piątek, 29 listopada 2013

Podwójna prowokacja. W rosyjskiej pułapce

Dodano: 28.11.2013 [21:49]
Podwójna prowokacja. W rosyjskiej pułapce - niezalezna.pl
foto: Piotr Galant/Gazeta Polska
Rosjanie dążą do zwiększenia swoich wpływów w Polsce, a prowokacja przeprowadzona 11 listopada jest tego najlepszym przykładem. To jednak nie koniec – jak się dowiedziała „Gazeta Polska”, jest przygotowywana kolejna, tym razem wymierzona w zespół parlamentarny do spraw wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, którym kieruje Antoni Macierewicz, wiceprezes PiS.

Wymiana grupy Tuska wymaga pewnej destabilizacji, by przyszła ekipa, która potępi „błędy i wypaczenia”, mogła zająć miejsce starej i z poparciem ludu nadal gwarantować rodzimej elicie i obcym siłom bezkarne pasożytowanie na Polsce.

Dopóki jednak istnieje organizacja niezależna od oligarchii i orientacji prorosyjskiej, nie można dokonać operacji usunięcia „złego” Tuska i zastąpienia go nowym, „dotkniętym przez Boga wielkim geniuszem” lemingów. Konieczna destabilizacja mogłaby przecież wymknąć się spod kontroli i zostać wykorzystana przez przeciwników systemu do rozpoczęcia jego demontażu.

Prowokacje 11 listopada miały umożliwić rozbicie PiS, co było zarówno w interesie Tuska, jak i orientacji prorosyjskiej, szykującej się do jego wymiany na nowszy model. Nieudacznictwo Bartłomieja Sienkiewicza, który płakał, że PiS nie chciał grać według jego scenariusza, spowodowało, iż konieczne stały się nowe prowokacje przygotowane przez specjalistów.

PiS trzeba zepchnąć na margines, a najlepiej uderzyć w partię, niszcząc zespół parlamentarny Antoniego Macierewicza. Dlatego do kolejnej prowokacji ma zostać użyty rządowy zespół Macieja Laska i propagujące go media. Celem są m.in. eksperci zespołu Macierewicza oraz przygotowane przez nich analizy.

– Mieliśmy już przedstawione przez Macieja Laska zdjęcia rządowego tupolewa, które miały być zrobione tuż po katastrofie i obalić ustalenia ekspertów zespołu parlamentarnego. W rzeczywistości okazało się, że zostały wykonane dużo później i nic nowego nie wniosły do sprawy. To działanie Laska wprowadziło jednak celowy zamęt i o to właśnie chodziło. Teraz prowokacja zostanie skierowana na ustalenia ekspertów – mówi nasz rozmówca, znający kulisy funkcjonowania komisji Macieja Laska.

„PiS idzie na Moskwę”

Rok temu podczas Marszu Niepodległości część burd aranżowali policyjni prowokatorzy, by prorządowe media mogły je sfilmować i przedstawić jako dzieło opozycji. W tym roku celem Tuska było przekonanie Polaków, że jak PiS dojdzie do władzy, to wywoła wojnę z Rosją, bo teraz już atakuje rosyjską ambasadę i wszczyna walki uliczne. Narracja ta miała też uzasadniać dalsze ograniczanie praw obywatelskich, a gdyby się całkowicie powiodła, mogłaby posłużyć do represji wobec Prawa i Sprawiedliwości.

Scenariusz Sienkiewicza się nie udał, politycy PiS wyjechali do Krakowa, gdzie wspólnie z klubami „GP” obchodzili święto odzyskania niepodległości. Prorządowym mediom pozostało pokazywanie Jarosława Kaczyńskiego przemawiającego w Krakowie na tle relacji filmowych z Warszawy.

„Atak na ambasadę” ma jednak drugie dno, gdyż wątpliwe, by bez uzgodnienia z Rosjanami ekipa znana ze służalczości posunęła się aż do takich ułatwień przy spaleniu budki. W tej sytuacji kluczowe jest oświadczenie Ławrowa i przedstawicieli ambasady.

Rosjanie pogrążają Tuska

Tydzień po awanturze minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow w wywiadzie dla rosyjskich mediów powiedział, że Rosjanie zwrócili się do polskich władz o ochronę ambasady kilka dni wcześniej, ale ich prośby zostały zignorowane. Słowa Ławrowa potwierdziła "Gazecie Polskiej" rosyjska ambasada.

– Przed Marszem Niepodległości w ambasadzie Rosji w Warszawie odbyło się kilka spotkań przedstawicieli rosyjskiej placówki dyplomatycznej z funkcjonariuszami polskiej policji. W formie ustnej zgłosiliśmy swoje obawy związane z tym, że marsz odbędzie po obu stronach naszej placówki. Otrzymaliśmy od polskiej policji ustne zapewnienia o wzmocnieniu ochrony terenu ambasady – powiedziała "Gazecie Polskiej" rzecznik Ambasady Federacji Rosyjskiej w Warszawie Waleria Pierżinskaja.

"Gazeta Polska" zapytała rzeczników prasowych MSW i MSZ o rozmowy z Rosjanami przed 11 listopada –w obydwu ministerstwach odpowiedziano "GP", że takich rozmów nie prowadzono. Pytania wysłane przez nas do rzecznika policji pozostały bez odpowiedzi.

Przypomnijmy, że minister przekonywał, jakoby tyłów ambasady nie zabezpieczono, aby „obniżyć poziom napięcia”. I w ogóle tamtejszymi wydarzeniami został zaskoczony. Ponadto MSW stwierdziło, że „do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nie wpłynął żaden wniosek o dodatkowe zabezpieczenie Ambasady Federacji Rosyjskiej w dniu 11 listopada br.”.

Kto kłamie

Informacja ambasady rosyjskiej oznacza, że w MSW dokładnie wiedziano o problemie zabezpieczenia budynku z dwu stron. Twierdzenie o niewpłynięciu wniosku jest o tyle prawdziwe, że uzgodnienia zapadały ustnie, nie było więc potrzeby skierowania specjalnego pisma w tej sprawie. Dokument o takiej treści byłby światowym kuriozum. Trzeba jednak przyznać, że gdyby Rosjanie potraktowali Sienkiewicza jak przedszkolaka i wniosek o tej treści wysłali, postąpiliby słusznie z wielkim analitykiem UOP ds. wschodnich.

Albo zatem ktoś w MSW dokonał sabotażu i nie wszystkie informacje dotarły do Sienkiewicza, albo on sam świadomie dopuścił do zaistniałej sytuacji. Pozostaje jeszcze wyjaśnić, kto był inspiratorem lub organizatorem „spontanicznego” spalenia budki.

Najciekawsze jest jednak, dlaczego Rosjanie takie informacje ujawniają. Uderzają one bezpośrednio w Tuska, pozwalając jawnie postawić tezę, że spalenie budki było prowokacją jego ludzi. Ekipa Tuska wyćwiczona w pełzaniu przed Moskwą nie może przecież zaprzeczyć, a milczenie jeszcze bardziej ją pogrąża i kompromituje jako prowokatora, niewahającego się w swoich wewnętrznych rozgrywkach z opozycją posunąć do ataku na obce państwo.

Przesłanie Ławrowa i ambasady FR jest jasne: „Tusk musi odejść”.

Bezczynne służby

Rosjanie mogą swobodnie prowadzić gry operacyjne w Polsce i umacniać swoje wpływy, ponieważ za rządów Donalda Tuska Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, mimo rosnącej infiltracji Służby Wnieszniej Razwiedki, nie złapała żadnego szpiega, a na dodatek wycofała się z działań wywiadowczych na kierunku wschodnim. Podobnie jest ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego – obecnie Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga bada niedopełnienie obowiązków przez gen. Janusza Noska oraz podległych mu funkcjonariuszy w okresie od grudnia 2009 r. do 10 kwietnia 2010 r. w Warszawie i Smoleńsku w związku z przygotowaniem i brakiem zapewnienia ochrony kontrwywiadowczej samolotu Tu-154M, jego załogi, prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego oraz członków delegacji udających się do Katynia.

Według nieoficjalnych informacji po tragedii 10 kwietnia 2010 r., gdy już było wiadomo, że doszło do katastrofy, ówczesny szef SKW gen. Janusz Nosek oraz podległe mu kierownictwo SKW nie wprowadzili podwyższonego stanu alarmowego, nie powołali żadnego zespołu, nie prowadzili monitoringu komunikacji radiowej lotu oraz nadajników rosyjskich na terenie Rzeczypospolitej Polskiej w czasie przelotu delegacji do Smoleńska oraz po katastrofie. Śledczy zbadają również, dlaczego SKW nie podjęła na miejscu katastrofy działań operacyjnych.

10 kwietnia SKW wysłało do Smoleńska tylko jednego oficera – Tomasza S., i to bez dokumentów legalizacyjnych. Na liście pasażerów lecących do Smoleńska przy nazwisku Tomasza S. figurował zapis: SKW. W ten sposób kierownictwo SKW zdekonspirowało Tomasza S. przed FSB. Efekt był taki, że po przylocie do Rosji Tomasz S. został zamknięty w szopie stojącej przy lotnisku Siewiernyj, a Rosjanie wypuścili go tylko po to, by wsiadł do samolotu powracającego do Polski. Po powrocie ze Smoleńska Tomasz S. złożył wniosek o przejście na emeryturę, ponieważ rosyjskie służby specjalne dowiedziały się, że jest on oficerem SKW, i poznały jego wygląd. Wcześniej Tomasz S. pracował wyłącznie pod przykryciem, posługując się dokumentami wystawionymi na inne nazwisko. Gen. Nosek wyręczył więc w robocie wywiad rosyjski, który poznając tożsamość Tomasza S., mógł się zorientować, jakie jego działania na terenie RP i siatki szpiegowskie zostały rozpracowane przez SKW.

Po katastrofie gen. Janusz Nosek przyjął propozycję pomocy tylko od służb specjalnych Federacji Rosyjskiej, chociaż taką pomoc deklarowało większość krajów członkowskich NATO. Szef SKW współpracował z FSB, m.in. potajemnie uruchamiając tajne linie łączności w kwietniu 2010 r. Janusz Nosek nie powiadomił o tym premiera, Kolegium ds. Służb Specjalnych ani członków sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Rosyjskie służby bez problemu mogły pozyskiwać informacje z SKW, na co miały wpływ m.in. nieformalne związki SKW z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. „Gazeta Polska” wielokrotnie pisała o wizytach przedstawicieli rosyjskich służb specjalnych w siedzibie SKW przy ul. Oczki. W Warszawie Rosjanie wjeżdżali na teren siedziby SKW swoim samochodem, który nie był sprawdzany pod kątem urządzeń rejestrujących emisję elektromagnetyczną. Kierownictwo SKW spotykało się z przedstawicielami rosyjskich służb specjalnych m.in. na terenie Krakowa i w Moskwie. Jakby tego było mało, kierownictwo SKW miało zaplanowane szkolenia przez rosyjskie służby specjalne w Moskwie.

W potrzasku

Donald Tusk nie jest już nikomu potrzebny. Konflikt z zachodnimi grupami finansowymi wywołał skok na OFE, uderzający w ich interesy. Wycofanie się Jacka Rostowskiego, który strzegł ich inwestycji w Warszawie, oznacza koniec poparcia zachodnich finansistów dla Tuska. Stąd lansowanie Jerzego Buzka, który przypilnowałby ich interesów. Wątpliwe jednak, by były premier mógł przejąć PO, gdyż nie ma odpowiedniej liczby stanowisk i apanaży do rozdania, a Bruksela wszystkich nie pomieści.

Poparcie niemieckie dla Tuska, jeśli nie zostało wycofane, to w najlepszym wypadku mocno ograniczone. Inaczej Tusk nie stałby się przedmiotem powszechnej krytyki w prasie niemieckiej. Problem Angeli Merkel polega na tym, że dalsze poparcie dla odchodzącego w niebyt Tuska załamie ich wpływy, ale nie mają dobrego Tuska-bis, w którego powinni zainwestować. Buzek może odegrać tylko rolę pomocniczą.

Ujawnienie afery korupcyjnej, służące wewnętrznym rozgrywkom w PO, ma skutek uboczny, nieprzewidziany przez Tuska. Komisja Europejska zainteresowała się rozkradaniem funduszy europejskich, a to oznacza, że kraść będzie trudniej, czyli dla zaplecza biznesowego Tusk stanie się przeszkodą funkcjonalną systemu III RP.

Deklaracja Ławrowa jest dowodem, że Moskwa widzi już lepszego kandydata na polepszacza stosunków polsko-rosyjskich. Nie ma bowiem takiego stopnia służalstwa wobec Rosji, który byłby dla niej zadowalający. Zawsze można znaleźć kogoś pełzającego sprawniej.

Sekwencja wydarzeń wskazuje, że moment wystąpienia Ławrowa nie był przypadkowy. Poprzedził konwencję PO i ostateczną rozgrywkę z Grzegorzem Schetyną, wspieranym przez Bronisława Komorowskiego i Krzysztofa Bondaryka. Jej celem było więc uderzenie w premiera. Na razie okazało się niewystarczające.

Kurs czołowy Niemiec i Rosji na Ukrainie i w Polsce stwarza dla nas nowe możliwości działania, oparte na analizie interesów, a nie na hasłach. To jednak już nowy, obszerny temat.

 źródło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz