Przepychanki sukinsynów Stanisław Michalkiewicz
Oj, coś za długo się ciągnie ta rewolucja na Ukrainie. Prezydent Janukowycz myślał, że Unia na dzieńdobry obsypie go złotem, a kiedy się okazało, że nie obsypie, to „wstrzymał” podpisanie umowy stowarzyszeniowej, co spowodowało jęk zawodu w Warszawie, a właściwie nie tyle może „w Warszawie”, co w Warszawce, to znaczy - demi-mondzie Umiłowanych Przywódców, którym Nasza Złota Pani z Berlina pozwoliła na „postjagiellońskie mrzonki” - ale pod ścisłą swoja kuratelą. Okazało się wszelako, że bez pieniędzy o żadnych „mrzonkach” mowy być nie może. Więc kiedy prezydent Juszczenko wrócił w Chin przez Moskwę ale bez pieniędzy - również do płomiennych bojowników o demokracje zaczęło docierać, że żadnego złotego deszczy ani ze wschodu ani z zachodu nie będzie, w związku z tym rewolucja zaczęła skręcać w kierunku naciskania na zmianę rządu tym bardziej, że i prezydent Janukowycz zaczął dawać sygnały, że gotów jest i boksera Kliczkę i banderowca Tiahnyboka zarekomendować wielkiej rodzinie tamtejszych oligarchów, jako „naszych sukinsynów”. Dotychczas bowiem i bokser Kliczko i banderowiec Tiahnybok w oczach oligarchów uchodzili za sukinsynów jakichś takich nie naszych. Po nocy pełnej napięcia milicja nawet wycofała się z Majdanu, na którym demonstranci zbudowali barykady i się okopali. To specjalnie nie zakłóca funkcjonowania tamtejszego rządu, więc sytuacja patowa może potrwać nawet do 17 grudnia, kiedy to według krążących plotek zimny rosyjski czekista Putin ma z prezydentem Janukowyczem podpisać cyrograf „zbliżający” Ukrainę do celnej unii z Rosją. Czy to plotki, czy też nie - w każdym razie gdy to piszę, ukraiński wicepremier Arbuzow oświadczył, ze Ukraina „już niedługo” podpisze umowę stowarzyszeniową z UE. Krótko mówiąc - Ukraina próbuje licytować, komu rozłoży nogi.
Sukces ma wielu ojców, podczas gdy klęska jest sierotą. Dopóki były widoki, że po wizycie prezesa Kaczyńskiego w Kijowie skonfundowani ukraińscy przywódcy podrepcą do brukselskiej Canossy, w ugrupowaniach tworzących Stronnictwo Pruskie panowała moralno-polityczna jedność, kiedy jednak okazało się, że prezes Kaczyński nie zdołał tamtejszych zatwardzialców przytłoczyć swoim autorytetem, natychmiast wybuchły potępieńcze swary między bufonowatym ministrem Sikorskim, co to znakomicie potrafi wiązać krawaty i nosić szelki, a posłem Witoldem Waszczykowskim. Minister Sikorski stwierdził w Sejmie, że starał się zrobić dla Ukraińców „jak najwięcej”, ale niczego nie może zrobić „zamiast nich”. Co tam minister Sikorski „zrobił”, nie bardzo wiadomo, ale że niczego nie może zrobić „zamiast nich” to jużci - też prawda. Widocznie poseł Waszczykowski spodziewał się, że minister Sikorski jednak coś zrobi zamiast Ukraińców, bo zapytał go, czy „złoży meldunek ministrowi Ławrowowi”. Minister Sikorski zawrzał na to gniewem, jakby rzeczywiście jakieś meldunki ministrowi Ławrowowi składał i krytykując posła Waszczykowskiego za „nielojalność”, przypomniał, że kontrazwiedka odebrała mu certyfikat dostępu do informacji niejawnych, wykluczając go tym samym z nomenklatury i że nie tylko nie jest on „dżentelmenem”, ale w dodatku - „błędem personalnym”. Znając skłonności ministra Sikorskiego do koloryzowania chyba przesadził z tym przypisywaniem sobie „błędu personalnego”. Jeśli bowiem „Gazeta Wyborcza” nie kłamała, to żyją przecież ludzie pamiętający jej uspokajające wyjaśnienia po nominacji Radosława Sikorskiego na ministra spraw zagranicznych w nagrodę za porzucenie Kaczyńskich i zgłoszenie gotowości do „dorżnięcia watahy” - że niezależnie od tego, kto formalnie jest ministrem spraw zagranicznych, resortem tym faktycznie kieruje ekipa skompletowana jeszcze przez nieboszczyka Geremka.
I właśnie na ten aspekt ukraińskiej rewolucji warto zwrócić uwagę. Na Majdanie Niepodległości nie pojawił się jak dotąd pan red. Adam Michnik, nie mówiąc już nawet o panu Aleksandrze Smolarze. Skoro tak, to do ostatecznego zwycięstwa może być jeszcze daleko tym bardziej, że w ukraińskiej stolicy nie pojawiły się też dziewuchy z Femenu, które nie przeoczą żadnej okazji, żeby pokazać cycki. Wprawdzie w Kijowie zimno, ale nigdy nie jest za zimno, by w słusznej sprawie zdjąć stanik, a nawet majtki. A skoro Femen się w Kijowie nie rozbiera, ani pan red. Michnik nie staje tam we własnej straszliwej postaci, to nieomylny to znak, że sprawa nie jest taka słuszna, na jaką próbują kreować ją funkcjonariusze poprzebierani za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu.
I jeśli na Ukrainie na tzw. „naszego sukinsyna” wyrasta bokser Witalij Kliczko, to z kolei w naszym nieszczęśliwym kraju pojawił się kolejny zaród zbawienia („Ach w kogóż nieszczęsny ma wpatrzyć się naród, by szukać jasnego idola, w którego umyśle zbawienia tkwi zaród? To jasne, że w pana Karola!”) w postaci partii Polska Razem, będącej rodzajem lazaretu dla weteranów rozłamów partyjnych i czystek zarówno w PiS, jak i PO, którzy chcieliby wziąć udział w przyszłorocznym konkursie synekur w Parlamencie Europejskim. Od razu niezależne media głównego nurtu okazały jej życzliwe zainteresowanie, a sondaże na „dzieńdobry” wpuściły ją do Sejmu, co wskazuje, że przygotowania do podmianki są kontynuowane. Oczywiście Polska Razem przedstawiła bardzo śmiały program „przyjaznego państwa”, którym próbował się nastręczać również biłgorajski filozof.
Ale nie to było gwoździem programu, tylko koncepcja głosowania za dzieci. Prezes Kaczyński natychmiast zareagował, zapowiadając rzucenie biliona złotych na inwestycje. Wzmianka o takiej forsie wywołała zrozumiałe zainteresowanie tym bardziej, że prezes Kaczyński, dozując napięcie niczym w filmach Hitchcocka, nie powiedział, skąd taką forsę weźmie. Tedy „zachodzim w um z Podgornym Kolą”, gubiąc się w domysłach, bo nawet gdyby chciał, to przecież nie byłby w stanie obrabować każdego aktualnego mieszkańca Polski z co najmniej 30 tysięcy złotych. To już prędzej można znieść konstytucyjny zakaz kredytowania deficytu budżetowej przez NBP, dzięki czemu można by sobie wydrukować nie tylko bilion, ale w dodatku - funtów, albo w ostateczności - franków szwajcarskich. Czyżby tę myśl podsunął prezesowi Kaczyńskiemu Instytut Myśli Państwowej, w którym zasiada pan Leszek Moczulski, co to, jeszcze jako przywódca Konfederacji Polski Niepodległej takie koncepcje w początkach lat 90-tych lansował? Gdyby tak było, to by jeszcze raz potwierdzało prawidłowość, że słuszna myśl raz rzucona w przestrzeń, prędzej czy później znajdzie swego amatora.
Żeby w tych smutnych czasach nie uronić żadnego rozweselającego momentu, odnotujmy fakt zgorszenia, jakiego doznał pan red. Jarosław Kurski z „Gazety Wyborczej” na widok wystąpienia pani posłanki Krystyny Pawłowicz, która błękitną flagę z wieńcem z 12 złotych, pięcioramiennych gwiazd, nazwała „unijną szmatą”. Chodziło jej o to, że formalnie znikąd nie wynika, że jest to flaga Unii Europejskiej, w związku z czym nie wiadomo, dlaczego ozdabia ona gmachy publiczne w naszym nieszczęśliwym kraju obok państwowej flagi biało-czerwonej. Red. Kurski zasugerował, że posłanka Pawłowicz podważa kult maryjny w Polsce. Najwyraźniej uwierzył w zapewnienia, że te gwiazdy pochodzą z wizji nakreślonej przez św. Jana w „Apokalipsie”, gdzie rzeczywiście pojawia się „Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu”. Ale jeśli nawet, to nie trzeba być specjalnie przenikliwym, by się domyślić, że owe 12 gwiazd w wieńcu na głowie Niewiasty to nic innego, jak 12 pokoleń Izraela - bo niby cóż innego mógłby mieć na myśli św. Jan? Ale wobec tego - jaką ideę miałoby wyrażać umieszczenie symbolu 12 pokoleń Izraela jako emblematu Unii Europejskiej, jeśli nie żydowskiego triumfu nad chrześcijańską do niedawna Europą? To by nawet dobrze pasowało do obecnego forsowania przez władze Unii Europejskiej ideologii marksizmu kulturowego, wprost obliczonej na podkopanie fundamentów łacińskiej cywilizacji, no i wyjaśniałoby też przyczynę, dla której pan Jarosław Kurski, biegający u pana red. Michnika za szabesgoja, tak się wypowiedzią posłanki Krystyny Pawłowicz ostentacyjnie zgorszył.
Stanisław Michalkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz