Długi marsz barbarzyńców /fragment z bloga Wojciecha Wencla/
Nie trzeba być prorokiem, by zauważyć, że kultura III RP przypomina krajobraz po najeździe barbarzyńców. Są wszędzie. Od mniej więcej piętnastu lat błyszczą w mediach i prowadzą gender studies na uniwersytetach, brylują w salonach literackich, panoszą się w państwowych instytucjach kultury, wystawiają antychrześcijańskie instalacje w galeriach sztuki i antypolskie dramaty „interwencyjne” w teatrach. Ostatnio wdzierają się do szkół i przedszkoli, próbując zachwiać tożsamością płciową najmłodszych. Z roku na rok jest ich więcej, rośnie także kaliber ich żądań. To ludzie pozbawieni skrupułów, żołnierze bezgranicznie wierzący w sens demonicznej rewolucji.
Już przed II wojną światową Antonio Gramsci, jeden z przywódców włoskiej partii komunistycznej i fanatyczny marksista, twierdził, że w państwach Zachodu strategia rewolucjonistów powinna być inna niż w Rosji sowieckiej. Zadaniem lewicy nie miało być natychmiastowe zdobycie władzy, której i tak nie dałoby się długo utrzymać ze względu na konserwatywną mentalność większości obywateli. Gramsci zachęcał raczej do „długiego marszu przez instytucje”: szkoły, uczelnie, czasopisma, teatr, kino, sztukę. I dowodził, że propaganda prowadzona z wielu przyczółków pozwoli uformować nowego człowieka, który dobrowolnie przyjmie komunistyczną wizję świata.
Po wojnie ten scenariusz do pewnego stopnia sprawdził się we Francji, gdzie rozrosła się kasta lewicowych „intelektualistów”. Wielu francuskich filozofów w latach 60. i 70. XX w. zaangażowało się w krzewienie ideologii postmodernizmu, który wkrótce stał się bardzo modny na świecie. Postmoderniści głosili kres tradycyjnej „metafizyki obecności”, a pojęcie prawdy uznawali jedynie za narzędzie dominacji nad innymi: homoseksualistami, relatywistami, ateistami, nihilistami. „Prawda was zniewoli!” – wołał Michel Foucault, były członek Francuskiej Partii Komunistycznej.
Ktoś powie, że nie warto zawracać sobie głowy głupotami opowiadanymi w uczelnianych enklawach. Niestety, jak dowodzi historia idei, język, który jest modny na uniwersytetach, po kilku latach przenika do kultury popularnej i kształtuje zbiorową mentalność. Tak było z językiem „mistrzów podejrzeń”: Nietzschego, Freuda i Marksa, czy z postmodernizmem. I podobnie jest dzisiaj z gender – wyrosłą z postmodernizmu ideologią, która jeszcze 10 lat temu wydawała się nieszkodliwym, uczelnianym absurdem.
źródło
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz