czwartek, 2 stycznia 2014

Polska na mapie Starego Kontynentu



Rok 2013 kończy się spektakularną porażką dyplomatyczną Unii Europejskiej, porażką jej polityki wschodniej, a tym samym także polskiej polityki zagranicznej. Dla tej ostatniej przecież sztandarowym projektem był aktywny udział w budowie Partnerstwa Wschodniego.
  

Jak pisał komentator niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”: „W Wilnie obserwujemy nie tyko porażkę porozumienia, lecz także porażkę nowej strategii wschodniej UE”. Autor zarzucał politykom europejskim lęk i bezradność wobec prezydenta Rosji: „Na szczycie widać wręcz lękliwy respekt dla polityki siły Władimira Putina, który nigdy – w przeciwieństwie do UE – nie roztrząsa własnych błędów i na finiszu konfrontacji sił po prostu wydaje się inteligentniejszy”.

Ukraiński prezent dla UE

Gdyby nie demonstracje na majdanie w Kijowie, ta porażka byłaby jawna i ewidentna. Na szczęście dla Unii protest Ukraińców trochę ją osłabił i zakamuflował. Można powiedzieć, że demonstrujący na majdanie uratowali honor i dobre samopoczucie Europy. Tym bardziej że w wielu krajach Unii ludzie wychodzą na ulicę raczej po to, by protestować przeciw niej i przeciw euro. W tym samym mniej więcej czasie, gdy na Ukrainie zdeterminowani obywatele wystąpili na rzecz bliższego związania ich kraju z UE, we Włoszech przybierał na sile ruch Forconi (pol. widły) kontestujący UE. Grecy, Portugalczycy, Hiszpanie, Irlandczycy przestali wierzyć, że Unia per se oznacza dobrobyt i postęp. Przykład Bułgarii – a także Rumunii i innych krajów Europy Wschodniej – pokazuje, że członkostwo w UE zamiast poprawy może przynieść pogorszenie sytuacji. Jak pisał publicysta „New Republic”: „Podczas gdy Europa Zachodnia powoli wychodzi z kryzysu fiskalnego, Europa Wschodnia ponownie popada w ubóstwo, uwięziona pomiędzy zdominowaną przez Niemcy UE a Rosją”.

Ukraińcy pokazali jednak, że Unia nadal ma siłę przyciągania i ciągle dysponuje potężną soft power. Dla społeczeństwa ukraińskiego, a przynajmniej dla jego części, orientacja prounijna to orientacja na wolność, prawa człowieka, niezawisłość i dostatek, przy jednoczesnym odrzuceniu przemocy, autorytaryzmu, cenzury i korupcji.

Trzeba wszakże dodać, że porażkę w Wilnie wielu polityków europejskich przyjmowało ze skrywaną ulgą. Blogger „National Interest” trafnie zauważył, że być może wynik szczytu wileńskiego to błogosławieństwo dla Europy, bo ta po prostu nie byłaby w stanie poradzić sobie z Ukrainą i jest zmęczona problemami swoich peryferyjnych prowincji. Nie chce mieć nowych kłopotów na głowie.

Brytyjczycy i Niemcy z obawą czekają na szturm Bułgarów i Rumunów po 1 stycznia 2014 r. – a raczej na pochodzących z tych krajów Romów, o czym jednak nie wypada im mówić głośno. (Notabene land Szlezwik-Holsztyn uznał niedawno Romów za mniejszość narodową – na anulowanie dekretu Hermana Göringa zaś, odbierającego Polakom w Niemczech status mniejszości narodowej, ciągle jeszcze czekamy). Coraz głośniej mówi się o tym, że przedwcześnie przyjęto te kraje do Unii.

Starcie europejskich potęg

Fakt, że imperium Europa natrafiło na bezpośredni opór konkurenta – imperium rosyjskiego – spowodował, że znowu przypomniano sobie o geopolityce. Jak czytamy u Klausa-Dietera Frankenbergera we „Frankfurter Allgemeine Zeitung”: „Kierowniczy personel UE otrzymał przyspieszony kurs polityki realnej i polityki opartej na sile. W takiej formie tego jeszcze nie było: Unia starła się geopolitycznie z Rosją, której ton wypowiedzi i zarzuty przypominają czasy, gdy NATO przyjmowało środkowo-wschodnie i północno-wschodnie państwa”. A „Spiegel” pytał w cytowanym już artykule, czy Unia „nie potrzebuje nowej strategii geopolitycznej, gdy dyplomacja książeczki czekowej nie działa w czasach kryzysu euro?”.

W komentarzach podkreślano, że spór ten może być rozumiany jako początek nowej polityki wschodniej Unii (czytaj: Niemiec). Oświadczenie Angeli Merkel w sprawie Partnerstwa Wschodniego wygłoszone 18 listopada w Bundestagu pospiesznie obwołano przełomem tylko dlatego, że kanclerz odważyła się stwierdzić, iż państwa Europy Wschodniej same mogą decydować o swoim losie i wykluczyła prawo do weta „trzeciej strony” (Rosji). Publicystka „Tagesspiegel” Claudia von Salzen uznała, że Merkel pokazała Putinowi, gdzie jest jego miejsce. Ulrich Speck, niemiecki ekspert od spraw europejskich, pisał o wystąpieniu kanclerz: „Po raz pierwszy Merkel rozmawiała z Moskwą jako asertywny lider wielkiego mocarstwa. I zrobiła to, co zwykle robią wielkie mocarstwa: odpierają inne wielkie mocarstwa i zapewniają protekcję mniejszym państwom. Innymi słowy Merkel uczyniła pierwszy krok w geopolitycznej rywalizacji z Rosją o Europę Wschodnią, skutecznie kończąc lata ciepłych stosunków bilateralnych z Moskwą... Pokazała, że Niemcy nie boją się już stawić czoła Rosji, jeśli idzie Europę Wschodnią”.

Jednak powrót SPD do rządu, a Franka-Waltera Steinmeiera na stanowisko ministra spraw zagranicznych zapowiada próby dogadania się z Rosją i ustalenia akceptowalnej dla obu mocarstw linii demarkacyjnej – granicy wpływów politycznych na Wschodzie. W swoim przemówieniu Merkel jasno też wskazała, że Partnerstwo Wschodnie nie oznacza dla państw tego regionu otwarcia drogi do członkostwa w UE. Mimo to próba sił na pewno szybko się nie skończy. Coraz częściej mówi się o konieczności dozbrojenia się Niemiec – oczywiście w celu wzmocnienia siły Unii i „Zachodu”.

Między młotem a kowadłem

Co ten powrót geopolityki oznacza dla Polski? Znowu znajdujemy się między dwoma mocarstwami – między Niemcami, coraz śmielej zarządzającymi Unią, a Rosją, która nie zamierza zrezygnować z imperialnych ambicji. Kiedyś przekonywano nas, że następstwa tego położenia zostały anulowane przez powołanie do życia Unii. Teraz pociesza się nas tym, że Polska znajduje się po „dobrej” stronie – blisko Berlina, coraz dalej od Moskwy. W komentarzach podkreślane są korzyści gospodarcze i polityczne, jakie Polska odnosi dzięki związaniu się z Niemcami. W artykule opublikowanym w „Foreign Affairs”, opatrzonym fotografią gorącego pocałunku Tuska i Merkel, Mitchell A. Orenstein, profesor Northeastern University, przekonuje nas, że droga Polski w XX w. wiodła od tragedii do triumfu, który wreszcie stał się naszym udziałem. Autor dodaje, że dzieje się to także dlatego, iż „dzisiejsza Polska to w dużej mierze Niemcy zamieszkane przez Polaków”.

W tego rodzaju opisach dyskretnie pomija się kwestię postępującego uzależnienia Polski. A niestety część elit niemieckich wydaje się podzielać tę opinię, nadając jej inne, bardziej aktualne znaczenia. Statystyka gospodarcza odzwieciedla wzrost PKB, ale nie postępującą kolonizację naszego kraju. Gdy np. Volkswagen wybuduje w Polsce fabrykę, a następnie wysyła części do centrali w Wolfsburgu, to według tych danych jest to polski eksport do Niemiec oraz część polskiego PKB. Dictum amerykańskiego profesora może okazać się trafną prognozą: Polska rzeczywiscie w coraz większym stopniu może się stawać Niemcami zamieszkanymi przez Polaków.

Z drugiej strony uzależnienie od Niemiec wcale nie przyniosło końca wpływów Rosji w Polsce. Tuskowy reset z Rosją owocuje ich znacznym wzmocnieniem. Rezultatami polityki Tuska i Sikorskiego wobec Rosji są niewyjaśniona tragedia smoleńska, a także bezsilność Polski, która nie jest w stanie zmusić jej do zachowania cywilizowanych standardów w śledztwie smoleńskim, i trwające uzależnienie energetyczne. Do ikonografii rządów Tuska – oprócz pocałunków z Merkel – już na zawsze należeć będą wstrząsające zdjęcia blatowania się premiera RP z Putinem w Smoleńsku. Ogłoszenie projektu wspólnego obchodzenia rocznicy końca II wojny światowej, kiedy Katyń, okupacja Polski po 1944 r., Smoleńsk pozostają otwartą raną, oraz roku kultury rosyjskiej w Polsce jest prowokacją wobec polskiego społeczeństwa. Powinno to się spotkać ze stanowczym oporem społecznym i masowym bojkotem tych przedsięwzięć.

Niestety daleko nam jeszcze nie tylko do triumfu, ale też do bezpieczeństwa, dobrobytu i realnej suwerenności. To tylko niskie standardy – nasze i zewnętrznych obserwatorów – mogą prowadzić do pozytywnego opisu status quo. Są to standardy godne względnie sytych tubylców protektoratu, a nie jednego z wielkich narodów europejskich.

Autor: Zdzisław Krasnodębski   Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz