wtorek, 14 lipca 2015

Stanisław Michalkiewicz, Bęcwalencja Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 12 lipca 2015


W tropieniu przestępstw gospodarczych tak poniósł go szlachetny zapał, że się dopiero opamiętał, gdy się za własną rękę złapał” - pisał w „Towarzyszu Szmaciaku” Janusz Szpotański, wspominając operację generała „Bagno”, czyli Mieczysława Moczara, który zresztą naprawdę nazywał się Mikołaj Diomko, bo jego prawdziwą ojczyzną – jak zresztą wszystkich „partyjniaków” - był „Związek Radziecki”. Niektórzy Czytelnicy zarzucają mi, że się powtarzam i w ogóle - że się starzeję – jakby starzenie się było rodzajem przestępstwa, a przynajmniej wykroczenia przeciwko nakazanej młodziankowatości. No ale co mam zrobić, kiedy to nie ja się powtarzam, tylko powtarzają się sytuacje, które zostały nawet opisane w satyrycznej literaturze? Nawiasem mówiąc, jest to kolejny dowód, że kontynuacja między PRL a III Rzecząpospolitą, która – nabierając coraz więcej cech organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym – coraz bardziej upodabnia się do PRL.
Za pierwszej komuny bezpieczniacy kupowali sobie na Zachodzie różne szpiegowskie wynalazki – o czym mogłem przekonać się naocznie, zwiedzając w Waszyngtonie słynne Muzeum Szpiegów – przy pomocy których zwalczali wrogów socjalizmu. No a teraz okazało się, że Centralne Biuro Antykorupcyjne kupiło sobie we Włoszech za bodajże ćwierć miliarda złotych program inwigilacyjny, przy pomocy którego italski producent podglądał CBA i jego czynności. Zawsze byłem przeciwny tworzeniu CBA, a zwłaszcza byłem przeciwny dawaniu takich dużych pieniędzy idiotom – a w CBA muszą pracować sami idioci, ponieważ tylko idiota może uważać, że korupcję można pokonać poprzez podglądanie, podsłuchiwanie i prowokowanie obywateli, a nie poprzez likwidowanie okazji do korupcji. Nawiasem mówiąc, przypuszczenie, że w CBA pracują sami idioci, jest przypuszczeniem uprzejmym, bo jeśli funkcjonariusze CBA nie są idiotami, to znaczy, że są łajdakami, którzy wiedzą, że przy pomocy stosowanych przez Biuro metod korupcji się nie zaszkodzi – bo któż upilnuje strażników – a zatrudniają się tam tylko po to, by po bratersku podzielić szmalec, wyłudzony od podatników pod pretekstem walki z korupcją.
Ale mniejsza o to, czy CBA zatrudnia idiotów, czy łajdaków; jedno przecież wcale nie musi wykluczać drugiego - bo ważniejsze są konsekwencje zakupu wspomnianego programu. Osobnik, który tego zakupu dokonał, najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy nie tylko z tego, że za pośrednictwem tego programu producent – a czy tylko producent – może podglądać CBA – bo to w końcu nie jest takie ważne – ale ponieważ CBA zbiera różne informacje o obywatelach, podejmowanej przez nich działalności gospodarczej i zawieranych transakcjach, to jest wysoce prawdopodobne, że producent – a czy aby na pewno tylko producent – za pośrednictwem CBA miał wgląd, w dodatku całkowicie darmowy, w polską gospodarkę. Banda idiotów, która teoretycznie miała chronić kraj przed korupcją, właśnie wystawiła go na wywiadowczą penetrację – uprzejmie zakładam, że z wrodzonej głupoty, bo każde inne podejrzenie byłoby mniej uprzejme. Jeśli to nie jest wystarczający powód, by te wszystkie bezpieczniackie watahy rozpędzić, no to już nie wiem, jakim jeszcze bęcwalstwem powinny się wsławić.
Ta okoliczność, mówiąc nawiasem, tłumaczy również obniżający się stale poziom intelektualny Umiłowanych Przywódców. Zgodnie bowiem z moją ulubioną teorią spiskową, Umiłowanych Przywódców wystrugują z banana jedne albo drugie bezpieczniackie watahy. A ponieważ na skutek upowszechniania się w naszym nieszczęśliwym kraju dziedziczenia pozycji społecznej dzieci piosenkarzy zostają piosenkarzami – ale oczywiście już gorszymi od rodziców, bo swój status zawdzięczają nie tyle własnym zaletom, co pozycji rodziców, albo pozycji swoich kopulantów – co widać było choćby na ostatnim festiwalu piosenki w Opolu – dzieci aktorów zostają aktorami – ale to też już raczej popłuczyny – na przykład pani Maria Peszek, śpiewająca „Chujawiaka” („Poliż mnie i’m polish...”) - rodzaj kurewskiego manifestu, przypominającego manifest, popularny za moich czasów w kołach wojskowych („Ch... ci w d... moja miła, tyś przyczyną moich łez, tyś mnie syfem zaraziła...” - i tak dalej) – no to dlaczego potomstwo agentów miałoby być lepsze?
Skoro tedy poziom agentów systematycznie się obniża – czego jaskrawym dowodem jest choćby afera podsłuchowa, kiedy to pod nosem ABW, która według ustawy ma zapewniać „ochronę kontrwywiadowczą” państwowych dygnitarzy, nieznani sprawcy za pośrednictwem kelnerów, co to zawiązali straszliwy spisek na zgubę III Rzeczypospolitej, nagrali podobno aż 900 godzin pikantnych rozmów około setki ważniaków – to nic dziwnego, że musi też obniżać się poziom, zarówno intelektualny, jak i moralny – Umiłowanych Przywódców, których watahy, jak wiadomo, wystrugują wedle potrzeb z banana. Toteż bezpieczniacy musieli rozkazać konfidentom poprzebieranym za dziennikarzy zarówno mediów przejętych od bezpieki przez Amerykanów, jak i urzędówki z Woronicza, żeby ostentacyjnie w aferę podsłuchową „nie wierzyli”. Zatem nie tylko posłusznie „nie wierzą”, ale nawet na poczekaniu klecą „standardy moralne” - że mianowicie dawanie wiary rewelacjom pochodzącym z podsłuchów jest niegodne dżentelmenów. Toteż „dżentelmenów” od razu namnożyło się u nas tylu, że niepodobna nawet splunąć, by nie trafić w jakiegoś dżentelmena. W tak podniosłej moralnie atmosferze już dziecinnie łatwe jest zainaugurowanie kampanii „wstydu” lub „potępienia”. Toteż wszyscy Zasrancen z ministrem spraw zagranicznych, panem Grzegorzem Schetyną „wstydzą się” za Korwina-Mikke, który w Parlamencie Europejskim wzniósł prawicę w rzymskim salucie i zakrzyknął: „Ein Reich, ein Volk, ein Ticket” - na wieść, że w Eurokołchozie mają wprowadzić jednolite bilety.
Nie wiadomo jednak, czy to się utrwali, bo właśnie chwieją się fundamenta Eurokołchozu. Już minęły dwa „ostateczne” terminy, kiedy Grecja powinna przedstawić program reform, żeby finansowi grandziarze mogli odzyskać swoje, zainwestowane w grecki kryzys, pieniądze – a tymczasem premier Cipras nie przywiózł do Brukseli „żadnych nowych propozycji”. Ajajajajajajajaj! W tej sytuacji premier, to znaczy nie premier, jaki tam znowu „premier”; nie żaden „premier”, tylko prezydent Eurokołchozu Donald Tusk, wkroczył elastycznym krokiem na trybunę i surowo napomniał greckiego premiera, żeby jednak jakieś „nowe propozycje” przywiózł. Jednocześnie jednak nakazał „wierzycielom”, by i oni przedstawili „realistyczne” propozycje. „Realistyczne propozycje”? Wszystko wskazuje na to, że w stosunkach Eurokołchozu z Grecją wkraczamy w ciąg „poważnych ostrzeżeń” - takich samych, jak 421 poważne ostrzeżenie, jakie Chiny wystosowały w swoim czasie pod adresem USA. Bez greckich pieniędzy, to znaczy pieniędzy, które Grecja musiałaby pożyczyć w niemieckich i francuskich bankach, by spłacić nimi swoje poprzednie pożyczki - niemieckie i francuskie banki zbankrutują, a wtedy mógłby ucierpieć nawet prestiż Naszej Złotej Pani – do czego w żadnym wypadku dopuścić nie można. Ale skoro nawet my to wiemy, to nie może tego nie wiedzieć grecki premier Cipras, więc nie jest wykluczone, że będzie puszczał mimo uszu kolejne „poważne ostrzeżenia” ze strony UE – zwłaszcza, że zimny ruski czekista aż przebiera nogami, żeby udzielić mu pożyczki. Jeśli prawdziwa jest teoria reinkarnacji, to właśnie w niego musiał wcielić się Odyseusz, co to pokonał niezdobytą Troję przy pomocy trojańskiego konia.
Stanisław Michalkiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz