niedziela, 10 listopada 2013

Logiczna zbrodnia smoleńska. Rosja miała motyw




Celem smoleńskiej zbrodni było nie tylko uderzenie w Polskę. Ratując w 2008 r. pod przywództwem Lecha Kaczyńskiego Gruzję, kraje naszego regionu pierwszy raz od II wojny zachowały się tak, jakby były pełnoprawnymi europejskimi państwami, a nie satelitami Moskwy. Smoleńsk był udaną demonstracją, odpowiedzią Rosji: jesteście tylko postkolonialnymi byłymi demoludami, skoro prezydenta Polski, która miała aspiracje wam przewodzić, można bezkarnie zabić. I zarówno jego naród, jak i zachodni sojusznicy nie ruszą w tej sprawie palcem - pisze Piotr Lisiewicz w „Gazecie Polskiej”.

Katastrofa smoleńska miała za cel wywołanie katastrofy posmoleńskiej. Obie były równie starannie dopracowane przez tego samego autora scenariusza. Bez przygotowania tej drugiej – pierwsza nie miałaby sensu.

Zdegradować i poniżyć lidera, to reszta się podporządkuje

Chodziło o zdegradowanie i poniżenie państwa, które stało się dla Rosji problemem jako lider krajów, które dotychczas były „bliską zagranicą”, a nagle broniąc Gruzji, zachowały się tak, jakby były Wielką Brytanią, Francją czy Niemcami.

Rosja w swojej tradycyjnej strefie wpływów nie chciała „Zachodu”. Musiała udowodnić, że go tu nie ma. Spowodować, by lider zachodniej „zarazy” demonstracyjnie, na oczach pozostałych krajów podążających lub mogących podążyć jego śladem, okazał się groteskowym, postkolonialnym bantustanem. Kraikiem, który Moskwa może okrutnie poniżać, a jednocześnie w pełni kontrolować.

Konieczne było nie tylko upokorzenie go ze strony Moskwy, ale i żywy dowód, że także Zachód traktuje Polskę jak bantustan. Nie jako sojusznika „na poważnie”, którego się broni, lecz peryferyjne państewko w strefie niczyjej.

W tym, co tu piszę, nie ma śladu polonocentryzmu. Polska nie była dla Rosji największym problemem na świecie. Była poważnym problemem na lokalną skalę Europy Środkowo-Wschodniej. Poważnym, ale usuwalnym, jeśli użyje dostępnych jej narzędzi, w których stosowaniu – co wielokrotnie opisali sowietologowie – jest najlepsza na świecie.

Dwa ważne pytania przeciwników tezy o zamachu

Kilka uwag metodologicznych. Dwa pytania o motyw ewentualnego zamachu, którego miałaby dokonać Rosja, należą do stałego repertuaru zwolenników tezy o pancernej brzozie. W przeciwieństwie do innych, są one uzasadnione i wymagają udzielenia merytorycznej odpowiedzi.

Pierwsze: czy warto było w kwietniu zabijać polskiego prezydenta, skoro pod koniec roku kończyła się jego kadencja i miał niewielkie szanse na reelekcję?

Drugie: czy nikły zysk nie przewyższał niewyobrażalnych kosztów, gdyby sprawa wyszła na jaw?

W mojej ocenie prace ekspertów sejmowej komisji i uczestników konferencji smoleńskich są wystarczającymi dowodami, by nie mieć wątpliwości, że samolot rozerwały wybuchy. To był zamach, stan naszej wiedzy na ten temat "Gazeta Polska" opisała tydzień temu w raporcie po konferencji smoleńskiej.

By jednak zrozumieć motyw zamachu dokonanego przez Rosję, potrzebna jest wiedza z trzech dziedzin.

Po pierwsze – na temat strategii Rosji wobec podbijanych państw, opisanej przez naukowców sowietologów, historyków i znawców Rosji. Bardzo pokaźny dorobek mają tu uczeni polscy, w III RP mało znani: Włodzimierz Bączkowski, Jerzy Niezbrzycki, Marian Zdziechowski, Stanisław Swianiewicz i inni. To porażające, ale Smoleńsk pasuje do ich opisów co do przecinka.

Po drugie – znajomość technologii morderstw politycznych, będących codziennością we współczesnej Rosji. Od początków, czyli PR-owych przygotowań, do przyszłych wniosków śledczych, przez wykonawstwo po schematy ich tuszowania.

Po trzecie – gruntowna analiza sytuacji w Polsce i na świecie: a) przed oraz b) po smoleńskiej zbrodni. Tego, jak przebiegało przejmowanie po upadku rządów PiS wszystkich narzędzi oddziaływania na społeczeństwo w III RP. Takich jak władze państwowe, prokuratura, media, uniwersytety, episkopat.

Przez kogo? Przez trzy typy ludzi: rosyjskich agentów, osoby powiązane z Rosją innym typem zależności, np. interesami, oraz osoby bezideowe, chwiejne, słabego charakteru, pozbawione patriotycznej tożsamości, karierowiczów itp.

Analiza ta musi być uzupełniona wiedzą o specyfice państw postkomunistycznych, zachowaniu w nich wpływów przez Moskwę, zarządzaniu nimi przez postsowiecką biznesową oligarchię, mentalności poszczególnych warstw społecznych itp.

W podpunkcie b) towarzyszyć temu musi analiza wszystkiego, co działo się po Smoleńsku, jak wspomniany materiał ludzki wykonał – mimo potknięć – rosyjski plan.

Uzupełnieniem musi być podobna analiza sytuacji na świecie, a więc tego, jak Rosja wykorzystała moment, w którym Zachód był zajęty innymi problemami, nieskory do kłócenia się z Rosją i miał wyjątkowo słabych przywódców.

1989 – pod kontrolą Moskwy, 2008 – samowolka

By zrozumieć, jak niepokojące było dla Rosji to, co stało się w Gruzji, cofnijmy się do historycznego obrazka opisanego w powieści „Kontra” Józefa Mackiewicza. Jest to książka o losach żołnierzy z narodów leżących na wschód od Polski. Podczas wojny walczyli przeciwko Związkowi Sowieckiemu, a potem – jako członkowie narodów drugiej kategorii – zostali wydani przez cywilizowany Zachód w ręce Stalina.

Gdy w Tbilisi obok polskiego prezydenta i z jego inicjatywy stanęli prezydenci Ukrainy, Litwy i Estonii oraz premier Łotwy, przełamany został ten fatalizm historii. Oto narody drugiej kategorii pierwszy raz zachowały się jak narody z tej lepszej Europy.

1989 r. nie był dla Moskwy takim szokiem. Po pierwsze, przegrywała z Ameryką Reagana, a nie z satelitami, w większości których opozycja była słaba. Po drugie, mniej lub bardziej sprawnie kontrolowała wymuszony na niej procestransformacji.

W 2008 r. inicjatywa postawienia się Moskwie wyszła od byłych demoludów, a nie ze „starego” Zachodu. Prezydent Lech Kaczyński w wywiadzie dla „GP” mówił: „Rosja ma wobec Polski i wszystkich krajów byłego bloku wschodniego swoje cele. Zrezygnuje z nich tylko wówczas, gdy będzie musiała, a nie z powodu jakichś sentymentów”.

„Spreparować” i „gołymi rękami wziąć”

Wymienieni przeze mnie czterej polscy sowietologowie zajmowali się Rosją w II RP, stanowiąc wsparcie dla koncepcji prometejskich Piłsudskiego. Na uniwersytecie, w pismach naukowych, wywiadzie. Po wojnie Bączkowski, Niezbrzycki i Swianiewicz wykładali na amerykańskich uczelniach i służyli swą wiedzą o Sowietach Stanom Zjednoczonym (Zdziechowski zmarł w 1938 r.).

Jaka była najważniejsza myśl w ich pracach o Rosji? Bączkowski przytaczał książkę „Operacja warszawska” Borysa Szaposznikowa, profesora sowieckich uczelni, autora wojskowego planu sowieckiej napaści na Polskę z 1939 r.

Książka dotyczyła wojny z 1920 r. Zdaniem Szaposznikowa, główną przyczyną porażki nie było wcale złe uzbrojenie armii, ale błędna ocena sytuacji wewnętrznej w Polsce. „Przeceniliśmy zrewolucjonizowanie wewnętrznej sytuacji w Polsce w tym okresie. Ta przesada w ocenie sytuacji w Polsce znalazła swój wyraz w nadmiernej, tzn. nieuzgodnionej z naszymi możliwościami, ofensywnej operacji” – pisał. Polemizując z Michaiłem Tuchaczewskim, zarzucał mu nazbyt europejski sposób myślenia o wojnie. Dowodził, że najważniejsze jest, by – zgodnie z rosyjską szkołą – wroga „spreparować” tak, żeby go można było „gołymi rękami wziąć” – „szapkami zakidat”.

Bączkowski dowodził, że Zachód nie potrafi skutecznie przeciwstawiać się Moskwie, bo błędnie uważa ją za podobne sobie państwo europejskie. Tymczasem Rosja jest powierzchownie powleczonym europejskością państwem azjatyckim, czerpiącym wojenną strategię od Czyngis-chana i Chińczyków.

Istotą jej siły nie jest wcale nowoczesna armia, bo takiej Moskwa nigdy nie miała, lecz rozkładanie wewnętrzne państw, które chce podbić.

Pisał w tym kontekście o Polsce przedrozbiorowej i jej elitach żyjących z carskich pensji. Stwierdzał, że źródłem siły Moskwy „nie jest normalny w warunkach europejskich czynnik siły militarnej, lecz głęboka akcja polityczna, nacechowana treścią dywersyjną, rozkładową i propagandową”.

Dopiero gdy podbijane państwo było niezdolne do obrony, następował „tryumfalny marsz hordy”.

Preparowanie w praktyce

W XXI w. zastosowanie tej strategii wobec państwa postkomunistycznego, które przez pół wieku było pod moskiewskim panowaniem i nie odsunęło byłych komunistów od wpływów, lecz odwrotnie – zgodziło się, by to oni stworzyli postkomunistyczną oligarchię, okazało się skuteczne.

Zapoczątkowane zostało już wcześniej, w 2007 r., gdy premiera Jarosława Kaczyńskiego zastąpił Tusk. Wylot prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi w 2008 r. rząd Tuska utrudniał na wszelkie możliwe sposoby.

Odpowiedź na pytanie, czy w takim razie Moskwie nie opłacało się zlikwidować Kaczyńskiego wcześniej, brzmi: „nie”. Do 2007 r. było to nieopłacalne, bo działał rząd, który natychmiast skorzystałby w tej sprawie z wszystkich uprawnień, jakie Polska ma jako członek NATO i UE. Z pewnością zrobiłby on też wszystko, by powołana została międzynarodowa komisja badająca przyczyny katastrofy.

W 2008 r. w Polsce rządził już uległy wobec niej premier, ale zbyt wiele przyczółków lobby niepodległościowego było jeszcze w polskich instytucjach władzy, mediach itp. Poza tym w Ameryce wciąż prezydentem był George Bush.

Zamach wykonany w idealnym momencie

Moskwa zachowała się w sprawie Smoleńska z zimną racjonalnością. Używając słów Szaposznikowa, „preparowała” i „rozkładała” polskie instytucje albo czekała, aż partia Tuska w imię partykularnych interesów rozłoży je sama.

Trwała też w mediach kampania poniżania Lecha Kaczyńskiego. Wielu prowadziło ją dla partykularnych celów, natomiast rosyjska agentura wpływu po to, by po śmierci nikt go nie żałował.

Rosja uderzyła dopiero wtedy, gdy wiedziała, jak zachowają się po Smoleńsku polskie władze, media, śledczy, elity itp. Czekała też na korzystniejszą koniunkturę międzynarodową, która pojawiła się w 2009 r. po wyborze na prezydenta Baracka Obamy.

Odpowiedź na pytanie, czy 10 kwietnia był najlepszym terminem do przeprowadzenia zamachu, jest więc twierdząca. Bo jego celem nie było samo zabicie Lecha Kaczyńskiego, lecz przywrócenie porządku w regionie.

A drugie zastrzeżenie sceptyków, odnoszące się do nikłych zysków i dużego ryzyka? Trzy i pół roku po katastrofie odpowiedź na to pytanie jest prosta. Kontrola w regionie jest przywrócona. A ryzyko międzynarodowego skandalu? Nie było go. Skoro Polski rząd nie zażądał pomocy z UE, NATO czy międzynarodowej komisji, to Zachód uznał, że sprawę ma z głowy.

Nawet przeciwnicy tezy o zamachu muszą przyznać: jeśli Rosja chciała go dokonać, mogła zrobić to bezkarnie.

Celem Rosji nie jest zresztą to, by wszyscy uwierzyli, że jest w tej sprawie niewinna. Wystarczy, by nie było przeciwko niej twardych dowodów. A ci, którzy mogą wiedzieć za wiele, będą likwidowani. Natomiast sytuacja, w której dowodów nie ma, ale w gruncie rzeczy wszyscy wiedzą, że to był dokonany przez nią zamach, jest dla niej korzystna. Mają wiedzieć i drżeć – to zjawisko znane z historii i także świetnie opisane przez sowietologów.

Im mocniej poniżona zostanie Polska, tym lepiej, bo tym mocniejsza nauczka dla innych. Stąd niszczejący na lotnisku wrak, zamiany ciał w trumnach, zdjęcia ciał ofiar w internecie i to, o czym trudno nawet pisać – odcięta głowa Anny Walentynowicz.

Stąd też każda próba przywrócenia godności niszczona jest z furią przez posługującą się nienagannym polskim rosyjską agenturę wpływu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz