niedziela, 22 grudnia 2013

Sobór Watykański II – śmierć zachodniej kultury

Sobór Watykański II – śmierć zachodniej kultury


Coraz częściej w ostatnich miesiącach słyszymy krytykę Soboru Watykańskiego II. Wielu autorów, nie tyko związanych ze środowiskiem Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, porusza w swoich tekstach kontrowersje związane z tym soborem. W niniejszym opracowaniu przedstawiam krótką charakterystykę głównych błędów tego soboru, jak również zwięzłe wyjaśnienie, dlaczego sprzeciwiają się one odwiecznemu nauczaniu Kościoła, wskazując równocześnie na ich dalekosiężne konsekwencje.
Teologia nie jest jedynie abstrakcją lub czymś w rodzaju obojętnej idei, której miej­sce jest jedynie na półce z książkami, ani czymś porastającym kurzem, jak starożyt­ne dekrety. Teologia jest przede wszystkim nauką o Bogu – który jest naszym Stwórcą i ostatecznym celem. Ponieważ wszystko, co czynimy jako istoty ludzkie, ukierunkowane jest na jakiś cel, nasze wyobrażenie o Bogu ma bardzo poważne i daleko idące skutki w każdym aspekcie naszego życia. Idee za­wsze mają konsekwencje i często osądzamy je wedle tego, co oznaczają one dla nas w prak­tyce. Nawet Zbawiciel powiedział, że drzewo należy sądzić po owocach. Po przeczytaniu tego opracowania przekonamy się, że kon­sekwencje idei promulgowanych na Soborze Watykańskim II są dla Kościoła zgubne. Nie na podobieństwo zaniedbania czy naduży­cia, ale przez fakt, że podkopują samą naturę i strukturę Kościoła.
Idee wywierają ogromny wpływ na każdą dziedzinę naszego życia, nie tylko życia du­chowego, czy tego co moglibyśmy nazwać ży­ciem wiary, ale również na to co nazywamy kulturą czy cywilizacją. Idee promulgowane przez Vaticanum II mają konsekwencje nie tylko dla Kościoła, ale również dla życia spo­łecznego i ludzkiej cywilizacji. Przekonamy się również, że gdybyśmy doprowadzili te idee do ich logicznych konsekwencji, byłyby one destrukcyjne dla wszystkiego, co nazy­wamy kulturą zachodniej cywilizacji, a na­wet dla cywilizacji w ogóle.
Człowiek stworzony dla samego siebie?
Z powodu ograniczeń formalnych, zwią­zanych z długością artykułu prasowego, zaprezentuję jedynie krótki zarys błędów Vaticanum II. W dokumentach promulgowa­nych przez sobór znajduje się wiele błędów, które są nie tylko sprzeczne z wiarą katolic­ką i Pismem świętym, ale nawet z tym, co moglibyśmy nazwać zdrowym rozsądkiem. Podam tu pewien charakterystyczny przy­kład. W paragrafie 24 dokumentu Gaudium et spes sobór stwierdza, że człowiek jest je­dynym stworzeniem na ziemi, którego “Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się [on] w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego”. Wydaje się to oznaczać, że człowiek jest stworzony dla samego siebie, a nawet, że w jakiś sposób znajduje doskonałość w “odnajdywaniu się” jako dar z siebie samego.

Pierwsze z tych twierdzeń jest całkowicie sprzeczne z Pismem świętym, mówiącym, że wszystkie byty, nie tylko człowiek, stworzone zostały dla chwały Boga (KolI, 16). Człowiek nie został stworzony dla samego siebie, ale dla czegoś innego. Ponadto człowiek “odnaj­duje się”, to jest odnajduje swój cel w życiu nie w sobie samym, ale w Bogu, a konkretnie przez poznanie prawdy i życie według niej. Twierdzenie, że Bóg pragnął człowieka dla niego samego sprzeczne jest nawet ze zdro­wym rozsądkiem. Kiedy mówimy “dla cze­goś” mamy na myśli “po coś” lub “w jakimś celu”. Zamiar oznacza zawsze podporząd­kowanie czegoś celowi. Twierdzenie, że Bóg “chciał człowieka dla niego samego” sugero­wałoby, że Bóg uczynił w jakiś sposób czło­wieka samowystarczalnym, że uczynił czło­wieka swym własnym celem.
Interpretacja taka staje się jeszcze bardziej oczywista w obliczu drugiej części cytowa­nego zdania: człowiek “nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinte­resowny dar z siebie samego”. W ten sposób “odnajdywanie się”, czyli zbawienie, zyskać można by poprzez szczery dar z siebie same­go. Każdy posiadający choć trochę zdrowe­go rozsądku zdaje sobie sprawę, że człowiek nie jest samowystarczalny, że do osiągnię­cia szczęścia potrzebuje on nie tyle siebie, co pomocy innych. Tak więc twierdzenie to, w postaci zapisanej wGaudium et spes, jest w oczywisty sposób fałszywe. Sprzeczne jest z tym, czego Kościół naucza o naturze człowieka, o jego statusie jako stworzenia. Sprzeczne jest też z oczywistym faktem, że człowiek nie jest stworzony po to, by odna­lazł samego siebie, ale by odnalazł Boga.
Jest to jedynie przykład, a przecież doku­menty soborowe roją się od tego typu stwier­dzeń, które są sprzeczne nie tylko z wiarą, ale nawet ze zdrowym rozsądkiem. Wiele tekstów Vaticanum II jest tak niejasnych, że trudno jest zrozumieć ich prawdziwe znacze­nie. Sam fakt, że po dziś dzień oczekujemy na autorytatywną interpretację tego soboru, czy też – jak nam się dziś mówi – “herme­neutykę ciągłości”, daje nam dostateczne wy­obrażenie o trudnościach w zrozumieniu, co tak naprawdę zostało w jego dokumentach zapisane.
Również fakt, że teksty soboru w ogóle wymagają “interpretacji” sugeruje, że nie są one częścią magisterium Kościoła, ale ra­czej że magisterium Kościoła wciąż musi być w stosunku do nich wykonywane. Stanowi to rażący kontrast z poprzednimi soborami, w których przypadku mówi się po prostu o wdrażaniu ich postanowień, a nie inter­pretacji. Jeśli sam sobór musi być “interpre­towany” przez to, co nazywane jest “herme­neutyką ciągłości”, to wynika z tego, że nie definiuje on niczego, gdyż magisterium po­lega na nauczaniu. Magisterium implikuje nauczanie, czyli jasne znaczenie, stanowiące zasadnicze przeciwieństwo wieloznaczności czy braku wyrazistości.
Zmiany soborowe są radykalne
Ze względu na ograniczenia formalne artykułu, pominę wiele mniej znaczących twierdzeń i skoncentruję się na tym, co mógłbym nazwać zasadniczym nauczaniem soboru. Ponieważ Sobór Watykański II, we­dle słów samych papieży, był soborem dusz­pasterskim, w jego dokumentach znajduje się wiele powtórzeń i kwestii nie związanych nawet z doktryną, ale z dyscypliną Kościoła. Jednak wielkie zmiany w życiu Kościoła, ja­kie spowodował w udzielaniu sakramentów, w narzucaniu nowych i obcych praktyk, ta­kich jak spotkania międzywyznaniowe itd., nie były rezultatem samych tylko ambicji duszpasterskich.
Nowe obrzędy sakramentów i nowy ry­tuał stanowią wyraz nowej wiary i nowych przekonań. Gdyby sobór był jedynie wyra­zem “odnowy”, zmiany nie musiałyby być aż tak radykalne. Za tymi zmianami kry­ją się jednak nowe zasady. Zmiany te są tak liczne, że w sposób oczywisty mamy do czy­nienia z czymś więcej, niż tylko z nowym wyrażeniem starych idei. Przyjęte zostały nowe zasady, różne od dotychczasowych. Przyjrzyjmy się więc głównym tematom czy też naukom soboru.
Istnieją pewne doktryny soborowe, któ­re tworzą niejako kręgosłup jego całego na­uczania, serce jego innowacyjności i zara­zem źródło niszczycielskiej siły. Istnieją trzy główne doktryny, które można by nazwać fi­larami Kościoła soborowego, promulgowane w trzech różnych dokumentach Vaticanum II. Pierwszym z nich, być może najbardziej radykalnym i rewolucyjnym, jest doku­ment zatytułowany Dignitatis humanae – o wolności religijnej. Drugim jest doku­ment Gaudium et spes – o Kościele w świe­cie współczesnym. Ten element doktryny określony został przez współczesnych mia­nem “kolegializmu”, odpowiada on w istocie masońskiemu ideałowi braterstwa. Trzecim ważnym dokumentem jest dekret Unitatis re­dintegratio – o ekumenizmie, którego logicz­ną konsekwencją jest idea równości wszyst­kich religii.
Nieprecyzyjny język Dignitatis humanae
Dekret o wolności religijnej, noszący tytuł Dignitatis humanae (czyli o godności ludz­kiej) był jednym z ostatnich dokumentów promulgowanych przez sobór. Jego głównym autorem był Amerykanin ks. John Courtney Murray, który już przed Vaticanum II zna­ny był ze swych heterodoksyjnych poglą­dów – otrzymał nawet oficjalne upomnienie, a w roku 1954 Stolica Apostolska nakazała mu milczenie. Zyskał jednak wpływ na sobór dzięki patronatowi kard. Spellmana, arcybi­skupa Nowego Jorku. Niezależnie od histo­rycznych źródeł tego dokumentu, interesuje nas jego istotna treść. Dzieli się on na trzy części: pierwszą, wedle której osoba ludzka posiada prawo do wolności religijnej; dru­gą – dotyczącą stosunków państwo-Kościół; i trzecią – traktującą o wolności religijnej w życiu Kościoła.
Nad treścią tego dokumentu prowadzo­ne były podczas soboru żywiołowe dyskusje. Skoncentruję się jedynie na kilku jego punk­tach, chcąc wykazać, w jaki sposób jego dok­tryna różni się od stałego nauczania Kościoła i w jaki sposób sama w sobie jest zabójcza dla cywilizacji i kultury zachodniej.
W drugim paragrafie wspomniane­go dokumentu czytamy: “Obecny Sobór Watykański oświadcza. iż osoba ludzka ma prawo do wolności religijnej”. Nawiasem mó­wiąc. Kościół nigdy nie definiował w prze­szłości żadnych “praw”, ale jedynie “obo­wiązki”. np. obowiązek oddawania czci Bogu. obowiązek przystępowania do Komunii raz do roku, obowiązek posłuszeństwa itd. Już sam język tej deklaracji jest całkowicie obcy sposobowi, w jaki wypowiada się Kościół. Następnie dokument precyzuje, co kon­kretnie wolność ta ma oznaczać: “Tego zaś rodzaju wolność polega na tym, że wszyscy ludzie powinni być wolni od przymusu ze strony czy to poszczególnych ludzi, czy to zbiorowisk społecznych i jakiejkolwiek wła­dzy ludzkiej tak, aby w sprawach religijnych nikogo nie przymuszano do działania wbrew jego sumieniu, ani nie przeszkadzano mu w działaniu według swego sumienia pry­watnym i publicznym, indywidualnym lub w łączności z innymi, byle w godziwym za­kresie”.
Powyższa definicja jest w kilku punk­tach całkowicie niejasna, na przykład nie precyzuje się, co oznacza termin “przymus“. Wydawać by się mogło, że chodzi tu o przy­mus fizyczny, tekst jednak stwierdza “ze strony jakiejkolwiek władzy ludzkiej”, co w praktyce oznacza wszelkie formy ograni­czeń nakładane przez władzę. Sobór rozwija tę myśl pisząc o wolności od przymusu ze­wnętrznego oraz o wolności psychologicznej. Ponieważ kara jest rodzajem ograniczenia, wymierzana jest bowiem w celu zapobieże­nia przestępstwu oraz dla jego ograniczenia, można by z tego wyciągnąć logiczny wniosek, że powinno się w ogóle odstąpić od wymie­rzania kary. Jeśli prawo to jest całkowicie nienaruszalne, jak stwierdza cytowany do­kument, wyklucza to również wszelkie akty, które mogłyby ograniczać je, lub przeciwnie – wspierać.
Niejasne jest również, co należy rozumieć poprzez termin “według sumienia“. Czy wolność ta przysługuje wszystkim przeko­naniom, czy tylko niektórym? Czy człowiek, którego przekonania pozwalają na mordo­wanie przedstawicieli pewnej rasy i całko­witą jej eksterminację, może zostać skazany czy też te przekonania również chronione są przez prawo wolności “od przymusu”? Czy przekonania te są jedynie groźnymi fanta­zjami szaleńca, czy też może powinny zo­stać w jakiś sposób uszanowane? Sam tekst stwierdza jasno, że Kościół pragnie tej wol­ności nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich ludzi, gdyż jest to, wedle soboru, prawo “wy­pływające z samej godności osoby ludzkiej”. Wydawać by się więc mogło, że wolność od przymusu przysługuje wszystkim przekona­niom, bez względu na to, jak oderwane są od rzeczywistości.
Nauczanie soboru jest czymś innym niż tolerancja
Sama deklaracja nie podaje jasnego kry­terium, komu przysługiwać miałoby owo prawo do wolności religijnej, mówi nawet, że obejmuje ono wszystkich ludzi. Posuwa się nawet do stwierdzenia, że “prawo do owej wolności przysługuje trwale również tym, którzy nie wypełniają obowiązku szukania prawdy i trwania przy niej”. Oznacza to, że owa wolność od przymusu przysługuje rów­nież tym, którzy nie chcą poszukiwać praw­dy. Ponieważ tekst nie podaje żadnych kry­teriów, w co można wierzyć, by cieszyć się tą wolnością (a w rzeczywistości stwierdza, że przysługuje ona wszystkim przekonaniom), podkreślając, że nawet ludzie złej woli wolni są od przymusu, musimy wyciągnąć z tego wniosek, że nawet socjopaci i podżegacze do ludobójstwa powinni mieć zagwarantowaną wolność nieskrępowanego głoszenia swych przekonań, wedle słów dokumentu “prywat­nie i publicznie, indywidualnie lub w łączno­ści z innymi”.
Dokument dodaje wprawdzie “byle w go­dziwym zakresie”, zakres ten nie jest jednak nigdzie zdefiniowany ani wyjaśniony. Nie wspomina się również, kto określa ten zakres i kto może egzekwować jego przekroczenie.
W kontekście “wolności od przymusu” trud­no jest nawet wyobrazić sobie ten zakres, ponieważ nienaruszalność z samej defini­cji implikuje wolność od wszelkich ograni­czeń. Widzimy więc, że nauczanie soboru jest czymś całkowicie innym od tego, co na­zywamy tolerancją. Tolerancja związana jest raczej z cnotą politycznej roztropności w ob­liczu trudnego do wykorzenienia zła. Istnieje na przykład wiele przestępstw, których wy­korzenienie jest niezwykle trudne. Są one złem, jednak ze względu na dobro wspólne mogą być tolerowane lub nawet ignorowane.
Oto mały przykład. Niekiedy ludzie ko­rzystają z autobusu czy tramwaju, nie płacąc za przejazd. Jest za to przewidziana kara, po­nieważ nie jest rzeczą sprawiedliwą korzysta­nie z usługi bez zapłaty. Jednak by wyegze­kwować absolutne przestrzeganie tego prawa państwo musiałoby umieścić kontrolerów w każdym pojeździe, co pociągałoby za sobą koszty większe, niż kwoty pochodzące z kar. Dlatego każdy rozsądny urzędnik przepro­wadzi analizę kosztów i obliczy optymalną liczbę kontrolerów stosowną do spodziewa­nych wpływów z grzywien. Prawo w pew­nym sensie toleruje utratę dochodów, jed­nak jedynie ze względu na minimalny zysk w przypadku ścisłego egzekwowania prawa.
Podobnie lekarz może tolerować u swego pacjenta obecność nowotworu ze względu na jego ogólny stan zdrowia. Oczywiście, nowo­twór jest czymś złym, jednak jego usunięcie mogłoby być trudne, a nawet zagrażać życiu pacjenta, jeśli guz znajdowałby się w niebez­piecznym miejscu, takim jak mózg. W ten sposób często tolerujemy pewne rodzaje nieprzyjemnych rzeczy, jako zbyt trudne do usunięcia albo ze względu na fakt, że ich eli­minacja mogłaby spowodować jeszcze więk­sze niedogodności.
Wolność religijna fałszywą zasadą
Tak więc, gdy mówimy o tolerancji religij­nej, nie mówimy o prawie osoby ludzkiej, ale o akcie roztropności ze strony kompetentnej władzy. Z pewnością bycie protestantem jest czymś złym – rzeczą smutną i tragiczną jest nie posiadać wiary katolickiej. Dlatego ze względu na istotę tego czynu musimy czuć odrazę do braku wiary u innych. Jednak na­wrócenia duszy nie możemy osiągnąć z dnia na dzień, jest to niekiedy bardzo trudne  - a zawsze jest owocem łaski. Dlatego w pań­stwie musimy często tolerować osoby innych wyznań, ponieważ usuwanie ich siłą mogłoby mieć o wiele gorsze konsekwencje niż szkoda, jaką już wyrządzili sobie czy też innym.
Podobnie możemy siłą wymusić czy­jeś “nawrócenie”, zmuszając go do przyjęcia chrztu, człowiek ten odniósłby z tego jednak więcej szkody niż pożytku. Nie jest to kwe­stia prawa tej osoby do odrzucenia wiary: nie ma czegoś takiego jak prawdo do błędu, ale raczej kwestia roztropności. To kapłan kie­rując się roztropnością musi zdecydować, czy dana osoba jest gotowa na przyjęcie chrztu. Podobnie władza świecka musi rozstrzygnąć, jak zapewnić funkcjonowanie społeczeństwa nawet wobec oczywistego zła. Tolerancja wy­nika raczej ze zdrowego rozsądku, czy też mówiąc ściślej, z cnoty roztropności.
Tak więc deklaracja o wolności religijnej nie ma nic wspólnego z tolerancją religijną. Według tekstu soborowego wolność religijna jest prawem wrodzonym osoby ludzkiej, pra­wem wynikającym z jej godności. Wolność religijna nie jest nawet kwestią roztropności, ponieważ nie ma obiektywnego kryterium pozwalającego ocenić dane przekonania – obejmuje ona bez wyjątku wszystkie moż­liwe wierzenia. Wolność religijna nie wyma­ga również cnoty, a nawet właściwego korzy­stania z rozumu, gdyż cieszyć się nią mają nawet ci, którzy – wedle słów Dignitatis humanae – “nie wypełniają obowiązku szukania prawdy i trwania przy niej”. W ten sposób prawo to przyznaje się wszystkim bez żadnych ograniczeń, ponieważ jest ono czymś wrodzonym dla osoby ludzkiej, a nie czymś, co można by regulować czy ograni­czać.
Nie ma również żadnego kryterium, mó­wiącego na czym miałoby polegać praktyko­wanie danego wierzenia. Mówiąc ściśle, we­dług tekstu soborowego, szaleniec z Austrii mógłby wierzyć w ratunek dla rodzaju ludz­kiego poprzez stworzenie rasy panów i byłby wolny od wszelkiego przymusu sprzecznego z jego sumieniem. Oznacza to, że powinno się mu pozwolić na oczyszczenie świata z po­śledniejszych ras, a jego szczera wiara daje mu prawo do praktykowania tych przekonań nie tylko prywatnie, ale i publicznie. Jest to totalny absurd: tacy ludzie muszą być nie tylko zamykani w więzieniach wbrew ich su­mieniu, ale nawet usuwani ze społeczeństwa.
Niemożliwe jest funkcjonowanie społe­czeństwa, które przyjęłoby tę fałszywą zasa­dę wolności religijnej. Gdyby realizować ją zgodnie z wytycznymi soboru, doprowadzi­łoby to do zniszczenia całego społeczeństwa, a nie tylko Kościoła. Gdybyśmy uznali za fundamentalne prawo człowieka do wiary w jakiekolwiek dziwaczne i przewrotne idee, jakie mogłyby zrodzić się w naszych gło­wach, przyznając, że możemy realizować je bez żadnego przymusu, to społeczeństwo nie mogłoby funkcjonować.
Wolność religijna prowadzi do zniszczenia społeczeństw ! 
Sama istota prawa i cywilizacji zakłada istnienie pojęcia sankcji. Inaczej mówiąc, jedne zachowania i idee są dozwolone, inne zaś nie. Mamy na przykład prawa przeciwko morderstwom i kary za ich popełnianie, po­nieważ wiemy, że morderstwo jest złem, na które nie można zezwalać. Nie ma tu zna­czenia, czy morderca uważa, iż jego sumie­nie jest czyste. Nawet wówczas zmusza się go do postępowania wbrew jego sumieniu. Celem sankcji i kar jest właśnie wywarcie nacisku na tych, którzy mają złą wolę lub wypaczone sumienie.
Przyjęcie zasady, wedle której wolność przysługuje nawet tym, którzy zgodnie z Dignitatis humanae “nie wypełniają obo­wiązku szukania prawdy i trwania przy niej”, doprowadziłoby do zniszczenia samej istoty społeczeństwa. Nawet społeczeństwa i kul­tury pogańskie nie pozwalają ludziom o złej woli na propagowanie ich idei, a tym bardziej na praktykowanie ich publicznie. Akceptacja wolności religijnej w sposób, w jaki czyni to Vaticanum II, stanowiłaby wyrok śmierci na wszystko, co nazywamy cywilizacją i kultu­rą, a to z tego prostego powodu, że w takim przypadku żadne społeczeństwo nie będzie miało władzy przymuszać nikogo, nawet naj­bardziej zdegenerowanych jego członków.
Co jeszcze gorsze, Dignitatis huma­nae stwierdza, iż zasadę tę “odnaleźć można w Piśmie świętym i w postępowa­niu Apostołów”. Jest to całkowicie błędne. Faryzeusze uważali zgodnie ze swym sumie­niem, że mogą dokonywać w świątyni wy­miany pieniędzy, dopuszczając się przy tym kradzieży. Jednak Zbawiciel nie tylko na­krzyczał na nich, że nie powinni tego robić, ale nawet – jak mówi Pismo – wygnał ich ze świątyni biczem ze sznurków i powywra­cał ich stoły.
Chrystus Pan z pewnością przymusza na­sze sumienia psychologicznie, jeśli nie fizycz­nie, grożąc ogniem piekielnym. Ta groźba powtarza się w Ewangeliach ponad siedem­dziesiąt razy. Pan Jezus wspomina nawet, że “jeśli Kościoła nie usłucha, niech wam będzie jak poganin i celnik”. Apostołowie wykonywali tę samą władzę, na przykład św. Paweł, który ekskomunikował kazirodcę w Koryncie. Twierdzenie, że zasadę wolności religijnej odnaleźć można w Piśmie świę­tym, jest po prostu fałszywe. Biblia nazywa ludzi, którzy nie zostali ochrzczeni, “synami gniewu”. Zbawiciela potrzebujemy właśnie dlatego, że człowiek pozostawiony sam sobie znajduje się w niebezpieczeństwie kary, a nie dlatego, że posiada jakąś wrodzoną godność. Rodzaj ludzki potrzebuje, by Zbawiciel na­uczał go prawdy właśnie dlatego, że sumienia nasze zostały wypaczone przez grzech.
Każde państwo posiada swoją religię
Kolejna część deklaracji Dignitatis hu­manae dotyczy stosunku państwa do religii i stanowi w istocie rozwinięcie zasady, o któ­rej piszę w części pierwszej. Jeśli bowiem nikt nie może być przymuszany wbrew sumieniu w kwestiach religijnych, to wówczas państwo musi pozostawać neutralne we wszystkim, co dotyczy religii. Twierdzi się, że państwo nie posiada kompetencji wyrokowania w kwe­stiach religijnych i dlatego musi pozostać are­ligijne. W oparciu o słowa Zbawiciela “oddaj­cie cezarowi, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga”, wnioskuje się, że musi istnieć rozdział pomiędzy cezarem a Bogiem, pomiędzy państwem a Kościołem.
Jeśli jednak dobrze się nad tym zastanowi­my, to trzeba uznać, że sam cezar jest stwo­rzeniem Bożym. Również on, jak każdy inny, musi zbawić swą duszę. Co więcej, ponieważ jest on odpowiedzialny za wspólnotę ludzką, czyli państwo, musi on również prowadzić tych ludzi do ich ostatecznego celu, jakim jest wieczne szczęście. Nawet dobro wspólne wy­maga istnienia pewnych zasad, które mają za­ stosowanie do całej społeczności. Na przykład zupełnie fundamentalne prawa dotyczące ochrony życia i własności wynikają z pewnych bardzo podstawowych zasad, które społeczeń­stwo musi akceptować. Te wspólne zasady moralności, tworzące fundament dla dalszych praw, są wyrazem przekonań religijnych. Choć cezar może nie chcieć być sędzią w kwestiach religijnych, w praktyce jednak czyni to każdego dnia, skazując na konkret­ne kary przestępców.
Pojęcia sankcji, prawa i sprawiedliwości są zasadniczo pojęciami religijnymi, odnoszą się bowiem do tego, co uznawane jest za dobre i złe. Jeśli skazujemy mordercę, czynimy to dlatego, iż znamy za­kaz “nie będziesz zabijał“. Jeśli aresztujemy złodzieja, czynimy to dlatego, że znamy za­sadę własności prywatnej i przykazanie “nie będziesz pożądał mienia bliźniego twego”. Te fundamentalne zasady są w istocie religij­nym aspektem państwa. To właśnie te zasady tworzą fundament każdej kultury i cywiliza­cji. O kulturze muzułmańskiej mówić może­my właśnie dlatego, że jej zasady różnią się zasadniczo od zasad chrześcijańskich.
Dlatego nawet jeśli państwo nie jest pań­stwem otwarcie wyznaniowym, posiada jed­nak swoją religię. Może ono nie głosić swych zasad jawnie, a nawet udawać pewną “obo­jętność”, w istocie jednak obojętnym nie jest. Istnieją pewne zachowania, które państwo promuje i wspiera ze środków publicznych, oraz takie, których zakazuje oraz karze.
Samo słowo “religia” oznacza wiązanie (re-ligare) poddanych zasadą moralną, albo odczytywanie na nowo (re-legere) zwyczajów ludu. Przyjęte przez państwo prawa i zwycza­je tworzą w istocie religię państwową. Dlatego kłamstwem jest twierdzenie, że państwo może  obyć się bez religii. Jakąś na pewno wyznaje, nawet jeśli nie jest ona zbyt spójna a nawet jeśli jest wewnętrznie sprzeczna, to jej wyznawanie jest jednak konieczne dla samej istoty rządów. Prawa i zwyczaje, jakie państwo sankcjonuje i promuje, są z definicji wyrazem jego wierzeń.
“Obojętność” religijna państwa nie jest możliwa
Jeśli przyjrzymy się historii rodzaju ludz­kiego, nie sposób w niej spotkać takiego zja­wiska jak państwo bez religii. Każde plemię i lud, od początków świata po dzień dzisiejszy, wyraża swe wspólne wierzenia w prawach, ja­kimi się rządzi. Zmiana religii często dopro­wadza do zmiany konstytucji, jak to widzimy w przypadku reformacji protestanckiej. Nigdy jednak w historii ludzkości nie spotykamy czegoś takiego jak państwo obojętne religij­nie, ponieważ obojętność taka jest całkowitą antytezą samej cywilizacji i kultury. To wła­śnie religia ludu kształtuje jego kulturę, stąd twierdzenie, że państwo nie powinno wyzna­wać żadnej religii, równoznaczne jest z twier­dzeniem, że jego obywatele nie powinni mieć kultury ani wierzeń. Dlatego przyjęcie owej zasady wyrażonej wDignitatis humanae, oznaczałoby nie tylko śmierć kultury zachod­niej, ale wszelkiej kultury.
Ponieważ samo istnienie państwa bezwy­znaniowego jest absurdem, oznacza to, że gdy dokumenty Vaticanum II stwierdzają, iż państwo powinno być obojętne w kwestiach religijnych, ma w istocie na myśli, że państwo nie powinno być katolickie. Innymi słowy, państwo nie powinno wyznawać otwarcie chrześcijaństwa, Dekalog nie może stanowić fundamentu jego polityki, a na naukę gło­szoną przez Zbawiciela nie ma miejsca w ży­ciu publicznym. “Obojętność” państwa nie jest w zasadzie możliwa, dlatego w praktyce zasada ta oznacza przyjęcie religii opartej na wolności i godności człowieka. Tego właśnie byliśmy świadkami po soborze: wyznaniowe państwa, jakimi były Włochy i Hiszpania, zo­stały na siłę zlaicyzowane, nie przez swe rządy, ale w wyniku nacisków legatów papieskich.
Zakończę tę pierwszą cześć konferen­cji przytoczeniem nauczania papieskiego  sprzed Soboru Watykańskiego II – Słów Piusa IX pochodzących z jego encykliki Quanta cura. Oto twierdzenia potępione przez papieża jako błędne: “Wolność sumie­nia i kultu jest właściwym prawem każdego człowieka”, “Najlepszy stan społeczeństwa jest taki, w którym władzy nie przyznaje się obowiązku powstrzymywania ustawowymi karami przeciwników religii katolickiej, je­żeli nie wymaga tego pokój publiczny”. Pod koniec encykliki Pius IX potępia również następujące twierdzenie: “Wolność sumienia i wyznania jest prywatnym prawem każdego człowieka, które należy ogłosić prawem obo­wiązującym w każdym dobrze urządzonym społeczeństwie”.
To właśnie te trzy zasady głosi deklaracja Dignitatis humanae. Potępienie oznacza, że danego twierdzenia nie da się interpre­tować w sensie katolickim. Moglibyśmy też dodać, że zasady te sprzeczne są zarówno ze zdrowym rozsądkiem, jak i świadectwem hi­storycznym ludzkości. Wcielane w życie, sta­nowią śmiertelne zagrożenie dla porządku publicznego, wszelkiej kultury i cywilizacji.

CZ. II : SOBOROWY KULT CZŁOWIEKA

Błędy konstytucji Gaudium et spes 
Drugim dokumentem Vaticanum II, sta­nowiącym trzon nauczania soborowego, jest konstytucja Gaudium et spes. Posiada ona podtytuł O Kościele w świecie współcze­snym, co sugeruje, że jego autorzy zamierzali przedstawić rolę Kościoła w nowych dla nie­go okolicznościach. Niestety, usiłując zaryso­wać nowe formy działalności duszpasterskiej, nauczają przy tej okazji kilku fundamental­nych błędów natury doktrynalnej.
Przedstawię kilka z nich. Dla przykła­du w paragrafie 12 czytamy, że “wszystkie rzeczy, które są na ziemi, należy skierować ku człowiekowi, stanowiącemu ich ośrodek i szczyt”. Nie jest to prawda, ponieważ jak wiemy z katechizmu, wszystkie rzeczy skie­rowane są ku Bogu, to On jest celem wszyst­kich rzeczy. Wszystko inne na tym świecie musi służyć nam jako środek do osiągnięcia zbawienia. Stworzenia nie są skierowane ku człowiekowi. Raczej należy powiedzieć, że człowiek musi posługiwać się nimi wszystki­mi, aby osiągnąć zbawienie.
W paragrafie 22 znajdujemy fundamen­talny błąd dotyczący istoty Wcielenia: “Syn Boży, przez Wcielenie Swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”. Dokument nie wyjaśnia jednak, na czym miałby polegać ten “jakiś sposób”. Dogmatycznie pewne jest jed­nak, że Druga Osoba Trójcy Przenajświętszej przyjęła konkretną ludzką naturę, to jest konkretne i jedyne Ciało oraz jedyną Duszę. Słowo “wcielenie” odnosi się do przybrania konkretnego Ciała w jedności Osoby Boskiej. Fałszywe jest więc twierdzenie, że Wcielenie w jakiś sposób jednoczy wszystkich ludzi z Synem Bożym. Być może dałoby się powiedzieć, że po­przez Wcielenie Chrystus Pan daje wszyst­kim ludziom pewną jedność celu i jedność środków do osiągnięcia zbawienia, niczego takiego jednak w Gaudium et spes nie znaj­dujemy.
Przeciwnie, tekst wydaje się sugero­wać, jakoby samo Wcielenie wywarło wpływ na cały rodzaj ludzki, w wyniku czego Syn Boży zjednoczył się z wszystkimi, nawet z nieochrzczonymi.
Co gorsze, ten sam paragraf sugeruje pewne ubóstwienie całego rodzaju ludzkie­go, niezależnie od łaski, jako skutek samego Wcielenia: “Natura ludzka została wyniesio­na do niezrównanej godności“. Jest to w isto­cie atrybut Boga, gdyż tylko Boska natura nie ma niczego, z czym mogłaby się równać. Takie sformułowania, które są równie nie­stosowne co popychające do panteistycznego pojmowania Wcielenia, są całkowicie nieka­tolickie. Autorzy tego deifikującego człowie­ka dokumentu wydają się mieć istną obsesję na punkcie ludzkiej godności.
Soborowy kult człowieka
Deifikację natury ludzkiej potwierdził na­wet sam Paweł VI w mowie wygłoszonej po zakończeniu ostatniej sesji soboru 7 grud­nia 1965 roku: “Religia Boga, który stał się człowiekiem, spotkała się z religią człowie­ka, który czyni siebie bogiem. Co wyniknęło z tego spotkania, z tej konfrontacji? Czy wy­niknął wstrząs? Czy wyniknęła walka? Czy wyniknęła anatema? Mogło się tak zdarzyć, ale jednak nie miało to miejsca. (…) Sobór został w pełni przesiąknięty bezgranicznym współczuciem dla świata. Odkrycie potrzeb ludzkich, a są one tym większe, im większy staje się człowiek, przykuło uwagę Soboru i Kościoła. Odkrycie potrzeb ludzkich, po­chylenie się nad ranami człowieka – jak Samarytanin – oto jest duchowość współ­czesnego Kościoła. Wy, współcześni humani­ści, którzy odrzucacie transcendencję rzeczy Boskich, uznajcie przynajmniej tę zasługę i doceńcie nasz nowy humanizm, gdyż my bardziej niż ktokolwiek inny wyznajemy kult człowieka”.
Wyznanie to brzmi strasznie, gdyż ce­lem człowieka jest oddawanie czci Bogu za pośrednictwem Kościoła, a nie na odwrót. Podczas soboru nie doszło zasadniczo do wstrząsu czy konfrontacji, ponieważ sa­mym jego programem była religia wyznają­ca kult człowieka, który czyni siebie bogiem. Gaudium et spes stwierdza jasno, że wszyst­ko powinno być czynione dla dobra człowie­ka (a nie ku czci Boga), a sobór – wedle słów papieża – “bardziej niż ktokolwiek inny wy­znaje kult człowieka”.
 Podczas lektury tego dokumentu uderza nas fakt, że nie zawiera on żadnej wzmianki o porządku nadprzy­rodzonym, samo sło­wo “nadprzyrodzony” nie pojawia się w nim ani razu.
Liczni autorzy pro­pagujący dokumen­ty soborowe często uciekają się do wy­mówki, że nauczanie Vaticanum II wymie­rzone było w reżimy totalitarne, które za­grażały godności ro­dzaju ludzkiego. Jeśli jednak przyjrzymy się historii trzech ostatnich stuleci, od wy­buchu rewolucji francuskiej po dziś dzień, dostrzeżemy, że wojny prowadzone w imię ludzkiej godności pochłonęły więcej istnień ludzkich niż wszystkie inne wojny razem wzięte.
Równość między ludźmi to utopia
Oczywiście, jest obecnie znacznie wię­cej ludzi: na ziemi żyje teraz ponad 10 proc. wszystkich osób, jakie kiedykolwiek na niej mieszkały. Jednym z fundamentalnych praw zawartych w sowieckiej konstytucji było prawo do wolności religijnej. Rzeczywistość jest brutalnym nauczycielem, a budowanie utopii na fałszywych zasadach zawsze pro­wadzi do tragicznych konsekwencji. Nawet obecnie prowadzi się na świecie więcej wojen w tzw. obronie demokracji, niż z jakiejkol­wiek innej przyczyny.
Głoszona przez Vaticanum II zasada “bra­terstwa” ignoruje fundamentalny fakt, że społeczeństwo ludzkie opiera się na hierar­chii wyrażającej się w tym, iż pewni ludzie posiadają władzę i godności, których inni nie posiadają. Znamieniem cywilizacji, upo­rządkowanego społeczeństwa, jest istnienie w jego obrębie podziału kompetencji, a ów podział kompetencji z konieczności prowa­dzi do różnic w godności i zakresie władzy.
Twierdzenie, że wszyscy ludzie są równi, jest po prostu kłamstwem, po­nieważ każdy z nas po­siada różne cechy i zdol­ności, w różnym też stopniu wykorzystujemy je w praktyce.
Jedynym sposobem, dzięki któremu istoty ludzkie mogłyby stać się sobie równe, jest ob­darzenie ich inną cechą, przewyższającą wszyst­kie godności, jakie lu­dzie mogą nadawać sobie nawzajem. Tego właśnie dokonuje w nas łaska uświęcająca – daje nam nadprzyrodzony przymiot, który umoż­liwia nam osiągnięcie nadprzyrodzonego przeznaczenia. Ponieważ ta nadprzyrodzo­na łaska nie pochodzi od nas, ale od Boga za pośrednictwem Jego Kościoła, nadaje ona wszystkim ludziom pewną równość w odnie­sieniu do tego celu.
Dlatego właśnie mówimy, że wszy­scy jesteśmy braćmi w Chrystusie, ponie­waż mamy tego samego niebieskiego Ojca. Jednak owa nadprzyrodzona łaska nie niszczy naturalnej różnicy między ludźmi. KonstytucjaGaudium et spes, która igno­ruje całkowicie porządek nadprzyrodzony, usiłuje równocześnie narzucić tę nadprzy­rodzoną równość porządkowi natury. Jest to nie tylko niemożliwe, ale szkodliwe i zgub­ne dla społeczeństwa. Usiłowanie pogodze­nia zasady braterstwa z łaską nadprzyrodzo­ną prowadzi do zniszczenia zarówno natury jak i samej łaski.
Nowy ekumenizm
Ostatni dokument, o którym chciałbym wspomnieć jako o jednym z filarów doktryny Soboru Watykańskiego II, nosi tytuł Unitatis redintegratio, a jego przedmiotem jest ekumenizm. Omówienie jego samego wymagałoby osobnego opracowania, chciał­bym jedynie wskazać, w jaki sposób prak­tyczne wdrażanie zasad promowanych przez ten dokument zagraża istnieniu zachodniej kultury, a w zasadzie wszelkiej kultury.
Jedną z fundamentalnych zasad nowego ekumenizmu znajdujemy już w konstytucji Lumen gentium, gdzie czytamy, iż “Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim”. Do tej pory definiowane to było w sposób jed­noznaczny, można to znaleźć w każdym ka­techizmie wydanym przed Vaticanum II, że Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolic­ki. Innymi słowy, to Kościół katolicki posiada wszystkie znamiona prawdziwego Kościoła Chrystusowego, będąc jedyną i doskonałą spo­łecznością zbudowaną przez Zbawiciela na fun­damencie Apostołów – dla zbawienia dusz.
Jednak nowa definicja stwierdza, że Kościół Chrystusowy trwa w Kościele ka­tolickim, czyli że Kościół Chrystusowy jest w jakiś sposób szerszy niż Kościół katolicki, że istnieją części Kościoła Chrystusowego, które znajdują się poza Kościołem katolickim.
Definicja ta krytykowana była nawet podczas obrad soborowych, a obrońcy jej twierdzili, że w ten sposób sobór chciał wyrazić myśl, iż pewne “środki uświęcenia znajdują się poza strukturą Kościoła“. Na przykład protestanci znajdują się poza Kościołem katolickim, po­siadają jednak chrzest oraz Pismo św., które właśnie według Soboru Watykańskiego II są środkami uświęcenia.
Nie jest to jednak prawda. Protestanci mogą praktykować jakąś formę chrztu, sa­krament ten nie jest jednak ich własnością- należy on do Kościoła, któremu został skradziony. Zbawiciel powierzył go bowiem Apostołom oraz ich następcom, a nie tym, którzy sprzeciwiają się Jego woli. Protestanci nie posiadają Biblii – w rzeczywistości ukra­dli oni święte księgi Kościołowi, a nawet od­rzucili osiem z nich. Nie można twierdzić, że “oderwane wspólnoty” są środkami zbawie­nia, podobnie jak nie można powiedzieć, że złodziej posiada ukradziony wam paszport. Nie należy on do niego, nawet jeśli zdarzy mu się nim posłużyć.
Po drugie, nawet jeśli sakrament bę­dzie udzielony w sposób ważny i skuteczny – np. sakrament chrztu – nie oznacza to jesz­cze, że środki te są prawdziwie uświęcające.
Sam fakt, że wspólnoty te pozostają odłączone od Kościoła, powstrzymuje działanie łaski: albo  przez fakt, że ludzie ci są nieświadomi prawdzi­wego nauczania Chrystusa Pana, albo też po­stępują wprost przeciwnie do Jego przykazań. Nawet jeśli otrzymują oni ważny chrzest, cały ich intelekt pozostaje poza Kościołem i praw­dziwą wiarą. Dlatego nawet jeśli zdarzy się, że protestant otrzyma ważnie łaskę chrztu, otrzy­muje ją nie dlatego, że jest protestantem, ale pomimo faktu, że nim jest. Protestantyzm sam z siebie nie udzielił tej łaski, powstrzymuje je­dynie jej działanie, może ją nawet uczynić nie­skuteczną, jeśli ochrzczona osoba zacznie żyć wedle zasad protestantyzmu.
Współczesny ekumenizm redukuje zasady religijne
Oczywiście, Bóg zawsze może doprowadzić duszę do prawdy i często jest tak, że pozosta­łość zdrowych zasad doprowadza człowieka do pełnego zdrowia duchowego. Jednak sam fakt, że posiada on jakieś pierwiastki życia katolickiego nie oznacza jeszcze, że jest człon­kiem Kościoła Chrystusowego. Przeciwnie, jego kondycja definiowana jest właśnie przez to, czego mu brakuje. Kościół katolicki jest z definicji wspólnotą widzialną, a nie jakąś nieokreśloną grupą ludzi, którzy w jakiś spo­sób głoszą Chrystusa. Sam Zbawiciel powie­dział jasno, że do Królestwa niebieskiego wej­dą nie ci, którzy mówią “Panie, Panie”, ale ci, którzy pełnią wolę Jego Ojca.
Twierdzenie, że każda religia, niezależ­nie od swego stosunku do widzialnego ciała Kościoła, posiada“pierwiastki uświęcenia i prawdy” jest w istocie destrukcyjna dla reli­gii w ogóle.
Gdyby prawdą było, że zbawienie osiągnąć można przez praktykowanie każdej religii, nie byłoby w istocie żadnego powo­du, by być katolikiem. Idąc dalej za tą logiką można by zapytać, po co w ogóle praktyko­wać jakąkolwiek religię? Jeśli nie ma różnicy, czy wierzę w rzeczywistą obecność Chrystusa w sakramentach, jak to czynią katolicy, czy też odrzucam tę wiarę, jak protestanci, wówczas, logicznie rzecz biorąc, nie ma żadnego znacze­nia, czy wierzę w cokolwiek.
Jeśli wszystkie idee religijne są w istocie tym samym i wszystkie prowadzą do uświę­cenia, wówczas najlogiczniejsze i najbezpiecz­niejsze wydaje się ignorowanie religii, albo przynajmniej ignorowanie wszystkiego, co jest  w niej kontrowersyjne i sporne. I tak wła­śnie wygląda współczesny ekumenizm: redu­kuje on zasady religijne do minimum, do tego, czego nikt nie kwestionuje, do tego, co nie bu­dzi żadnych kontrowersji i może być zaakcep­towane przez ludzi wszelkich wyznań.
Jednak zasada ta jest zgubna i destrukcyj­na dla wszelkiej kultury, zwłaszcza kultury intelektualnej. Jeśli idee religijne nie mają konsekwencji, wówczas ktoś może wyciągnąć wniosek, że żadne idee ich nie posiadają. Jeśli dla mojego szczęścia i wiecznego zbawienia nie ma żadnego znaczenia, czy jestem kato­likiem czy protestantem, wówczas – logicz­nie rzecz biorąc – dla mojej przyszłości nie ma również znaczenia, czy wierzę w prawo grawitacji. Posługiwanie się prawami natu­ry i technologią, dzięki którym potrafimy osiągnąć rzeczy niegdyś dla nas niedostęp­ne, opiera się na fundamentalnej zasadzie, że pewne idee odpowiadają rzeczywistości i możliwe są do realizacji, inne natomiast nie.
Cała kultura, zwłaszcza kultura zachod­nia, opiera się na zasadzie, że idee mają konsekwencje, że pewne idee prowadzą do pozytywnych konsekwencji, inne zaś należy odrzucić. Jeśli zignorujemy tę zasadę, rodzaj ludzki pozbawiony zostanie jakiejkolwiek motywacji do postępu. A to właśnie owo dą­żenie do postępu, do poszukiwania spełnie­nia i realizacji celu jest siłą napędową kultury Widzimy więc, że naturalną konsekwencją zasady, wedle której wszystkie religie pro­wadzą do zbawienia, jest śmierć wszelkiej kultury, ponieważ pozbawia ona ludzkość wszelkiej motywacji do jej tworzenia.
Chrystus Pan mówi w Ewangelii, że Apostołowie, czyli Kościół katolicki, “jest solą ziemi”. Jest on solą ziemi przez to, że sól nadaje smak wszystkim owocom ziemi, czyli dziełom i uczynkom ludzkim. To ta sól stwo­rzyła z wydobywanych w kamieniołomach skał wspaniałe katedry, pomniki wiary i kul­tury, które podziwiać możemy po dziś dzień. Ta sól stworzyła muzykę i literaturę minio­nych wieków; stworzyła katolickie narody, można nawet powiedzieć, że ludy pogańskie  nigdy nie stałyby się cywilizowane bez inter­wencji Kościoła.
Jednak Zbawiciel mówi nam również w Ewangelii, że “jeśli sól smak utraci, czymże ją posolić?” (Mt 5, 13). A potem dodaje: “Na nic się. już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podepta­nie przez ludzi”. Tego właśnie jesteśmy świad­kami obecnie. Nawet w czasach wielkich prze­śladowań, jakich Polacy byli świadkami jeszcze nie tak dawno, Kościół był znienawidzony, lecz szanowany. Dziś Kościół jest ośmieszany, mie­szany z błotem, deptany butami i rzeczywiście utracił on swój smak. Usiłuje przyjąć zasady, które są mu całkowicie obce. Utracił swój smak, ponieważ uważa, że sól jest zbyt pikantna dla naszych czasów. Przyjął nowy smak, zgodny  - według słów soboru – z aspiracjami współ­czesnego świata.
Jednak świat współczesny jest od daw­na chory. Jego aspiracje nie doprowadziły do uzdrowienia, ale do niezliczonych wojen prowadzonych w imię utopii opartej na za­sadzie ludzkiej godności. Owe zasady wol­ności, równości i braterstwa są wrogami nie tylko Kościoła, ale całego rodzaju ludzkiego. A Kościół i świat cierpieć będą tak długo, aż nie zrzucą z siebie jarzma tych idei, niszczą­cych wszystkich, którzy im ulegną.
ks. Jan Jenkins FSSPX
Zawsze wierni, nr. 3 (166) 2013

[ks. Jan Jenkins jest fizykiem, matematykiem i informatykiem. Jest też świetnym scholastykiem i tomistą. Stąd tak świeże i precyzyjne stwierdzenia w artykule. Pamiętajmy, że to scholastycy: Buridan i Nicolas d’Oresme stworzyli podstawy fizyki współczesnej: Sformułowali prawa zachowania, współzależność teorii i doświadczenia. - MD]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz