Dramat współczesnej kobiety
Aktualizacja: 2014-03-7 9:32 pm
Jeśli pragniecie ocenić współczesne społeczeństwo pod względem zwykłej ludzkiej szczęśliwości – przyjrzyjcie się twarzom kobiet. Kobieta jest znacznie wrażliwsza od mężczyzny na sprawy ducha; i wszystko co odczuwa lub kim jest, wypisane jest po dwudziestym piątym, trzydziestym roku życia na jej twarzy.
Czego pragną kobiety?
Jesteśmy jednak obecnie do tego stopnia zaabsorbowani modą, iż rzadko dostrzegamy, w jaki sposób stan duszy współczesnej kobiety znajduje wyraz w jej oczach i obliczu. Przeoczamy przez to fakt, że większość amerykańskich kobiet, zarówno tych wyemancypowanych, jak i piękności ze sprzedawanych w milionowych nakładach powieści, płacze co noc przed zaśnięciem albo też nieustannie daje wyraz swemu rozgoryczeniu i frustracji.
Natura kobiety jest przedmiotem rozważań filozoficznych i duchowych. By jednak dowiedzieć się, w jakim celu została ona stworzona, nie potrzeba sondaży przeprowadzonych przez Instytut Gallupa. W istocie nie byłyby nam one nawet w tym zbyt pomocne. Kobiety, podobnie jak wszystkie istoty ludzkie, stworzone zostały dla Boga, zarówno w tym życiu, jak i w wieczności. Szczególne ich powołanie polega jednak na tym, by kochać i służyć, by kochać Boga i służyć Mu zazwyczaj w innym człowieku. Można powiedzieć, że kluczem do zrozumienia natury każdej kobiety – oraz jej szczęścia czy tragedii – jest odkrycie, kogo ona kocha. Tymczasem mężczyzna, pomimo iż posiada to samo ostateczne przeznaczenie, często potrafi zakochać się w jachcie, samochodzie czy korporacji.
Rozważając kwestię uczuć kobiety, powiedzieć trzeba, że może być szczęśliwą jedynie wówczas, gdy te uczucia będą właściwie ukierunkowane i odwzajemnione. Właściwe ukierunkowanie oznacza, że głównym podmiotem jej miłości powinien być Bóg. Zaś wszystkie inne osoby, które obdarzy ona swą miłością, winy być przez nią kochane w Chrystusie. Jeśli przyjrzymy się sytuacji współczesnej kobiety w tym właśnie świetle, zrozumiemy, iż społeczeństwo nasze zdradziło ją na każdej płaszczyźnie.
Tragedia zmarnowanej ofiary
Dramat dojrzałej, współczesnej kobiety, posiadającej dorosłe już dzieci, jest dramatem zmarnowanej ofiary. W planie Bożym małżeństwo jest dla większości kobiet drogą do uświęcenia, ołtarzem dla składania każdego dnia ofiar miłości i poświęcenia.
Do tego stopnia pomaga ono w wykorzenianiu egoizmu, że nawet obecnie rzadkością jest widok kobiety samolubnej, chyba że stosując antykoncepcję odmówiła ona zgody na przyjęcie potomstwa, będącego naturalnym owocem małżeństwa. Macierzyństwo automatycznie przydaje kobiecie godności i dostojeństwa, które wzrastają wraz ze zwiększaniem się liczebności rodziny oraz ilości podejmowanych ofiar.
Normalna kobieta, chrześcijanka czy poganka, troszczy się przede wszystkim o swe dzieci, dając im pierwszeństwo przed sobą. Zapewnia im porządne ubrania, sama zadowalając się byle czym, umożliwia im edukację, wyrzekając się nowych mebli czy perfum. Normalna kobieta nie zauważa nawet swych poświęceń, ponieważ kocha swe dzieci i ma świadomość jak bardzo one jej potrzebują. Wszystko to należy do Bożego planu i stanowi preludium do wiecznego szczęścia. Jest niejako dla życia duchowego etapem czyśćcowym, stanowiącym przygotowanie do radości ze zjednoczenia z Bogiem. Chrześcijańska kobieta, kochając swego męża oraz dzieci, powinna nieustannie rozwijać w sobie tęsknotę za tym, co współczesna psychologia określa okresem “pustego gniazda”, kiedy dzieci ostatecznie opuszczają dom, udając się na studia lub zakładając własne rodziny. Powinna za nim tęsknić, ponieważ mogąc poświęcić więcej czasu na osobistą modlitwę, będzie wówczas skuteczniej mogła wyzbyć się miłości własnej i poczynić postęp w życiu duchowym. Powinna być już dostatecznie dojrzała duchowo, by postrzegać minione wyrzeczenia jako drobnostki i mieć nadzieję, że będzie mogła wkrótce prowadzić życie bardziej skromne, proste i kontemplacyjne, niż to było możliwe w otoczeniu dorastających dzieci. Podobnie jak święte królowe, powinna planować zawczasu posługi, jakie będzie mogła świadczyć chorym lub potrzebującym, gdy ręce jej będą już mogły okazać miłość najmniejszym z umiłowanych przez Chrystusa.
Okrutne kłamstwa na temat kobiet
Tragedia kobiet w średnim wieku, którym Bóg dał ten czas właśnie dla ich uświęcenia, staje się dla nas oczywista, jeśli przysłuchamy się pierwszemu lepszemu konkursowi radiowemu, w którym odsłaniają one kulisy swego prywatnego życia. Audycje te są wyjątkowo odrażające i wulgarne, słuchając ich nie sposób jednak nie zauważyć, że dramat ten dotyka również pozornie bardziej kulturalne mieszkanki dzielnic podmiejskich, które marnują ostatnie lata swego życia na brydża, podróże oraz plotki. Wszyscy wydają się współpracować, by minione lata wyrzeczeń nie przyniosły oczekiwanych przez Boga owoców.
“Teraz wreszcie możecie mieć nowy samochód, wybrać się na Bermudy, mieć elegancką fryzurę, najnowszą zmywarkę i modne ciuchy” – krzyczą reklamy, którym dzielnie sekunduje opinia publiczna. W rzeczywistości przekaz ten oznacza: “Teraz, gdy choć w pewnym stopniu zdołałaś wyzbyć się miłości własnej, możesz nauczyć się znów kochać jedynie samą siebie, tak że ostatecznie stracisz swą duszę. A jeśli jej nawet nie stracisz, będziesz musiała przejść oczyszczenie jeszcze raz, i to w sposób znacznie bardziej bolesny – w czyśćcu”.
Mężowie ze swej strony powiększają jedynie tę tragedię, choć z różnych powodów. Zgodnie z wypaczoną ideą miłości małżeńskiej (więcej na ten temat napiszemy dalej), uważa się obecnie, że kobieta musi podtrzymywać miłość swego męża poprzez atrakcyjność fizyczną. Jakże okrutna jest droga świata w porównaniu do drogi Bożej! W Bożym planie mężczyzna i jego żona przed osiągnięciem wieku średniego wzrastają w duchowej jedności do tego stopnia, że najpiękniejsza nawet osiemnastoletnia sekretarka, pomimo całego swego czaru, nie będzie zdolna zdobyć zainteresowania męża.
Ponadto, zgodnie z filozofią tego świata, miłość nigdy się nie pogłębia – jest zawsze powierzchowna i fizyczna. Skazuje to na tortury kobiety usiłujące rozpaczliwie i bez powodzenia zachować młodzieńczą figurę wyglądając w wyniku tych zabiegów coraz bardziej żałośnie. Zawsze muszą stosować jakąś dietę, podczas gdy w istocie powinny pościć, usiłując zbliżyć się do ideału świętości. Ponieważ nie akceptują cierpienia, dlatego cierpią podwójnie. Stają się nieskończenie bardziej samotne, odwracając się od samotności. Diabeł jest okrutnym panem.
Dramat połowicznej ofiary
Dramat połowicznej ofiary dotyczy niezamężnych kobiet, które nie są zakonnicami. Być może najlepszym sposobem na zrozumienie ich losu jest spojrzenie na to zagadnienie z perspektywy historycznej. Stan wolny – mówiąc ściśle – jest nienaturalny. Jest tolerowany i dopuszczany jedynie w kontekście chrześcijańskim, w którym może mu zostać nadana rola nadprzyrodzona. Społeczeństwa pogańskie nigdy nie tolerowały bezżeństwa kobiet (poza wyjątkami), popychając je ku konkubinatowi lub prostytucji.
Jednym z najdonioślejszych społecznych skutków chrześcijaństwa był fakt, iż nadało ono niezamężnym kobietom osobny status oraz funkcję. Mogły one stać się “oblubienicami Chrystusa”, kobietami, które były zbyt niecierpliwe, by dochodzić do miłości Bożej poprzez pośrednictwo człowieka i wybierały bezpośrednią drogę natychmiastowego i całkowitego ofiarowania się Stwórcy: albo w życiu pozbawionym wszystkiego – poza tym co niezbędne do kontemplacji, albo w ramach zgromadzenia zakonnego oddanego dziełom miłosierdzia. Jako oblubienice Chrystusa kobiety te były w stanie kochać w sposób najpełniejszy i miłość ich wypełniała całą Europę w służbie ubogich i chorych, bezdomnych, trędowatych i prostaczków. Oblicza ich cechowała radość i spokój, a ludzie mówili o nich, jak to czynią do dziś:
“Nigdy nie wiadomo, ile lat ma zakonnica – one zawsze wyglądają młodo”.
Reformacja protestancka zniszczyła życie zakonne, w niektórych krajach całkowicie, w innych zaś częściowo. Protestantyzm nie był jednak w stanie wymazać z pamięci prawa do nie wchodzenia w związek małżeński, ani ideału służby w dziełach miłosierdzia. Ostatnich kilka stuleci było świadkami postępującej deprecjacji statusu niezamężnej kobiety, w miarę jak odchodziła ona stopniowo od swej roli oblubienicy Chrystusa.
Do dziś pozostał nam z tego okresu relikt w postaci określenia “stara panna“, który kojarzony jest nierozerwalnie ze szlachetną filantropią. Nazwy potoczne mają w sobie z reguły coś z prawdy, nawet jeśli jest to prawda okrutna. Nikt nigdy nie nazywał zakonnicy “starą panną“. To żyjące w świecie “stare panny” były zgorzkniałe, ponieważ nie mogły kochać w pełni i ofiarować się w sposób całkowity.
Obecnie wydaje się, iż owo połowiczne wyrzeczenie przestaje już kobiety satysfakcjonować. Nauczycielki, pielęgniarki i pracownice socjalne, poza wyjątkowymi sytuacjami, nie kierujące się miłością Chrystusową, mają dość połowicznych ofiar oraz prowadzenia samotnego choć użytecznego życia. I zaczynają koncentrować się na sobie. Domagają się więcej pieniędzy, nie zdając sobie sprawy z faktu, iż ich frustracja ma całkowicie inne źródło i że od poczucia rozczarowania uciekają w ruinę moralną.
Kobiety wybierające karierę
Inne zagadnienie stanowi problem kobiet wybierających karierę zawodową, co jest pośrednim skutkiem emancypacji. Nie analizując szczegółowo genezy tego zjawiska, przyjrzyjmy się bliżej ich obecnemu położeniu. Nie ulega dyskusji, że kobieta robiąca karierę zawodową nie może być szczęśliwa. Może jednak odczuwać częściowe spełnienie, gdy dzięki tej pracy pomóc może wiekowej matce lub bratu przygotowującemu się do kapłaństwa, albo gdy pracuje jedynie chwilowo i uważa to za coś ekscytującego. Powód tego jest bardzo prosty. Wystarczy zadać sobie pytanie: kogo kocha kobieta poświęcająca się karierze zawodowej?
Ze swej natury musi ona kochać kogoś całą swą istotą. Nie kocha ona Boga, a przynajmniej nie kocha Go dostatecznie. Jest to oczywiste z samej definicji. Zazwyczaj próbuje sił w biznesie, przyjmuje posadę państwową, oddaje się sztuce – innymi słowy podejmuje jakiś rodzaj działalności świeckiej. Wyklucza w ten sposób motyw nadprzyrodzony – nie uznaje więc Boga za Pana swego życia. Większość robiących karierę kobiet usiłuje postępować wbrew swej naturze. Udają one, że potrafią upodobnić się do mężczyzn, postępować rzeczowo i obiektywnie, że są zadowolone ze swego losu. Jeśli wikłają się w romanse, usiłują nadać im pozory doraźnego związku, sprawiając wrażenie, że nie angażują się uczuciowo.
Im bardziej błyskotliwa jest ich kariera (w oczach świata), tym większą wykazują skłonność do zaburzeń emocjonalnych i ulegania neurozom. Istnieje też cała rzesza pracujących zawodowo kobiet, które kochają się w swych szefach, świadomie lub nieświadomie, angażujących się niekiedy w niemoralne związki i rozbijających własne rodziny.
Kobieta nie jest w stanie poświęcić się całkowicie Amalganted Pickle Company czy National Horseshoes Inc., nie angażując się równocześnie osobiście. Biznes wykorzystuje ten fakt, ponieważ w interesie firmy leży posiadanie w pełni oddanych pracownic, a jeśli często trzeba nakłaniać je do pozostawania w pracy po godzinach, dobrze jest mieć przystojnego kadrowego. Dotyczy to zwłaszcza sekretarek, które trafnie określa się niekiedy mianem “biurowych żon”. W dziesiątkach tysięcy biur na terenie całego kraju “ważny pan Jones” opuszcza biuro wcześnie, udając się na partię golfa, a później na drinka i obiad, podczas gdy “Mary Jane Smith” pracuje do ósmej wieczór, porządkując korespondencję. Często sama nie wie, dlaczego tak postępuje, zaś “pan Jones” jest najczęściej wystarczająco tępy, by przyjąć jej ofiarę, nie zastanawiając się nad skutkami, jakie to ma dla jej prywatnego życia.
Jedynym sposobem, by pragnąca zrobić karierę kobieta mogła ustrzec się przed zaburzeniami emocjonalnymi, jest w tej sytuacji skierowanie całej jej miłości na kogoś, kogo interesy są tożsame z jej własnymi interesami, to jest na nią samą. Nie trzeba dodawać, że musi to ostatecznie doprowadzić do katastrofy, daje jednak złudną nadzieję, że nie zostanie się zranionym przez innych (osoba, którą się kocha, zawsze może nas zranić).
Skoro jednak robiąca karierę zawodową kobieta “uwalnia się” od tego niebezpieczeństwa, skierowując swą miłość na siebie samą, staje się istotą bezwzględną, napełniającą lękiem całe swe otoczenie. W przeciwieństwie do niej uganiający się za pieniędzmi czy władzą mężczyzna potrafi być niekiedy ciepły i ludzki. Nie trzeba dodawać, że kobieta taka znajduje się w znacznie poważniejszym niebezpieczeństwie duchowym niż sekretarka, na której ktoś się wyżywa czy buchalterka, która potajemnie kocha się w głównym księgowym.
Świecki apostoł
Samotna kobieta musi na powrót zwrócić się ku Chrystusowi, ofiarując Mu całą swą miłość i przywiązanie. Łatwo jest powiedzieć, że powinna wyjść za mąż lub wstąpić do zakonu. Często nie jest to jednak możliwe.
Wyjściem nie jest również kontynuowanie świeckiego trybu życia i równoczesne odprawianie nowenn na wzór zakonnic. Obecnie najlepszym rozwiązaniem problemu samotnych kobiet wydaje się być świecki apostolat, jakiś rodzaj Akcji Katolickiej, który pozwala skoncentrować życie na Chrystusie i zarazem odegrać bardzo ważną rolę we współczesnym świecie. Gdziekolwiek dziewczęta zwróciły się ku jakiejś poważnej formie apostolatu, widoczne u nich wcześniej oznaki frustracji, neurozy, osamotnienia i zagubienia, zaczęły zanikać. Życie nie wydaje się im już tak trudne. Ścieżki Pańskie są łatwe i dostępne dla każdego.
Dramat powierzchownego związku
Poszukując źródła tragedii współczesnych zamężnych kobiet, nietrudno jest odkryć, że jest nim błąd co do natury ludzkiej miłości. Kościół uczy nas, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Współczesny świat to neguje, twierdząc, iż stworzeni zostaliśmy na obraz i podobieństwo zwierząt. Związek kobiety i mężczyzny w małżeństwie – uczy Kościół – stanowi odzwierciedlenie związku Chrystusa i Jego Kościoła. I może być zrozumiały jedynie w tym świetle. Jest to związek duchowy, którego wyraz stanowi zjednoczenie ciał.
Świat natomiast przekonuje nas, iż zjednoczenie mężczyzny i kobiety w małżeństwie przypomina gody zwierząt, różniąc się od nich jedynie tym, iż towarzyszy mu pewna doza uczuciowości i świadomości, jako że rodzaj ludzki stanowi wyższy rodzaj zwierząt. Tak więc świat przygotowuje młodych ludzi do małżeństwa, nauczając ich “filozofii świata” i technik miłości fizycznej (wyposażając ich w środki antykoncepcyjne), przez co zawierają oni związki fizycznie dojrzali, lecz duchowo zupełnie infantylni. W miarę jak relacje małżeńskie stają się (w sposób nieunikniony) stopniowo coraz bardziej złożone i wymagające, wydawcy zarzucają rynek górą publikacji zawierających instrukcje dotyczące urozmaicenia życia seksualnego.
Doprowadza to zranionych małżonków na kozetkę psychologów i do spraw rozwodowych. W rzeczywistości nie ma czegoś takiego, jak niezgodność charakterów. Problemem jest brak duchowej harmonii, za którą kryje się brak rozwoju duchowego lub całkowity zanik życia nadprzyrodzonego. Czyż w takich warunkach małżeństwo mogłoby przetrwać?
Powróćmy jednak do zamężnej kobiety. Ze swej natury musi ona kochać kogoś całą swą istotą. Kogo więc kocha? Powinna, oczywiście, kochać Boga oraz swego męża, jako pośrednika pomiędzy nią a Chrystusem. Jednak w większości przypadków wcale tak nie jest.
Kobieta posiada naturalną skłonność do kochania swego męża, jak gdyby był on Bogiem, jej prawdziwym celem ostatecznym. Potrzeba kochania i ofiarowania się w całości należy do jej natury. Prowadzić to jednak może również do katastrofy: jeśli mąż staje się jej bogiem, zaczyna mu być ona podporządkowana w sposób nieuchronnie prowadzący do tragedii. Postępowanie męża staje się dla niej normą moralną: dobre jest to, co mu sprawia przyjemność, a złe to, co mu się nie podoba, podczas gdy zgodnie z Bożym planem ma być ona członkiem rodziny, który przestrzega i przekazuje normy moralne otrzymane od Boga. Kiedy całe doczesne szczęście kobiety zależy od męża, on zaś jest częstokroć dość marnym wzorem do naśladowania, staje się zazdrosna i stopniowo zaczyna wymagać od niego więcej uwagi i czasu, niż jest skłonny jej poświęcić. Ostatecznie mąż nie będzie już w stanie znieść tego nienaturalnego kultu, któremu towarzyszą zazwyczaj łzy i wybuchy emocji, kobieta zaś doprowadzona zostanie na skraj załamania nerwowego. Może ona wówczas odkryć, iż jej mąż jest w istocie glinianym bożkiem i wskutek tego rozczarowania może go znienawidzić.
Jeśli kobieta nie kocha nade wszystko Boga i nie ma “kultu” swego męża – boga, to zawsze istnieje niebezpieczeństwo, iż przesadnie przywiąże się do swoich dzieci. Pod płaszczykiem matczynej troskliwości mnóstwo kobiet poszukuje w swych dzieciach samozadowolenia, uzależniając od siebie synów i okradając córki z ich własnego życia. Przykłady tego znaleźć możemy praktycznie wszędzie.
Może się również zdarzyć, że zamężne kobiety, podobnie jak kobiety samotne, zwrócą swą miłość ku sobie samym. Wszelka miłość sprowadza się ostatecznie albo do miłości własnej albo do umiłowania Boga. Ci jednak, którzy kochają kogoś innego poza sobą, nie są jeszcze bezwzględnymi egoistami, nawet jeśli ich miłość do Boga pozostaje bardzo niedoskonała. Zdecydowana, świadoma miłość własna, jak u świeżo poślubionej żony, która kocha się w strojach i nie chce mieć dzieci, oznacza poczynienie ostatecznego wyboru na samym progu życia – wyboru pomiędzy Bogiem a sobą samą.
Poniżanie kobiet u pogan i współcześnie
Cechą charakterystyczną cywilizacji pogańskich było nieodmiennie poniżanie kobiety. Zarówno w cywilizowanych Atenach, hinduistycznych Indiach czy we współczesnych Chinach na próżno doszukiwać się można szacunku dla kobiet, jaki cechuje chrześcijańskie społeczeństwo Zachodu. Poniżanie to może przyjmować dwie formy: kobiety redukowane są do roli niewolnic oraz stają się obiektami służącymi do zaspakajania przyjemności. Społeczeństwo nasze wielkimi krokami powraca do pogaństwa, przywracając obie te formy upodlenia kobiety.
Ostatecznym rezultatem ruchu emancypacyjnego stało się niewolnictwo kobiet. Tysiące z nich, pracujących w biurach i fabrykach, których każdy gest ujęty jest regulaminem, stały się uprzedmiotowione, tworzą prawdziwe armie niewolnic, na których budowana jest nowa pogańska cywilizacja. Nie wszyscy to dostrzegają, gdyż chwilowo przynajmniej zachęcamy nasze nowe niewolnice, by ubierały się jak “gwiazdy” Hollywood i zaspakajamy ich głód życia jego namiastką w postaci filmów, telewizji i romansideł. Płacimy im nawet dobrze, jednak już ćwierć wieku temu Belloc przypominał nam, że niewolnictwo jest nadal niewolnictwem, nawet jeśli jest dobrze opłacane – i łagodzone telewizją oraz deserami czekoladowymi.
Upadek moralny w połączeniu z plagą rozwodów, kontrolą urodzeń oraz innymi “zdobyczami cywilizacji” zredukowały status kobiety do rangi para-prostytucji. Tą właśnie postchrześcijańską atmosferą oddychają obecnie kobiety, począwszy od wieku dojrzewania. Praca na rzecz prawdziwej emancypacji, którą przyniósł im Chrystus, będzie dla nich jak rozpoczynanie wszystkiego od początku. Nie mogą już zadowalać się resztkami godności, stanowiącymi pozostałość po cywilizacji chrześcijańskiej. Będą musiały wytyczyć całkowicie nową drogę – jak św. Agata i św. Agnieszka.
Nie może to być jednak droga identyczna, ponieważ wspomniane święte były samotnymi męczennicami, przeciwstawiającymi się woli swych ziemskich rodziców i pogańskiego społeczeństwa.
Współczesne katolickie dziewczęta mają sposobność do łączenia się z innymi w świeckim apostolacie, nie tyle po to, by opierać się władzy i ponosić śmierć, lecz by wykorzystać pozostałą jeszcze wolność do niesienia Chrystusa, czystości i szczęścia młodszemu pokoleniu, któremu rodzice nie uznali za stosowne przekazać nawet szczątkowej formy chrześcijaństwa. Podobnie jednak jak męczennice pierwszych wieków, i one mogą I zostać odrzucone przez swych pogrążonych w materializmie rodziców.
Nie mniej miłości, ale więcej
Istnieje tylko jedno lekarstwo na tragedię kobiet, która czyni dzisiejsze społeczeństwo dosłownie doliną łez: jest nim właściwe ukierunkowanie i postęp w miłości. Przygnębieniem napełniają pseudo-rozwiązania podsuwane przez kolorowe magazyny kobietom. których problemy widzą często bardzo wyraźnie i których nieszczęście z pewnością nie uchodzi ich uwadze. Czyż mogą one sugerować rozwiązania inne niż powierzchowne? Czyż mogą proponować coś poza tym, co mogłoby złagodzić ich ból? Brydż nie jest żadnym lekarstwem, nie jest kluczem do szczęścia. Nie da go również nowa sukienka, romans, rejs czy dobra książka.
W przeciwieństwie do obojętnych mężów, Chrystus przyjmuje z radością miłość oraz całkowite oddanie – i wynagradza je tysiąckrotnie. W przeciwieństwie do dzieci, zawsze oczekuje On czułości z naszej strony. W przeciwieństwie do świata, przebacza nam, niezależnie od tego, jak nisko upadliśmy. Może uzdrowić nieczystego, podobnie jak skierował na drogę cnoty kobietę pochwyconą na cudzołóstwie.
Zasadnicze znaczenie ma tu fakt, iż kobieta musi kochać w sposób całkowity i że istnieje tylko jedna Osoba, którą może ona obdarzyć miłością w sposób bezpieczny i dający jej satysfakcję. To Jezus Chrystus. A im bardziej nieuporządkowane są jej obecne miłości, tym bardziej pełne będzie musiało być nawrócenie do miłości Chrystusa. Poza Chrystusem nie ma lekarstwa na dramat współczesnej kobiety. A skoro tylko miłość jej zostanie ukierunkowana na Niego, wszelkie relacje między ludzkie zostaną automatycznie uzdrowione i umocnione.
Carol Jackson
Zawsze wierni, nr. 1 (179) 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz