Jan Kulczyk po raz pierwszy otrzymał tytuł najbogatszego Polaka w 2002 roku. Niedługo później jego nazwisko zaczęło pojawiać się w kontekście powiązań ze światem polityki. A konkretnie z tzw. Aferą Orlenu. Kulisy afery opisał w swojej książce "Czas gniewu" Robert Krasowski. Przypominamy jej fragmenty.
"Wbrew nazwie w tej aferze chodziło głównie o Rafinerię Gdańską, zwaną dzisiaj Lotosem. Wielkie przedsiębiorstwo, drugą firmę paliwową w Polsce. Od kilku lat Skarb Państwa chciał Rafinerię sprzedać, ale chętni byli tylko Rosjanie. Dla rządu Buzka było to nie do przyjęcia, uzależnienie Polski od rosyjskiej energii i tak już było stanowczo za duże. I wtedy do gry wkroczył Jan Kulczyk, najbogatszy polski biznesmen. Nie mogąc się porozumieć z prawicą, zastukał do drzwi nowej ekipy. Jeszcze przed wyborami zaproponował lewicy sprzedaż Rafinerii rosyjskiemu Łukoilowi. Aby uniknąć politycznej awantury, operację miał przeprowadzić Orlen, największa polska firma, w której państwo miało 30 procent udziałów, zaś Kulczyk miał kilka. Orlen miał kupić Rafinerię, a potem ją sprzedać Rosjanom. Przy takim scenariuszu rząd mógł udawać, że nie jest stroną transakcji, że decyzję podjęła prywatna spółka, w której państwo ma tylko mniejszościowe udziały.
Aresztowanie prezesa Orlenu. UOP w garniturach
Lewica plan Kulczyka poparła i natychmiast po zdobyciu władzy zaczęła go wdrażać. Aby przeprowadzić transakcję, Kulczyk domagał się pomocy w przejęciu kontroli nad Orlenem. Jego prezesem był człowiek pochodzący z prawicowego rozdania. Kulczyk go osaczał, naciskał, straszył, ale bez skutku, stary prezes twardo odmawiał odejścia. Niewiele pomogło poparcie lewicy, Skarb Państwa miał zbyt mało udziałów, by móc go skutecznie odwołać. Więc Kulczyk o pomoc poprosił premiera, a Miller problem rozwiązał siłowo. Wezwał ministrów sprawiedliwości oraz służb specjalnych i wspólnie ustalili, że prezes zostanie aresztowany. Znaleziono pretekst - doprowadzenie do prokuratury, aby tam złożył zeznania w pomniejszej sprawie. Funkcjonariusze UOP dostali polecenie ubrania się w garnitury, bo - jak usłyszeli - będzie telewizja. Po kilku godzinach spędzonych w prokuraturze prezes spokojnie wrócił do domu, ale media pokazały sceny z aresztowania. Zrobił się wielki skandal, więc następnego dnia rada nadzorcza Orlenu mianowała nowego prezesa. Osobę wskazaną przez Kulczyka.
Pozycja tego biznesmena była niezwykła. W chwili aresztowania prezesa Orlenu siedział w gabinecie premiera. Tydzień później została zwołana Rada Gabinetowa, w czasie której prezydent i rząd omówili plan sprzedaży Rafinerii Rosjanom. Niedługo potem Kulczyk postanowił przejąć kontrolę nad radą nadzorczą Orlenu (...). I być może sam by wybrał radę nadzorczą, gdyby nie wybuch wojny z ministrem skarbu. Bo Kaczmarek nie wytrzymał, postawił stanowcze weto. Oświadczył, że tak drobny udziałowiec nie może wybrać całej rady nadzorczej. Sprzeciw Kaczmarka wywołał kryzys o zdumiewającej skali. W środku nocy w gabinecie premiera spotkali się Kulczyk, prezydent i premier, aby ustalić skład rady nadzorczej. Jeden raz prezydent pojawił się w Kancelarii Premiera. Po to, aby bronić interesów Kulczyka. Bronić przed Kaczmarkiem, od dawna oponentem Kulczyka, którego powołanie na ministra skarbu Kwaśniewski twardo wetował. To był jedyny poważny konflikt w trakcie tworzenia rządu. Ale Miller się wtedy uparł, więc Kaczmarek został ministrem. Co wprowadziło dziwne pęknięcie w relacjach Kulczyk-lewica. Prezydentostentacyjnie mu sprzyjał, premier przynajmniej udawał życzliwość, natomiast minister skarbu prowadził z nim wojnę. Ich konflikt miał swoje korzenie w latach 90., kiedy się starli w sprawie prywatyzacji browarów. Potem coraz częściej wpadali na siebie, aby w 2002 roku stanąć do wojny totalnej. Kaczmarek zablokował wielki projekt Kulczyka dotyczący prywatyzacji sektora energetycznego, czyli grupy G-8. Teraz chciał mu przeszkodzić w jego paliwowych marzeniach.
Miliard dolarów premii
Jednak tym razem Kaczmarek przegrywał. Ruszyły ostatnie przygotowania do sprzedaży Rafinerii. Ich kulisy nie do końca są jasne. Zmieniały się szczegóły planu. Orlen przestawał być głównym pośrednikiem w transakcji, ważniejszy stawał się Kulczyk oraz brytyjska firma, którą sobie wybrał za partnera. Dla władzy był to wariant bezpieczniejszy, minimalizował jej winę za sprzedaż Rosjanom, odium w całości spadało na Kulczyka. Również dla Kulczyka to było korzystne, bo wraz ze wzrostem jego pozycji rosły jego zyski. Ale z punktu widzenia interesów państwa rachunek wyglądał odwrotnie.
Doradca ekonomiczny prezydenta, Witold Orłowski, w analizie dla swojego szefa pisał, że udział Kulczyka w transakcji jest dla państwa podwójnie szkodliwy. Po pierwsze, jako pośrednik Kulczyk niepotrzebnie dostaje gigantyczną premię - około miliarda dolarów - którą państwo w przypadku sprzedaży bezpośredniej wzięłoby w całości dla siebie. Po drugie, państwo podejmuje "decyzję w ciemno", korzystając z pośrednika, traci kontrolę nad tym, kto będzie docelowym właścicielem rynku paliw w Polsce.
Te przestrogi zostały zlekceważone. Kulczyk był o krok o sukcesu, gdy znowu zaatakował Kaczmarek. W ostatniej chwili minister zablokował sprzedaż Rafinerii. Zaproponował bezpośrednią sprzedaż Rosjanom, z pominięciem zarówno Orlenu, jak też Kulczyka oraz jego prowizji. Kwaśniewski i Miller natychmiast stanęli po stronie Kulczyka, Kaczmarek został zdymisjonowany, a szef Nafty Polskiej, czyli właściciel Rafinerii, dostał polecenie jej szybkiej sprzedaży. Jednak powiązany z Kaczmarkiem prezes Nafty odmówił wykonania decyzji. Zaczęła się wielka wojna lobbystycznych koterii.
Kulczyk spotyka Ałganowa
Trzy dni po zablokowaniu transakcji Kulczyk spotkał się w Wiedniu z przedstawicielem Łukoilu. Nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie to, że był nim Władimir Ałganow, sławny pułkownik KGB, z którym się kiedyś przyjaźnił Oleksy. Ałganow od roku był obserwowany przez polski wywiad, więc służbom udało się odtworzyć przebieg rozmowy. Ałganow skarżył się, że nie może się dogadać z polską stroną, że Rosjanie robią wszystko, co "było uzgodnione", ale nie dostali Rafinerii, "jak było ustalone". Kulczyk odpowiedział, że "postawili na złego konia", że "należy dokonać nowych uzgodnień".
Jako gwaranta dokończenia transakcji wymienił prezydenta. Bagatelizował sprzeciw ministra skarbu, dowodził, że posiada "wszelkie pełnomocnictwa" do sprzedaży Rafinerii, że ma pełne poparcie prezydenta, którego w rozmowie określał mianem "pierwszego". Ałganow nie potraktował oferty poważnie. Odpowiedział, że w tej sprawie decyzje nie zależą od prezydenta. Kulczyk nie chciał się poddać, raz jeszcze spotkał się z Ałganowem, jednak rozmowy skończyły się fiaskiem.
Po powrocie z Austrii Kulczyk postanowił zniszczyć rywali blokujących jego transakcję. Pojawił się w gabinecie premiera. Zdał mu relację ze spotkania z Ałganowem, do której dodał zmyśloną historię o tym, że Kaczmarek wraz z szefem Nafty wzięli od Rosjan 5 milionów dolarów łapówki za sprzedaż Rafinerii. Kulczyk twierdził, że powiedział mu o tym Ałganow, co było nieprawdą, rozmowa miała trzech świadków i żaden tego nie słyszał. Miller polecił Kulczykowi, aby się spotkał z szefem Agencji Wywiadu i mu wszystko przekazał. Służby specjalne zaczęły inwigilować Kaczmarka, ale była to inwigilacja w eseldowskim stylu, bo partyjni koledzy natychmiast ostrzegli go o tym.
Na czele Orlenu prezes Kulczyk Holding
Mimo brutalnych ciosów zadanych rywalom Kulczyk nadal przegrywał, nowy minister skarbu wystraszył się ryzykownej transakcji, odmówił zdymisjonowania szefa Nafty. Więc znowu się włączyli Kwaśniewski z Millerem. Kolejny minister stracił posadę, a jego następca - wspólnie wybrany - swoje rządy rozpoczął od usuwania przeszkód na drodze Kulczyka. Blokujący operację prezes Nafty został zwolniony, zaś minister ogłosił, że do końca roku Rafineria zostanie sprzedana. Wydawało się, że po dwóch latach Kulczyk wreszcie wygrał swoją prowizję. Gdy nagle do gry włączył się Kaczmarek, wściekły za oskarżenie o wzięcie łapówki. Postanowił zablokować transakcję, skierował na Orlen uwagę mediów. Udzielił wywiadu, w którym ujawnił kulisy odwołania prezesa z udziałem służb specjalnych.
Wybuchła wielka afera, jednak pierwsza fala oburzenia skupiła się na Millerze. W tym czasie Kulczyk rzutem na taśmę próbował ochronić swoją transakcję. Szykujący się do objęcia urzędu Belka zaapelował, aby do czasu wyjaśnienia sprawy nie przeprowadzać w Orlenie personalnych zmian. Kulczyk apel zlekceważył. Wymienił szefa rady nadzorczej i mianował nim prezesa Kulczyk Holding. Rozmiar ostentacji był niezwykły, politycy z powodu afery już byli w panice, tymczasem Kulczyk bez najmniejszych oporów wyszarpywał państwu ostatnie kęsy. Jeszcze ciekawsza była logika tego wyszarpywania. Kulczyk ogrywał Skarb Państwa dzięki poparciu ministra skarbu państwa. Dzięki niemu przejął pełnię władzy nad Orlenem. Miał swojego prezesa oraz szefa rady nadzorczej, mógł zatem przeprowadzić transakcję. Widząc, że Kulczyk wygrywa, Kaczmarek zadał ostateczny cios. Uderzył już nie tylko w Millera, ale też w Kulczyka i w prezydenta. Ujawnił, że dwa lata wcześniej Kwaśniewski, Kulczyk i Miller w czasie nocnego spotkania wspólnie ustalili skład rady Orlenu. Plan Kulczyka legł w gruzach.
Komisja śledcza - oskarżenie lewicy
Sejm powołał śledczą komisję. Prace z początku toczyły się ślamazarnie, ale wszystko zmieniło się, gdy w ręce komisji wpadła notatka służb ze spotkania Kulczyka z Ałganowem. Opinię publiczną zelektryzowało zarówno to, że Kulczyk załatwiał interesy z pułkownikiem rosyjskiego wywiadu, jak również, że w rozmowie z nim powołał się na pełnomocnictwo ze strony "pierwszego". Wystraszony Kwaśniewski natychmiast pojechał do Sejmu, aby w gabinecie marszałka przeczytać posiadaną przez komisję notatkę. Wyszedł z gabinetu silnie zdenerwowany, całą winę próbował przerzucić na Millera. "Nie jestem pierwszy" - oświadczył. "W Polsce rządzi premier, a nie prezydent". "Jak po łacinie jest pierwszy?" - pytał Kwaśniewski. I odpowiadał: "Primus", czyli premier. Oburzony Miller odcinał się ostro, ale to nie było potrzebne. Sprawa była jasna, kontekst notatki wyraźnie pokazywał, że Kulczyk mówił o prezydencie. Komisja zaczęła polowanie na Kwaśniewskiego, tendencyjne, chaotyczne, pełne naciąganych oskarżeń, niemniej ujawniające fakty niewygodne dla prezydenta.
Im bliżej ciosy padały, tym bardziej Kwaśniewski się bał. Przywykł do tego, że na linii strzału znajdują się inni. On zawsze bezpiecznie stał z tyłu, skąd wygłaszał ładne zdania, jak choćby to, które powtarzał po wybuchu afery Rywina - że polityka i biznes powinny być wyraźnie oddzielone. Tym razem nie miał komfortu arbitra. Chodziło o jego decyzje, o jego głowę. Komisja krążyła wokół Pałacu, sprawdzała, z kim prezydent się kontaktował, sprawdzała nawet jego żonę, jej charytatywną fundację. Szybko zażądała przesłuchania prezydenta, ten z początku się opierał, jednak odegrał zbyt ważną rolę, aby uzasadnić odmowę. Zgodził się złożyć zeznania, jednak wizja przesłuchania budziła w nim coraz większą panikę. Źle znosił kryzysowe sytuacje, nie miał w sobie twardości Millera. Miał też obsesję służb, podobnie jak większość polityków. Choć znajdowały się one w rękach lewicy, prezydent był przekonany, że znalazł się na ich celowniku. Że zebrały na niego materiały, że podczas przesłuchania przed komisją pojawią się nowe zdjęcia, nowe fakty, że skonfrontowany z nimi może się pogrążyć. Nie wytrzymał tej presji, na kilkanaście godzin przed przesłuchaniem ogłosił, że się nie stawi przed sejmową komisją. Co wywołało fatalne wrażenie. Bo to nie była odmowa, to była rejterada.
Komisja znalazła innych ciekawych świadków. Najważniejszym był Marek Dochnal, niedawno aresztowany lobbysta, który dawał łapówki łódzkiemu baronowi w zamian za organizowanie mu spotkań z politykami Sojuszu. Służby nagrały ich rozmowy telefoniczne, bardzo malownicze, bo polityk Sojuszu targował się jak na arabskim bazarze. W zamian za częste usługi od dłuższego czasu pobierał od Dochnala stałą pensję, ale jemu ciągle było mało, więc zażądał mercedesa za pół miliona. Gdy go dostał, licytował dalej, domagał się, aby Dochnal płacił za paliwo do auta, za pensję dla kierowcy oraz opłaty za parking. Właśnie w apogeum afery Orlenu obaj - baron oraz lobbysta - zostali aresztowani. Dochnal próbował ocalić głowę, zeznając przed sejmową komisją. Był dla niej ciekawy, bo on również uczestniczył w paliwowej grze. Jako konkurent Kulczyka, bijący się o zakup Rafinerii przez koncern kazachski. To on przekonał Ałganowa, że Kulczyk nie jest w stanie przeprowadzić operacji, bo Kwaśniewski nie jest decyzyjny. Dochnal dużo wiedział, choć dużo też zmyślał. Ale przekazał mnóstwo informacji, które aferę Orlenu ułożyły w bardziej spójny obraz. Od niego komisja dowiedziała się, że Kulczyk się spotkał z szefem Łukoilu, że w rozmowach stale się powoływał na Kwaśniewskiego, że współpracował z Ałganowem także przy innych sprawach.
Po kilku miesiącach przesłuchań przebieg wydarzeń ułożył się w mocne oskarżenie lewicy. Mimo nadmiernego uzależnienia od rosyjskiej ropy, wygrawszy wybory, zależność postanowiła powiększyć. Sprzedać ostatnie narzędzia kontroli polskiego rynku paliwowego. Przyjęto taki model transakcji, w którym większość zysków ze sprzedaży trafić miała nie do Skarbu Państwa, lecz do kieszeni prywatnego biznesmena. Okazało się, że nie jest to nic nowego, bo od wielu lat ropę z Rosji do Polski sprowadza niepotrzebny zewnętrzny pośrednik, tajemnicza firma prowadzona przez dwóch ukraińskich muzyków, która pobiera za to wielką prowizję. I dzieje się tak mimo wielokrotnie zgłaszanej przez Rosjan gotowości do sprzedaży ropy bezpośrednio Polakom. Po wybuchu afery Miller tłumaczył, że chciał zmienić prezesa Orlenu, aby ograniczyć wpływy ukraińskiej spółki. Jednak nowy prezes nie tylko podtrzymał umowę z Ukraińcami, ale dodał drugiego pośrednika, z którym Orlen zawarł jeszcze bardziej niekorzystną umowę.
W całej sprawie rola Millera była mocno niejasna. Był tyleż brutalny, co tajemniczy. Czasem wydawał się pionkiem w rękach Kulczyka, a czasem jego wrogiem, bijącym go z lubością po chciwych palcach. Natomiast Kwaśniewski wypadł fatalnie. Po kilku miesiącach trudno było rozstrzygnąć, co jest większe - nagonka na niego czy powody do tej nagonki. Kwaśniewski tak konsekwentnie wspierał interesy Kulczyka, że trudno było znaleźć argumenty na jego obronę. Prezydent mocno Polaków rozczarował. Jednak społeczna uwaga bardziej skupiła się na otoczeniu władzy, na postaciach, takich jak Kulczyk czy Dochnal".
*Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji
Fragmenty pochodzą z książki Roberta Krasowskiego "Czas gniewu. Rozkwit i upadek imperium SLD", wyd. Czerwone i czarne, Warszawa 2014
"Wbrew nazwie w tej aferze chodziło głównie o Rafinerię Gdańską, zwaną dzisiaj Lotosem. Wielkie przedsiębiorstwo, drugą firmę paliwową w Polsce. Od kilku lat Skarb Państwa chciał Rafinerię sprzedać, ale chętni byli tylko Rosjanie. Dla rządu Buzka było to nie do przyjęcia, uzależnienie Polski od rosyjskiej energii i tak już było stanowczo za duże. I wtedy do gry wkroczył Jan Kulczyk, najbogatszy polski biznesmen. Nie mogąc się porozumieć z prawicą, zastukał do drzwi nowej ekipy. Jeszcze przed wyborami zaproponował lewicy sprzedaż Rafinerii rosyjskiemu Łukoilowi. Aby uniknąć politycznej awantury, operację miał przeprowadzić Orlen, największa polska firma, w której państwo miało 30 procent udziałów, zaś Kulczyk miał kilka. Orlen miał kupić Rafinerię, a potem ją sprzedać Rosjanom. Przy takim scenariuszu rząd mógł udawać, że nie jest stroną transakcji, że decyzję podjęła prywatna spółka, w której państwo ma tylko mniejszościowe udziały.
Aresztowanie prezesa Orlenu. UOP w garniturach
Lewica plan Kulczyka poparła i natychmiast po zdobyciu władzy zaczęła go wdrażać. Aby przeprowadzić transakcję, Kulczyk domagał się pomocy w przejęciu kontroli nad Orlenem. Jego prezesem był człowiek pochodzący z prawicowego rozdania. Kulczyk go osaczał, naciskał, straszył, ale bez skutku, stary prezes twardo odmawiał odejścia. Niewiele pomogło poparcie lewicy, Skarb Państwa miał zbyt mało udziałów, by móc go skutecznie odwołać. Więc Kulczyk o pomoc poprosił premiera, a Miller problem rozwiązał siłowo. Wezwał ministrów sprawiedliwości oraz służb specjalnych i wspólnie ustalili, że prezes zostanie aresztowany. Znaleziono pretekst - doprowadzenie do prokuratury, aby tam złożył zeznania w pomniejszej sprawie. Funkcjonariusze UOP dostali polecenie ubrania się w garnitury, bo - jak usłyszeli - będzie telewizja. Po kilku godzinach spędzonych w prokuraturze prezes spokojnie wrócił do domu, ale media pokazały sceny z aresztowania. Zrobił się wielki skandal, więc następnego dnia rada nadzorcza Orlenu mianowała nowego prezesa. Osobę wskazaną przez Kulczyka.
Pozycja tego biznesmena była niezwykła. W chwili aresztowania prezesa Orlenu siedział w gabinecie premiera. Tydzień później została zwołana Rada Gabinetowa, w czasie której prezydent i rząd omówili plan sprzedaży Rafinerii Rosjanom. Niedługo potem Kulczyk postanowił przejąć kontrolę nad radą nadzorczą Orlenu (...). I być może sam by wybrał radę nadzorczą, gdyby nie wybuch wojny z ministrem skarbu. Bo Kaczmarek nie wytrzymał, postawił stanowcze weto. Oświadczył, że tak drobny udziałowiec nie może wybrać całej rady nadzorczej. Sprzeciw Kaczmarka wywołał kryzys o zdumiewającej skali. W środku nocy w gabinecie premiera spotkali się Kulczyk, prezydent i premier, aby ustalić skład rady nadzorczej. Jeden raz prezydent pojawił się w Kancelarii Premiera. Po to, aby bronić interesów Kulczyka. Bronić przed Kaczmarkiem, od dawna oponentem Kulczyka, którego powołanie na ministra skarbu Kwaśniewski twardo wetował. To był jedyny poważny konflikt w trakcie tworzenia rządu. Ale Miller się wtedy uparł, więc Kaczmarek został ministrem. Co wprowadziło dziwne pęknięcie w relacjach Kulczyk-lewica. Prezydentostentacyjnie mu sprzyjał, premier przynajmniej udawał życzliwość, natomiast minister skarbu prowadził z nim wojnę. Ich konflikt miał swoje korzenie w latach 90., kiedy się starli w sprawie prywatyzacji browarów. Potem coraz częściej wpadali na siebie, aby w 2002 roku stanąć do wojny totalnej. Kaczmarek zablokował wielki projekt Kulczyka dotyczący prywatyzacji sektora energetycznego, czyli grupy G-8. Teraz chciał mu przeszkodzić w jego paliwowych marzeniach.
Miliard dolarów premii
Jednak tym razem Kaczmarek przegrywał. Ruszyły ostatnie przygotowania do sprzedaży Rafinerii. Ich kulisy nie do końca są jasne. Zmieniały się szczegóły planu. Orlen przestawał być głównym pośrednikiem w transakcji, ważniejszy stawał się Kulczyk oraz brytyjska firma, którą sobie wybrał za partnera. Dla władzy był to wariant bezpieczniejszy, minimalizował jej winę za sprzedaż Rosjanom, odium w całości spadało na Kulczyka. Również dla Kulczyka to było korzystne, bo wraz ze wzrostem jego pozycji rosły jego zyski. Ale z punktu widzenia interesów państwa rachunek wyglądał odwrotnie.
Doradca ekonomiczny prezydenta, Witold Orłowski, w analizie dla swojego szefa pisał, że udział Kulczyka w transakcji jest dla państwa podwójnie szkodliwy. Po pierwsze, jako pośrednik Kulczyk niepotrzebnie dostaje gigantyczną premię - około miliarda dolarów - którą państwo w przypadku sprzedaży bezpośredniej wzięłoby w całości dla siebie. Po drugie, państwo podejmuje "decyzję w ciemno", korzystając z pośrednika, traci kontrolę nad tym, kto będzie docelowym właścicielem rynku paliw w Polsce.
Te przestrogi zostały zlekceważone. Kulczyk był o krok o sukcesu, gdy znowu zaatakował Kaczmarek. W ostatniej chwili minister zablokował sprzedaż Rafinerii. Zaproponował bezpośrednią sprzedaż Rosjanom, z pominięciem zarówno Orlenu, jak też Kulczyka oraz jego prowizji. Kwaśniewski i Miller natychmiast stanęli po stronie Kulczyka, Kaczmarek został zdymisjonowany, a szef Nafty Polskiej, czyli właściciel Rafinerii, dostał polecenie jej szybkiej sprzedaży. Jednak powiązany z Kaczmarkiem prezes Nafty odmówił wykonania decyzji. Zaczęła się wielka wojna lobbystycznych koterii.
Kulczyk spotyka Ałganowa
Trzy dni po zablokowaniu transakcji Kulczyk spotkał się w Wiedniu z przedstawicielem Łukoilu. Nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie to, że był nim Władimir Ałganow, sławny pułkownik KGB, z którym się kiedyś przyjaźnił Oleksy. Ałganow od roku był obserwowany przez polski wywiad, więc służbom udało się odtworzyć przebieg rozmowy. Ałganow skarżył się, że nie może się dogadać z polską stroną, że Rosjanie robią wszystko, co "było uzgodnione", ale nie dostali Rafinerii, "jak było ustalone". Kulczyk odpowiedział, że "postawili na złego konia", że "należy dokonać nowych uzgodnień".
Jako gwaranta dokończenia transakcji wymienił prezydenta. Bagatelizował sprzeciw ministra skarbu, dowodził, że posiada "wszelkie pełnomocnictwa" do sprzedaży Rafinerii, że ma pełne poparcie prezydenta, którego w rozmowie określał mianem "pierwszego". Ałganow nie potraktował oferty poważnie. Odpowiedział, że w tej sprawie decyzje nie zależą od prezydenta. Kulczyk nie chciał się poddać, raz jeszcze spotkał się z Ałganowem, jednak rozmowy skończyły się fiaskiem.
Po powrocie z Austrii Kulczyk postanowił zniszczyć rywali blokujących jego transakcję. Pojawił się w gabinecie premiera. Zdał mu relację ze spotkania z Ałganowem, do której dodał zmyśloną historię o tym, że Kaczmarek wraz z szefem Nafty wzięli od Rosjan 5 milionów dolarów łapówki za sprzedaż Rafinerii. Kulczyk twierdził, że powiedział mu o tym Ałganow, co było nieprawdą, rozmowa miała trzech świadków i żaden tego nie słyszał. Miller polecił Kulczykowi, aby się spotkał z szefem Agencji Wywiadu i mu wszystko przekazał. Służby specjalne zaczęły inwigilować Kaczmarka, ale była to inwigilacja w eseldowskim stylu, bo partyjni koledzy natychmiast ostrzegli go o tym.
Na czele Orlenu prezes Kulczyk Holding
Mimo brutalnych ciosów zadanych rywalom Kulczyk nadal przegrywał, nowy minister skarbu wystraszył się ryzykownej transakcji, odmówił zdymisjonowania szefa Nafty. Więc znowu się włączyli Kwaśniewski z Millerem. Kolejny minister stracił posadę, a jego następca - wspólnie wybrany - swoje rządy rozpoczął od usuwania przeszkód na drodze Kulczyka. Blokujący operację prezes Nafty został zwolniony, zaś minister ogłosił, że do końca roku Rafineria zostanie sprzedana. Wydawało się, że po dwóch latach Kulczyk wreszcie wygrał swoją prowizję. Gdy nagle do gry włączył się Kaczmarek, wściekły za oskarżenie o wzięcie łapówki. Postanowił zablokować transakcję, skierował na Orlen uwagę mediów. Udzielił wywiadu, w którym ujawnił kulisy odwołania prezesa z udziałem służb specjalnych.
Wybuchła wielka afera, jednak pierwsza fala oburzenia skupiła się na Millerze. W tym czasie Kulczyk rzutem na taśmę próbował ochronić swoją transakcję. Szykujący się do objęcia urzędu Belka zaapelował, aby do czasu wyjaśnienia sprawy nie przeprowadzać w Orlenie personalnych zmian. Kulczyk apel zlekceważył. Wymienił szefa rady nadzorczej i mianował nim prezesa Kulczyk Holding. Rozmiar ostentacji był niezwykły, politycy z powodu afery już byli w panice, tymczasem Kulczyk bez najmniejszych oporów wyszarpywał państwu ostatnie kęsy. Jeszcze ciekawsza była logika tego wyszarpywania. Kulczyk ogrywał Skarb Państwa dzięki poparciu ministra skarbu państwa. Dzięki niemu przejął pełnię władzy nad Orlenem. Miał swojego prezesa oraz szefa rady nadzorczej, mógł zatem przeprowadzić transakcję. Widząc, że Kulczyk wygrywa, Kaczmarek zadał ostateczny cios. Uderzył już nie tylko w Millera, ale też w Kulczyka i w prezydenta. Ujawnił, że dwa lata wcześniej Kwaśniewski, Kulczyk i Miller w czasie nocnego spotkania wspólnie ustalili skład rady Orlenu. Plan Kulczyka legł w gruzach.
Komisja śledcza - oskarżenie lewicy
Sejm powołał śledczą komisję. Prace z początku toczyły się ślamazarnie, ale wszystko zmieniło się, gdy w ręce komisji wpadła notatka służb ze spotkania Kulczyka z Ałganowem. Opinię publiczną zelektryzowało zarówno to, że Kulczyk załatwiał interesy z pułkownikiem rosyjskiego wywiadu, jak również, że w rozmowie z nim powołał się na pełnomocnictwo ze strony "pierwszego". Wystraszony Kwaśniewski natychmiast pojechał do Sejmu, aby w gabinecie marszałka przeczytać posiadaną przez komisję notatkę. Wyszedł z gabinetu silnie zdenerwowany, całą winę próbował przerzucić na Millera. "Nie jestem pierwszy" - oświadczył. "W Polsce rządzi premier, a nie prezydent". "Jak po łacinie jest pierwszy?" - pytał Kwaśniewski. I odpowiadał: "Primus", czyli premier. Oburzony Miller odcinał się ostro, ale to nie było potrzebne. Sprawa była jasna, kontekst notatki wyraźnie pokazywał, że Kulczyk mówił o prezydencie. Komisja zaczęła polowanie na Kwaśniewskiego, tendencyjne, chaotyczne, pełne naciąganych oskarżeń, niemniej ujawniające fakty niewygodne dla prezydenta.
Im bliżej ciosy padały, tym bardziej Kwaśniewski się bał. Przywykł do tego, że na linii strzału znajdują się inni. On zawsze bezpiecznie stał z tyłu, skąd wygłaszał ładne zdania, jak choćby to, które powtarzał po wybuchu afery Rywina - że polityka i biznes powinny być wyraźnie oddzielone. Tym razem nie miał komfortu arbitra. Chodziło o jego decyzje, o jego głowę. Komisja krążyła wokół Pałacu, sprawdzała, z kim prezydent się kontaktował, sprawdzała nawet jego żonę, jej charytatywną fundację. Szybko zażądała przesłuchania prezydenta, ten z początku się opierał, jednak odegrał zbyt ważną rolę, aby uzasadnić odmowę. Zgodził się złożyć zeznania, jednak wizja przesłuchania budziła w nim coraz większą panikę. Źle znosił kryzysowe sytuacje, nie miał w sobie twardości Millera. Miał też obsesję służb, podobnie jak większość polityków. Choć znajdowały się one w rękach lewicy, prezydent był przekonany, że znalazł się na ich celowniku. Że zebrały na niego materiały, że podczas przesłuchania przed komisją pojawią się nowe zdjęcia, nowe fakty, że skonfrontowany z nimi może się pogrążyć. Nie wytrzymał tej presji, na kilkanaście godzin przed przesłuchaniem ogłosił, że się nie stawi przed sejmową komisją. Co wywołało fatalne wrażenie. Bo to nie była odmowa, to była rejterada.
Komisja znalazła innych ciekawych świadków. Najważniejszym był Marek Dochnal, niedawno aresztowany lobbysta, który dawał łapówki łódzkiemu baronowi w zamian za organizowanie mu spotkań z politykami Sojuszu. Służby nagrały ich rozmowy telefoniczne, bardzo malownicze, bo polityk Sojuszu targował się jak na arabskim bazarze. W zamian za częste usługi od dłuższego czasu pobierał od Dochnala stałą pensję, ale jemu ciągle było mało, więc zażądał mercedesa za pół miliona. Gdy go dostał, licytował dalej, domagał się, aby Dochnal płacił za paliwo do auta, za pensję dla kierowcy oraz opłaty za parking. Właśnie w apogeum afery Orlenu obaj - baron oraz lobbysta - zostali aresztowani. Dochnal próbował ocalić głowę, zeznając przed sejmową komisją. Był dla niej ciekawy, bo on również uczestniczył w paliwowej grze. Jako konkurent Kulczyka, bijący się o zakup Rafinerii przez koncern kazachski. To on przekonał Ałganowa, że Kulczyk nie jest w stanie przeprowadzić operacji, bo Kwaśniewski nie jest decyzyjny. Dochnal dużo wiedział, choć dużo też zmyślał. Ale przekazał mnóstwo informacji, które aferę Orlenu ułożyły w bardziej spójny obraz. Od niego komisja dowiedziała się, że Kulczyk się spotkał z szefem Łukoilu, że w rozmowach stale się powoływał na Kwaśniewskiego, że współpracował z Ałganowem także przy innych sprawach.
Po kilku miesiącach przesłuchań przebieg wydarzeń ułożył się w mocne oskarżenie lewicy. Mimo nadmiernego uzależnienia od rosyjskiej ropy, wygrawszy wybory, zależność postanowiła powiększyć. Sprzedać ostatnie narzędzia kontroli polskiego rynku paliwowego. Przyjęto taki model transakcji, w którym większość zysków ze sprzedaży trafić miała nie do Skarbu Państwa, lecz do kieszeni prywatnego biznesmena. Okazało się, że nie jest to nic nowego, bo od wielu lat ropę z Rosji do Polski sprowadza niepotrzebny zewnętrzny pośrednik, tajemnicza firma prowadzona przez dwóch ukraińskich muzyków, która pobiera za to wielką prowizję. I dzieje się tak mimo wielokrotnie zgłaszanej przez Rosjan gotowości do sprzedaży ropy bezpośrednio Polakom. Po wybuchu afery Miller tłumaczył, że chciał zmienić prezesa Orlenu, aby ograniczyć wpływy ukraińskiej spółki. Jednak nowy prezes nie tylko podtrzymał umowę z Ukraińcami, ale dodał drugiego pośrednika, z którym Orlen zawarł jeszcze bardziej niekorzystną umowę.
W całej sprawie rola Millera była mocno niejasna. Był tyleż brutalny, co tajemniczy. Czasem wydawał się pionkiem w rękach Kulczyka, a czasem jego wrogiem, bijącym go z lubością po chciwych palcach. Natomiast Kwaśniewski wypadł fatalnie. Po kilku miesiącach trudno było rozstrzygnąć, co jest większe - nagonka na niego czy powody do tej nagonki. Kwaśniewski tak konsekwentnie wspierał interesy Kulczyka, że trudno było znaleźć argumenty na jego obronę. Prezydent mocno Polaków rozczarował. Jednak społeczna uwaga bardziej skupiła się na otoczeniu władzy, na postaciach, takich jak Kulczyk czy Dochnal".
*Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji
Fragmenty pochodzą z książki Roberta Krasowskiego "Czas gniewu. Rozkwit i upadek imperium SLD", wyd. Czerwone i czarne, Warszawa 2014