowym, antykonserwatywnym myśleniem” tamtej generacji buntowników, i precyzuje:
- Młodzi, którzy nie przeżyli wojny, chcieli dokonać przewrotu, aby świat stał się lepszy. Tłumiona latami energia eksplodowała. Rzeczywistość stała się psychodeliczna, miłość i seks przestały być obwarowane zakazami. To był naprawdę niesamowity okres, wybuch pozytywnych emocji: manifestacje przeciwko wojnie w Wietnamie, bratanie się artystów z ludem, białych z czarnymi, aktywizacja „zwyczajnych” obywateli.
No, po prostu, sam miód - zbiorowy Mesjasz - hipis zstąpił na Ziemię i zrobił jej dobrze. Bez tego panowałaby dzisiaj czarna noc wstecznictwa, jaskinia filistrów, ciemnogród zupełny. Nie żartuję - heroldowie ruchów '68 pieją swoje trele serio. Mit „generacji '68” to - najkrócej mówiąc - teza, iż tamto pokolenie swą rewoltą wyzwoliło ludzkość z rozmaitych tradycyjnych (często wielowiekowych) pęt i hamulców, przynosząc wolność wszystkim uciśnionym, kasując dysproporcje, niwelując nierówności, eliminując bariery, podnosząc szlabany, otwierając bramy, znosząc zakazy, wygładzając wertepy, et cetera, et cetera. Słowem: dali światu raj, lub przynajmniej przedsionek raju, i błogosławioną „polityczną poprawność” we wszelkich możliwych aspektach. Pytanie: jeśli tak, to czemu tylu ludzi brzydzi się kondycją i aparycją dzisiejszego świata?
Rewolta '68 miała różne dążenia i oblicza w krajach nią wstrząsanych (Francja, Niemcy, Włochy, Holandia, Hiszpania, Japonia, USA, Brazylia, Argentyna, Jugosławia, Polska, Czechosłowacja itd.), później wszakże jej heroldowie wypracowali wspólną platformę ideowo - reklamową (piarowską) będącą fundamentem mitu, przypisując „pokoleniu '68” liberalizację właściwie wszystkiego: rodziny (depatriarchalizacja), kultury (kontrkultura), szkolnictwa (obniżenie wymaganych norm), prawa (radykalne zmniejszenie represyjności), obyczajów (radykalne rozluźnienie), przepisów (usprawnieniowa nowelizacja), etc, w tym także wymuszenie rozwiązań szczegółowych i masowych, tyczących całych grup, jak depenalizacja homoseksualizmu (od 1969), legalizacja oraz instytucjonalizacja feminizmu, administracyjne uwalenie spuścizny nazistowskiej, itp. Starczy pobieżna analiza tych przypisywanych sobie zasług, by większość przechwałek obalić lub obśmiać
(źródła zmian były w prawie każdym wypadku wcześniejsze), lecz nie to jest istotą problemu pt. „generacja '68” lub „mitologia '68”, tylko bilans zysków i strat homines sapientes. Według Salonu - zyski bezwzględnie tu dominują, świat został prawidłowo zmodernizowany i dohumanizowany. Według kontrsalonowców - świat został przez „pokolenie '68” zgangrenowany.
Gdy zerkamy ku źródłom, czyli cofamy się pamięcią o 40 lat - widać generalną różnicę między buntem młodzieży Wschodu i Zachodu. I tu (Polska, Czechosłowacja), i tam (Francja, USA, Niemcy) bunt młodych był wymierzony przeciwko porządkowi społeczno - politycznemu, przeciwko dyktaturze. Lecz tu - przeciwko dyktaturze komunistycznych kacyków, prokremlowskich despotów. Natomiast tam - przeciwko dyktaturze konserwatywnych rodziców i siwiejących autorytetów. Młodzież zachodnią uwierały pęta tradycyjnej („buriuazyjnej”) obyczajowości i kultury, nęciły zaś „postępowe” miazmaty doktryn lewackich (maoizm, trockizm itp.). Młodzież wschodnioeuropejską gnębiły systemowe pęta doktryny komunistycznej, a wabiły uroki „mieszczańskiego” dobrobytu i liberalnego ustroju zachodnich państw. Można tedy rzec, iż nad Wisłą walczono o to, co zwalczano nad Sekwaną - jest to diabelski paradoks 1968 roku. Francuska młodzież, z całą naiwną głupotą żółtodziobów i neofitów, rwała się ku goszystowskim utopiom, które obiecywały alternatywne społeczeństwo według wzorca teoretyków socjalizmu, tymczasem polska młodzież rwała się do coca - coli i do normalnej swobody, czyli do tego, żeby w sklepach był nie tylko ocet, i aby wolność słowa zeszła z łamów konstytucji na ulice - aby zagościła w codziennym życiu.
Przepaść między motywami/celami buntów '68 (wschodnioeuropejskimi i zachodnioeuropejskimi) - to przepaść między dwiema głównymi rzeczywistościami ówczesnego globu: opresyjną i demoliberalną. W latach 60 - ych XX stulecia na Zachodzie nie było żadnych publicznych przyczyn usprawiedliwiających wybuch buntu: demokracja kwitła, panowała wolność słowa, bezrobocie nie istniało. Dobrobyt przewrócił klepki wewnątrz główek nudzącej się luksusowo młodzieży „kapitalistycznych krajów” - młodzieży, którą stać było na wszystko dzięki samemu tylko kieszonkowemu od „starych”. Bettina Róhl (2008):
- Uczestnicy zachodniego ruchu '68 dopiero wchodzili w dorosłe życie, byli wówczas nastolatkami, dwudziestolatkami, dwudziestokilkulatkami, i byli pierwszym „pokoleniem kieszonkowego”. Pierwszy raz młodzież zyskała tak duże przywileje i fory materialne, dysponując pieniędzmi od rodziców, dziadków, wujków, i od państwa, bo brała rozmaite stypendia. Pierwszy raz młodzi ludzie mogli masowo wypożyczać bądź kupować mieszkania tudzież samochody, nabywać sprzęt audiowizualny, skutery i motory, podróżować po świecie i wałkonić się z sytym brzuchem. I ta właśnie uprzywilejowana, rozpieszczona generacja dała się porwać absurdalnym lewackim ideologiom, uprawiając głupawy popkomunizm, jak ja to nazywam, mieszając Marksa i Mao z dżinsami i narkotykami, wreszcie praktykując „luksusową rewoltę” przeciwko swym dobroczyńcom - darczyńcom, czyli rodzicom, dla fatamorgan rozwalających całą kulturowo - obyczajową bazę Zachodu.
Zrewoltowana zachodnia młodzież nie miała wątpliwości, iż kapitalizm, patriarchalizm i cała tradycyjna „nadbudowa” cywilizacji zachodniej są krępującym przeżytkiem i skandaliczną przeszkodą dla postępu, którą usunąć to obowiązek każdego mądrego człowieka. Pewność co do tego panowała po obu stronach Atlantyku. I po obu stronach tegoż oceanu kulturowe, obyczajowe plus instytucjonalne skutki rewolty były podobne. Północnoamerykańska hipisowska „choroba Ery Wodnika” uległa wprawdzie szybszej kompromitacji dzięki zbiorowemu mordowi w wykonaniu bandy „dzieci kwiatów” Charlesa Mansona (rzeź u Polańskiego) i dzięki samobójczym narkotykowym „złotym strzałom” rockowych gwiazd (Jimi Hendrix, Janis Joplin, Jim Morrison), lecz efekt długofalowy ukazuje codziennie Hollywood (bezpruderyjny seks na ekranach) i przemysłowa kariera narkotyków.
Żeby efekt był analogiczny - start do celu musiał być identyczny. I był - zerwano się w USA pod sztandarami antykapitalizmu, antykonsumpcjonizmu, antyfamilizmu, antyklerykalizmu, antypurytanizmu, z godłem stuprocentowej WOLNOŚCI jako absolutem. I ze współczuciem dla tych, którzy rewolucji nie pragną. W książce „Umysł zamknięty” (1987) Allan Bloom pisze: „Studenci amerykańscy tamtych czasów pragnęli być przywódcami rewolucji współczucia. Pogardzali amerykańską klasą średnią, tą stanowiącą większość rzeszą prostaków, która nie chciała ani przywództwa, ani współczucia buntującej się studenterii”. Fakt - „wynalazki” buntowników nie zyskiwały powszechnych braw. Zamiast rodzinnego lub własnego domu - młodzieżowa „komuna” zamiast małżeństwa - „sztafeta”; zamiast służby wojskowej - pacyfizm; zamiast elementarnej choćby autodyscypliny - „poszerzenie świadomości”. Dawne sartrowskie hasło „Zakazuje się zakazywać!” robiło w hipisowskich Stanach nie mniejszą furorę niż w Europie lewicowych kontestatorów. Musiały minąć całe lata, by okazało się, że „wolna miłość” to rozwiązłość, „make love not war” to quasi - prostytucyjność, a „poszerzenie świadomości” to ciężkie narkotykowe uzależnienie milionów szczeniaków i gołowąsów.
Ruch hipisowski zrobił karierę globalną, rozplenił się na wszystkich kontynentach prócz Antarktydy. I wszędzie - po arkadyjskim („dzieciokwietnym”) okresie wzlotu - finałem było bolesne „bum!”. Wszędzie kończyło się zgnilizną. Robert Tekieli (2008): „Przestałem być hipisem, kiedy w Krakowie w latach osiemdziesiątych zobaczyłem co się dzieje w hipisowskim squacie. W opuszczonym budynku byli chłopcy, były dziewczyny. Była wolna miłość, narkotyki, wszystko. Ale któregoś dnia przyszli menele. Chłopcy, w imię pacyfizmu, nie bronili dziewczyn. Były regularnie gwałcone. Sub kultura”. Wedle starej reguły przetrwania („co cię nie zabije, to cię wzmocni”) - subkultura hipisów utwardziła skórę niejednemu.
Dojrzałość - rozumna refleksja - kazała też niejednemu zdumieć się, że był takim idiotą. Ekshipis, dziś wybitny prawicowy publicysta amerykański, Patrick J. O'Rourke (autor świetnych książek dla konserwatystów), przeszedł optymalną ewolucję „fromfool to sage”. Damian Leszczyński (2008): „Wspominając swoją hipisowską i kontrkulturową młodość, O'Rourke pisze jak wesoło bawił się w rewolucję, w walkę z imperializmem i nierównością, dopóki nie zrozumiał jednej prostej rzeczy - a mianowicie, że jego nieprzezwyciężona wrogość wobec kapitalizmu wynikała z wrogości wobec jakiegokolwiek wysiłku, wobec pracy”. Wcześniej czy później - by nie zdechnąć z głodu - trzeba było pójść do pracy. Mnóstwo tych, którzy nie wykorkowali od „koksu”, ścięło włosy i zaczęło się co rano meldować z teczką w biurze. Jednak lokal, do którego wracali, był już inny niż bogobojny dom rodziców. Socjolog Anthony Giddens (2008): „Dziś odczuwamy z całą mocą siłę tej transformacji i wciąż nie umiemy do końca sobie z nią poradzić. Zaliczają się do niej zmiany w obrazie rodziny, zmniejszenie roli małżeństwa, nacisk położony na jakość relacji międzyludzkich (m.in. seksu), masowe zasilenie rynku pracy przez kobiety, niższy przyrost demograficzny i epoka wychuchanych dzieci (...) Wiele spośród jednostkowych i zbiorowych eksperymentów hipisów przyniosło skutki opłakane. Seksualne wynaturzenia przybrały nazwę wolnej miłości. Narkotyki okazały się drogą do zniewoleń (uzależnień), a nie do wyzwolenia ducha (...) Co więcej, uczestnicy tego ruchu zakwestionowali kilka rzeczy, bez których nie może się obyć żadne przyzwoite społeczeństwo. Byli anty biurokratyczni, ale pewien stopień biurokratycznej koordynacji jest niezbędny w złożonym społecznym organizmie, państwo nie może bez biurokracji funkcjonować. Tak jak żadne społeczeństwo nie może działać kierując się tylko tym, do czego ma prawo”.
„Pewien stopień biurokratycznej koordynacji” - czyli reżim, także demokratyczny, żandarmeryjnie realizujący przepisy, które obowiązują daną społeczność. Niemiecki historyk Gótz Aly (członek „pokolenia '68”) mówi to samo co Giddens (2008): - Naszym celem był inny model społeczny, więc zakwestionowaliśmy państwowy monopol siły, a przecież wiadomo, że jeśli ten monopol zostanie nadwerężony, to państwo nie może funkcjonować.
Niefunkcjonowanie państwa, unicestwienie państwa, zawsze było celem anarchistów, którzy mają brodę co najmniej sto lat dłuższą niż „generacja '68”. Zatem to nie buntownicy roku 1968 wymyślili osłabianie państwowych struktur. I tak jest ze wszystkim co przypisuje sobie tamta generacja. To nie oni wymyślili ekologię (prekursorami byli tu rolnicy bawarscy). To nie oni wymyślili feminizm (wcześniej były rozmaite emancypantki, sufrażystki itp.). To nie oni wymyślili „wolną miłość” (powszechna rozwiązłość panowała już w europejskich „szalonych latach 20 - ych”, zaś całkowicie uwalniająca seks pigułka antykoncepcyjna została wynaleziona przed 1968). To nie oni zdekomponowali/zdewastowali rodzinę tradycyjną, tylko totalne uprzemysłowienie świata, które wyciągnęło kobiety z domu do pracy fabrycznej i biurowej. To nie oni wymyślili depenalizację homoseksualizmu (we Francji zadekretował to już cesarz Napoleon Wielki). To nie oni osłabili chrześcijaństwo (tę robotę zaczęła masoneria XVIII wieku i kontynuowała lewica francuska, głównie wolnomularska, przez cały XIX wiek; ksiądz Bernard Podvin, rektor Uniwersytetu Katolickiego w Lille: „- Gdy korzystając z Maja '68 francuska lewica chciała dobić Kościół, reakcją wielu katolików była ucieczka w tradycjonalizm trydencki, który pono daje więcej bezpieczeństwa”, 2008). Et cetera, et cetera. Buntownicy '68 nie wymyślili literalnie niczego. Jednak czy prawdą jest, że nie osiągnęli niczego? Götz Aly:
- Moje pokolenie, zwane „pokoleniem '68”, nie osiągnęło nic. Zupełnie nic.
To nieprawda. „Generacja '68” osiągnęła dużo, wywróciła świat do góry (rozkraczonymi) nogami. Aly zresztą poprawił się szybko: - Nie zdziałaliśmy praktycznie nic dobrego.
O właśnie: nie „nic”, tylko „nic dobrego”. Istotnie bowiem - chociaż osiągnęli dużo, czy osiągnęli coś dobrego? „Rzeczpospolita” zadała (2008) bardzo słuszne pytanie: „Czy jesteśmy od roku 1968 bardziej wolni, i czy na pewno jest to powód do radości?”. Ani do radości, ani do dumy. Pewna liberalizacja obyczajów była na Zachodzie nieuchronna wskutek ciągłego wzrostu dobrobytu, jednak wszystko, czego „pokolenie '68” nie wymyśliło, tylko rozpropagowało ekspansywnie - budzi duży krytycyzm. Czy degrengolada tradycyjnego małżeństwa i tradycyjnej rodziny („wolność od rodziny”), praktyczne unicestwienie tych struktur gwoli ekshibicyjnego uwolnienia seksualności - to jest coś, czym winniśmy się cieszyć? Winniśmy bić brawa daniu fizycznemu wymiarowi człowieka przewagi nad duchem? Mamy się kłaniać bożkom groteskowego kultu wiecznej młodości? Trzeba szanować dzisiejsze bezrygorowe szkolnictwo, które skutkuje globalnym zaniżeniem inteligentności i erudycyjności? Relatywizowanie (miast wpajanie) kanonu wiedzy i kanonu estetyki to właściwa droga? Autodestrukcja jest lepsza niż autorytaryzm? Korynckie libido winno górować nad intymnością? Śmieciowa kontrkultura nad kulturą? Każda głupawa reforma dla reformy - nad tradycją? Awangardowe nygusostwo nad kindersztubą? Trudno sobie dziś wyobrazić, że kiedyś para bez ślubu nie mogła wynająć pokoju hotelowego, lecz równie trudno sobie wyobrazić, że kiedyś uczeń nieumiejący liczyć i czytać nie mógł dostać świadectwa ukończenia szkoły.
W grę wchodzi również niezwykle ważny aspekt ekonomiczny, zatem rodzi się jeszcze jedno pytanie: czy powinniśmy się cieszyć, że Zachód coraz bardziej zmierza ku roli patałacha gospodarczego? Mariusz Adamczyk zebrał (2008) rozliczne tabele wynikowe tyczące PKB pięciu cywilizacji (Chiny, Indie, Islam, Japonia i Zachód), konkludując: „Wielkim przegranym drugiej połowy XX wieku okazuje się Zachód (...) Udział Zachodu w całkowitym światowym PKB spadł do 53% w roku 2005. Dla cywilizacji, która przez tysiąclecie rozwijała się najszybciej ze wszystkich, musi to być szczególnie szokujące (...) Coś zepsuło się dopiero na przełomie lat 60. i 70. Od tamtej pory szybkość rozwoju zaczęła systematycznie spadać i spada do dnia dzisiejszego. Na początku XXI w. Zachód, który jeszcze zaledwie 40 lat wcześniej przodował na świecie, wlecze się w ogonie peletonu. W poszukiwaniu przyczyn hamowania musimy więc szukać wydarzeń, które pod koniec lat 60. ogarnęły cały Zachód i odcisnęły swoje negatywne piętno w kolejnych dekadach. Jak wiadomo - takie zjawisko rzeczywiście miało miejsce”. Po czym wskazał to zjawisko - rewoltę '68, a konkretnie jej ekonomiczne następstwa: „Cywilizacja chrześcijańska przetrwała bez szkody wiele wstrząsów i kryzysów. Nie zaszkodziła jej reformacja, kontrreformacja, oświecenie, liberalizacja i laicyzacja. Nie dała jej rady wielka wojna. Socjalistyczne totalitaryzmy okazały się jedynie przejściowym incydentem bez znaczenia. Zachód został zainfekowany od wewnątrz dopiero przez kontrkulturę, która swoje symboliczne zwycięstwo odniosła w roku 1968 (...) Odczuła to każda sfera życia, również gospodarka”. Lecz buntownicy '68 gwiżdżą na ekonomiczne wskaźniki - wolą fetować swe triumfy „estradowego” rodzaju. „Pokolenie '68” wygrało dubeltowo: ćwierć wieku po swym buncie miało już gdzieniegdzie władzę polityczną (exemplum niemiecka koalicja Zielonych i SPD), a globalnie ma pełną władzę kulturowo - obyczajową, którą sprawuje Salon. Niepotrzebny im nawet marksizm (notabene: nie Marks, lecz goszystowski teoretyk Marcuse był ich pierwszym guru ideologicznym) – stworzyli własny „izm”, zwany „political correctness”. Wydają mnóstwo książek i piszą mnóstwo artykułów wspierających „mitologię ‘68”, mnóstwo tekstów sygnowanych nazwiskami, chociaż – ciekawostka – w 1968 uważali to za przestępstwo (hasło „śmierć autora”), głosząc, że wszelka twórczość winna być dziełem kolektywu. To maoistowskie hasło przypomniała Virginie Linhart, córka szefa grupy francuskich maoistów ‘68, Roberta Linharta, która w swej książce o „generacji ‘68” ośmieliła się też (2008) wytknąć „Majowi ‘68”, że był stymulowany i kierowany przez Żydów. Dzisiaj wiadomo, że głównie przez agentów KGB, a bezpośrednio (na ulicach i przy mównicach) przez dzieciaki z bogatych żydowskich familii, szkolone co roku na wakacyjnych obozach lansujących lewacką ideologię. O tym właśnie pisze bezkompromisowa Linhart, i rzuca nazwiska: Geismar, Weber, Levy, Cohn – Bendit i i. Wzmiankując tekst Virginie Linhart, powołuję się znowu na dziecko buntowników ‘68, i nie jest to przypadek. Panie Linhart i Rohl nie są bowiem wyjątkami – spora grupa dzieciaków tamtej lewackiej młodzieżówki gardzi dzisiaj swymi rodzicami i publicznie tę wzgardę wyraża. We Francji najgłośniejszym takim krytykiem własnych rodzicieli jest modny literat Michel Houllebecq (Magdalena isznika: „Houllebecq znienawidził wyzwolone pokolenie Maja ‘68 i obarczył je wszystkimi winami za nieszczęścia ludzkości, bo jego rodzice jeszcze po trzydziestce uważali się za dzieci kwiaty i postanowili w imię wolności jednostki oddać swoje dziecko na wychowanie do dziadków”, 2008), a w Wielkiej Brytanii równie modny pisarz Martin Amis (syn wściekłego lewaka, Kingsleya Amisa), itd. Równocześnie głośne się stały konwersje lewaków „pokolenia ‘68” – z lewicowości na antylewicowość (w USA dramaturg David Mamet, we Francji pisarz Olivier Rolin i filozof André Glucksmann), tłumaczone przez tych neofitów prawicy faryzeizmem ideologii lewicowej. Większa wszakże grupa „nazwisk” nie zamierza kląć swych ideałów ‘68 – woli je mitologizować.
„Generacja ‘68” wypromowała dużo znanych figur, które ją symbolizują personalnie. Nie jest to może takie proste w USA, bo tam z młodzieżową rewoltą kojarzone są dziś nazwiska przedstawicieli „bitników” („Beat Generation”), czyli pokolenia o włos wcześniejszego, które swym włóczęgowym luzactwem i swą twórczością literacką, swym kontestatorstwem antymieszczańskim i „dragami”, przygotowało eksplozję hipisostwa. John (Jack) Kerouac i Allen Ginsberg. Po nich był tylko Ken Kesey, autor „Lotu nad kukułczym gniazdem”, idol hipisowskiego ruchu Merry Pranksters (Weseli Figlarze), który mówił, że jest „za młody na bitnika, za stary na hipisa”. Tymczasem Europa ma gwiazdy wyrosłe bezpośrednio z 1968 roku. W Niemczech Rudi Dutschke i Joschka Fischer (został ministrem w rządzie koalicyjnym kanclerza Gerharda Schrödera), nie mówiąc już o bandyckich asach grupy terrorystycznej Baader – Meinhof. We Francji Niemiec Daniel Cohn – Bendit (nomen omen), dzisiaj wpływowy deputowany parlamentu UE (to on był w Unii głównym obrońcą Bronisława Geremka, gdy ten wywołał skandal międzynarodowy krzycząc, iż polskie faszystowskie władze – rząd is – u – chcą mu odebrać godność, bo żądają podpisania deklaracji lustracyjnej). W Polsce Adam Michnik, serdeczny przyjaciel Cohn – Bendita, guru priwiślińskiego Salonu. Michnika wszyscy rodacy dobrze znają – jednym jest znany jak zły szeląg, drugim jak złoty rubel. Niemieckiego Francuza zna niewielu Polaków, tedy warto go przedstawić.
Wśród przywódców paryskiego „Maja ‘68” Daniel Cohn – Bendit (angielska ksywa: „Czerwony Danny”, francuska: „Czerwony Dany”) wyrósł na figurę numer 1. Został ikoną europejskiej radykalnej lewicy. Tudzież ikoną anarchistów (należał do kilku ugrupowań anarchistycznych). Tudzież ikoną marihuanistów. Tudzież – o czym wie mało kto – ikoną pedofilów. W latach 70 – ych XX wieku pracował w przedszkolu państwowym i tak to wspominał później: - Mój ciągły flirt z dziećmi szybko przybrał charakter erotyczny. Dzieci rozpinały mi rozporek, by głaskać…
I tak dalej, i tym podobnie. Wywalono go za „perwersję i lubieżność”. Bettina Röhl (2008):
- Prócz uprawiania pedofilii, spacerował po ulicach z psem o imieniu Kałasznikow (…) W 1968 robił dobre „koktajle Mołotowa” i uprawiał rewolucję. Czasami przerywał uliczną manifestację, by odpocząć. Brał wtedy taksówkę i jechał do ulubionego baru, gdzie pił koktajle z tuzami znienawidzonej burżuazji – pracownikami pobliskich kancelarii adwokackich. To była taka fajna rewolucja. Mieszkanie w Paryżu, dom w Toskanii, narty w Szwajcarii, drogie wina i ekskluzywne ubrania. Historia Cohn – Bendita to cała historia tamtej lewicy.
„Czerwony Dany”, gwiazdor „lewicy kawiorowej” oraz „pokolenia ‘68”, prócz psa Kałasznikowa ukochał równie rasowego Adama Michnika: - Dla nas, francuskich studentów z generacji ‘68, Adaś był jednym z nas, człowiekiem lewicy walczącym przeciwko totalitaryzmowi o demokrację. Był tak jak ja intruzem w systemie, który go odrzucił. „Przeciwko totalitaryzmowi o demokrację”! Coś się porobiło z pamięcią „Czerwonego Daniela”, jeśli zapomniał o co w istocie walczyli. Walczyli o trockizm – o trockizację demokracji – czyli na rzecz lewackiego totalitaryzmu. Michnik przyzna później (1988), mówiąc o swym druhu francuskim: - Nie będę ukrywał, że coś mieliśmy wspólnego z trockizmem. Ano mieli. Lecz wróćmy do świeżych wynurzeń Cohn – Bendita na temat jego druha polskiego: - Ostatnio martwię się o mego przyjaciela Adama Michnika. Odnoszę wrażenie, że Adam przeżywa swój dramat Historii. Cierpi z powodu cofania się swego kraju ku mrokom. W dzisiejszej Polsce nie ma już chyba miejsca dla wolnego człowieka, dla intelektualisty. Daniel Cohn – Bendit powiedział to za rządów is – u. Teraz już nie musi się martwić – krótka era mroku minęła, wrócił i rozbłysnął pełnym blaskiem czas władzy Salonu, a guru Michnik jest tak powszechnie wielbiony, że chwalą go nawet publicyści kojarzeni z prawicą (według literata Jerzego Pilcha pewna proza literacka Jarosława Marka Rymkiewicza to „wielka pieśń miłosna o Adamie Michniku”; Piotr Semka rozczula się „chwalebną przeszłością Adama Michnika”, itp.). Zawsze zresztą był przez kogoś chwalony, pewnie dlatego, że zawsze był pryncypialny (publicysta Krzysztof Mętrak w 1971 roku: „Adaś pryncypialny, zacietrzewiony jak dawniej. Tak wyobrażałem sobie komunistyczne doktrynerstwo żydowskie przedwojennych komunistów”).
A loża Michnika, też pryncypialna michnikowszczyzna – sfera przebogata (od „GW” i lewackiej doktryny politycznej, do bluźnierczych napisów na koszulkach i klimatów a la lokal „Le Madame”) – dzierży gigantyczną władzę medialną (opiniotwórczą), analogicznie jak wokół całego globu dzierży ją „generacja ‘68”, by wymienić CNN, TVN, BBC i inne „liberalne” telewizje, bądź francuski „Le Monde”, niemiecki „Der Spiegel” czy nowojorski „NYT”. Dzisiaj tamci luksusowi żule są kastą kulturowych decydentów. Wyzwolili świat od godności, a wmawiają, że przywrócili światu godność, i na tym polega tak skutecznie szerzona przez nich mitologia roku 1968. Spośród głośnych przypadków politycznopoprawnościowego terroru, który sprawuje „generacja ‘68”, warto wymienić casus Ewy Herman, prezenterki telewizyjnej i publicystki (autorki „Das Eva Prinzip”, 2006). Tę Niemkę wywalono z pracy (2007), bo apelowała, by „przywrócić macierzyństwu rangę, którą miało zanim Niemcy pozbyły się takich wartości jak szacunek dla rodziny i pokoleniowa solidarność”. Herman krytykowała również wojujący feminizm jako „fatalny efekt rewolucji obyczajowej ‘68”, pisząc: „Walka o wizerunek kobiety doprowadziła do jednoznacznego zwycięstwa feministek, którym udało się przeforsować nowy wzór kobiety – niezależnej, ale i niekobiecej”. Została za to rozszarpana. Olga Doleśniak (2007): „Wojujący sztab roku 1968 najwidoczniej poczuł się urażony krytyką wymierzoną we wszystkie tzw. Osiągnięcia rewolucji obyczajowej. Herman złamała tabu – bez ogródek przeciwstawiła się dyktatowi antyrodzinnej propagandy feministycznej, z jej głównym hasłem «samorealizacji»„. Świeżym „newsem” dotyczącym „pokolenia ‘68” jest afera, która eksplodowała niedawno (sierpień 2008) u Włochów. Stowarzyszenie Ofiar Czerwonych Brygad (134 zabitych, ponad 2 tys. Okaleczonych) zaalarmowało Ministerstwo Kultury, że na festiwalu filmowym w Locarno Italię będzie reprezentował film „Słońce przyszłości”, gloryfikujący zbrodniczą „generację ‘68”. Minister Sandro Bondi kazał sobie wyświetlić to dzieło i ryknął wściekle. Skandalem, szeroko komentowanym przez europejskie media, był fakt, iż lewacki film (reżyser Gianfranco Pannone) otrzymał gigantyczne, choć ciche, dofinansowanie ze strony ministerstwa. Kiedy? Rok wcześniej (2007), za premiera Romano Prodiego (długoletniego agenta KGB), którego rząd pełen był dawnych aktywistów’68. O skandal związany ze „Słońcem przyszłości” Bartłomiej Radziejewski spytał polską tłumaczkę książki Bettiny Röhl „Zabawa w komunizm”, Ewę Stefańską, by usłyszeć (2008):
- Dofinansowali film pewnie urzędnicy ministerstwa stanowiący ekspozyturę generacji ‘68. Ta generacja, z nielicznymi wyjątkami, nigdy nie potępiła lewackiego terroryzmu. Dla nich bandyci z Czerwonych Brygad to bohaterowie, męczennicy, ofiary opresyjnego systemu kapitalistycznego. Nigdy nie porzucili swojej chorej fascynacji ideologią Mao, Lenina czy Marksa (…) Sentymenty do lewackiego terroryzmu pojawiły się wcześniej również w innych krajach, na przykład w Niemczech, i nie była to reakcja spontaniczna. Taka postawa została wypracowana przez lata. Sowieckie służby, posługujące się wywiadem enerdowskim, uczyniły bardzo dużo, by przygotować społeczeństwo do zaakceptowania nawet tak absurdalnych postaw wobec własnego państwa, jakie prezentowała RAF – Frakcja Czerwonej Armii (…) To efekt propagandy głoszonej przez wpływową generację ‘68. Głos takich osób, jak Joschka Fischer, Daniel Cohn – Bendit czy Gunter Grass, jest słuchany na całym świecie z uwagą, która wielu nie pozwala zastanowić się nad tym, jak wielkie brednie czasami ci ludzie wygadują (…) Wystarczy prześledzić historię pisma „Konkret”, na którym wychowała się część obecnych niemieckich elit…
Tu reporter zadał kolejne pytanie:
- Czy i w Polsce są ludzie ciepło mówiący o terrorystach?
Odpowiedź brzmiała:- Pewnie należałoby się pochylić nad poglądami ludzi związanych z „Krytyką Polityczną”. Zwykle traktuje się ich jako lewicę z ludzką twarzą, z którą dialog jest dopuszczalny ze względu na brak ich komunistycznej przeszłości. Moim zdaniem niesłusznie. Moim zdaniem KGB był królem mitotwórców, a jego następczyni, FSB, nie chce być gorsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz