wtorek, 11 listopada 2014

Niepodległość i brudne sztuczki

Dodano: 10.11.2014 [15:04]
Niepodległość i brudne sztuczki - niezalezna.pl
foto: GP
„Dajcie mi spokój z doktrynami! Nienawidzę tego słowa. Całe życie walczyłem z doktrynami! Doktryna! To śmierć dla myśli, to martwota, to zerwanie z rzeczywistością” – gniewał się Józef Piłsudski. Marszałek miał tylko jeden cel: niepodległość Polski. We wciągających ideologiach i zaognianiu drugorzędnych sporów widział bardzo groźną metodę wrogów Polski, używaną do walki z jej niepodległością.

To nie jest kolejny tekst o lemingach. On jest o nas, mniejszości Polaków zaangażowanych w sprawy patriotyczne. O marnowaniu naszej energii, zabójczym dla sprawy niepodległości.

To ma być próba odpowiedzi, dlaczego hetman Stanisław Żołkiewski potrafił zdobywać Moskwę, natomiast my nie potrafiliśmy przez 25 lat obalić postkomunistycznej III RP. Nie będę tym razem pisał o przyczynach zewnętrznych tego stanu, o sile naszych wrogów, a tylko o siłach, które tkwią w nas samych.

Skończyła się wojna armii, zaczęła wojna agentur

Józef Piłsudski nie był zadowolony z Polski, która powstała po 11 listopada. Pisał o tym: „W odrodzonym państwie nie nastąpiło odrodzenie duszy narodu. […] Naród odrodził się w jednej tylko dziedzinie, w dziedzinie walki orężnej, tzn. pod względem odwagi osobistej i ofiarności względem państwa w czasie walki. Dzięki temu mogłem doprowadzić wojnę do zwycięskiego końca. We wszystkich innych dziedzinach odrodzenia nie znalazłem. Ustawiczne waśnie personalne i partyjne, jakieś dziwne rozpanoszenie się brudu i jakiejś bezczelnej, łajdackiej przewagi sprzedajnego nieraz elementu. […] Swobody demokratyczne zostały nadużyte tak, że można było znienawidzić całą demokrację”.

To była surowa ocena Polski, o której my piszemy dziś z nostalgią, jako o tej, której wartości są dla nas wzorem. Marszałek wiedział, że odrodzenie się odwagi, gotowości, by ginąć za Polskę to wiele, ale wciąż zbyt mało, by zbudować Polskę silną, potrafiącą wygrywać z obcymi agenturami.

W pismach jego współpracowników odnajdujemy wiele na ten temat. Henryk Józewski, minister i wojewoda wołyński, wspominał, że podczas gdy Polacy po 1918 r. spoczęli na laurach, wojna trwała nadal, w innych niż militarne obszarach: „Pamiętam dwudziestolecie polskiej niepodległości, dźwiganie się państwa polskiego w warunkach niezwykle trudnych i nieustającą, zajadłą sowiecką dywersję, podstępną akcję podziemną z hasłami rewolucji socjalnej w okręgach Polski centralnej i rozpalaniem narodowej nienawiści na Ziemiach Wschodnich Rzeczypospolitej. Rosja robiła wszystko, by uniemożliwić albo opóźnić stawanie się Polski”.

Obłędna walka na wszystkie fronty

Najpełniej ów brak odrodzenia się duszy narodu zdiagnozował inny piłsudczyk, Włodzimierz Bączkowski. Przypominał, że w czasie zaborów to „utrzymana przez garstkę nielicznych Polaków idea walki z Rosją dała w końcowym rezultacie niepodległość”.

Za najgorszy spadek po 150 latach niewoli oceniał „brak poczucia historyzmu”. Polaków udało się wynarodowić z jednego elementu ich tożsamości: umiejętności oceny, skąd płyną realne zagrożenia dla ich niepodległości. Świetne umysły polskie z czasów jej potęgi potrafiły ocenić je bezbłędnie. I podejmować działania, w których wyniku to wrogowie bali się nas, a nie odwrotnie.

Osamotnienie Piłsudskiego wynikało z tego, że wśród tych, którzy aspirowali w II RP do roli elity, nieliczni zachowali łączność duchową z Rzecząpospolitą sprzed rozbiorów. Bączkowski napisał słowa, które powinien przeczytać dziś każdy w naszym obozie: „Ten brak poczucia historyzmu powoduje, iż gotowi jesteśmy walczyć obłędnie na wszystkie fronty lub przerażeni ogromem tej walki złożyć ręce i rozpaczliwie szukać obrony u obcych. Walczyć z Zachodem i Wschodem naraz, z wpływami Watykanu i z imperializmem Moskwy […] To znamienne równoważenie dwóch zjawisk, małych i odległych, bliskich i groźnych, pokrewnych i biegunowo odmiennych, posłużyć może za najlepszą miarę naszego duchowego przesunięcia się w kierunku wschodnim, dokonanego w wiekach upadku. To duchowe kalectwo Polski”.

Ten chaos powoduje, że przyjmujemy „doktryny”, żerujące na naszym zaangażowaniu patriotycznym i społecznym, a prowadzące Polskę ku upadkowi. Natomiast – to najgorszy dowód naszego kalectwa – jesteśmy niezdolni do „wyprodukowania własnego kompleksu czynotwórczych idei, wyrastających z historii”.

Pierwsza Solidarność i pokolenie hip-hopu

Jak ma się to do sytuacji Polski w 2014 r.? U progu III RP, która nie powstała w wyniku czynu zbrojnego, nie odrodziła się odwaga Polaków gotowych ginąć za wolność. Z odrodzeniem się narodu mieliśmy do czynienia w sierpniu 1980 r., jednak zostało ono spacyfikowane przy użyciu czołgów, a potem rozmyte i sprzedane przy Okrągłym Stole.

Fale odradzania się polskiej tożsamości pojawiały się w III RP, a największa z nich nadpłynęła w ostatnich latach, gdy setki tysięcy młodych ludzi zaczęły pojawiać się na patriotycznych manifestacjach i brały udział w tworzeniu patriotycznych opraw na stadionach.

Pojawiły się na nich dzieci robotników z Sierpnia’ 80, którzy powołali wielką, pierwszą Solidarność. To one stworzyły polski hip-hop, muzykę dołów społecznych, do których trafił patriotyczny przekaz. Cała robota komunistów i konfidentów, którzy trzymają dziś media, polega na tym, by poprzez różne triki nie pozwolić im na kontynuowanie dzieła ojców. By ich słuszne wkur…e na rzeczywistość nie uderzyło w prawdziwe źródła zła.

Do ich skanalizowania użyto „doktryn”. Podjęto działania na rzecz odrodzenia się nurtów nawiązujących do promoskiewskich ugodowców. By nie dopuścić do – słowa Bączkowskiego – „odkorkowania zamulonych kanałów historycznej świadomości stosunku Polski i Moskwy, jaką posiadały wszystkie umysły polskie złotego okresu kultury i wielkich zwycięskich wojen polsko-moskiewskich”. Do sytuacji, w której, „Każdy POLAK, i tylko POLAK, a nie duchowy Quazimodo polsko-rosyjski lub polsko-niemiecki, zrozumie, że zagadnienie stosunku Polski i Moskwy, to twarde i krwawe zagadnienie czyjegoś zwycięstwa i czyjejś klęski”.

Zaraz pojawił się ów niepolski z ducha „brud”, owo duchowe kalectwo niepozwalające – mimo zbrodni smoleńskiej – odróżniać wrogów śmiertelnie groźnych i tych trzeciorzędnych. Zalągł się bełkot o tym, że mamy walczyć z Zachodem, z Ameryką, z banderowcami, ze zmyślonym zagrożeniem „judeopolonii”.

Młodzi ludzie, którym imponują podobne hasła, zrozumieją swój błąd, gdy dojrzeją. Tak jak w III RP dojrzewały tysiące członków młodzieżówki Korwina. Tyle że znów zmarnuje się ich energia, nie zastąpią PiS-owskich karierowiczów średniego szczebla, nie zrobią rewolucji.

Pisarka Stefania Zahorska, filar antykomunistycznej emigracji, zdefiniowała to najtrafniej: „Sprawa prawdy i kłamstwa we współczesnym życiu przesunęła się. Kiedyś była znacznie prostsza. Białe było białe, czarne było czarne. Dziś białe to jest coś niewiadomego koloru, co w pewnych celach zostało przemalowane na biało. Za chwilę farba zejdzie, ale już wtedy biała płaszczyzna spełniła swoje zadanie. Oślepiła ludzi. Spełniła swoją świadomość. Kiedy rozpoznają swój błąd, będzie za późno, na białej plamie narosną fakty, których nic już nie usunie”.

Robota, której nie zrobimy bez młodych

Stworzenie niepodległej Polski wymaga usunięcia z jej sceny politycznej wszystkiego, co nie jest niepodległościowe, lecz wspierane przez postkomunistyczną oligarchię i jej media, jak PO, PSL, SLD czy Ruch Palikota. W niepodległej Polsce nie może być dla nich miejsca, tak jak w II RP nie było go dla Komunistycznej Partii Polski. Nie ma pytania, czy powinny zniknąć, jest tylko pytanie, jak do tego doprowadzić.

Prawdziwych zmian może dokonać tylko silny i świadomy swoich zadań obóz niepodległościowy. Sam PiS zdolny jest do przejęcia władzy, ale za słaby do przeprowadzenia przełomu. Nawet ze wsparciem grupujących dziesiątki tysięcy ludzi inicjatyw społecznych, jak kluby „Gazety Polskiej”.

Obóz niepodległościowy potrzebuje tych młodych ludzi, których patriotyczna świadomość odrodziła się w ostatnich latach. Ich bezkompromisowości, siły witalnej, znajomości języka rówieśników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz