niedziela, 8 grudnia 2013

Z Misją na Klatę

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    6 grudnia 2013
Gdy dramaturg Zygmunt Kawecki zagadnął kiedyś Franciszka Fiszera: czy nie uważasz Franiu, że mam nos Danta? - Fiszer mu odpowiedział: „to pisz nosem”. W naszym nieszczęśliwym kraju namnożyło się osobników wszystkich płci , którzy zewnętrznie podobni są do wielkich artystów, w tym sensie, że mają wszystkie znamiona przynależności do gatunku ludzkiego, a niektórzy - nawet duszę nieśmiertelną - ale z talentem już jest znacznie gorzej. To znaczy mają talent, jakże by inaczej, tyle, że mały. Niekiedy nawet tak mały, że bez nadymania przez niezależne media głównego nurtu nikt by go w ogóle nie zauważył. Zresztą nawet i w takiej sytuacji talent nie jest zauważalny, więc przekonanie o talencie posiadanym przez artystę przyjmowane jest na wiarę. Oczywiście niezależne media głównego nurtu nie nadymają nikogo za darmo, co to, to nie. Nadymany musi ze swej strony też się postarać, albo jako konfident bezpieki, która w zamian za usługi delatorskie prowadzi go po szczeblach kariery, dzięki czemu zyskuje wgląd w „środowisko” i wie, kto, z kim, kiedy, gdzie i za ile - które to informacje bywają szalenie przydatne do szantażowania i werbunku - albo jako agent wpływu, który realizuje postawione mu zadania na odcinku kultury.
Ludzi obdarzonych prawdziwym talentem na ogół niezależne media nie nadymają, ale wielu z nich wybija się i bez tego, jak nie w naszym nieszczęśliwym kraju, to w krajach poważniejszych, z których później najwyżej powraca w glorii, budząc zrozumiałą w tych okolicznościach zawiść i frustrację nadymanych. Stąd środowiskiem artystycznym wstrząsają piekielnie skomplikowane intrygi, w których ostatnio z konfidentami i agentami wpływu skutecznie rywalizują sodomici. W mafiach sodomitów i gomorytek wszyscy ze wszystkimi doskonale się znają, bo jeśli nawet wszyscy wszystkich już nie przecwelowali, to są pełni nadziei i planów na przyszłość. Złośliwcy, których na tym świecie nie brakuje rozpuszczają nawet fałszywe pogłoski, że o ile pierwszy program państwowej telewizji zdominowany jest przez sodomitów, to drugi - przez gomorytki. W tych pogłoskach o dominacji jest być może trochę przesady, ale jeśli nawet, to przecież jakieś kryteria doboru muszą być, więc dlaczego nie takie, zwłaszcza teraz, gdy konkietę w mondzie robi tylko zboczeniec, ewentualnie alfons?
Akurat trochę hałasu narobił ostatnio Teatr Stary w Krakowie, któremu dyrektoruje 40-letni pan Jan Klata. Pan Klata obijał się przez parę lat w różnych artystycznych szkołach, potem chałturzył to tu, to tam, kolekcjonował rozmaite nagrody - niczym sam „profesor” Władysław Bartoszewski, co to nawet otrzymał nagrodę „Szkła w Rozumie” - między innymi „Paszport Polityki” za „nowatorskie odczytywanie klasyki” oraz „pasję i upór, z jakim diagnozuje stan polskiej rzeczywistości i bada siłę narodowych mitów”. Właśnie ten „Paszport” nieco wyjaśnia przyczynę, dla której dostał posadę dyrektora Narodowego Starego Teatru w Krakowie, który sam minister Zdrojewski mianował „państwową instytucją artystyczną”.
Skoro padł taki rozkaz, to nieomylny to znak, iż bezpieczniacka wataha nadzorująca ministra Zdrojewskiego, za jego pośrednictwem powierzyła Teatrowi Staremu w Krakowie Misję. No dobrze, ale jaką? Nietrudno się domyślić. W dzisiejszych czasach Misja polega przede wszystkim na „badaniu siły narodowych mitów” , by znaleźć najtańszy i zarazem najskuteczniejszy sposób ich zdyskredytowania i obalenia. Po co tu jeszcze jakieś „mity” mniej wartościowego narodu tubylczego, kiedy trzeba przecież zaaplikować mu intensywną kurację przeczyszczającą, by w ten sposób przygotować miejsce na przyjęcie mitologii narodu wybranego, a ściślej - wyznaczonego na jego szlachtę? A ponieważ „Polityka”, która do takich spraw ma specjalnego nosa przewąchała, że pan Jan Klata zrobi to lepiej niż ktokolwiek inny, że bez najmniejszego wahania i żadnych zastrzeżeń, to znaczy - z „pasją i uporem” zdiagnozuje polską rzeczywistość tak, że każdemu odechce się przyznawania do polskości.
No i tak właśnie się stało. Pan Klata wpadł na pomysł wystawienia „Nie-Boskiej Komedii” do której albo ktoś mu nastręczył, albo sam w korcu maku wynalazł Olivera Frljicia, który „według” oryginału zamierza wystawić jakiegoś swojego knota. Jakimści sposobem dowiedziała się o tym publiczność i 14 listopada grupa osób urządziła w teatrze awanturę. W związku z tym „Dyrekcja i Zespół Aktorski Narodowego Starego Teatru” wypichciły „Oświadczenie” w którym czytamy m.in. o „paranoicznej atmosferze” wokół planowanej na 7 grudnia premiery przedstawienia, w związku z czym dyrekcja i zespół podjął „decyzję o zawieszeniu prób nad Nie-Boską Komedią do czasu, kiedy będziemy pewni, że zawarte w nim treści będą mogły stanowić podstawę ważnej dyskusji, a nie będą powodem burd, przemocy oraz agresywnych zachowań wobec zespołu Starego Teatru”.
Przekładając na język ludzki uzasadnienie tej komicznej decyzji, chodzi im o to, żeby publiczność została zmuszona do podziwiania przedstawienia („ważna dyskusja”), a dyrekcja i zespół otrzymały gwarancję, że nikt nie ośmieli się zaprotestować. Wprawdzie nie wykluczam możliwości, że pan Klata, wzorem pana Tomasza Pietrasiewicza z tzw. Ośrodka Brama Grodzka w Lublinie, którego podejrzewam, że dla większego rozgłosu i palmy męczeńskiej, od czasu do czasu wrzuca sobie przez okno cegły ze swastyką, sam wynajął protestującą grupę - ale tak czy owak warto zatrzymać się nad zacytowanym fragmentem uzasadnienia. Widać z niego wyraźnie, że państwowy mecenat nad teatrami doprowadził nie tylko do całkowitego uniezależnienia się teatrów od publiczności, bo czy ktokolwiek przyjdzie na knota, czy nie, to „dyrekcja i zespół” pensje przecież dostaną - ale również, a może przede wszystkim - przewrócił artystom, zwłaszcza tym z małym talentem w głowach.
Podobnie jak pan Jacek Markiewicz, co to nie tylko nasrał, ale jeszcze ten Scheiss wystawił w tamtejszym Centrum Rzeźby w Orońsku, najwyraźniej uważają, że wszyscy powinni ich podziwiać bez względu na to, co zrobią. Liczą na to, że publiczność, wytresowana, że w teatrze trzeba zachowywać się, jak w kościele, będzie pokornie oklaskiwała wszystkie bzdury i knoty. Tymczasem powinno być odwrotnie - ot tak, jak na premierze jakiejś sztuki „futurystycznej” w przedwojennej „Reducie”, kiedy na scenie snuły się jakieś snuje i rozlegały się nieartykułowane wycia, hrabia Bogdan Zalutyński wstał i tubalnym głosem zawołał: „Dość tego skandalu! (...) Nigdy by za czasów Skałona nie ośmielono się wystawić takiej bzdury na scenie cesarskiej!” - po czym z wielkim hałasem kilkudziesięcioosobowa grupa podążyła do wyjścia. Żegnały ich sykania, ale i głosy aprobaty: „mają rację!” A przede wszystkim trzeba jak najszybciej zlikwidować finansowanie teatrów z publicznych pieniędzy. To nie tylko demoralizuje „dyrekcje i zespoły”, ale przede wszystkim jest niemoralne, bo niby dlaczego biedni ludzie mieliby się dokładać do rozrywek bogatszych?
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz