niedziela, 8 grudnia 2013

Gender dla średnio zaawansowanych. Wykłady szczecińskie, Inga Iwasiów

Przyznaję - nie ogarniam gender, i z tego właśnie powodu sięgnąłem po książkę Ingi Iwasiów, mając nadzieję, że dowiem się co to właściwie takiego jest. Pewnie też i przeceniłem własne możliwości błędnie biorąc tytuł "Gender dla średnio zaawansowanych" za rodzaj "profesorskiego blefu". Tymczasem takim "blefem" okazała się opinia prof. Smulskiego zamieszczona na okładce, wg którego "Inga Iwasiów dysponuje rzadkim talentem - potrafi pisać o skomplikowanych problemach współczesnej humanistyki w sposób niehermetyczny, frapujący, ale wolny od wszelkich uproszczeń."


Naturalnie to kwestia osobistej wrażliwości ale dla mnie passus, z którego dowiaduję się, że "Krytykę Woolf próbuje przenicować Toril Moi w tekście "Kto się bo Virginii Woolf". Moi dokonuje analizy krytyki feministycznej pod kątem jej związków z dekonstrukcjonizmem, a przede wszystkim z lekturą Jacques'a Derridy i Julii Kristevej. Twierdzi, że zarzuty Elaine Showalter należą tyleż do przezwyciężonego etapu feminizmu, co do jego odmiany anglosaskiej (związanej z praktyką i mniej skłonną do teoretyzowania). Efektywną interpretację uprawiają zaś zorientowane na francuską (świadomą, wypracowaną i teoretyczną) krytykę czytelniczki." świadczy o czymś całkowicie odwrotnym, stanowiąc przykład tekstu hermetycznego i który nikogo (oprócz Profesora) raczej nie zafrapuje.

Odnaleźć też można myśli (?), które choć są hermetyczne to jednak i frapujące, jak chociażby twierdzenie, że "Ekonomia męskiego oznaczania jest (...) jednym z fantazmatów samozwrotnego pożądania fallogocentryzmu", choć jeszcze bardziej frapujący jest, moim zdaniem, pogląd, że "Kobieta mogłaby być o wiele lepszym znaczącym porządku symbolicznego niż mężczyzna, odczuwający przede wszystkim fallusem, czy raczej tym, co fallus funduje. Wagina, zakamarki macicy, niezmierzone terytorium niemające nawet dobrej nazwy w polszczyźnie, dałoby nam obraz świata, przyznajmy, ciekawszy od tego, który wypełniają fabryczne kominy."

Nie wiem czy znajdzie się ktoś dla kogo "fantazmaty samozwrotnego pożądania fallogocentryzmu" nie są frapujące, albo ktoś komu wagina i zakamarki macicy nie dadzą ciekawszego obrazu świata.

Mam wrażenie, że dzięki tego rodzaju "treściom intelektualnie nośnym" książka zasługuje na osobny rozdział w jakiejś polskiej wersji "Modnych bzdur. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów" A. Sokala i J. Bricmonta (które, a jakże, spotkały się z "odporem" także u nas), gdzie oberwało się wspomnianej wyżej Julii Kristevej, która tłumaczyła się, że banialuki, które wypisywała popełniła gdy miała 25 lat "w studenckim pokoiku, chora na grypę, dmuchając nos w gorączce". Dostało się nie tylko jej bo obnażono "blefy", a mówiąc wprost idiotyzmy, innych autorytetów (?) które mają uwiarygadniać "Gender dla ... ", m.in. J. Lacana, L. Irigaray i J. Derridy.

Do frapujących zapewne zaliczyłby profesor Smulski przemyślenia Luce Irigaray, która odkryła jeden z bardziej "wstydliwych sekretów współczesnej fizyki - jeśli fizycy zajmowali się dotąd mechaniką ciała stałego w większym stopniu niż mechaniką cieczy, to z pobudek seksistowskich. Mechanika cieczy jest bowiem dziedziną kobiecą, podczas gdy mechanika ciała stałego to sprawa typowo męska - jak wiadomo, kobiece narządy płciowe wydzielają czasem płyny, męskie zaś wystają i sztywnieją."

Po tym wszystkim łatwo chyba zrozumieć dlaczego nie potrafię nawet powiedzieć, że się nie zgadzam z Ingą Iwasiów. Trudno się z kimś zgodzić (lub nie), jeśli nie rozumie się o czym ten ktoś pisze.  Ale tak jak już wcześniej wspomniałem, zakładam, że to moja wina, skoro wyraźnie nie jestem adresatem książki jako niebędący "średnio zaawansowany". Niestety Autorka nie daje szansy czytelnikowi, który chciałby przejść "krótki kurs" dla początkujących bo próby dowiedzenia się czym chociażby jest gender kończą się na zetknięciu z klasycznym błędem logicznym w wyjaśnieniu, w którym ""Gender" jest (...) płcią kulturową, a więc niejako nabytą, zsocjalizowaną, performatywnie ustanowioną, skonstruowaną." Czym jest ta opatrzona licznymi przymiotnikami "płeć kulturowa" nie udało mi się z wykładów zawartych w książce dowiedzieć.

Są jednak dwie rzeczy, z którymi wypada się z Autorką zgodzić, podobnie jak Ona nie wiem "dlaczego nie mamy w Polsce książek akademickich (...) przystępnych i zarazem pożytecznych" i nie wiem tego tym bardziej po lekturze, chociaż wiem że napisanie takiej książki przerasta umiejętności Ingi Iwasiów. To trudna sztuka i nie każdy ją posiada.

Po drugie, nie sposób kwestionować spostrzeżenia, iż genderyści "mają określone cele, mówiąc między sobą innym językiem - szukają w tekstach kultury dowodów istnienia "obozu przeciwnego", metod kamuflowania jego celów oraz śladów oporu." i potwierdzeniem tego jest właśnie "Gender dla ...". Jakim językiem mówi - można się było przed chwilą przekonać, a jeśli chodzi o resztę to w książce rzuca się w oczy, to że nie ma w niej mowy o starciu się poglądów, nie mówiąc już o ich wymianie. One po prostu nie istnieją. Żaden problem, żaden tekst, którym zajmuje się Autorka nie jest analizowany w powiązaniu z innymi możliwymi interpretacjami. Dyskusja i wątpliwości zostały wykluczone, nie ma tu klasycznego - "a z jednej, a z drugiej strony" i można odnieść wrażenie, że poza jedynie słuszną interpretacją genderową, żadna inna nie istnieje.

"Tekst jest jak zbiór poplątanych nitek: wyjmiesz jedną, dowiesz się wszystkiego po kolei, a zwłaszcza do jakiego światopoglądu i modelu społeczeństwa owa nitka nas doprowadzi. "Płeć" jest takim unerwionym obszarem, który powiedzieć może najwięcej." nie dowiadujemy się jednak dlaczego to akurat płeć ma powiedzieć nam najwięcej. Wszyscy wiedzą, że nie tak dawno obszarem, który mógł powiedzieć najwięcej o tekście była klasa społeczna a był przecież także czas, że obszarem tym była rasa. Ci którzy w ten sposób objaśniali wszystko, w tym także teksty literackie uzurpowali sobie monopol na słuszność. Oczywiście można i tak, mi jednak takie pretensje jakoś źle się kojarzą ale to może dlatego, że pamiętam co mówił Stary Żyd z Podkarpacia (o zgrozo mężczyzna, który na domiar złego przywołał na trwałe do obiegu kulturalnego inny mężczyzna) - "Jeżeli dwóch kłóci się, a jeden ma rzetelnych 55 procent racji, to bardzo dobrze i nie ma co się szarpać. A kto ma 60 procent racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje! A co by powiedzieć o 75 procent racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100 procent? Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak."

Dla jasności skojarzenia, o których wspomniałem wcale nie są na wyrost, gender w wykonaniu Ingi Iwasiów nie jest próbą poznania i objaśniania świata, jej zdaniem "trzeba wykonać krok od teorii do etyki; od spekulacji do świadomości. Od deklaracji pluralizmu, społeczeństwa otwartego - do jego praktykowania". Ale byłoby to praktykowanie szczególnego rodzaju pluralizmu.

Otóż Autorka poddaje krytyce  Wojciecha Kuczoka, który naraził się jej zdaniem "brzydka, pretendująca do miana kobiety pielęgniarka" i być może ma w tym rację. Ale sama oto pisze o kobiecie, którą spotkała w czasie wakacji "wyglądała jak ekspedientka ze spożywczego na rogu, z czasów samoobsługi" - ile musi być w kimś pychy, poczucia wyższości i wzgardy wobec drugiej osoby? Wobec takiej postawy można zacytować opinię o Kuczoku stosując ją do samej Autorki - "Mogę z dużym prawdopodobieństwem założyć, że (...) nie przejmuje się hasłami równości, nie lubi feministek, ma seksistowską wyobraźnię". Dostaje się też "mieszczańskiej publiczności", co jakoś nie współgra z wywodami na temat "cudzej inności" bo okazuje się, że akceptacja "cudzej inności" nie obejmuje poglądów innych niż te, które głosi Profesorka.

Zdecydowanie najciekawsza i mająca przewagę nad tekstem Iwasiów dzięki swej zrozumiałości jest część książki zawierająca teksty słuchaczek wykładów. Niezależnie od tego, że moim zdaniem, gender jest ślepą uliczką interpretacji, to wyłania się z nich przygnębiający obraz Uniwersytetu Szczecińskiego, jako impregnowanego na bądź co bądź stosunkowo nowe kierunki opisywania świata. Tym zapewne można w dużej mierze tłumaczyć postawę "oblężonej twierdzy" bo traktowanie gender jako równoprawnego kierunku wydaje mi się oczywistością.

I już całkiem na zakończenie, Paniom - blogerkom poddaję pod rozwagę jeden z ciekawszych dylematów Ingi Iwasiów - "Czy można (...), dziś napisać coś kobiecym ciałem? Niekonkludywnie, cyrkularnie, fragmentarycznie, macicznie, preedypalnie." Ja - przyznaję - nie potrafię!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz