środa, 1 stycznia 2014

Marcel Lefebvre: Kościół przesiąknięty modernizmem


Marcel Lefebvre: Kościół przesiąknięty modernizmem Cz.1.



Przenikanie modernizmu do Kościoła
Krótki zarys
Jestem szczęśliwy, mogąc stwierdzić, iż wszędzie na całym świecie w środowisku katolickim odważne jednostki gromadzą się wokół kapłanów wiernych katolickiej wierze i Kościołowi katolickiemu, aby utrzymać Tradycję, będącą szańcem naszej wiary. Jeżeli istnieje ruch równie powszechny, znaczy to, iż sytuacja w Kościele jest naprawdę poważna. Gdyż jeśli dochodzi do tego, że księży katolickich traktuje się jak buntowników, dysydentów, nieposłusznych (podczas gdy chodzi o dobrych kapłanów, z których niejedni posługiwali w parafiach przez ponad trzydzieści lat ku wielkiemu zadowoleniu swoich parafian) to musi być kryzys. Oni czynią to, aby zachować katolicką wiarę, działają świadomie, wzorując się na męczennikach.
Być prześladowanym przez swoich braci albo przez nieprzyjaciół Kościoła (obojętnie czyja jest uderzająca ręka, ważne, że działa ona przeciwko zachowaniu wiary), to być męczennikiem.
Ci wierni księża są świadkami katolickiej wiary Wolą oni raczej, by ich uważanie za buntowników i odstępców, aniżeli utracić wiarę.
Wszędzie na całym świecie jesteśmy świadkami tragicznej i niesłychanej sytuacji, jaka, jak się wydaje, nigdy dotąd nie miała miejsca w Kościele. Zatem musimy mimo wszystko spróbować dokładnie wyjaśnić to wyjątkowe zjawisko. Jak to się dzieje, ze dobrzy katolicy, dobrzy księża wytężają siły by utrzymać katolicką wiarę w świecie katolickim, będącym w pełni rozkładu? Sam papież Paweł VI mówił o samozniszczeniu Kościoła. Termin samozniszczenie nie oznacza nic innego jak to, iż Kościół sam się niszczy, sam przez się, a zatem przez swoich członków. Wspominał o tym już święty Pius X papież w swojej pierwszej encyklice, mówiąc: „Teraz nieprzyjaciel Kościoła znajduje się już nie na zewnątrz Kościoła, jest on w Jego wnętrzu”. I papież nie wahał się wskazać miejsca gdzie on był: „Nieprzyjaciel jest w seminariach”.
Dlatego już na początku tego wieku święty Pius X ujawniał w swojej encyklice obecność nieprzyjaciół Kościoła w seminariach.
Jest rzeczą oczywistą, iż owi seminarzyści, przesiąknięci modernizmem, sillonizmem (ruch chrześcijańskiej demokracji, biorący nazwę od sillon ‘bruzda’ – przyp. tłum.) i ideami postępowymi zostali kapłanami. Niektórzy z nich zostali biskupami, a następnie kardynałami. Można by wymienić nazwiska tych, którzy byli w seminarium na początku obecnego wieku (teraz już nieżyjących), a których duch był modernistyczny i lewicowy.
Zatem już papież Pius X ujawniał ów podział w Kościele, swoiste pęknięcie w samym łonie Kościoła i wśród duchowieństwa.
Nie jestem już młody i w ciągu swego życia seminaryjnego, kapłańskiego i biskupiego miałem okazję stwierdzić istnienie tego rozłamu, który zauważyłem już w Seminarium Francuskim w Rzymie, gdzie z łaski Pana Boga studiowałem Wyznaję, iż studia w Rzymie niezbyt mnie pociągały Osobiście wolałbym, tak jak seminarzyści z mojej diecezji, znaleźć się w seminarium w Lilie i zostać skromnym wikarym, a następnie proboszczem wiejskiej parafii, widziałem siebie jako duchownego ojca parafian, do których człowiek przywiązuje się, aby wpoić im wiarę oraz chrześcijańskie obyczaje Był to mój ideał jednak stało się, iż po pierwszej wojnie światowej mój brat był już w Rzymie, ponieważ okoliczności wojenne oddzieliły go od rodziny mieszkającej na północy Francji i z tego powodu moi rodzice nalegali, abym po prostu dołączył do niego: „Ponieważ twój brat jest już w Seminarium Francuskim w Rzymie, dołącz do mego i studiujcie razem”.
Pojechałem więc do Rzymu. W latach 1923–1930 zrobiłem studia na Uniwersytecie Gregoriańskim W roku 1929 zostałem wyświęcony na kapłana i przez rok byłem duchownym w Seminarium.
Pierwsze ofiary modernizmu
Podczas tego okresu seminaryjnego zdarzyły się rzeczy tragiczne, które przypominają mi dokładnie to samo, co przezywam od czasu Soboru Praktycznie jestem w takiej samej sytuacji, w jakiej znajdował się nasz rektor Seminarium w tamtym czasie, ojciec Le Floch, przełożony Seminarium Francuskiego przez trzydzieści lat Był to człowiek godny, Bretończyk, silny i stały w swej wierze jak bretoński granit. Wykładał nam encykliki papieży i uczył, czym jest zakazany przez świętego Piusa X modernizm, modernistyczne błędy potępione przez Leona XIII, czym jest potępiony przez Piusa IX liberalizm Kochaliśmy więc naszego Ojca Le Flocha i byliśmy bardzo do niego przywiązani.

Jego niezłomność odnośnie doktryny i Tradycji oczywiście nie podobała się progresistom W owym czasie istnieli już progresiści, skoro papieże ich potępiali. Nie podobał się on nie tylko progresistom, lecz również rządowi francuskiemu. Rząd francuski obawiał się, że za pośrednictwem ojca Le Flocha i poprzez edukację daną seminarzystom, tradycyjni biskupi zainstalują się we Francji i nadadzą francuskiemu Kościołowi charakter tradycyjny i oczywiście antyliberalny. Otóż rząd francuski był masoński, a zatem głęboko liberalny i mocno przerażony na myśl, iż nieliberalni biskupi mogliby objąć najważniejsze stanowiska. Aby usunąć ojca Le Flocha wywierano naciski na papieża. Odpowiedzialnym za tę operację był Francisque Gay, przyszły lider M.R.P. (Mouvement Republicain Populaire – chrześcijańsko-demokratyczna partia francuska – przyp. tłum.). Pojechał on do Rzymu i wywierał presję na papieża Piusa XI, denuncjując ojca Le Flocha jako rzekomo należącego do Action Française i jako polityka agitującego wśród seminarzystów, aby byli członkami Action Française.
Wszystko to było kłamstwem. Przez trzy lata miałem okazję przysłuchiwać się religijnym konferencjom ojca Le Flocha. Nigdy nam nie wspominał o Action Française.
A dzisiaj mi się mówi: „W przeszłości był ksiądz biskup członkiem Action Française”. Nigdy nim nie byłem.
Oczywiście głosi się, iż jesteśmy członkami Action Française, nazistami, faszystami, wszystkim tym, co można nam przykleić jako pejoratywne etykietki, gdyż jesteśmy przeciwni nowatorstwu i antyliberalni.
Przeprowadzono zatem śledztwo: kardynał arcybiskup Mediolanu został wysłany na miejsce. Nie był to kardynał nieznany. Benedyktyn, człowiek wielkiej świętości i ogromnej inteligencji, został wyznaczony przez papieża Piusa XI, aby zrobić wywiad w Seminarium Francuskim i sprawdzić czy to, co mówił Francisque Gay było prawdą czy też kłamstwem. Dochodzenie odbyło się. Rezultatem było stwierdzenie: Seminarium Francuskie funkcjonuje wyjątkowo dobrze pod kierownictwem ojca Le Flocha. Nie mamy absolutnie nic do zarzucenia przełożonemu seminarium.
To nie wystarczyło.
Trzy miesiące później nastąpiło nowe badanie, tym razem z wyraźną intencją skończenia z ojcem Le Flochem. Nowe śledztwo było prowadzone przez członka rzymskich Kongregacji, który w efekcie doszedł do wniosku, iż ojciec Le Floch był zwolennikiem Action Française, że był on niebezpieczny dla seminarium i że należało zatem zażądać, aby złożył dymisję. I zrobiono to. W 1926 r. Stolica Apostolska poprosiła ojca Le Flocha by zechciał zrzec się kierownictwa Seminarium Francuskiego. Byliśmy zrozpaczeni. Ojciec Le Floch nigdy nie był politykiem. Był to człowiek tradycyjny, przywiązany do doktryny Kościoła i papieży, wielki przyjaciel papieża Piusa X, który darzył go ogromnym zaufaniem. I właśnie dlatego, że był przyjacielem Piusa X, progresiści nienawidzili go.
Zresztą, w czasie mojego pobytu w Seminarium Francuskim, nie tylko ojciec Le Floch był atakowany, lecz także kardynał Billot, pierwszorzędnej wagi teolog, dzisiaj jeszcze poważany i studiowany w naszych seminariach. Ksiądz Billot, kardynał świętego Kościoła, został zdjęty z urzędu. Pod pretekstem, iż miał związki z Action Française pozbawiono go purpury i wysłano go za pokutę niedaleko Albano (do domu Jezuitów w Castelgandolfo) z zakazem wychodzenia. Oczywiście kardynał Billot nie był sympatykiem Action Francaise, lecz darzył szacunkiem Maurrasa i cytował go w swoich dziełach teologicznych. Na przykład, w drugim tomie traktatu o Kościele (De Ecclesia) kardynał Billot zrobił wspaniałe studium liberalizmu i w przypisach przytoczył kilka cytatów z Maurrasa. Wówczas był to grzech śmiertelny. Wygrzebali to, aby pozbawić kardynała jego godności. Nie jest to drobiazg; jeden z największych teologów swego czasu pozbawiony godności kardynalskiej, zredukowany do stanu zwykłego księdza, ponieważ nie był biskupem. (W tym okresie istnieli jeszcze kardynałowie diakoni.) Pachniało to już prześladowaniem.
Papież Pius XI uległ wpływom progresistów
Papież Pius XI uległ wpływom tych progresistów, którzy znajdowali się już w Rzymie. Właśnie w tym punkcie widzimy wyraźną różnicę między kolejnymi papieżami; a jednak w owym czasie papież Pius XI ogłosił wspaniałe encykliki. To nie był liberał. Jego encyklika przeciwko komunizmowi Divini Redemptoris. Jego encyklika o Chrystusie Królu (ustanawiająca święto Chrystusa Króla, a zatem powszechne panowanie Naszego Pana Jezusa Chrystusa) są cudowne. Jego encyklika dotycząca chrześcijańskiego wychowania jest absolutnie godna podziwu i stanowi dzisiaj podstawowy dokument dla tych, którzy pragną bronić katolickiej wiary.
Tak więc na płaszczyźnie doktrynalnej papież Pius XI był człowiekiem godnym podziwu, lecz pozostawał słabym w dziedzinie działalności praktycznej, gdyż łatwo ulegał wpływom. Między innymi w czasie wojny w Meksyku, gdy wydał rozkaz Cristeros, obrońcom religii katolickiej i żołnierzom Chrystusa Króla, aby zaufali rządowi i złożyli broń. Oni zaś, zaledwie złożyli broń, wszyscy zostali zmasakrowani. W Meksyku jeszcze pamięta się o tej strasznej rzezi. Papież Pius XI zaufał rządowi, który go oszukał. Po tym co zaszło był zrozpaczony. Nie wyobrażał sobie, iż rząd, który najpierw obiecał mu poprawnie traktować obrońców wiary, mógł ich potem wszystkich zmasakrować. W rzeczywistości tysiące Meksykańczyków zostało zamordowanych z powodu swojej wiary.
Już na początku obecnego wieku znajdujemy się w obliczu zapowiadającego się podziału w Kościele. I tak powoli lecz w sposób pewny zbliżamy się do przedednia Soboru.
Papież Pius XII był wielkim papieżem, zarówno w swoich pismach jak i w sposobie rządzenia Kościołem. Za czasów Piusa XII wiara była bardzo mocno podtrzymywana i oczywiście progresiści nie lubili go, ponieważ przypominał on podstawowe zasady teologii oraz Prawdy.
Wtenczas przyszedł Jan XXIII, który zupełnie nie miał temperamentu Piusa XII. Jan XXIII był człowiekiem bardzo prostym, bardzo poufałym. Nigdzie nie dostrzegał problemów.
Powiedziano mu, gdy chciał zwołać swój synod w Rzymie:
Ależ, Ojcze Święty, synod wymaga przygotowań, potrzeba co najmniej jednego roku, być może nawet dwóch, aby przygotować takie spotkanie, którego owoce byłyby liczne i by reformy mogły być naprawdę przemyślane, a następnie zastosowane z korzyścią dla rzymskiej diecezji. Tego nie można zrobić ot tak, w przeciągu dwóch lub trzech miesięcy; potem dwa tygodnie posiedzeń i wszystko pójdzie jak z płatka. To nie jest możliwe.
Ach! tak, tak, wiem…, rozumiem…, zrobimy mały synodzik, przez kilka miesięcy przygotuje się go i wszystko bodzie dobrze.
Szybko przygotowano synod: komisje w Rzymie, wszyscy są zaaferowani: piętnaście dni synodu i wszystko było skończone. Papież Jan XXIII był zadowolony, jego mały synodzik odbył się: rezultat zerowy! W rzymskiej diecezji nie zaszły żadne zmiany. Sytuacja pozostała dokładnie taka sama.
Soborowy dryf
Tak samo było i z Soborem.
Mam zamiar zwołać sobór.
Już Pius XII był usilnie namawiany przez niektórych kardynałów, aby zwołał sobór. Lecz odmówił, uważając iż jest to rzecz niemożliwa.
Nie można, mówił, w naszych czasach zrobić soboru z 2500 biskupami. Naciski, jakie wywierałyby na nas środki społecznego przekazu są zbyt niebezpieczne, by można było zebrać sobór. Ryzykowalibyśmy iż przekroczy to nasze możliwości.
I nie zwołał soboru.
Lecz papież Jan XXIII powiedział: ależ tak, nie trzeba być pesymistą; należy patrzeć na sprawy z ufnością. Zgromadzimy się na okres trzech miesięcy, razem z wszystkimi biskupami z całego świata. Zacznie się 13 października, a potem między 8 grudnia i 25 stycznia wszystko skończone; wszyscy wyjeżdżają, wracają do domu i sobór jest zamknięty.
I papież rzucił pomysł soboru! Należało go jednak mimo wszystko przygotować. Co jak co, ale sobór różni się trochę od synodu. Zatem trzeba było zorganizować go przynajmniej dwa lata przedtem. Jako arcybiskup Dakaru i przewodniczący Konferencji Biskupów Francuskiej Afryki Zachodniej, zostałem mianowany członkiem centralnej Komisji przygotowawczej. Przez dwa lata jeździłem więc do Rzymu co najmniej z dziesięć razy, aby uczestniczyć w zebraniach tejże głównej Komisji przygotowawczej, która rzeczywiście była bardzo ważna, ponieważ to do niej napływały wszystkie dokumenty pomniejszych komisji, przeznaczone do rozpatrzenia i przedłożenia soborowi. Zasiadało w niej siedemdziesięciu kardynałów, około dwudziestu arcybiskupów i biskupów oraz eksperci. Lecz ci ostatni nie byli członkami komisji. Byli oni tam jedynie po to, aby członkowie mogli ewentualnie zasięgać ich rady.
Pojawienie się podziału
W ciągu tych dwóch lat zebrania odbywały się jedne po drugich i wszyscy obecni członkowie wyraźnie dostrzegli istniejący głęboki podział w Kościele. Głęboki rozłam, który nie był dziełem przypadku, ani też czymś powierzchownym, lecz rozdźwięk o wiele wyraźniejszy wśród kardynałów aniżeli arcybiskupów i biskupów. Przy okazji głosowań widziano kardynałów konserwatywnych głosujących w pewien określony sposób i kardynałów progresistów w inny. Wszystkie głosowania były prawie zawsze identyczne. Jest rzeczą jasną, iż istniał rzeczywisty podział między kardynałami.
Oto mały incydent, opisany w jednej z moich książek pt. Biskup mówi. Przytaczałem go często, ponieważ jest on rzeczywiście znamienny dla zamknięcia głównej Komisji i początku soboru. Zdarzyło się to podczas ostatniego posiedzenia; uprzednio otrzymaliśmy dwa dokumenty, dotyczące tego samego zagadnienia. Kardynał Bea przygotował tekst De libertate religiosa, „O wolności religijnej”. Kardynał Ottaviani opracował inny: De tolerantia religiosa, „O tolerancji religijnej”.
Jako, iż dotyczyły tego samego tematu, te dwa tytuły były znamienne dla dwóch odmiennych koncepcji. Kardynał Bea mówił o wolności wszystkich religii, a kardynał Ottaviani o wolności religii katolickiej i o tolerancji fałszywych religii. W jaki sposób komisja mogła to pogodzić?
I od pierwszej chwili kardynał Ottaviani zwrócił się do kardynała Bei, mówiąc:
Eminencjo, ksiądz nie miał prawa przedstawić tego dokumentu.
Kardynał Bea odpowiedział:
Przepraszam, jako przewodniczący Komisji ds. Jedności, miałem pełne prawo opracować ten dokument. Zredagowałem go świadomie. A nawiasem mówiąc, jestem zupełnie przeciwny tezie Waszej Eminencji.
Mamy zatem dwóch najznakomitszych kardynałów: kardynała Ottavianiego, prefekta. Świętego Oficjum, oraz kardynała Beę, spowiednika papieża Piusa XII, jezuitę cieszącego się ogromnym wpływem wśród kardynałów, dobrze znanego w Instytucie Biblijnym, który zrobił całkiem wyjątkowe studia. Mamy zatem dwie wybitne osobistości, zwalczające się na punkcie podstawowej tezy w Kościele. Inną rzeczą jest wolność wszystkich religii, to znaczy stawianie na jednej stopie prawdy i błędu, a inną wolność religii katolickiej i tolerancja błędu. Tradycyjnie Kościół zawsze był za tezą kardynała Ottavianiego, a nie za tezą kardynała Bea, która jest całkowicie liberalna.
Wtedy kardynał Ruffini z Palermo wstał i powiedział:
Jesteśmy postawieni przed dwoma współbraćmi, zwalczającymi się na punkcie bardzo ważnej kwestii w Kościele. Będziemy zmuszeni zwrócić się z tym do wyższej władzy.
Bardzo często papież przewodniczył naszym zebraniom, lecz nie był obecny na tym ostatnim spotkaniu. Zatem kardynałowie zarządzili głosowanie:
Nie chcemy czekać, aż przyjdzie Ojciec Święty, będziemy głosować.
Zrobiono więc głosowanie. Prawie połowa kardynałów głosowała za tezą kardynała Bei, a druga za tezą kardynała Ottavianiego. Za kardynałem Beą głosowali kardynałowie holenderscy, niemieccy, austriaccy – na ogół z Europy lub z Ameryki Północnej. Jeśli zaś chodzi o kardynałów-tradycjonalistów, to byli oni z Kurii rzymskiej, z Ameryki Południowej i na ogół ze sfery języka hiszpańskiego.
Był to prawdziwy rozłam w Kościele. Począwszy od tej chwili, zacząłem zastanawiać się jak potoczy się sobór z takimi sprzecznościami w równie ważnych tezach. Kto na nim będzie górą? Kardynał Ottaviani wraz z kardynałami sfery języka hiszpańskiego oraz innych językach romańskich, czy też kardynałowie europejscy i północnoamerykańscy?
Istotnie walka w łonie soboru rozpoczęła się natychmiast, od pierwszych dni. Kardynał Ottaviani przedstawił listę członków wchodzących w skład komisji przygotowawczych, pozostawiając każdemu pełną swobodę wybrania komisji, które go interesowały. Oczywiście wszyscy nie znaliśmy się osobiście. Każdy przyjeżdża ze swojej diecezji; jak w takiej sytuacji można znać 2.500 biskupów z całego świata? Prosi się nas o głosowanie, aby wybrać członków soborowych komisji. Kogo wybrać? Nie znaliśmy biskupów z Ameryki Południowej, z Południowej Afryki, z Indii…
Zatem kardynał Ottaviani zasugerował: Rzym już dokonał wyboru członków wszystkich komisji przygotowawczych, mogłoby więc to być wskazówką ułatwiającą ojcom soborowym dokonanie wyboru. Było to zupełnie normalne.
Kardynał Lienart wstał i powiedział:
Nie zgadzamy się na takie rozwiązanie. Prosimy o czterdzieści osiem godzin na zastanowienie się, aby lepiej poznać tych, którzy mogliby wchodzić w skład rozmaitych komisji. Jest to presja wywierana na ocenę ojców. Nie akceptujemy tego.
Sobór rozpoczął się przed dwoma dniami i już doszło do gwałtownego starcia między kardynałami. A co się zdarzyło?
Podczas tych 48 godzin liberalni kardynałowie przygotowali już mieszane listy biskupów z wszystkich krajów świata i kazali je powkładać do skrzynek listowych wszystkich ojców soborowych. Wszyscy otrzymaliśmy więc listę proponującą członków danej komisji: taki i taki… z różnych krajów. Wielu powiedziało sobie: w końcu, dlaczegóżby nie? Osobiście ich nie znam. Ponieważ lista jest już gotowa, nie pozostaje nic innego jak posłużyć się nią.
Czterdzieści osiem godzin później lista liberałów znalazła się na pierwszym miejscu. Lecz nie zdobyła dwóch trzecich głosów, tak jak wymagał tego soborowy regulamin.
Zatem jak zareaguje papież? Czy, aby ją zatwierdzić, papież Jan XXIII zrobi odstępstwo od regulaminu? Oczywiście liberalni kardynałowie obawiali się. Poszli więc szybko do papieża i powiedzieli:
Ojcze Święty, mamy ponad połowę głosów, prawie 60%. Nie możesz tego nie przyjąć. Nie będziemy jeszcze raz głosować, nigdy z tego nie wybrniemy. Reprezentujemy przeważającą większość soboru, nie pozostaje zatem nic innego, jak to zaakceptować.
I papież Jan XXIII zaakceptował. A zatem od początku, wszyscy członkowie soborowych komisji byli mianowani przez frakcję liberalną. Wyobraźcie sobie jaki ogromny wpływ miało to na sobór.
Jestem pewien, iż papież Jan XXIII przedwcześnie umarł z powodu tego, co widział i czego domyślał się podczas soboru, on, który sądził, że po kilku miesiącach wszystko będzie zakończone: Sobór trzymiesięczny, żegnamy się i wszyscy wracają do domu, szczęśliwi i zadowoleni, iż spotkali się w Rzymie i uczestniczyli w miłym zebranku.
Odkrył on, że sobór był środowiskiem i miejscem utarczek. Podczas pierwszej sesji soborowej nie został opublikowany żaden tekst. Papież Jan XXIII był tym zbulwersowany i… jestem przekonany, iż przyspieszyło to jego śmierć. Mówiono nawet, że powiedział na łożu śmierci: „Przerwijcie sobór, przerwijcie sobór”.
Paweł VI udziela swego poparcia liberałom
Nastał papież Paweł VI; oczywiście udzielił swego poparcia frakcji liberalnej. Jak to zrobił?
Na początku swego pontyfikatu, podczas drugiej sesji soborowej, natychmiast mianował czterech moderatorów. Mimo, iż było dziesięciu przewodniczących, którzy przewodniczyli soborowym obradom w czasie pierwszej sesji! Każdy z nich przewodniczył jednemu posiedzeniu, zastępował go następny, potem trzeci… Siedzieli za stołem ustawionym na podwyższeniu. Oni kierowali soborem.
Otóż kim byli owi moderatorzy? Kardynał Doepfner z Monachium, bardzo postępowy, bardzo ekumeniczny. Kardynał Suenens, znany na całym świecie z powodu swoich charyzmatyków i wygłaszający odczyty popierające małżeństwa księży. Znany ze swego filokomunizmu kardynał Lercaro, którego jeden z wikariuszy generalnych był członkiem partii komunistycznej. I w końcu kardynał Agagianian. Reprezentował on, jeśli tak można powiedzieć, w pewnym stopniu frakcję tradycjonalistyczną. Był to człowiek bardzo dyskretny, niesłychanie skromny, zupełnie nie rzucający się w oczy i dlatego też nie miał istotnego wpływu na sobór. Lecz trzej pozostali prowadzili swoją robotę z rozmachem. Ustawicznie zbierali kardynałów liberalnych, co powodowało, iż istniała ogromna siła, wspierająca soborową frakcję liberałów.
Oczywiście, począwszy od owej chwili, kardynałowie i biskupi tradycjonalistyczni poczuli się jakby usunięci na stronę, pogardzani.
Gdy biedny, prawie niewidomy kardynał Ottaviani zabierał głos i nie kończył w przeciągu przyznanych mu dziesięciu minut, dawały się słyszeć szemrania wśród młodych biskupów, żądających, by kazano mu zamilknąć i dać mu do zrozumienia, iż ma się dosyć jego gadania. Obrzydliwe! Zrobić coś takiego temu czcigodnemu kardynałowi, szanowanemu przez cały Rzym, posiadającemu ogromny wpływ w Kościele świętym, prefektowi Świętego Oficjum (co nie jest małą funkcją)… Było rzeczą skandaliczną widzieć jak traktowano tych, którzy byli tradycjonalistami.
Ksiądz Staffa (mianowany później kardynałem), bardzo energiczny, został poproszony przez przewodniczącego soboru o zamilknięcie. Rzeczy niewyobrażalne!
Rewolucja w Kościele
Oto jak odbył się ten sobór. Jest oczywistym, że kardynałowie liberalni i liberalne komisje oddziaływali na wszystkie tezy oraz dokumenty soborowe. Zatem nic dziwnego, iż mieliśmy teksty niejasne, przychylne zmianom i czystej rewolucji w Kościele.
Czy mogliśmy coś zrobić, my, przedstawiciele tradycyjnej frakcji biskupów i kardynałów? Bardzo niewiele. Było nas 250 przychylnych utrzymaniu Tradycji i wrogich zbyt wielkim zmianom w Kościele; wrogich fałszywej odnowie, fałszywemu ekumenizmowi, fałszywej kolegialności. Byliśmy przeciwni tym rzeczom. Oczywiście tych 250 biskupów stanowiło małą przeciwwagę i przy niejednej okazji spowodowało zmodyfikowanie tekstów. Zło zostało nieco ograniczone. Lecz nie udało się nam przeszkodzić przejściu niektórych projektów, a w szczególności deklaracji o wolności religijnej, której tekst był poprawiany aż pięć razy. Pięć razy deklaracja ta powracała pod głosowanie. Zawsze przeciwstawialiśmy się. Stale było 250 głosów przeciwko. Papież Paweł VI polecił zatem dorzucić do tekstu dwa krótkie zdania, mówiąc: w tym tekście nie ma niczego, co byłoby sprzeczne z tradycyjną doktryną Kościoła i Kościół zawsze pozostaje prawdziwym i jedynym Kościołem Chrystusowym.
Tak więc biskupi, szczególnie hiszpańscy, powiedzieli sobie: skoro papież to dorzucił, problem przestał istnieć, ponieważ w tekście nie ma nic przeciwnego Tradycji.
Moim zdaniem, jeżeli istnieją sprzeczności, krótkie zdanie papieża stanowi zaprzeczenie wszystkiego co znajduje się w tekście. Jest to więc schemat sprzeczny. Tego nie można zaakceptować. Zatem, o ile dobrze pamiętam, pozostało jedynie 74 biskupów będących ciągle przeciwnych.
Jest to jedyny dokument, który napotkał tak silną opozycję: 74 na 2.500, co, matematycznie biorąc, jest drobnym ułamkiem!
Nie należy więc dziwić się reformom przeprowadzonym po zakończeniu soboru. W całej tej historii liberalizmu, liberałowie, zwyciężywszy na soborze, wymogli na papieżu Pawle VI stanowiska w rzymskich Kongregacjach. I faktycznie dano progresistom ważne stanowiska. Jak tylko jakiś kardynał umierał lub jakaś inna okazja pozwalała papieżowi Pawłowi VI odsunąć kardynała tradycyjnego, natychmiast mianował on na jego miejsce kardynała liberalnego. I w taki to oto sposób Rzym został opanowany przez liberałów. Jest to fakt nie do zaprzeczenia, podobnie jak i to, iż soborowe reformy tchnęły duchem ekumenizmu, czyli po prostu duchem protestanckim.
Reforma liturgiczna
Poważniejszą sprawą była reforma liturgiczna. Jak wiemy, była ona dziełem dobrze znanego księdza Bugniniego, który przygotował ją z dużym wyprzedzeniem czasowym. Już w 1955 roku ksiądz Bugnini polecił przetłumaczyć protestanckie teksty biskupowi Pintonellemu (włoskiemu głównemu kapelanowi wojskowemu, który podczas okupacji spędził dużo czasu w Niemczech), gdyż sam nie znał niemieckiego(+). Biskup Pintonello osobiście mi powiedział, że przełożył protestanckie księgi liturgiczne dla księdza Bugniniego, który w tym czasie był jedynie zwykłym członkiem jednej z komisji liturgicznych, czyli nikim. Później został on profesorem liturgii na Uniwersytecie Laterańskim. Papież Jan XXIII polecił mu odejść z powodu jego modernizmu i progresizmu. I popatrzcie – z powrotem został przewodniczącym Komisji ds. reformy liturgii. Mimo wszystko jest to nieprawdopodobne! Osobiście miałem okazję przekonać się jaki był wpływ księdza Bugniniego. Zastanawiającym jest, jak coś podobnego mogło zdarzyć się w Rzymie.
W tym czasie, bezpośrednio po soborze, byłem generalnym przełożonym Zgromadzenia Ojców Ducha Świętego. Mieliśmy w Rzymie coś w rodzaju stowarzyszenia generalnych przełożonych. Poprosiliśmy księdza Bugniniego, aby wytłumaczył nam czym jest ta jego nowa msza, ponieważ w końcu nie było to mimo wszystko małe wydarzenie. Natychmiast po soborze jest mowa o mszy normatywnej, nowej mszy,novus ordo; co to za historia? Nie było o tym mowy na soborze. Co się dzieje? Poprosiliśmy zatem księdza Bugniniego, aby zechciał osobiście to wyjaśnić osiemdziesięciu czterem generalnym przełożonym, pośród których byłem i ja.
Ksiądz Bugnini z wielką naiwnością wytłumaczył nam co to jest msza normatywna: zmieni się to, zmieni się owo, wstawi się nowe ofertorium, będzie można wybierać kanony, będzie można skrócić modlitwy na komunię, będzie do wyboru wiele schematów na rozpoczęcie mszy. Możliwym stanie się odprawianie mszy w języku danego kraju…
Spoglądaliśmy na siebie i mówiliśmy: to niemożliwe!
Mówił on zupełnie tak, jakby Msza Święta nie istniała uprzednio w Kościele. Mówił o swojej mszy normatywnej jak o nowym wynalazku.
Osobiście byłem tak wstrząśnięty (mimo, iż na ogół dość łatwo zabieram głos, aby przeciwstawić się tym, z którymi nie zgadzam się), iż zabrakło mi słów. Nie mogłem wykrztusić ani jednego zdania. Jest rzeczą niemożliwą, aby temu stojącemu przede mną człowiekowi powierzono całą reformę katolickiej liturgii. Najświętszej Ofiary Mszy, sakramentów, brewiarza, wszystkich naszych modlitw.
Dokąd zmierzamy? Dokąd zmierza Kościół?
Dwóch generalnych przełożonych miało odwagę podnieść się. Jeden z nich zapytał księdza Bugniniego:
Czy to jest czynne uczestniczą, czy to jest uczestnictwo fizyczne, to znaczy modlitwy ustne, czy tez jest to uczestnictwo duchowe? W każdym razie ksiądz tyle mówił o uczestnictwie wiernych, ze wydaje się, iż ksiądz nie uznaje już mszy bez wiernych, ponieważ cala księdza msza została zrobiona w oparciu o uczestnictwo wiernych. My benedyktyni odprawiamy mszę bez wiernych. Czy zatem możemy kontynuować odprawianie prywatnych mszy, gdy nie mamy uczestniczących w nich wiernych?
Powtarzam wam dokładnie to, co odpowiedział ksiądz Bugnini. Tak bardzo mnie to uderzyło, iż jeszcze dzisiaj słyszę jego słowa:
Prawdę mówiąc, o tym zupełnie nie pomyśleliśmy!
Następnie ktoś inny wstał i powiedział:
Wielebny ojcze, mówiłeś: zniesie się to, zniesie się owo, zastąpi to przez owo, i zawsze modlitwy coraz to krótsze; mam wrażenie, że nową mszę odprawiać się będzie w dziesięć, powiedzmy dwanaście minut, co najwyżej w kwadrans! Nie jest to rozsądne, to nie jest objaw szacunku dla tego nieporównywalnego aktu Kościoła.
Otóż Bugnini odpowiedział:
Zawsze można coś dodać.
Czy to jest poważne? Sam to słyszałem. Gdyby ktoś inny mi to opowiedział, mógłbym, wątpić, lecz słyszałem to na własne uszy.
Później, gdy owa msza normatywna stała się rzeczywistością, byłem tak przerażony, że z kilkoma księżmi i teologami, zrobiliśmy małe zebranie, którego rezultatem jest Krótka analiza krytyczna, przesłana kardynałowi Ottavianiemu. Przewodniczyłem temu posiedzeniu. Powiedzieliśmy sobie: trzeba zwrócić się do kardynałów. Nie można tego pozostawić bez żadnej reakcji.
Zatem poszedłem osobiście do Sekretarza Stanu, kardynała Cicognaniego, i powiedziałem mu: „Eminencjo, ksiądz nie może do tego dopuścić. To niemożliwe. Co to jest ta nowa msza? To rewolucja w Kościele, rewolucja w liturgii”.
Kardynał Cicognani, który był Sekretarzem Stanu Pawła VI, wziął się za głowę i rzekł mi:
Och, Ekscelencjo, wiem… Zgadzam się z księdzem, lecz cóż mogę zrobić? Ksiądz Bugnini może wejść do biura Ojca Świętego i kazać mu podpisać wszystko to, co chce.
I nikt inny jak Sekretarz Stanu mi to powiedział! Zatem Sekretarz Stanu, po papieżu druga osobistość w Kościele, stal niżej aniżeli ksiądz Bugnini, który mógł iść do papieża kiedy tylko chciał i kazać mu podpisać to, co chciał.
Wyjaśnia to więc, dlaczego papież Paweł VI podpisał teksty, których nie przeczytał. Powiedział on to kardynałowi Journet, członkowi bardzo rozsądnemu, profesorowi na uniwersytecie we Fryburgu (w Szwajcarii), wielkiemu teologowi. Gdy kardynał Journet zobaczył tę definicję mszy w Instrukcji poprzedzającej nowe ordo, powiedział: nie można zaakceptować tej nowej formuły mszy; muszę pojechać do Rzymu i zobaczyć papieża.
Pojechał więc i powiedział:
Ojcze Święty, nie możesz pozostawić tej definicji, ona jest heretycka. Nie możesz podpisywać się pod czymś takim.
A Ojciec Święty odpowiedział mu (kardynał Journet powiedział to nie mnie, lecz komuś innemu, kto potem mi to powtórzył):
Och, prawdę mówiąc, nie czytałem jej. Podpisałem bez przeczytania.
Oczywiście, jeżeli ksiądz Bugnini miał taki wpływ na niego, jest to zupełnie możliwe. Mówił on Ojcu Świętemu:
Wasza Świątobliwość może podpisać” – „Lecz czy Wasza Świątobliwość rzeczywiście zwróciła uwagę…” – „Tak, Wasza Świątobliwość może podpisać”.
I papież podpisał.
Nie przeszło to przez ręce Świętego Oficjum. Wiem to, ponieważ sam kardynał Śeper powiedział mi, że był nieobecny, gdy zostało wydane nowe ordo i że nie przeszło ono przez Święte Oficjum. Zatem to nikt inny jak Bugnini wymógł ten podpis, być może nawet przymusił on papieża(++). Tego nie wiemy, lecz nie ulega żadnej wątpliwości, iż posiadał on wyjątkowy wpływ na Ojca Świętego.
Trzeci fakt, dotyczący księdza Bugniniego, którego sam byłem świadkiem: z okazji udzielanego właśnie wtedy pozwolenia na dawanie komunii na rękę (jeszcze jedno okropieństwo!), powiedziałem sobie, iż nie mogę na to przyzwolić, muszę pójść zobaczyć się z kardynałem Gutem (Szwajcar), prefektem Kongregacji ds. Kultu Bożego. Udałem się zatem do Rzymu, gdzie natychmiast kardynał Guth bardzo uprzejmie przyjął mnie i powiedział:
Każę przyjść arcybiskupowi Antoniniemu, mojemu zastępcy, aby mógł on usłyszeć słowa Waszej Ekscelencji.
I zaczęliśmy rozmowę. Powiedziałem:
Eminencjo, proszę mnie posłuchać. Jako odpowiedzialny za Kongregację ds. Kultu Bożego, Wasza Eminencja nie może zgodzić się na opublikowanie tego dekretu, pozwalającego przyjmować komunię na rękę. Niech Wasza Eminencja wyobrazi sobie, jakie to pociągnie za sobą świętokradztwa. Niech Wasza Eminencja wyobrazi sobie brak szacunku dla świętej Eucharystii, który rozpowszechni się w całym Kościele. Jest to rzecz nie do przyjęcia. Wasza Eminencja nie może pozwolić, by uczyniono coś podobnego! Niektórzy księża rozpoczynają już dawać komunię w taki sposób. Należy natychmiast tego zakazać. A w tej nowej mszy zawsze posługują się małym kanonem – drugim – który jest krótki.
Odnośnie do tego, kardynał Gut powiedział do arcybiskupa Antoniniego:
Przepowiedziałem Waszej Ekscelencji, iż nastąpi to, że księża, aby zyskać na czasie i by jak najszybciej skończyć mszę, będą wybierać najkrótszy kanon.
Następnie kardynał Gut powiedział mi:
Ekscelencjo, jeżeli ktoś zapyta się jakie jest moje zdanie (gdy mówił, miał na myśli papieża, ponieważ jedynie papież był jego zwierzchnikiem), lecz nie jestem pewien, iż się mnie o to poprosi (jego, prefekta Kongregacji ds. Kultu Bożego, odpowiedzialnego za wszystko co dotyczy kultu, liturgii!), uklęknę, Ekscelencjo, przed papieżem i powiem mu: Ojcze Święty, nie czyń tego, nie podpisuj tego dekretu. Rzucę się, Ekscelencjo, na kolana! Lecz nie wiem, czy zapyta się mnie o zdanie, gdyż to nie ja tutaj rządzę.
Słyszałem to na własne uszy. Czynił on aluzję do Bugniniego, będącego w kolejności trzecią osobą w Kongregacji ds. Kultu Bożego. Był w niej kardynał Gut, arcybiskup Antonini oraz ksiądz Bugnini, przewodniczący Komisji liturgicznej. Trzeba było to słyszeć! Trzeba jednak zrozumieć również moją reakcję, gdy mówi mi się: Ekscelencja jest dysydentem, nieposłusznym, buntownikiem.
Wślizgnęli się do Kościoła, aby go zniszczyć
Tak, jestem buntownikiem. Tak, jestem dysydentem. Tak, jestem im nieposłuszny, tym wszystkim Bugninim, ponieważ są to osoby, które wślizgnęły się do Kościoła, aby Go zniszczyć!
Nie ma innego wytłumaczenia.
Czyż zatem weźmiemy udział w zniszczeniu Kościoła? Czy powiemy: tak, tak, amen, nawet wtedy, gdy nieprzyjaciel przedostał się do otoczenia Ojca Świętego i może nakazać Ojcu Świętemu podpisać wszystko, co tylko chce?
Pod czyim naciskiem? Tego zupełnie nie wiemy. Istnieją sprawy tajemne, które oczywiście uchodzą naszej uwadze.
Niektórzy mówią, że to masoneria.
Możliwe, tego nie wiem. W każdym razie istnieje tajemnica. Przecież to był zwykły ksiądz, nie będący kardynałem ani nawet biskupem, w tamtym czasie jeszcze bardzo młody, który awansował wbrew woli papieża Jana XXIII. Papież bowiem usunął go z Uniwersytetu Laterańskiego, tymczasem on awansował, aż osiągnął szczyty, co sprawiło, że kpił sobie z kardynała Sekretarza Stanu, kpił sobie z kardynała prefekta Kongregacji ds. Kultu Bożego i mógł on zwrócić się bezpośrednio do Ojca Świętego i kazać mu podpisać to co chce? Nigdy nie widziano czegoś podobnego w świętym Kościele. Wszystko zawsze przechodzi przez odpowiednie władze. Tworzą się komisje, studiuje dokumenty. Lecz ten typ był wszechmocny!
To on sprowadził protestanckich pastorów, aby zmienić naszą Mszę. Nie był to kardynał Gut, ani kardynał sekretarz Stanu. Być może nawet nie był to papież. To on! Kim więc jest ten Bugnini?
Pewnego dnia, jego poprzednik na czele Komisji liturgicznej, benedyktyn i dawny opat u Świętego Pawła za Murami, powiedział mi:
Ekscelencjo, proszę mi nie wspominać o księdzu Bugninim; zbyt wiele rzeczy wiem na jego temat. Proszę mnie nie pytać kto to jest.
Odrzekłem mu: „Ależ proszę mi powiedzieć, należy wiedzieć, należy te sprawy ujawnić”. „Nie mogę Waszej Ekscelencji opowiedzieć o Bugninim”.
Jednakowoż znał go dobrze. To prawdopodobnie on poprosił Jana XXIII, aby kazał Bugniniemu odejść z Uniwersytetu Laterańskiego.
Zatem wszystkie te sprawy wskazują nam iż, jak to już mówił święty Pius X, nieprzyjaciel przeniknął do wnętrza Kościoła, że, tak jak oznajmiła Matka Boska z La Salette i prawdopodobnie również tak jak jest to powiedziane w trzeciej tajemnicy fatimskiej, znajduje się on na najwyższych szczeblach.
A więc, jeżeli nieprzyjaciel jest rzeczywiście wewnątrz Kościoła, czyż należy mu być posłusznym?
Och, ale przecież on reprezentuje papieża.
Przede wszystkim, wcale tego nie wiemy. Nie wiemy dokładnie, co myśli papież.
Mimo wszystko posiadam jednak bezpośrednie dowody, iż papież Paweł VI pozostawał pod wielkim wpływem kardynała Villot. Mówiło się, że kardynał Villot był wolnomularzem. Nic o tym nie wiem. Tyle rzeczy się wydarzyło… Zrobiono fotokopie listów wolnomularzy zaadresowanych do kardynała Villota. Nie posiadam na to dowodu. W każdym bądź razie, kardynał Villot miał bardzo znaczny wpływ na papieża. Zgromadził on w swoim ręku całą władzę w Rzymie. Stał się władcą o wiele większym aniżeli papież. Wszystko przechodziło przez jego ręce. Wiem coś o tym. Pewnego dnia poszedłem zobaczyć się z kardynałem Wrightem w związku z katechizmem kanadyjskim. I powiedziałem mu:
— Niech Wasza Eminencja przejrzy ten katechizm. Czy są znane Waszej Eminencji te małe broszurki, zatytułowane Zerwanie? Jest to okropne. Uczy się dzieci zerwania: należy zerwać z rodziną, ze społeczeństwem, z Tradycją…, oto katechizm, jakiego naucza się dzieci w Kanadzie, posiadającyimprimatur księdza biskupa Couderca. To nikt inny jak Wasza Eminencja jest odpowiedzialny za powszechny katechizm. Czy Wasza Eminencja zgadza się z tym katechizmem?
— O nie, o nie, odpowiedział, ten katechizm nie jest katolicki.
— Nie jest katolicki? Niech zatem Wasza Eminencja natychmiast to ogłosi Konferencji Biskupów Kanady. Proszę ich powstrzymać i wrzucić ten katechizm w ogień i z powrotem wziąć prawdziwe katechizmy
— Jak Wasza Ekscelencja wyobraża sobie możliwość przeciwstawienia się Konferencji Biskupów?
Powiedziałem wtedy: to koniec. Nie ma już autorytetu w Kościele, skończyło się. Jeżeli Rzym nie może już nic powiedzieć konferencji biskupów, nawet jeżeli niszczy ona wiarę swoich owieczek, zatem nastąpił koniec Kościoła.
I do tego doszliśmy: Rzym boi się konferencji biskupów! Owe konferencje są okropne. We Francji ma miejsce prowadzona przez biskupów kampania na rzecz antykoncepcji. Zostali oni moim zdaniem zwerbowani przez rząd socjalistyczny, który obecnie stale nakazuje wyświetlać w telewizji taki oto slogan: „Bierzcie pigułkę, aby uniknąć przerwania ciąży”.
Nie znaleźli niczego lepszego i robią bezsensowną propagandę na rzecz pigułki. Aby uniknąć aborcji, pokrywa się koszty pigułki propagowanej wśród dwunastoletnich dziewczynek! I biskupi na to zezwalają! W biuletynie diecezji Tulle (mojej dawnej diecezji), który wciąż otrzymuję, znalazły się oficjalne pisma pochwalające antykoncepcję, autorstwa biskupa Brunon, byłego generalnego przełożonego Zgromadzenia Saint-Sulpice. Jednego z najlepszych biskupów francuskich. Taka jest rzeczywistość!
Dlaczego nie jestem posłuszny
Co należy czynić?
Mówi się mi: powinien ksiądz słuchać, jest ksiądz nieposłuszny, Wasza Ekscelencja nie ma prawa nadal tak postępować, ksiądz dzieli Kościół.
Czym jest prawo? Czym jest dekret? Kto zmusza nas do posłuszeństwa?
Prawo, mówi Leon XIII, jest rozumnym przepisem w celu osiągnięcia wspólnego dobra, lecz nie wspólnego zła. Jest to tak oczywiste, że gdy jego celem jest zło, przestaje ono być prawem.
Leon XIII wyraźnie to powiedział w swojej encyklice Libertas.
Prawo, którego celem nie jest wspólne dobro, nie jest już prawem i nie należy go przestrzegać.
Wielu rzymskich kanonistów mówi, iż Msza Bugniniego nie jest prawem. Nie wydano nakazu odprawiania nowej Mszy, lecz jedynie upoważnienie, pozwolenie. Przypuśćmy nawet, iż byłby rozkaz z Rzymu, rozumny przepis w celu wspólnego dobra, nie zaś wspólnego zła. Otóż właśnie nowa Msza niszczy Kościół, niszczy wiarę. Jest to oczywiste. Arcybiskup Gregoire, biskup Montrealu, był bardzo odważny w opublikowanym przez siebie liście. Jest on jednym z nielicznych biskupów, który ośmielił się napisać list denuncjujący zło nękające Kościół w Montrealu.
Przykro nam, iż duża liczba wiernych porzuca parafie. W dużej mierze przypisujemy to reformie liturgicznej.
Miał odwagę to powiedzieć.
Stoimy w obliczu wyraźnego spisku wewnątrz Kościoła, uknutego przez obecnych kardynałów, jak na przykład kardynała Knoxa, który przeprowadził tę słynną ankietę dotyczącą Mszy łacińskiej i Mszy świętego Piusa V na całym świecie. Jest to wyraźne i oczywiste kłamstwo, którego celem jest wywarcie wpływu na papieża, aby powiedział: jeżeli pragnie powrotu do Tradycji jedynie mała garstka, projekt ten upadnie sam przez się. To jest nic nie warte.
Tymczasem papież Jan Paweł II, przyjmując mnie na audiencji w listopadzie 1978 r., gotów był podpisać akt, mówiący, iż księża mogliby jednak odprawiać Mszę zgodnie ze swoim wyborem. Był gotów to uczynić.
Lecz w Rzymie istnieje grupa kardynałów bardzo przeciwnych Tradycji: kardynał Casaroli, kardynał prefekt Kongregacji ds. Zakonów, kardynał Baggio, prefekt Kongregacji Biskupów (bardzo ważne stanowisko), odpowiedzialny za mianowanie biskupów. Następnie słynny Virginio Levi, osobistość numer dwa w Kongregacji ds. Kultu Bożego, a który być może jest nawet gorszy od Bugniniego. Na koniec mamy kardynała Hamera, arcybiskupa belgijskiego, drugiego w Świętym Oficjum, pochodzącego z okolic Lowanium, przepojonego wszystkimi modernistycznymi ideami Lowanium. Są oni niesłychanie przeciwni Tradycji; nie chcą nic o niej słyszeć. Sądzę, że gdyby tylko mogli mnie uciszyć, chętnie by to uczynili.
Przynajmniej niech pozostawią nam swobodę
Sprzysięgają się oni przeciwko mnie, gdy tylko słyszą, iż czynię starania u Ojca Świętego, by spróbować uzyskać wolność dla Tradycji. Niech zostawi się nas w spokoju; niechaj pozwoli się nam modlić tak jak modlono się przez wieki; niech nam będzie wolno kontynuować to, czego nauczyliśmy się w seminarium; niech pozwoli się nam dalej czynić to, czego nauczyliśmy się w młodości, co jest najpewniejszym sposobem aby się uświęcać. Tego nauczono nas w seminarium. Praktykowałem to, gdy byłem księdzem. Jako biskup, mówiłem swoim księżom i wszystkim seminarzystom: oto, co należy czynić, aby wstać świętym. Kochajcie Najświętszą Ofiarę Mszy, tę, którą dał wam Kościół, kochajcie sakramenty, katechizm, a przede wszystkim niczego nie zmieniajcie. Strzeżcie dwudziestowiecznej Tradycji, która nas uświęca, która uświęcała świętych.
Obecnie należałoby wszystko zmienić. To jest niemożliwe. Niech przynajmniej pozostawi się nam swobodę!
Oczywiście więc, gdy oni to słyszą, natychmiast udają się do Ojca Świętego i mówią: „Nic dla Arcybiskupa Lefebvra. Nic dla Tradycji. A zwłaszcza niech Ojciec Święty nie cofa się”.
Jako, iż ci kardynałowie są bardzo ważni (kardynał Casaroli, Sekretarz Stanu, a także inni), papież nie ośmiela się. Jest kilku kardynałów, którzy byliby raczej za rozwiązaniem zadowalającym obie strony, jak na przykład kardynał Ratzinger. Zastąpił on zmarłego w Boże Narodzenie 1981 r. kardynała Śepera. Kardynał Ratzinger był jednakowoż bardzo liberalny podczas soboru. Był przyjacielem Rahnera, Hansa Kunga, Schillebeeckxa. Lecz po nominacji do Monachium, funkcja biskupa diecezji otworzyła mu trochę oczy. Obecnie jest on z pewnością o wiele bardziej świadomy niebezpieczeństwa reform i bardziej pragnie powrotu do tradycyjnych norm, podobnie jak i kardynał Palazzini, zajmujący się Kongregacją ds. Beatyfikacji oraz kardynał Oddi, odpowiedzialny za Kongregację ds. Duchowieństwa. Ci trzej kardynałowie byliby skłonni dać nam swobodę. Lecz inni mają jeszcze zbyt wielki wpływ na Ojca Świętego…
Pięć tygodni temu byłem w Rzymie, by spotkać się z kardynałem Ratzingerem, którego papież mianował (przy Bractwie i przy mnie) osobistym pośrednikiem pomiędzy nim a mną na miejsce kardynała Śepera. Kardynał Śeper został wyznaczony podczas audiencji udzielonej mi przez papieża Jana Pawła II, który kazał go wezwać i powiedział mu:
Eminencjo, ksiądz będzie łącznikiem w kontaktach Arcybiskupa Lefebvra ze mną. Będzie moim pośrednikiem. Obecnie papież mianował kardynała Ratzingera. Pojechałem go zobaczyć i rozmawialiśmy przez godzinę i trzy kwadranse. Oczywiście kardynał Ratzinger wydaje się być bardziej rzeczowy i zdolniejszy do znalezienia dobrego rozwiązania. Praktycznie, obecnie jedyną wyraźną przeszkodą pozostaje Msza. W końcu, od początku wszystko sprowadzało się do Mszy, ponieważ oni doskonale wiedzą, iż nie jestem przeciwny soborowi. W soborze istnieją rzeczy, których nie akceptuję. Nie podpisałem na przykład schematu o wolności wyznań, nie podpisałem schematu o Kościele w współczesnym świecie. Lecz nie można powiedzieć, że jestem całkowicie przeciwny soborowi; są jedynie sprawy, na które nie można się zgodzić, które są sprzeczne z Tradycją. Nie powinno to ich nadmiernie żenować, ponieważ sam papież powiedział:
Należy postrzegać sobór w świetle Tradycji. Jeżeli widzi się sobór przez pryzmat Tradycji, osobiście mnie on w niczym nie przeszkadza. Chętnie podpiszę się pod tym zdaniem, gdyż wszystko co jest sprzeczne z Tradycją należy oczywiście odrzucić. W trakcie udzielonej mi audiencji papież zapytał mnie:
Czy zatem Wasza Ekscelencja zgadza się podpisać pod tym sformułowaniem?
Odpowiedziałem:
— Ojcze Święty, to ty go użyłeś i jestem gotów je podpisać.
— Zatem, zapytał, dogmatyczne przeszkody nie istnieją już między nami?
Odpowiedziałem:
— Mam nadzieję.
— W takim razie co jeszcze pozostaje? Czy akceptujecie papieża?
— Oczywiście, iż uznajemy papieża i modlimy się za niego we wszystkich naszych seminariach. Być może nasze seminaria są jedynymi seminariami na świecie, w których modli się w intencji papieża. Poza tym żywimy wielki szacunek dla papieża. Gdy papież prosił mnie o przybycie, zawsze zjawiałem się. Lecz – powiedziałem – istnieje kwestia liturgii, która jest naprawdę wielce skomplikowana. Liturgia obecnie niszczy Kościół, doprowadza do ruiny seminaria. Jest to niesłychanie ważna rzecz.
— Ależ nie. Jest to kwestia dyscypliny. To nie jest zbyt ważne. Jeśli chodzi jedynie o to, sądzę iż wszystko może się ułożyć.
Następnie papież wezwał kardynała Śepera, który natychmiast przyszedł. Gdyby nie zjawił się tak szybko, według mnie papież byłby gotów podpisać porozumienie. Kardynał Śeper przyszedł jednak i papież powiedział mu:
Sądzę, iż wcale nie jest trudno porozumieć się z Arcybiskupem Lefebvrem. Wierzę, że będzie można znaleźć rozwiązanie. Pozostaje jedynie kwestia liturgii, która jest nieco skomplikowana.
Och, niech Wasza Świątobliwość niczego nie przyznaje Arcybiskupowi Lefebvrowi, wykrzyknął kardynał. Oni robią sztandar z Mszy świętego Piusa V — Jest to prawdą, odparłem, Msza święta jest sztandarem naszej wiary, Mysterium fidei. Jest to wielka tajemnica naszej wiary. Oczywiście, iż jest to nasza chorągiew; jest wyrazem naszej wiary.
Wywarło to bardzo duże wrażenie na Ojcu Świętym, który zdawał się zmieniać w oczach. Moim zdaniem, wskazuje to, iż papież nie jest człowiekiem odważnym. Gdyby był odważny, powiedziałby: „Zbadam to osobiście. To się da załatwić”.
Nie, natychmiast poczuł jakby obawę. Stał się bojaźliwy i w momencie gdy opuszczał biuro, powiedział kardynałowi Śeperowi:
Wasza Eminencja może teraz mówić. Może spróbować załatwić sprawy z Arcybiskupem Lefebvrem. Możecie tutaj pozostać. Ja zmuszę pójść na spotkanie z kardynałem Baggio, który ma mi do pokazania niesłychanie dużo dokumentów dotyczących biskupów. Muszę już iść.
I na odchodnym powiedział mi: „Ekscelencjo, proszę zatrzymać się. Proszę zatrzymać się”.
Był odmieniony. W przeciągu zaledwie kilku minut zupełnie się zmienił. Właśnie podczas tego spotkania pokazałem mu list otrzymany od jednego z polskich biskupów.
W ubiegłym roku ów biskup (czyli w 1977 roku; chodzi tu o bpa Tokarczuka – przyp. tłum.) napisał do mnie, aby powiedzieć, iż gratuluje mi tego, czego dokonałem w Ecône, gratuluje księży, których formowałem.
Wyraził on życzenie, abym utrzymał dawną Mszę w całej Tradycji. I dodawał:
Nie jestem sam. Wśród nas jest wielu biskupów podziwiających Waszą Ekscelencję, podziwiających seminarium i formację dawaną waszym księżom oraz Tradycję, którą Wasza Ekscelencja utrzymuje w Kościele, ponieważ, jeśli chodzi o nas, w Polsce, to jesteśmy zmuszani do przyjęcia nowej liturgii, która powoduje, iż nasi wierni tracą wiarę.
Oto co pisał ten polski biskup. Przed spotkaniem z Ojcem Świętym włożyłem więc jego list do kieszeni, gdyż mówiłem sobie: z pewnością papież będzie mi mówił o Polsce. I nie przeliczyłem się.
Powiedział mi:
Lecz Wasza Ekscelencja wie, w Polsce wszystko ma się bardzo dobrze. Dlaczego Wasza Ekscelencja nie chce zaakceptować reform? W Polsce nie ma z tym problemów. Żałuje się jedynie łaciny, ponieważ łączyła nas ona z Rzymem, a my jesteśmy bardzo rzymscy. Jest to naprawdę smutne, lecz, zdaniem Waszej Ekscelencji, cóż mogę uczynić? Nie ma już łaciny w seminariach, ani w brewiarzu, ani we Mszy. Nie ma już łaciny. Jest to godne pożałowania, lecz tak to już jest. Widzi Ekscelencja, w Polsce przyjęto reformy; nie stworzyło to żadnego problemu: nasze seminaria i nasze kościoły są pełne.
Powiedziałem Ojcu Świętemu: „Ojcze Święty, pozwól, iż pokażę list otrzymany z Polski”.
Pokazałem mu go. Gdy zobaczył nazwisko biskupa, papież powiedział: „Ach! Jest to największy wróg komunistów”.
Och, to dobra referencja”.
I papież z uwagą przeczytał list. Patrzyłem na jego twarz, aby zobaczyć jaką będzie jego reakcja na zdanie dwa razy powtórzone w liście: zmusza się nas do przyjęcia nowej liturgii, która powoduje, iż nasi wierni tracą wiarę. Oczywiście przełknąć to było dosyć trudno. Na koniec papież zapytał mnie:
— Czy ksiądz otrzymał ten list ot, tak?
— Zgadza się, przyniosłem jego kserokopię.
— Och, z pewnością jest to falsyfikat.
Cóż mogłem odrzec? Nie byłem w stanie dać żadnej odpowiedzi. Papież powiedział mi: „Ekscelencjo, komuniści są niesłychanie zręczni usiłując stworzyć podziały wśród biskupów”.
Zatem, jego zdaniem, był to list sfabrykowany przez komunistów, którzy mi go przesłali. Lecz bardzo w to wątpię, ponieważ ów list został nadany w Austrii i przypuszczam, iż autor bał się, że komuniści przechwycą go i że nie dotrze on do mnie. Dlatego wysłał list w Austrii. Odpisałem temu biskupowi, lecz nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.
Przytaczam to, gdyż wydaje mi się, że również w Polsce istnieją głębokie podziały. Zresztą zawsze one miały miejsce między „księżmi-patriotami” i tymi, którzy pragnęli zachować Tradycję. Za żelazną kurtyną było to tragiczne.
Oddziaływanie komunistów na Rzym
Należy przeczytać książkę jezuity Floridiego Moskwa i Watykan. Jest ona nadzwyczajna. Ukazuje wpływy komunistów w Rzymie, którym udaje się mianować biskupów, a nawet dwóch kardynałów: kardynała Lecaia i kardynała Tomaśka. Kardynała Lecaia jako następcę kardynała Mindszenty’ego i kardynała Tomaśka jako następcę kardynała Berana; jako zastępców bohaterów i męczenników wiary. Na ich miejsce wybrano „księży-patriotów”, czyli ludzi zdecydowanych przede wszystkim na ugodę z rządami komunistycznymi, wybrano księży prześladujących kapłanów tradycjonalistycznych. Księża udzielający potajemnie chrztu na zapadłej wsi lub uczący w ukryciu katechizmu, aby kontynuować dzieło pasterzy Kościoła katolickiego, są więc prześladowani przez tych biskupów, którzy im mówią: nie macie prawa nie przestrzegać zarządzeń komunistycznych rządów. Szkodzicie nam postępując w ten sposób.
A ci kapłani gotowi są oddać własne życie, aby tylko ustrzec wiary dzieci, zachować wiarę w rodzinach, aby udzielać sakramentów osobom potrzebującym. Oczywiście w tych krajach, gdy księża chcą zanieść Najświętszy Sakrament do szpitala, lub obojętnie co zrobić, muszą zawsze prosić o pozwolenie. Jeżeli opuszczają zakrystię, zmuszeni są prosić o zgodę Partii, aby pozwolono im zrobić to czy owo. Jest to nie do zniesienia. Ludzie umierają więc bez sakramentów. Dzieci nie są już wychowywane po katolicku… Dlatego więc ci księża czynią to potajemnie. A jeżeli złapie się ich, są szykanowani przez biskupów. To przerażające.
Ani kardynał Wyszyński, ani kardynał Slipyj, ani kardynał Mindszenty, ani kardynał Beran nie zrobiliby czegoś podobnego. Przeciwnie, dodawali oni odwagi dobrym księżom, mówiąc im: nie bójcie się! Jeżeli pójdziecie do więzienia, to dlatego iż wypełnialiście wasz kapłański obowiązek. Jeśli waszym przeznaczeniem jest być męczennikami, zostaniecie nimi.
Wszystko to świadczy o wpływie (komunistów – przyp. tłum.) wywieranym na Rzym, który zaledwie możemy sobie wyobrazić. Jest to rzecz trudna do uwierzenia.
Osobiście nigdy nie byłem przeciwny papieżowi. Nigdy nie mówiłem, że papież przestał być papieżem. Jestem absolutnie za papieżem, za następcą Piotra. Nie chcę odłączyć się od Rzymu. Lecz jestem przeciwny modernizmowi, przeciwny progresizmowi, przeciwny temu całemu złemu i zgubnemu wpływowi protestantyzmu widocznemu w reformach oraz przeciwny wszystkim tym zmianom, które nas zatruwają i zatruwają życie wiernych. Jednakże mówi mi się: jesteś przeciwko papieżowi. Nie, nie jestem przeciwny papieżowi. Przeciwnie, śpieszę mu z pomocą, ponieważ papież nie może być modernistyczny, nie może popierać progresistów! Nawet jeżeli, kierowany pobłażliwością, przymyka oczy, może to się zdarzyć. Święty Piotr, zanim spotkał świętego Pawła, był również pobłażliwy dla żydów. I święty Paweł surowo mu to wypominał: „Nie postępujesz, zgodnie z Ewangelią”, powiedział święty Paweł do świętego Piotra.
Święty Piotr był papieżem, a mimo to święty Paweł ośmielił się go zganić. Powiedział z energią: „Zarzuciłem głowie Kościoła, iż nie postępował zgodnie z prawem Ewangelii”.
Powiedzieć coś podobnego papieżowi było poważną sprawą. Święta Katarzyna Sieneńska czyniła również gwałtowne wymówki papieżom. Znajdujemy się w identycznej sytuacji. Mówimy: Ojcze Święty, nie spełniasz swego obowiązku. Jeżeli pragniesz, aby Kościelna nowo rozkwitnął, musisz powrócić do Tradycji! Zrujnujesz Kościół, jeśli zezwolisz na prześladowanie Tradycji przez wszystkich tych kardynałów, wszystkich tych modernistycznych biskupów!
Jestem pewien, że w głębi duszy papież jest mocno zaniepokojony i że poszukuje on sposobu, aby odnowić Kościół. Wierzę, że poprzez nasze modlitwy, nasze umartwienia, poprzez modlitwy tych, którzy kochają Kościół święty, kochaj ą papieża, znajdziemy rozwiązanie, zwłaszcza zaś przez nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy. Jeżeli modlimy się do Najświętszej Maryi Panny, Ona nie może opuścić Swego Syna, nie może opuścić Kościoła, założonego przez Jej Syna, Jego mistycznej Oblubienicy. Nie będzie to rzecz łatwa, będzie to prawdziwy cud, ale to się spełni.
Lecz jeśli chodzi o mnie, nie chcę, aby zmuszano mnie do mówienia, że nowa Msza jest dobra, że jest ona jedynie nieco gorsza od poprzedniej, ale mimo wszystko dobra. Tego nie mogę powiedzieć. Nie mogę powiedzieć, że nowe sakramenty są dobre. Zostały one opracowane przez protestantów; były zrobione przez Bugniniego. 19 marca 1965 r. Bugnini wypowiedział te oto słowa, zamieszczone we francuskiej edycji „L’Osservatore Romano” i w „Documentation catholique”: „Z naszych katolickich modlitw i z katolickiej liturgii należy usunąć wszystko to, co może stanowić nawet cień przeszkody dla naszych odłączonych braci, to znaczy dla protestantów”. Powiedział to 19 marca 1965 r., a zatem przed wszystkimi reformami! Czyż jest do pomyślenia, abyśmy zaczęli pytać protestantów a propos Najświętszej Ofiary Mszy, naszych sakramentów, wszystkich naszych modlitw, naszego katechizmu: z czym się nie zgadzacie? Nie podoba się wam to, nie podoba się wam owo… W porządku, zniesiemy to.
To niemożliwe. Być może przez to jeszcze nie zostanie się heretykiem, lecz wiara katolicka będzie osłabiona. I w ten sposób przestaje się już wierzyć w otchłań, w czyściec, w piekło. Nie wierzy się już w grzech pierworodny, nie wierzy się w anioły. Przestano wierzyć w łaskę. Już nie mówi się o nadprzyrodzoności. To ruina naszej wiary.
Musimy zatem za wszelką cenę zachować naszą wiarę i modlić się do Najświętszej Dziewicy, ponieważ, po ludzku rzecz biorąc, przedsięwzięcie którego chcemy się podjąć jest zadaniem olbrzymim i bez pomocy Pana Boga nie zrealizujemy go. Zdaję sobie sprawę z własnej bezsilności, z tego, że jestem w izolacji. Co mogę zrobić bez pomocy papieża? Bez kardynałów? Nie mam żadnego pojęcia. Przychodzę jak pielgrzym, z moją laską pielgrzyma. I mówię: zachowajcie wiarę, zachowajcie wiarę. Stańcie się raczej męczennikami, aniżeli odstępcami od wiary. Trzeba zachować sakramenty i Najświętszą Ofiarę Mszy.
Nie można mówić: och, proszę księdza, jeżeli to jest zmienione, jeszcze nie znaczy, ze to jest bardzo niebezpieczne; mimo wszystko moja wiara jest dobrze zakorzeniona, nie ryzykuję jej utraty.
Daje się dostrzec, że ci, którzy przyzwyczaili się do uczestniczenia w nowej Mszy, w nowych sakramentach, powoli zmieniają mentalność.
Po kilku latach, wypytując kogoś kto poszedł na tę nową Mszę, na tę Mszę ekumeniczną, stwierdzi, że przesiąknął on duchem ekumenicznym; to znaczy, iż doszedł do tego, że ustawia wszystkie religie na tym samym poziomie. Gdy zapyta się go: czy można zbawić się w protestantyzmie, w buddyzmie, w islamie? Odpowie: alei oczywiście, wszystkie religie są dobre.
I to jest właśnie to! Stał się liberałem, protestantem; przestał być katolikiem.
Istnieje tylko jedna religia, nie ma dwóch. Jeżeli Pan Jezus jest Bogiem i jeżeli Bóg ustanowił tylko jedną religię, religię katolicką, nie mogą więc istnieć inne prawdziwe religie; jest to niemożliwe. Wszystkie inne religie są fałszywe. Właśnie dlatego kardynał Ottaviani mówił o „tolerancji religijnej”. Toleruje się błędy, gdy nie można zapobiec ich rozpowszechnianiu się. Lecz nie stawia się ich na tym samym poziomie co Prawdę, w przeciwnym razie zanika duch misyjny! Jeżeli wszystkie te fałszywe religie zbawiają, dlaczego zatem urządzać misje? Co będzie się na nich robić? Zostawcie ich w swoich religiach i wszyscy oni zbawią się. To niemożliwe. Co zatem robił przez dwadzieścia wieków Kościół? Dlaczego wszyscy ci męczennicy? Dlaczego wszyscy ci, którzy byli masakrowani podczas misji? Zatem misjonarze tracili bez potrzeby swój czas, swoją krew, własne życie! Nie możemy się na to zgodzić!
Należy pozostać katolikiem i bardzo niebezpieczną rzeczą jest popadniecie w ekumenizm oraz przyjęcie religii, nie będącej już religią katolicką.
Gorąco pragnę, abyśmy wszyscy byli świadkami Naszego Pana Jezusa Chrystusa, Kościoła katolickiego, świadkami papieża, katolickości, nawet jeżeli przez to mielibyśmy być pogardzani, znieważani w gazetach, w parafiach, w kościołach.
I co z tego? Pozostaniemy świadkami wiary Kościoła katolickiego, prawdziwymi synami Kościoła katolickiego i prawdziwymi synami Najświętszej Maryi Panny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz